Moje świadectwo, kapelana szpitalnego

"Wiara pomogła mi żyć" - świadectwa dotkniętych chorobą oraz osób im pomagających - fragmenty

Moje świadectwo, kapelana szpitalnego

Józef Tarnawa SJ

WIARA POMOGŁA MI ŻYĆ

ISBN: 978-83-7318-991-1

wyd.: WAM 2009



Moje świadectwo, kapelana szpitalnego

Należę do Zakonu Towarzystwa Jezusowego. Po ukończeniu pięcioletniego Technikum Mechaniczno Elektrycznego w Bielsku Białej wstąpiłem do nowicjatu w Starej Wsi koło Brzozowa w latach 1961—1963. Święcenia kapłańskie otrzymałem w Warszawie, w parafi alnym kościele oo. Jezuitów pod wezwaniem św. Andrzeja Boboli, z rąk ks. biskupa Zbigniewa Kraszewskiego, dnia 31 lipca 1971 roku. Przez kilkanaście lat pracowałem kolejno w kilku naszych jezuickich parafi ach: w Nowym Sączu, w Starej Wsi, a następnie w Wambierzycach.

Z polecenia moich przełożonych w 1985 roku zostałem przeniesiony do Opola, aby objąć funkcję kapelana szpitalnego. Po uzyskaniu delegacji ze strony ks. biskupa ordynariusza, a następnie akceptacji Dyrekcji Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Opolu zadanie to wypełniam nieprzerwanie do chwili obecnej, na przestrzeni dwudziestu kilku lat. W ten sposób z woli Bożej stałem się duszpasterzem chorych, starając się wiernie i z oddaniem spełniać moje powołanie. Już na początku zdawałem sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe zadanie. Moi poprzednicy z reguły zmieniali się co roku lub co kilka lat. Uciążliwość tego obowiązku polega na tym, że codziennie z posługą sakramentalną należy obejść wszystkie oddziały mieszczące się w kilku budynkach szpitalnych, tworzących razem Szpital Zespolony. Należy codziennie nawiedzić każdego chorego i w razie potrzeby służyć mu, będąc do jego dyspozycji w ciągu dnia i nocy. Nie można również zapominać, że początek lat osiemdziesiątych był czasem dominacji systemu komunistycznego, a więc ideologii ateistycznej w ramach powszechnie obowiązującej fi lozofi i marksistowsko-leninowskiej. Pamiętam, co wydarzyło się jednemu z moich poprzedników w czasie sprawowania funkcji kapelana szpitalnego. Pewnego dnia zaczął przekonywać starszego mężczyznę do odbycia spowiedzi św. przed mającą się odbyć nazajutrz operacją. Człowiek ten, nie tylko, nie dał się nakłonić do spowiedzi, ale jeszcze wniósł skargę u odpowiednich władz na tego księdza twierdząc, że używał on moralnego nacisku na jego osobę. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Następnego dnia ks. proboszcz, jako przełożony ks. kapelana został wezwany do Urzędu do Spraw Wyznań „na dywanik”, aby się wytłumaczyć, jakim prawem jego podwładny śmiał naruszyć artykuł konstytucji PRL nr 70, dotyczący wolności sumienia i wyznania, nakłaniając kogoś do spełniania określonych czynności religijnych. Tym razem na szczęście zakończyło się wszystko upomnieniem i naganą.

Muszę przyznać, że na początku, gdy objąłem funkcję kapelana szpitalnego, moja sytuacja pod względem duszpasterskim była trudna. Nie było kaplicy, gdzie mógłbym odprawiać Mszę św. i przechowywać Najświętszy Sakrament. Kaplica została zlikwidowana na skutek odgórnego zarządzenia ówczesnych władz komunistycznych. Równocześnie z jej zlikwidowaniem zostały usunięte ze szpitala siostry zakonne, które tu pracowały jako pielęgniarki i jako pomoc w codziennej obsłudze chorych.

Po wielu latach cierpliwych zabiegów i zmiany sytuacji politycznej w kraju, kaplica wreszcie powróciła na swoje miejsce.

Przez kilka pierwszych lat niedzielną Mszę św. odprawiałem na korytarzu, w budynku głównym szpitala chirurgicznego. Następnie pozwolono mi wejść do pomieszczenia dawnej kaplicy, w której mieściła się wówczas biblioteka, czytelnia, kawiarnia, sala konferencyjna, kiosk „Ruchu” itp. W sali tej, za kotarą zwisającą od sufi tu miałem schowany ołtarz, który w niedzielę o wyznaczonej godzinie odsłaniałem przed pragnącymi uczestniczyć we Mszy św. i celebrowałem niedzielną Eucharystię. Po jej zakończeniu, kotarą zasłaniałem ołtarz, a pomieszczenie dalej służyło chorym, ich rodzinom oraz innym zainteresowanym, jak poprzednio do różnych czynności świeckich. Podobna sytuacja była w budynku onkologicznym. Pomimo tej dość niezręcznej pod względem duszpasterskim sytuacji, zawsze co roku w imieniu dyrekcji, personelu szpitala, a przede wszystkim chorych, zapraszaliśmy ks. biskupa ordynariusza, który sam osobiście, albo też przez delegowanego przez siebie biskupa sufragana (pomocniczego), celebrował nam Mszę św. z okazji świąt Bożego Narodzenia. Pomieszczenie, w którym ks. biskup sprawował Mszę św. przybierało odświętny nastrój. Była szopka, choinka, dekoracje i sala po brzegi wypełniona ludźmi. Byli zaproszeni goście, zarówno ze strony kościoła, jak i władz miasta. Był obecny personel szpitala i pacjenci. Po Mszy św. było tradycyjne dzielenie się opłatkiem i składanie sobie świątecznych i noworocznych życzeń.

Cały czas śpiewał nam zespół duszpasterstwa akademickiego „Ksaverianum”, działający przy kościele oo. Jezuitów w Opolu. Liturgię Słowa Bożego przygotował personel szpitala, lekarze i pielęgniarki. Po uroczystościach i obejściu najciężej chorych na niektórych oddziałach, ks. biskup spotykał się z przedstawicielami personelu szpitala i władz miasta w apartamentach dyrekcji przy „kawie”. Było to zawsze owocne i bardzo przyjacielskie spotkanie, a rozmowa zawsze dotyczyła konkretnych problemów i aktualnej sytuacji szpitala. Tak było od lat zarówno w budynku onkologicznym, jak również w budynku głównym szpitala przy ul. Katowickiej. Tak też jest praktykowane i dziś, oddzielnie w Szpitalu Wojewódzkim, a osobno w Opolskim Centrum Onkologicznym. Pragnę dodać, że księża biskupi, a zwłaszcza ks. biskup ordynariusz, cieszą się wielkim autorytetem i wdzięcznością wśród personelu i chorych szpitala, szczególnie ze względu na stałą troskę i pomoc okazywaną wielokrotnie, gdy chodzi o zaopatrzenie szpitala w sprzęt i aparaturę medyczną, zwłaszcza w czasach, gdy była ona droga i trudno dostępna czy wręcz nieosiągalna.

„Gdy tylko zaistniała realna szansa, diecezja włączyła się w zorganizowanie kaplicy” — mówił ks. arcybiskup Alfons Nossol, w czasie poświęcenia kaplicy w Opolskim Centrum Onkologicznym, dnia 6 marca 2005 roku Szpital udostępnił pomieszczenie, a Kuria Diecezjalna przeprowadziła na koszt diecezji jego adaptację i remont oraz wyposażyła w tabernakulum, stacje drogi krzyżowej, potrzebne do liturgii szaty, sprzęt i naczynia liturgiczne. Do kaplicy trafi ły też ołtarz, ambonka i nowe ławki. Rok wcześniej, dnia 21 marca 2004 roku powstała podobna kaplica na III p. w budynku głównym Szpitala Wojewódzkiego przy ul. Katowickiej. Powstała tak samo na koszt Kurii Diecezjalnej i z całkowitym wyposażeniem wnętrza i zakrystią. Ks. arcybiskup życzył pacjentom, aby jedna i druga kaplica były miejscem spotkania z Bogiem na modlitwie przez całą dobę oraz miejscem skupienia i potęgowania się ich nadziei. Wydarzenia te stały się wielkim dobrodziejstwem i mają doniosłe znaczenie, gdyż dzięki kaplicom posiadającym Najświętszy Sakrament i wszystkie warunki do godnego sprawowania czynności liturgicznych, możliwe jest codzienne odprawianie Mszy św., słuchanie spowiedzi i spełnianie innych posług religijnych. Przekonałem się, że w szpitalu ma to duże znaczenie w pracy z chorymi i cierpiącymi. Ludzie ci, przez chorobę wyrwani z naturalnego środowiska życia i pracy, znaleźli się często w bardzo trudnej sytuacji. Są bezradni, często załamani. W szpitalu oczekują pomocy ze strony lekarza, rodziny a także kapłana. W mojej dwudziestoparoletniej posłudze kapelana szpitalnego zaledwie w kilku przypadkach spotkałem się z przejawami wrogości czy niechęci wobec mojej posługi. Natomiast cały czas, do chwili obecnej, towarzyszyła mi zawsze życzliwość, uprzejmość i zrozumienie, zarówno ze strony personelu jak również chorych, a nawet pełne z ich strony współczucie za ofi arność i poświęcenie. Życzliwość ludzi chorych i cierpiących w stosunku do mnie, kapelana szpitalnego, a także moja codzienna posługa wobec nich utwierdza mnie w przekonaniu, że istnieje w człowieku zmysł religijny, poczucie „sacrum”, które każe z szacunkiem odnosić się do tej duchowej strony rzeczywistości, którą nosi w sobie człowiek.

Dostrzegłem, że choroba, cierpienie zbliża człowieka do Boga. Otwiera go na świat wartości duchowych. Rozbudza w nim zmysł religijny, który niejednokrotnie nie był dotąd w pełni uświadomiony ani praktycznie doceniony. Oprócz materialnego ciała i jego funkcjonowania w zakresie wyznaczonych biologicznie praw, istnienie także w człowieku wartości duchowych jest zjawiskiem powszechnie uznawanym. Należy ono bowiem do wyposażenia natury ludzkiej, która jest materialno-duchowa. Nawet w czasach dominacji systemu ateistycznego nie napotykałem na większe trudności w spełnianiu posług religijnych wobec chorych w szpitalu, ponieważ ówczesne władze respektowały ten wymiar duchowy człowieka i liczyły się z tego rodzaju potrzebami wśród pacjentów. Takie potrzeby i wynikające stąd prawa zapisane zresztą były w 18 art. Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka zapewniającej każdemu wolność sumienia i religii, uchwalonej przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych dnia 10 grudnia 1948 roku, następnie — Konwencję Paryską, Porozumieniem między Rządem i Kościołem z dnia 14 kwietnia 1950 roku, czy wreszcie Dekretem o wolności sumienia i wyznania, zapisanym w 70 art. Konstytucji PRL z 1952 roku.

Pragnę podkreślić, że w mojej pracy z chorymi wielką pomocą okazał się pontyfi kat papieża Polaka — Jana Pawła II, a szczególnie jego stosunek do ludzi chorych i cierpiących. Na bieżąco śledziłem jego wypowiedzi, pielgrzymki i liczne spotkania z chorymi, które nacechowane były wielkim szacunkiem wobec tych ludzi, serdecznym współczuciem, a nade wszystko głęboką troską i zainteresowaniem nad ich losem. Na każdym kroku podkreślał ich ludzką godność, bronił ich praw, wskazywał na nieocenioną wartość ludzkiego cierpienia, podkreślając jego odkupieńczy charakter. Prosił, aby chorzy przyjmowali cierpienie z wiarą i całkowitym zaufaniem Bogu, w Jego planach zbawienia człowieka i świata. Sam szukał okazji, aby spotkać się z nimi, gromadził ich wokół siebie, zwłaszcza przy ołtarzu, gdy sprawował przy różnych okazjach Najświętszą Ofiarę, zaznaczając w ten sposób, że cały swój pontyfi kat i jego skuteczność, w głównej mierze opiera na ich codziennej modlitwie i nieustannej ofi erze. Przykład Jana Pawła II stał się dla mnie wzorem do naśladowania w trosce o dobro każdego człowieka, zwłaszcza dotkniętego chorobą i cierpieniem. Dostrzegałem, że jego troska o chorych wypływała z głębokiej wiary, ewangelicznej miłości do człowieka na wzór Dobrego Samarytanina oraz szacunku dla każdej istoty ludzkiej, od poczęcia do naturalnej śmierci. „Cierpienie jest tajemnicą szczególnie nieprzeniknioną i dlatego jakże trudną do zrozumienia, do przyjęcia przez człowieka. Człowiek dotknięty chorobą, dotknięty jakimkolwiek innym cierpieniem często pyta samego siebie: dlaczego ja muszę znosić ból, i prawie natychmiast stawia sobie inne pytanie: po co, jaki jest sens tego cierpienia, które mnie dotknęło? Gdy nie znajduje odpowiedzi, często się załamuje, bo cierpienie staje się silniejsze od niego” (Jan Paweł II, Przemówienie z okazji odwiedzin szpitala dziecięcego w Olsztynie dnia 16.06.1991 r. w czasie jego IV pielgrzymki do Polski). Nic więc dziwnego, że człowiek cierpiący, jak to z naciskiem podkreśla papież, stoi w samym centrum uwagi i troski Kościoła, stanowiąc jedną z jego „najważniejszych dróg” (Jan Paweł II, List Apostolski Salvifi ci doloris, 1984, nr 8). Zwracając się do chorych, przypomina im, że są mu zawsze bardzo bliscy, że codziennie o nich pamięta i za nich się modli.

Naśladując Chrystusa, żywi też do nich szczególne upodobanie obejmując ich, jak sam to określił „jedyną w swoim rodzaju więzią ojcowskiej serdeczności”, a troskę o chorych uważa „za jeden z największych obowiązków swojej pasterskiej posługi” (Jan Paweł II, Nabożeństwo różańcowe do chorych w sanktuarium Matki Bożej w Pompei dn. 21.10.1979 r., w: Jan Paweł II, O cierpieniu, cz. I, Wyd. Ojców Franciszkanów, Niepokalanów 1988, s. 49). Nauczanie, postawa i zachowanie Jana Pawła II, czerpane nieustannie z Ewangelii i naśladowania Boskiego Nauczyciela i Mistrza, stało się dla mnie źródłem i ze wszech miar godnym do naśladowania wzorem w mojej pacy duszpasterskiej w szpitalu. Codziennie dostrzegam, że chorzy mają swoje oczekiwania ze strony służby zdrowia, a więc lekarzy i personelu pielęgniarskiego, licząc nieustannie na ich pomoc i opiekę. Mają też swoje oczekiwania adresowane do kapelana, duszpasterza chorych i cierpiących, opiekuna ich dusz. W ich przekonaniu, jako osoba duchowna reprezentuje on autorytet i troskę Kościoła w zakresie ich potrzeb duchowych. Okazuje się, że są one nieraz bardzo wielkie, a ich wymagania przerastają możliwości ich pełnego zaspokojenia. Ponieważ choroba, zwłaszcza nieuleczalna i związane z tym cierpienie, które do końca jej towarzyszy, pozostaje niezgłębioną do końca tajemnicą, dlatego nie zawsze potrafi ę w sposób satysfakcjonujący wyjaśnić każdemu sens i ukryty cel, dla którego człowiek cierpiący i chory powinien przyjąć i zaakceptować swoje cierpienie. Jest to tym bardziej trudne, że jak podkreśla papież, cierpimy od zawsze i na różne sposoby. Cierpienie idzie bowiem z człowiekiem od zarania jego dziejów i jest obecne w ciele, duszy i sercu człowieka. Zawsze jest ono próbą, czasem nad wyraz ciężką próbą, której poddane zostaje człowieczeństwo (por. Jan Paweł II, List Apostolski Salvifi ci doloris, 1984, nr 23).

Nic więc dziwnego, że cierpienie rodzi bunt, zniechęcenie, poczucie samotności, opuszczenia i bezradności. „Prawie każdy wchodzi w cierpienie z typowo ludzkim sprzeciwem” (Tamże, 26). Na podstawie własnych obserwacji przebywania wśród chorych mogę potwierdzić to, o czym wyżej wspomina papież, że choroba może prowadzić do zamknięcia się w sobie, niepokoju, czasem nawet do rozpaczy i buntu przeciw Bogu, ale może także być drogą do większej dojrzałości, może lepiej pomóc rozpoznać w swoim życiu to, co nieistotne, aby zwrócić się ku temu, co istotne. Bardzo często choroba pobudza do szukania Boga i powrotu do Niego (por. Wat. II, KKK, nr 1501).

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama