Wybierać to kochać

Fragmenty książki "Sztuka wyboru"

Wybierać to kochać

Carlos G. Valles

SZTUKA WYBORU

Przekład przejrzał: Tomasz Oleniacz SJ
ISBN: 83-7318-164-4

Copyright © Wydawnictwo WAM 2004



WYBIERAĆ TO KOCHAĆ

Jeśli strach jest złym doradcą podczas dokonywania wyboru, to pokój duszy jest najlepszym przyjacielem. Cisza, spokój, przejrzystość. Błękitne niebo i morze spokojne. Kiedy widać gwiazdy, można czytać na niebie i obserwować ślady dróg na morzu. Pokój w duszy pośrodku wzburzonego świata. Pośpiech, udręka, niepokój nie pomagają w podjęciu trafnej decyzji.

Ignacy rozróżnia dwa stany ducha w człowieku, nazywając je zgodnie z tradycyjną terminologią: „pocieszeniem” i „strapieniem”. „Przez pociechę rozumiem [doświadczenie], kiedy w duszy powstaje pewne poruszenie wewnętrzne, które sprawia, że się ona zapala do miłowania swego Stworzyciela i Pana, i — co za tym idzie — kiedy nie może ona miłować żadnej rzeczy stworzonej na powierzchni ziemi, jak tylko w Stwórcy wszystkich rzeczy. Podobnie, kiedy wylewa łzy skłaniające ją do miłości swego Pana, z powodu żalu za swoje grzechy, czy męki Chrystusa naszego Pana, czy też z powodu innych rzeczy bezpośrednio ukierunkowanych ku Jego służbie i chwale. Wreszcie przez pociechę rozumiem każdy wzrost nadziei, wiary i miłości i każdą wewnętrzną radość, która wzywa i pociąga do rzeczy niebiańskich i do zbawienia własnej duszy, uspokajając ją i kojąc w jej Stwórcy i Panu” (CD 316). Bardzo zwięzłe słowa, określające jednocześnie nieomylne i powszechne doświadczenie tych wszystkich, którzy starają się żyć duchową rzeczywistością. Faktycznie, Ignacy byłby zaskoczony i niezadowolony, gdyby osoba, oddająca się ćwiczeniom duchownym, nie odczuwała tych wewnętrznych poruszeń, tak radości, jak i smutku. Nakazywał więc, aby dający ćwiczenia sprawdził i dowiedział się, co jest nie w porządku, gdyż coś nie działa. „Ten, kto udziela ćwiczeń, może zauważyć, że w duszy odprawiającego je nie rodzą się żadne poruszenia wewnętrzne, takie jak pociechy albo strapienia, i że nie oddziałują na niego żadne duchy. Powinien go wtedy dokładnie wypytać co do ćwiczeń, czy je odprawia w porach na to przeznaczonych i jak je odprawia. Podobnie o Uwagi dodatkowe, czy się ich trzyma pilnie, wypytując szczegółowo o każdą z tych rzeczy” (CD 6).

Końcowy wniosek wydaje się być następujący. Jeśli ktoś nie odczuwa w sobie tej intensywnej gry przeciwnych uczuć podczas długich ćwiczeń duchownych... to wysiłek duchowy nie jest do końca prawdziwy. Jest to opinia eksperta.

„Przez strapienie rozumiem wszystko, co jest przeciwieństwem reguły trzeciej, na przykład ciemności duszy, powstające w niej zamieszanie, poruszenie w kierunku rzeczy niskich i ziemskich, niepokój powodowany przez różne podniety i pokusy, co prowadzi do nieufności pozbawionej nadziei i miłości. [Człowiek] doświadcza wtedy, że jest leniwy, letni, smutny i jakby oddzielony od swego Stwórcy i Pana” (CD 317). Obraz posępny, lecz każdy ekspert życia duchowego wie, że jest aż nadto prawdziwy.

To, co dla nas jest tutaj ważne, dotyczy bezpośrednio tematu wyboru, to uwaga, jaką czyni Ignacy zaraz po wyżej cytowanym opisie. Oto ona: „Podczas strapienia nie wprowadzać żadnych zmian” (CD 318). Oczywista rada i łatwa do zapamiętania. Badanie stanów duszy, wysokich i niskich, jest ważne ze względu na wpływ tych stanów na podejmowanie decyzji. Stan depresji nie jest dobrym momentem do podjęcia decyzji. Ciemność nie stwarza odpowiednich warunków do zmiany kierunku drogi w lesie. Bez wątpienia należy się zatrzymać i poczekać, ale nie zmieniać kierunku, będąc we mgle. Poczekaj do ranka, aż zaświta, aż wzejdzie słońce, niebo się rozchmurzy i widoczność sięgnie horyzontu. Wtedy zmieniaj kierunek, jeżeli tak należy uczynić, lecz nie teraz, pod osłoną nocy, nie w chmurach, nie w czasie strapienia.

Mimo to tak czyni cały świat. Przynajmniej moi studenci. Kiedy przechodzą ze szkoły średniej na uniwersytet, muszą podjąć decyzję, która dla większości z nich jest uciążliwa i trudna z wielu powodów. Na naszym uniwersytecie dajemy wszystkim studentom możliwość studiowania albo w języku angielsku albo w gujarati. Konstytucja dopuszcza obydwa języki (podobnie jak i pozostałe języki indyjskie), każdy z nich ma swoje zalety. Gujarati jest językiem macierzystym większości naszych studentów, a język macierzysty dotyka głębi osoby, lepiej przekazuje kulturę i formuje głębiej. Angielski zaś jest językiem uniwersalnym, paszportem intelektualnym, oknem na świat. Niech każdy wybiera, co chce. To jest jego problem. Z jednej strony pociąga ich angielski, ze swoimi zaletami na przyszłość i możliwością znalezienia pracy; z drugiej strony, oprócz utraty kontaktu kulturalnego ze swoją tradycją, przejście z gujarati na angielski może spowodować utratę punktów w czasie pierwszych egzaminów i niebezpiecznie zaniżyć ocenę końcową. Dochodzą jeszcze naciski ze strony rodziny, kolegów i całej wioski, która jest zainteresowana całą sprawą. Jest to skomplikowana decyzja. Mają całe miesiące, aby ją przemyśleć; student winien postawić znak albo przy gujarati, albo przy angielskim w odpowiedniej kratce na ankiecie, którą trzeba oddać w momencie wstąpienia na uniwersytet. Lecz młodzieniec ma wątpliwości, przemyśliwuje, wraca do domu, łamie sobie głowę, modli się, pyta przyjaciół, prosi o radę cały świat, pyta swoich profesorów. Jedni mówią tak, inni inaczej. Ja mówię, że język macierzysty jest najlepszy. Inni zachęcają do angielskiego. W końcu ma zamęt w głowie. Wreszcie nadchodzi ostatni dzień, w którym trzeba złożyć podanie o przyjęcie na studia, chłopak zakreśla: angielski. To mu pomoże. Jeśli inni, mniej zdolni, gorzej przygotowani niż on, poradzili sobie, to dlaczego on nie miałby sobie poradzić? Jest optymistą i pełen nadziei idzie na pierwsze zajęcia na uniwersytet, w całości po angielsku. Wpada w panikę. Nie rozumie ani jednego słowa. Kiedy skończyła się godzina, nie wie, czy profesor mówił o fizyce, czy też matematyce, a może botanice. Zaczyna myśleć, że jeśli teraz nic nie zrozumiał, to podobnie będzie i dalej. Czuje się przegrany. Wydaje się, że wszystko jest stracone. Straci rok, a może i całe studia. Tej nocy nie może spać. Następnego dnia wcześnie rano przychodzi do sekretariatu uniwersytetu z prośbą, aby zmienić sekcję z angielskiej na gujarati. Tłumaczy, iż zrozumiał (w ciągu jednej nocy), jakie zalety kulturowe posiada nauczanie w języku ojczystym, dlatego chce zmienić język, póki nie jest za późno. Płaci bez mrugnięcia okiem opłatę za zmianę kursu, powracając do języka rodzimego. Ale zmiana nie daje mu poczucia zadowolenia. Z jednej strony cierpi, ponieważ tak naprawdę nie widzi zalet studiowania w języku ojczystym, z drugiej strony zazdrości tym swoim kolegom, którzy dokonali zmiany i wytrwali w niej. Nie chodzi mi tutaj o rzeczywiste zalety każdego z tych języków, nie o tym mówię. Chodzi o dynamikę złego wyboru, i jeszcze gorszej zmiany. Jeśli ten początkujący student miałby odwagę i wytrzymał pierwszy atak paniki, to powoli pokonałby wszystkie trudności. Wygrałby, potwierdziłaby się jego początkowa decyzja. Zaoszczędziłby też na wydatkach.

Znam to dobrze, bo sam czegoś podobnego doświadczyłem. Kiedy przyjechałem do Indii, ledwie znałem angielski. Zapisałem się na znany kurs matematyki „sław uniwersytetu w Madrasie”, który posiadał długą tradycję bramińskich wybitnych matematyków. Utrzymywał ją dzięki swoim wychowankom, znakomitym profesorom i tempie ich wykładów. Wziąłem udział w pierwszych zajęciach, a kiedy zakończył się uczony wykład i profesor sobie poszedł, wiedziałem na temat analizy matematycznej dokładnie tyle samo co na początku. Spostrzegłem tylko, że nieoczekiwanie zapisałem w moim zeszycie wszystkie równania i zdania, ale nie te, które podano słownie, a których tajemnic nie mogłem jeszcze przeniknąć, lecz te, które profesor napisał na tablicy. To, co on napisał, przepisałem lepiej lub gorzej, tak jak umiałem. To prawda, nikomu nie powiedziałem, że nie zrozumiałem. Kiedy moi współbracia zapytali mnie serdecznie, jak mi poszedł pierwszy dzień, uśmiechnąłem się zadowolony, mówiąc, że było wspaniale, że jestem przekonany, iż wszystko będzie bardzo dobrze i wiele skorzystam. I skorzystałem. To był bardzo intensywny rok. Poza angielskim i matematyką nie pozostawało mi ani odrobinę wolnego czasu. Powoli poszerzałem wyłom, poznając tajemnice. Z początku radość ze zrozumienia pojedynczych słów i całych fraz. Zaskoczenie, kiedy udawało mi się natychmiast zrozumieć to, co słyszałem, nabycie dziwnej dla mnie wymowy, wreszcie przekonanie o postępie w uczeniu się i na końcu całkowite opanowanie języka. Tak minął cały rok. Grałem moją rolę na tyle dobrze, że pewnego razu, gdy byłem jeszcze całkowitym ignorantem, pewien indyjski profesor, mając wątpliwości odnośnie prawidłowej wymowy jakiegoś angielskiego słowa, w sali liczącej ponad stu studentów, zwrócił się do mnie z ogromnym szacunkiem, prosząc mnie serdecznie, abym dla rozwiązania wątpliwości powiedział, jak wymawia się prawidłowo to słowo w dobrym angielskim. Byłem jedynym białym pośród morza doskonale miedzianych twarzy, które są charakterystyczną cechą, braminów z południa, decydującą o ich urodzie. Poczciwy profesor, nieświadoma ofiara brytyjskiego kolonializmu, uznał moją białą cerę za ewidentny znak mojej brytyjskości...! W tym czasie Hiszpania nie należała nawet do Wspólnego Rynku! Byłem zaskoczony, ale szybko opanowałem się. Z pewnością siebie, która nie jest moją pierwszą cechą, postanowiłem zadziwić salę. Podniosłem się z powagą i z brytyjskim tupetem, jaki mi przypisywano, wymówiłem wyraźnie pierwsze lepsze dźwięki, które pojawiły się na moich wargach. Wszyscy pokiwali mądrze głowami, moja wymowa stała się oficjalną. Bitwa o język została wygrana. Pewnego dnia zacząłem pisać po angielsku książki.

Odwaga i cierpliwość w podtrzymaniu rozumnej decyzji są integralną częścią procesu rozeznawania. Nie jest to ślepota i upór, lecz mądrość polegająca na wytrwaniu w nocy i zaufaniu sobie samemu, przyzwolenie, aby strzała posuwała się do przodu, aż do trafienia w cel. Sztuka oczekiwania jest częścią sztuki wyboru.

Tagore mówił, że nam wszystkim jest potrzebny w życiu wielbłąd. Oczywiście bardziej nam się podoba koń, jego rasa i uroda, siła i szybkość, doskonały do wycieczek, wyścigów, zdobywania nagród. To wszystko jest wspaniałe i koń jest świetnym zwierzęciem. Lecz w życiu bywają także pustynie. Na pustyni nawet najlepszy koń jest nieprzydatny, szybkość w niczym nie pomoże. Na pustyni koń się niecierpliwi i płoszy, kopyta zapadają się w piach, jego rżenie pożera słońce, zaczyna biec, zawracać, poddaje się, pozostawiając swego jeźdźca na łasce nieubłagalnej pustyni. Koń nie jest stworzony dla pustyni. Natomiast wielbłąd tak. Wielbłąd rozpocznie drogę i będzie szedł wytrwale i zdecydowanie, nie schodząc nigdy z obranego kursu. Wytrzyma bez jedzenia, bez picia, idzie bez pomocy wędzidła i ostróg, krok po kroku, nawet jeśli jeździec zaśnie ufnie na jego grzbiecie. Utrzyma kurs, przejdzie pustynię, dojdzie do oazy, dowożąc bezpiecznie podróżnika nad brzeg wód. Uporczywa wytrwałość w trzymaniu się obranego kursu na pustyni życia jest konieczna, aby można było dojść do końcowej oazy. Każdy z nas powinien mieć wielbłąda w swojej stajni.

Odpowiedni klimat do dokonania natchnionego wyboru to radość i pokój. Jeśli udało nam się uniknąć zmiany kursu podczas nocy, to umiejmy wykorzystać dzień dla koniecznych zmian. Niebo bez chmur, dusza bez wątpliwości, dobry anioł, Duch Święty. Decyzje są Bożymi wezwaniami, Bóg zaś działa w radości i pocieszeniu, które są wynikiem Jego obecności i umocnienia Jego łaską. Z pomocą światła i siły Ducha Świętego wątpliwa opcja staje się oczywistą, a to, co wydawało się niemożliwą decyzją, staje się łatwe.

Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę (Mt 13, 44). Kluczowym słowem jest tutaj „radość”. Ze względu na radość, ze względu na czyste zadowolenie. Nie chodzi o wyrachowanie, rozmyślanie, powątpiewanie czy też planowanie. Radość zajmuje pierwsze miejsce i to, co było niemożliwe, natychmiast się dokonuje. Ludzie powiedzą, że jestem szalony. Niech sobie mówią. Zawsze tak samo mówią, kiedy ktoś czyni coś, czego oni nie rozumieją. Szanuję ich, ale idę dalej moją drogą, ponieważ zobaczyłem to, czego oni nie widzieli, czego ja także jeszcze do dzisiaj nie widziałem, czego bym nigdy nie zobaczył, jeśliby ktoś, kto mnie kocha, nie pokazał mi tego w swoim miłosierdziu. Na tej roli znajduje się złoto. Widziałem je. Istnieje zadowolenie w ubóstwie i radość w poświęceniu, szczęście w pracy na rzecz biednych. Sam tego doświadczyłem, i to sprawia, że mój wybór jest spontaniczny, a satysfakcja pełna.

Radość duchowa ułatwia nasze decyzje, posiada bowiem moc uwalniania naszych serc z codziennych przywiązań, dzięki podmuchowi swojej chwały. Znam moje „przywiązania” i wiem, że posiadam jeszcze wiele innych, których nie znam. Tysiące razy, w tysiącach moich walk próbowałem się od nich uwolnić z pomocą wszystkich sposobów, jakich nauczyłem się z książek lub jakie sam wymyśliłem: modlitwy, pokuty, rachunków sumienia, siły woli, psychologii, terapii, gniewu, miłości własnej. Nadal jednak istnieją jeszcze te więzy mej duszy ograniczające moje możliwości, sprawiające, że się potykam. Nie wiem, co robić. Nie ma sposobu na uwolnienie się. Wtedy właśnie wschodzi radość. Ten dar Ducha Świętego, który zalewa duszę i wyzwala zmysły. Radość niespodziewana, nagła, wolna i wszechmogąca. Wszystkie „przywiązania” znikają jak zaczarowane. Jakież teraz znaczenie mają przyjemności cielesne lub ziemskie posiadanie, kiedy to strumienie, którym nie można się oprzeć, strumienie innej radości wypełniają zakątki naszego rozumu, zalewają serce i rozciągają niebo w naszej duszy! Korzystne środowisko jest warunkiem niezbędnym dla każdego właściwego wyboru, dla każdej prawidłowej decyzji, właśnie radość ducha stwarza wokół siebie to środowisko. Radość jest uprzywilejowanym klimatem szczytów.

Makarand Dave, mistyk, a także przyjaciel, powiedział kiedyś coś, w czym widać było jego głębokie doświadczenie: „Uwolnienia się nie osiąga, ono się zdarza”. Jest to coś, co się nam przydarza, co przychodzi, tego nie zdobywamy w walce z wyciągniętym ramieniem. Mogę walczyć z całych sił, żeby się pozbyć przywiązania do kogoś lub do czegoś, przywiązania, które dokonało się bez mego przyzwolenia i przeciwko mej woli. Dzika siła przegrywa. Nawet tysiąc uderzeń nie uwolni mnie choćby z jednej macki. Ale wtedy przychodzi, nie wiadomo skąd, przypływ zapachów, które niesie z sobą bryza. Dusza je czuje i drży z radości, uwalnia się w jednej chwili, odrywa się i wznosi na wyżyny, odnajdując swoją drogę na niebiosach. Jeśli pieniądze były klasycznym przykładem „przywiązania”, to Mateusz i Zacheusz — którzy dobrze znali wartość pieniędzy i pamiętali o swoich oszczędnościach — przez nagłą zmianę swego życia dają świadectwo powalającej mocy obecności, wezwania, wtargnięcia radości w ich życie. W mgnieniu oka pieniądze straciły dla nich wartość. Pasja, tak długa, jak ich życie, wyparowała w jednym momencie radości. Ci, którzy ich znali wiele lat, musieli zdziwić się tak nieodpowiedzialnym zachowaniem. Lecz oni doświadczyli radości, wiedzieli, że nie błądzą w niespodziewanej zmianie swego życia. Radość wszystko usprawiedliwia i wszystko czyni łatwym.

Istnieje piękny list św. Franciszka Ksawerego, w którym opowiada, jak to będąc w domu świętego Tomasza w Mailapor w Madrasie (ten dom jest nadal zachowany, jako pamiątka tradycyjnej wiary w obecność św. Tomasza w Indiach), postanowił rozeznać plany Boże, by zobaczyć, czy ma udać się na Celebes. List jest napisany do magistra Diego i misera Pawła w Goa. Nosi datę 8 maja 1545 roku. Tak pisze: „W tym świętym domu postanowiłem prosić Boga, naszego Pana, aby dał mi odczuć we wnętrzu mojej duszy swoją świętą wolę razem ze zdecydowanym pragnieniem spełnienia jej, z mocną nadzieją, że Ten, który da takie pragnienie, da i moc do jego wykonania. Zechciał Bóg w swoim wiecznym miłosierdziu wysłuchać mojej modlitwy; z wielką pociechą wewnętrzną odczułem i poznałem, że Jego wolą jest, abym pojechał w te strony. Mam nadzieję w Bogu, naszym Panu, że podczas tej podróży obdarzy mnie swoją łaską, gdyż z tak wielkim zadowoleniem duszy i pocieszeniem duchowym obdarzył mnie łaską, dając mi poznać, że Jego świętą wolą jest, abym pojechał na Macasar (Celebes). Jestem do tego stopnia zdecydowany wypełnić to, co Bóg dał odczuć mojej duszy, że nie czyniąc tego, postąpiłbym przeciw woli Bożej”. Św. Franciszek pokazuje jasno, zgodnie ze szkołą św. Ignacego i nauką ewangeliczną, jaką rolę odgrywała radość duchowa w jego decyzjach. Pocieszenie rodzi w duszy światło potrzebne do widzenia i daje siłę do wykonania. Lecz to wydarzenie jest także interesujące i wychowawcze jeszcze z innego punktu widzenia, koniecznego do przedstawienia pełnego obrazu wysiłków rozeznania przed dokonaniem ważnych wyborów. Fakt, że Ksawery nie pojechał na Celebes. Z Madrasu pojechał do Malaki, tutaj poprosił o dodatkowe informacje, zmienił plany i pojechał do Ambueno. To nas poucza, że proces wyboru nigdy nie ustaje, trzeba zawsze pozostawać czujnym na nowe sygnały, gdyż możliwość pomyłki nie jest całkowicie wyeliminowana. Trzeba więc maksymalnie precyzować i potwierdzać nasz początkowy wybór. Kontynuujmy więc nasz temat.

Ignacy konkretyzując swoje myśli, określa trzy metody (pory) ważnych wyborów. Pierwsza ma miejsce, gdy „Bóg, nasz Pan, tak porusza i pociąga wolę, że bez wątpliwości i bez możliwości wątpienia taka dusza pobożna idzie za tym, co jej ukazano. Tak postąpili święty Paweł i święty Mateusz, kiedy poszli za Chrystusem, naszym Panem” (CD 175). Nam może wydawać się, że jest to możliwość bardzo mało prawdopodobna, ale tak nie było w wypadku Ignacego. Pisząc Konstytucje Towarzystwa Jezusowego, w części poświęconej urzędom, w sprawach tak delikatnych, jak wybór nowego generała, opisuje następującymi słowami sposób wyboru: „A jeśliby wszyscy, pod wpływem zbiorowego natchnienia, nie czekając na przewidziane głosowanie, kogoś wybrali, niech on będzie Przełożonym Generalnym” (Konstytucje, nr 700)”10. Ignacy liczył się z bezpośrednią akcją Ducha Świętego, który zastąpiłby zasady i prawa, kierując całą grupę ludzi do działania konkretnego i jednoczesnego bez miejsca na wątpliwości. Święty założyciel był konsekwentny, w ten sposób przełożył na język powszechnego prawodawstwa to, w co sam wierzył i znał z własnego doświadczenia. Konstytucje są wiernym odbiciem osobistych ćwiczeń duchownych. Chociaż trzeba także przyznać, że żaden z generałów nie został wybrany w ten sposób.

Druga pora: „Kiedy otrzymuje się wystarczająco dużo jasności i poznania przez doświadczenie pociech i strapień, a także dzięki doświadczeniu rozeznawania różnych duchów” (CD 176). Gra światła i cieni w duszy, powtarzająca się i obserwowana z delikatnością oraz uwagą, może krok za krokiem pokazać ukryty kierunek trafnego wyboru. Jeśli pocieszenia i strapienia pochodzą od Ducha, to pełne szacunku ich analizowanie może odkryć przed nami plany Ducha, które chcemy i pragniemy znać i wykonywać. A teraz anegdota. Mój towarzysz na swój sposób interpretował tę metodę. Miał problem, czy ma palić czy też nie, pomoc, jaką znalazł w tej metodzie, była według niego decydująca. Powiedział mi kiedyś: „Jak fantastycznie działa ten system! Teraz widzę wszystko tak wyraźnie...! Kiedy palę, to mam pocieszenia, kiedy rzucam, mam strapienia. Nie może być już jaśniej. Mam palić!”. Powiedziałem mu, że według mnie, Ignacy rozumiał inaczej tę zasadę. Chodziło o grę znacznie bardziej subtelną i na poziomie o wiele głębszym. Ignacy sam zaczął odczuwać coś podobnego od momentu rekonwalescencji na zamku w Loyoli. Zauważył, że kiedy nudziło mu się i marzył sobie o wielkich wojskowych podbojach i miłosnych przygodach, jakich miałby doświadczyć, cieszył się, dopóki trwała ta fantazja, lecz potem stawał się smutny i wewnętrznie pusty; natomiast przeciwnie, kiedy rozmyślał o wielkich rzeczach, jakich dokonałby dla Chrystusa, tak jak św. Franciszek albo św. Dominik, pozostawał szczęśliwy i promienny również wtedy, gdy już przestawał o tym myśleć. Właśnie wtedy nauczył się tej metody i zaczął dostrajać się do fal Ducha Świętego. Wrażliwość i delikatność są podstawowymi zdolnościami potrzebnymi do wyostrzenia zmysłów duszy i rozróżnienia najbardziej delikatnych jej ruchów. Na tym właśnie opiera się ten drugi czas (pora) wyboru. W praktyce chodzi o to, aby przed Bogiem jeszcze raz przemyśleć daną sprawę, przejść różne możliwości przed Jego wzrokiem, pozostawić duszy wolność, aby reflektowała w atmosferze ufnej modlitwy nad odczuciami, które spontanicznie i w sposób powtarzający się towarzyszą tym alternatywom. Kiedy jestem spokojny, czuję się dobrze i pozostaję zadowolony... a kiedy bywam niespokojny, dręczony i znużony? To ćwiczenie, powtarzane z wiarą i uwagą, może sprawić, że światło radości spłynie na drogę prawdy.

Trzecia metoda (pora) składa się z różnych zasad i sposobów działania. Ostatecznie jest wynikiem kontrastów pomiędzy zyskami i stratami, studiowaniem racji i analizowaniem konsekwencji każdej z możliwości. Nie mniej i nie więcej, po prostu normalny sposób podejmowania decyzji. Proponuje się temat, prosi o informację, wybiera się komisję, dyskutuje się nad jej pracami, porządkuje się i waży racje „za” i „przeciw”, jeśli przeważają te „za”, to się podejmuje decyzję pozytywną, jeśli nie, to nie. Jeśli ktoś później zapyta, dlaczego podjęto taką a nie inną decyzję, pokazuje mu się zredagowany dokument i listę racji. Tak praktycznie wszyscy funkcjonujemy, jest to normalny i rozumny sposób dokonywania wyborów.

Ciekawe, że takim nie był dla Ignacego. Współcześni Ignacemu świadkowie oraz egzegeci jego tekstów potwierdzają, bez najmniejszych wątpliwości, że dla Ignacego ten trzeci sposób wyboru był wyjątkiem, stosowanym tylko w sytuacji, która nie powinna się normalnie wydarzyć, to znaczy wtedy, jeśli zawiodły pierwszy i drugi sposób. To nie oznacza, że Ignacy nie rozważał korzyści i strat związanych z każdą opcją, oczywiście, że tak. Lecz dla niego to rozważanie było warunkiem uprzednim, nie samym wyborem. Aby dokonać wyboru, wykorzystywał zazwyczaj drugi sposób, gdyż dostarczał więcej pewności niż trzeci, i dlatego polecał go innym. Według Nadala, Ignacy w swoich decyzjach przechodził od Stwórcy do Jego stworzeń, to dawało mu jasność i pewność. Przeanalizuję teraz krótko terminologię trzeciej metody, wyboru przy pomocy naturalnych władz, by jasno pokazać, że również w tym postępowaniu czysto rozumowym Ignacy ma nadzieję na działanie i inicjatywę Bożą w samym wyborze. Trzeba prosić, aby Bóg zechciał „poruszyć moją wolę”, i „złożyć w mojej duszy (piękne określenie) to, co powinienem uczynić”. W taki sposób, by „Miłość, która mną kieruje i która sprawia, że wybieram taką właśnie rzecz, powinna pochodzić z góry, z miłości Bożej, tak, że dokonujący wyboru [powinien] odczuwać przede wszystkim w sobie samym, że ta miłość do rzeczy wybranej, większa lub mniejsza, skierowana jest tylko i wyłącznie ku Stwórcy i Panu” (CD 184). Wszystkie te cytaty są zaczerpnięte z metody „racjonalnej” dokonywania wyboru i wydają się być jej zaprzeczeniem, albo mówiąc inaczej uświadamiają nam, do jakiego stopnia dla Ignacego akt wyboru przekraczał ograniczenia władz umysłu i analizy i zagłębiał się w przestrzenie wiary, modlitwy i miłości. Skłonność, aby wybrać daną opcję, ma „pochodzić z góry, z miłości Bożej”. Każdy wybór jest miłością.

Innym sposobem porównania trzech metod, na głębszym poziomie, jest uświadomienie sobie, iż w rzeczywistości te trzy metody są jedną, ale stosowaną w różnych okolicznościach. Tym, który przemawia w każdej z nich, jest Bóg: w pierwszej metodzie mówi bezpośrednio i nie zostawiając wątpliwości jako Bóg i Pan ludzkiego serca; w drugiej przemawia poprzez stany duchowe duszy, którą rządzi i podprowadza do właściwego wyboru; w trzeciej działa za pomocą ciszy, która jest także nośnikiem informacji i polecenia (myśl ta pochodzi od Karla Rahnera) nakazując duszy, aby na swój sposób szła do przodu, z wiarą i pewnością, że On, który jako jedyny może skierować duszę na drogę przez siebie wskazaną, poprowadzi decyzję drogą, którą sam wybrał.

Dla podkreślenia duchowego charakteru całego procesu wyboru pozostaje jeszcze końcowy krok potwierdzenia wyboru. Nie wystarczy podjąć decyzję, należy ją jeszcze potwierdzić. Nie chodzi o jakąś czystą formalność, jakiś przepis; dopóki decyzja nie jest potwierdzona, pozostaje zawieszona. Spojrzenie Boga, w jakiejkolwiek metodzie wyboru, ma spocząć na ostatecznej opcji i w sposób spontaniczny objawić wiernej duszy na modlitwie swoją aprobatę lub odrzucenie. „Ten, kto dokonał takiego wyboru, powinien się z wielką pilnością udać na modlitwę przed oblicze Boga, naszego Pana, i taki wybór złożyć Mu w ofierze [z prośbą], żeby Jego Boski Majestat zechciał go przyjąć i zatwierdzić, jeśli jest to ku Jego większej służbie i chwale” (CD 183). Ignacy w swoim diariuszu w dniu 18 lutego 1544 „oburzał się” na Trójcę Świętą, kiedy to po wielu modlitwach zanoszonych do Ojca, Syna i Ducha Świętego nie potwierdzała jednej z jego decyzji i na dodatek pozbawiła go daru łez w czasie Mszy św.; lecz następnego dnia nastąpiło potwierdzenie, któremu towarzyszyły łzy i niewymowna radość w czasie Mszy i dziękczynienia, a nawet w czasie spacerowania po mieście. „Wszystkie te rzeczy umacniały we mnie to, co już było dokonane”.

Cały proces wyboru, poczynając od pierwszej wątpliwości, aż do ostatecznej pewności, jest otwarty na Boga i na Jego wpływ jako główną siłę sprawczą naszych wyborów w każdej z metod i w każdej okoliczności. Jest to, doświadczenie prawie mistycznego kontaktu z Bogiem w samej głębi naszej wolności, w otwartej duszy i w ufnym sercu, jest to najbardziej intensywne doświadczenie radości bycia człowiekiem, który podejmuje decyzje i wybiera najlepszą dla siebie drogę. Jest to stanowczy kontrast z całym tym współczesnym światem, który rozwinął z pomocą rozumu i maszyn sztukę podejmowania decyzji, będącą niezbywalnym przedmiotem działań ekip kierowniczych oraz żyznym terenem programowania liniowego, teorii gier, matematycznych modeli i wszechobecnych komputerów. Wykładałem niektóre z tych przedmiotów podczas moich zajęć z matematyki i bardzo wiele sam skorzystałem. Są to bardzo pożyteczne procesy i ważne narzędzia rozwoju społecznego. Lecz są tylko i wyłącznie właśnie narzędziami. Zrobimy bardzo dobrze, gdy w naszym życiu religijnym, dla ocenienia naszych możliwości, będziemy wykorzystywać to wszystko, co jest najlepsze w tych metodach, gdy będą nam pomocne w naszej pracy. Istotnie, nie zaniedbaliśmy się w zastosowaniu nowoczesnych środków, a w naszych centrach są dostępne najnowsze technologie. Niebezpieczeństwo polega na tym, że technologia może zająć miejsce duchowości, a danych komputerowych używa się jak rozeznania duchów. Skuteczność polega zawsze na pragnieniu..., które nie niszczy charyzmatu.

Szczytem działania Boga w duszy jest, według terminologii Ignacego, „pocieszenie bez uprzedniej przyczyny”. Jest to najwyższy sposób obecności, a w konsekwencji główna gwarancja wyboru, który się w niej dokonuje. Oto jej opis: „Tylko Bóg, nasz Pan, daje pociechę bez uprzedniej przyczyny. Właściwością Stwórcy bowiem jest to, że wchodzi w duszę, wychodzi z niej i powoduje w niej poruszenia, pociągając ją całą do miłości swego Boskiego Majestatu. Mówię, że bez żadnej przyczyny, czyli bez żadnego uprzedniego odczucia lub poznania jakiegokolwiek przedmiotu, dzięki któremu taka pociecha mogłaby nadejść [do duszy] za pośrednictwem oddziaływania rozumu i woli” (CD 330). Kiedy jest jakaś przyczyna, ktokolwiek może przynieść radość duszy, lecz tylko Bóg, Pan nasz, może bez żadnej przyczyny nieść odpoczynek duszy, którą On sam stworzył. Ignacy potwierdza, że w tej wyjątkowej formie obecności nie ma podstępu, ponieważ może ona być tylko dziełem Boga. Jest to bardzo odważne stwierdzenie i wyraz wiary w Boga wszelkiej pociechy, jak mówi św. Paweł (2 Kor 1, 3). Bóg jest Panem radości, w fali radości, jaka niespodziewanie i w sposób niemożliwy do zatrzymania wlewa się w duszę, by w niej całkowicie zapanować, rozpoznajemy Jego orszak, chwałę i obecność. Wystarczy sama radość, nie są potrzebne żadne listy uwierzytelniające. Bóg panuje w duszy, dlatego decyzje podjęte w Jego obecności nie mogą być błędne.

Jeszcze jedna uwaga, potrzebna i konieczna dla właściwego poruszania się w tym stanie najwyższej radości duchowej. „Kiedy pociecha rodzi się bez przyczyny, to chociaż nie ma w niej podstępu, ponieważ od samego Boga i Pana naszego pochodzi, jak powiedziano [330], człowiek duchowy, któremu Bóg daje takie pocieszenie, powinien z ogromną czujnością i uwagą rozważyć i odróżnić właściwy czas takiego aktualnie trwającego pocieszenia od następnego czasu, w którym dusza jest jeszcze rozpalona i jest obdarzona dobrem i resztkami minionego pocieszenia. Często bowiem w tym drugim etapie człowiek przez swoje własne rozważania płynące ze związków i wniosków między pojęciami i sądami lub też pod wpływem dobrego lub złego ducha, formułuje postanowienia i opinie, które nie pochodzą bezpośrednio od Boga, naszego Pana” (CD 336). Jest to niebezpieczeństwo entuzjazmu, mieszania źródeł, przypisywania Bogu tego, co jest czystym tworem ludzkiego umysłu. To jest odpowiedź na częste skargi, jakie można usłyszeć od osób, które ze szczerością poświęcają się życiu duchowemu: „Byłem całkowicie pewien, że to wola Boża..., jak to możliwe, że wszystko wyszło na odwrót! Jakżeż mogłem się tak pomylić! Jeśli mimo takiego przekonania, pomyliłem się, jakżeż mogę na nowo zaufać memu rozeznawaniu i mym decyzjom?”. Oczywiście, że możesz znowu zaufać, zawsze jednak ryzykując, podejmując przedsięwzięcie i wyzwanie, jakie z sobą niesie podjęcie decyzji, pod warunkiem, że wyostrzysz wzrok i przyglądniesz się liniom podziału i granicom. Jest rzeczą prostą, a jednocześnie ważną, aby wyjaśnić ten problem.

Weźmiemy scenę z Ewangelii. Jeśli któraś z osób, które chodziły z Jezusem, była skłonna do entuzjazmu, to był to Piotr. Zdarzyło się mu to nie jeden raz. W końcu jednak nauczył się umiarkowania i opanowania. W Cezarei Filipowej Piotr otrzymał od Boga Ojca bezpośrednie objawienie, niezależnie od krwi i ciała. Pod wpływem tego objawienia złożył najczystsze wyznanie wiary w człowieczeństwo i boskość Chrystusa: Ty jesteś Mesjasz, syn Boga żywego! Również Jezus docenił i wynagrodził wyznanie Piotra poprzez wybór i obietnicę: Ty jesteś Piotr, Opoka, i na tej skale zbuduję mój Kościół. To był szczyt „pocieszenia” doświadczonego przez Piotra, wszedł w nie całkowicie. Ale szybko przekroczył granice. Kiedy Jezus z ulgą związaną z wyznaniem wiary przez wybranego ucznia zaczął otwarcie mówić o cierpieniach, męce i śmierci, jaka Go wkrótce miała spotkać, Piotr, jeszcze rozpalony otrzymanym objawieniem Ojca, uwierzył, że ma prawo wybić Jezusowi z głowy te dziwne pomysły dotyczące cierpienia i śmierci. Chwycił Jezusa za rękę w geście niewybaczalnej poufałości i zaczął Go ganić: Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie! Wtedy Jezus odpowiedział mu zupełnie coś odmiennego od tego, co usłyszał wcześniej: Zejdź mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku (Mt 16, 13-23). Nie można sobie wyobrazić większego kontrastu. Piotr tylko co skończył mówić w sposób, w jaki nie może mówić człowiek sam z siebie, to oznacza stwierdzenie nie objawiły ci tego ciało i krew, teraz zaś mówi tylko po ludzku. Jest istotne, że nie zdaje sobie z tego sprawy. Przekroczył granice, nie uświadamiając sobie tego. Od momentu, kiedy Bóg w nim przemawiał, przeszedł do momentu, kiedy zaczęło w nim przemawiać ciało i krew; albo używając wcześniejszych pojęć: „od czasu aktualnie trwającego pocieszenia, do następnego czasu, w którym dusza jest jeszcze rozpalona...”, nie dostrzegł jednak zmiany. Lecz Jezus ją dostrzegł, i mówi o tym bez ogródek. Nazywa Piotra szatanem. Mogę sobie wyobrazić, że Piotr był zaszokowany, nie rozumiejąc do końca tego, co się dzieje: „Z taką samą łatwością nazywa mnie skałą swego Kościoła jak i Szatanem... nie rozumiem!”. Nic dziwnego, że nie mógł zrozumieć, gdyż jeszcze raz zachował się podobnie przy innej znanej okazji. Na szczycie góry Tabor, po doświadczeniu radości spotkania twarzą w twarz z promiennym obliczem Jezusa, Jego świetlaną odzieżą oraz z błogosławioną obecnością Mojżesza i Eliasza, Piotr swoim zwyczajem poddał się entuzjazmowi, kiedy to doświadczenie powoli znikało. Zaczął znowu mówić nieodpowiednie rzeczy: Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty (Mt 17, 1nn). Tym razem zapewne Jezus uśmiechnął się, widząc dobrą wolę Piotra oraz jego ufność i miłość względem siebie, a także obserwował, jak Piotr przekraczał swoje ludzkie granice i mówił w swoim imieniu przekonany, że mówi w imieniu Boga. Również w czasie ostatniej próby, po doświadczeniu pocieszenia związanego z Eucharystią i słowach Jezusa, Piotr zdecydował się zaprotestować: Nawet jeśli wszyscy się Ciebie wyprą, to ja nie! (Mk 14, 29). Jakie były dalsze losy, dobrze wiemy. Dopiero na końcu, podczas bardzo serdecznego spotkania z Jezusem zmartwychwstałym, Piotr już bez wahań odczuł pragnienie otwartego wyznania swej miłości i swego oddania Jezusowi, Mistrzowi i Nauczycielowi. Tym razem zapanował nad sobą i pokornie wyznał: Panie, Ty wiesz wszystko; Ty wiesz, że Cię kocham (J 21, 15-17). Nauczył się wreszcie odróżniać entuzjazm od przypuszczeń.

A oto przykład z mego życia. Bardzo gorliwy kapłan odczuwał bardzo głęboko w czasie żarliwej modlitwy wielką miłość do ludzi, dla których pracował. Uważał więc, że tylko Bóg może dać uczucie tak czyste i apostolskie. Wskutek tego doświadczenia zadecydował, że codziennie po zakończeniu swojej pracy poświęci wieczorem jeszcze trzy godziny, aby odwiedzać dom po domu ludzi, dla których pracował i których kochał. Jak postanowił, tak i zaczął robić z wielkim zapałem i zaangażowaniem. Lecz bardzo szybko zmęczył się. Wtedy zaczął się ganić za to, że zaniedbuje to, co widział wyraźnie, że jest wolą Bożą. Uparcie więc kontynuował odwiedzanie domów. Lecz powoli uświadamiał sobie, że zaczyna nienawidzić tych ludzi, których z miłości postanowił odwiedzać. Każda wizyta była dla niego torturą, a każde przywitanie jak obraza. Przedsięwzięcie, które rozpoczęło się z miłością, zakończyło się z nienawiścią. Gdzie była pomyłka? Granica. Jasna i wyraźna dla doświadczonego oka, ale wtedy niewidoczna dla niego. Pragnienie miłości ludzi pochodziło bezpośrednio od Boga; ale pomysł, by odwiedzać ich codziennie po trzy godziny, był wymysłem jego głowy. Tylko bliskość tych dwóch elementów sprawiła, że drugi wydawał się również pełnoprawny, ta bliskość przypieczętowała go jako autentyczny, chociaż na to nie zasługiwał. Żar pierwszego momentu rozciągnął się i na drugi, stapiając je w jedno, dlatego on uwierzył, że polecenie, aby odwiedzać ludzi codziennie wieczorem, pochodzi od Boga. Jeśliby zdał sobie sprawę, że jest to jego osobista decyzja, mógłby ją bez problemu zmienić pod wpływem nabytego doświadczenia. Lecz on wierzył, że to było Boże natchnienie, dlatego odczuwał poczucie winy i strach oraz frustrację, widząc, że nie może zrealizować zamierzenia. Jeśliby rozgraniczył rzeczy i czas, oszczędziłby sobie wielu złych chwil.

Młodzież, która odprawiła ćwiczenia duchowne jako przygotowanie do wyboru stanu życia, może zdziwiłaby się, wiedząc, że Ignacy zabraniał prowadzącemu ćwiczenia w sposób wyraźny, nakłaniać, albo podprowadzać rekolektanta w jakikolwiek sposób, do wyboru życia zakonnego. Kiedy odprawiałem ćwiczenia na zakończenie szkoły średniej, prowadzący je przeczytał nam pod pozorem uczciwości, z powagą, cały tekst, w którym Ignacy zabraniał takich praktyk. Następnie nam powiedział: „Jak widzicie, nie musicie się mnie w tym względzie bać, mam związane ręce i zakneblowane usta”. Lecz to był tylko podstęp, abyśmy bardziej zaufali i byli bezbronni w momencie ataku. W rzeczywistości, wykorzystał tych pięć dni, by wykazać z przekonywującą elokwencją, że jedyną rzeczą, którą powinniśmy zrobić, jeśli mamy trochę oleju w głowie, to wstąpić prosto do nowicjatu. Poszło nas dwunastu z grupy, która liczyła czterdziestu. Nie wiem, ilu z nas wytrwało. I nie obwiniam niedyskretnego kierownika ćwiczeń, jeśli ktoś się pomylił. Jedyna rzecz, jaką chcę zrobić, to razem z Ignacym ostrzec przed niebezpieczeństwem źle kierowanego entuzjazmu w momencie wyboru.

Głęboka przyczyna tego zakazu bez wątpienia idzie znacznie dalej niż same niebezpieczeństwa entuzjazmu, otwierając nowe perspektywy w tym pociągającym i tajemniczym królestwie gier ludzkiej woli w obliczu Boga.

opr. mg/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama