Biedni, biedni grzesznicy

Jak reagować na ludzi, którzy wnoszą złe emocje? Dać się prowokować i odpowiadać „pięknym za nadobne”? Wchodzić w dyskusje, które z założenia nie mają sensu? A może wziąć do ręki «Dzienniczek» siostry Faustyny i tam poszukać odpowiedzi?

„Kiedy konałem na krzyżu, nie myślałem o Sobie, ale o biednych grzesznikach i modliłem się do Ojca za nimi” - mówił Jezus św. s. Faustynie. Grzech, nienawiść to emanacja ludzkiej wolności źle wykorzystanej. Ale też wyraz nędzy, w jaką popadamy, gardząc Bożymi prawami i biorąc się za budowanie świata „po swojemu”.

Jadę do Lublina. Na obwodnicy Radzynia Podlaskiego zatrzymuje mnie „na stopa” kobieta w późnośrednim wieku. - Czy może mnie pan podwieźć do Lubartowa? - pyta. - Proszę bardzo - zapraszam do auta. Zaczynamy rozmowę. Po mniej więcej trzech minutach słyszę: - A widział pan te nowe kościoły? Tylko budują, budują...

Ciąg dalszy nie jest wart cytowania. Pomyślałem sobie: ot, nadszedł czas na ewangelizację w drodze, Siedlanowski pokaż, co potrafisz! Okazało się, że pani jest świadkiem Jehowy, wstąpiła do sekty na złość mężowi, ma zdanie krytyczne praktycznie w każdej kwestii. Nienawidzi Kościoła i wszystkich „czarnych” postawiłaby pod ścianą. Starałem się spokojnie rozmawiać, panować nad irytacją, pokazywać nielogiczność wywodów. Niestety, moja rozmówczyni nie potrafiła uzasadnić żadnej z głoszonych przez siebie teorii. Wściekła trzasnęła drzwiami w Lubartowie - myślałem, że wylecą z zawiasów mojej poczciwej skody. Na pewno jej nie nawróciłem. Cóż, nie takie to proste...

Sytuacja jak tysiące innych, jakie nam się codziennie przytrafiają. Nie brakuje ludzi, którzy mają nerwy napięte jak postronki, szukających pretekstu, by wybuchnąć, upokorzyć, zglanować. Trzymających w gotowości palce na klawiaturze laptopa, by smagnąć hejtem, ośmieszyć, dotknąć ironią, złośliwą aluzją. Zawsze mających w zanadrzu sensacje, newsy, ploteczki. Żyjących cudzym życiem - niebaczących, że ich własne jest ruiną, pogorzeliskiem, tyle w nim toksyn, grzechu, iż duszą się od ich nadmiaru! Nienawidzących samych siebie!

Stajemy przed dylematem: jak reagować na takich ludzi? Dać się prowokować, nakręcić złości i odpowiedzieć „pięknym za nadobne”? Wchodzić w dyskusje, które z założenia nie mają sensu, ponieważ drugiej stronie brakuje dobrej woli bądź panuje tam monopol na rację? Wpadać w dygot na głos koleżanki - egotyczki, która w poniedziałkowy poranek, tuż po przyjściu do pracy, już zdążyła obdarować swoją frustracją wszystkich wokół? I ten dygot przynosić później do domu i odreagowywać na mężu, dzieciach? Zamienić najbliższy świat w piekło?

Wiele razy podczas „kolędy” słyszałem: - Proszę księdza, tak źle jeszcze nie było. Co robić? Jak ma się w tej sytuacji zachować katolik?

Biedni grzesznicy

Dużo zależy od perspektywy, z jakiej spoglądamy na siebie, świat, najbliższe otoczenie. Można patrzeć na witraż w kościele od zewnątrz i dostrzec tylko plątaninę ołowianych nitek, spatynowane szybki, bezładny kształt. Nic szczególnego. I spojrzeć nań od wewnątrz - zobaczyć układający się w logiczną całość obraz, zamysł artysty. Potrzebne jest jeszcze światło, które go prześwietli, wydobędzie kolory. Nieporozumienia, do jakich dochodzi pomiędzy nami, często wynikają z faktu, iż patrzymy na to samo z zupełnie innych stron.

Kilka tygodni temu Marcin Jakimowicz w „Gości Niedzielnym” zwrócił uwagę na prostą rzecz: „skutecznym lekarstwem na hejt jest lektura «Dzienniczka» siostry Faustyny, wsłuchanie się w jego narrację”. Jego autorka pisze: „Rzekł Jezus: «Kiedy konałem na krzyżu, nie myślałem o Sobie, ale o BIEDNYCH grzesznikach i modliłem się do Ojca za nimi»”. Niesamowicie brzmi modlitwa mistyczki: „Jezu, Prawdo Wiekuista, Żywocie nasz, błagam i żebrzę miłosierdzia Twego dla BIEDNYCH grzeszników. Najsłodsze Serce Pana mojego, pełne litości i miłosierdzia niezgłębionego, błagam cię za BIEDNYMI grzesznikami. O serce Najświętsze, Źródło Miłosierdzia, z którego tryskają promienie łask niepojętych na cały rodzaj ludzki, błagam Cię o światło dla BIEDNYCH grzeszników”. W innym miejscu s. Faustyna woła: „W ostatnie dni karnawału, kiedy odprawiałam godzinę świętą, ujrzałam Pana Jezusa, jak cierpiał biczowanie. O, niepojęta to katusza. Jak strasznie Jezus ucierpiał przy biczowaniu. O BIEDNI grzesznicy, jak wy się spotkacie w dzień sądu z tym Jezusem, którego teraz tak katujecie?”.

Grzech, nienawiść to jedna, wielka ludzka bieda! Jesteśmy nią otoczeni, sami jej ulegamy. Świat, pozbawiony zbawczej obecności Bożej, wyekspediowany na bezludną wyspę, jest ucieleśnieniem duchowej, moralnej biedy! Tak jak ludzie, którzy stali się jedną, wielką, wewnętrzną sprzecznością.

Tak patrzy na nas Jezus

A skoro On tak czyni, nam nie pozostaje nic innego, jak iść Jego śladem. Chęć odegrania się, odpowiedzenia złem na zło, zamienić na litość. Spojrzeć z litością na współtowarzyszy podróży, którzy tak bardzo zaplątali się w swoim życiu, że stracili jego sens. Podobnie jak na koleżankę z pracy obdzielającą od rana wszystkich jadowitymi słowami, „KODziarzy” z wykrzywionym grymasem nienawiści na twarzach, hejtujących bezbronną kobietę pod gmachem TVP. Dawnego współpracownika służb komunistycznych TW „Józefa”, który pomimo faktu, że stoi „nad grobem”, dalej niszczy innych, zachowując przy tym pozory ultrapobożności. Na alkoholika, który, nienawidząc siebie, jednocześnie demoluje świat go otaczający. Biedni oni! Biedne ich rodziny! Biedni są ludzie, których „infekują” agresją, czynią gorszymi od siebie... Godni litości. Potrzebujący naszej modlitwy, naszego pokoju serca. Karmią się naszą złością, usprawiedliwiając w ten sposób buzującą w nich nienawiść. Jeśli jej zabraknie, może choć odrobinę ów ogień trawiący ich trzewia, wypalający w nich zmysły zmniejszy się?

Ks. Dominik Chmielewski w książce „Kecharitomene” pisze: „Kiedy widzisz człowieka, który sprawia ci dużo problemów, który zadaje ci ból, rani cię, niszczy twoje życie, to miej świadomość, że tak naprawdę nie on to czyni. Ten człowiek jest tylko marionetką w rękach diabła, który przez niego chce zniszczyć ciebie. I choćby nie wiem, jakby to było trudne, całą tę złość i agresję, którą masz z tego powodu - mówią o tym ojcowie pustyni - kieruj nie na człowieka, który ciebie niszczy, ale na diabła, który stoi za nim. Tymczasem na tego człowieka patrz ze współczuciem, z całym miłosierdziem, z całą przebaczającą miłością, na jaką cię stać, bo tylko to go może zmienić. Możliwe, że będzie już w takim oddaleniu od Boga, iż jedyną Ewangelią, jaką będzie w stanie «przeczytać», będziesz ty w swojej pełniej miłości postawie wobec niego. Ewangelią przebaczenia, miłosierdzia i zwycięstwa nad nienawiścią. Tylko to go oderwie od diabła i pociągnie do Boga. Bo też nie toczymy walki przeciwko krwi i ciału, czyli przeciw ludziom, ale przeciwko niewidzialnym istotom duchowym o potężnej mocy [...]”.

- To takie trudne. Niemożliwe do spełnienia... - skomentowała tekst uczestniczka spotkania formacyjnego, które prowadziłem kilka dni wcześniej. Owszem, trudne. Ale czy niemożliwe? Z tym stwierdzeniem bym polemizował.

Wypuszczam z rąk kamień...

Chodzi o coś naprawdę wielkiego i ważnego: o to mianowicie, jaką rolę my - chrześcijanie mamy spełniać w XXI w.? Jak być „solą ziemi i światłem świata”? Rzecz nie w konwencji, pięknych słowach, o których zapomnimy zaraz po wyjściu z kościoła czy po odłożeniu na półkę Biblii. Jeśli sam Pan Jezus nie stronił od ludzkiej biedy, spotykał się z prostytutkami, faryzeuszami - nie obrażał się na nich za kolejne upokorzenia, których doświadczał, nie odpowiadał tym samym - dlaczego mamy postępować inaczej?

Scena kuszenia z Księgi Rodzaju pokazuje dobitnie, iż diabelska taktyka rozpoczęła się od wciągnięcia Adama i Ewy w dialog, „rozkalibrowania” ustalonych przez Boga granic. Tylko tyle. Potem już wszystko potoczyło się lawinowo. Odpowiadanie hejtem na hejt, bluzgiem na bluzg wpisuje się w diabelską strategię.

Ktoś napisał: „Nie zawsze warto wchodzić do wszystkich drzwi, które są otwarte. I pukać do wszystkich, które są zamknięte”. Nie jest to gloryfikacja stagnacji, rezygnacji. Mamy zakasać rękawy i odważnie brać się do roboty, budując Królestwo Boże. Ale robić to wedle „metodologii” Bożej, a nie taktyki narzuconej nam przez złego ducha.

„Lekarstwem na hejt jest zrozumienie, że otacza nas jedna wielka, ludzka bieda”. Podpisuję się pod słowami Marcina Jakimowicza.

Gdy sobie to uświadamiam, wypuszczam z rąk kamień.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 6/2019

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama