Cisza o cichociemnych

Cichociemni - to nazwa ledwie kojarzona z podręczników historii, między innymi dlatego, że w czasach PRL milczano o nich

"Tryby" nr 1/2012

Tomasz Wierzbicki

Cisza o cichociemnych

Cichociemni, Związek Walki Zbrojnej, Armia Krajowa, Kedyw, Polska Walcząca... Dziś to nazwy ledwo kojarzone z lekcji historii, a w rzeczywistości kryją one życie ludzi, dzięki którym mogę pisać ten artykuł...

Początki

Cichociemni to rdzeń Armii Krajowej — największej organizacji ruchu oporu w historii Europy.

Wszystko wzięło się z niezłomnego ducha walki. Po porażkach pierwszych miesięcy II wojny, światowej większość sił zbrojnych różnymi drogami zaczęła się formować we Francji, a później — po porażce Paryża — w Wielkiej Brytanii. Żołnierze nie pozostawali bierni i chcieli walczyć. Szybko uruchomiono kanały łączności z ojczyzną. Początkowo drogami lądowymi piechota przedzierała się przez linięe wroga do Warszawy. Potem uruchomiono innowacyjne wówczas przerzuty spadochroniarzy.

Tak w lutym 1941 r. zaczęła się historia Cichociemnych. To początek organizowania się szeregu osób, także cywili. W walkę angażowali się oficerowie, instruktorzy, polscy i brytyjscy lotnicy, żołnierze placówek odbiorczych, radiotelegrafiści, fałszerze dokumentów, „ciotki”, sprzedawcy kwiatów oraz wielu innych. WNo i wreszcie żołnierze z polskich baz w Szkocji, którzy znikali w do końca niewyjaśnionych okolicznościach — po cichu i w ciemnościach (stąd ich nazwa). Specjalny oddział VI werbował kandydatów, którzy byli proszeni na rozmowy w tajemnicy. Oferowano im skok do kraju, ale zawsze na zasadzie dobrowolności — każdemu zostawiano czas do namysłu.

Berlin, dn. 1 marca 1941, Tajne! Do wszystkich placówek Abwehry: „Znaleziono w okolicy Cieszyna ukryte w sitowiu dwa mocno zabrudzone kombinezony lotnicze i dwa spadochrony osobowe pochodzenia angielskiego. Dwaj cywile, w tym jeden ze zwichniętą stopą, odjechali z sitowia powozem do stacji Skoczów koło Cieszyna (...)”


„Zatwierdzam Znak Spadochronowy w kształcie spadającego do walki orła. Na obczyźnie, gdzie myśli wszystkich Polaków biegną ustawicznie do chwili powrotu...”

gen. Władysław Sikorski

Przerzut i asymilacja

Gdy odpowiedź była pozytywna i zatwierdzona przez szefa oddziału, następowało szkolenie — zarówno spadochroniarskie, jak i specjalne, na potrzeby funkcji pełnionej po zrzucie w ojczyźnie (np. specjalista wywiadu, telegrafista, fałszerz dokumentów, fotograf, lekarza). Mogliśmy tutaj liczyć na pomoc Brytyjczyków i Włochów.

Po wyszkoleniu należało już tylko czekać na odpowiedni rozkaz. Wsiadało się dow samolotu, często był to legendarny „Liberator”, którym należało przedrzeć się za linię wroga, pokonując niemieckie myśliwce i obronę przeciwlotniczą. Nad ojczyzną następował zrzut, po którym niezwłocznie należało zatrzeć ślady, dostać się na „melinę”, gdzie czekała polska kaszanka, bigos czy jajecznica ze skwarkami.

Rzeczywistość bazy szkockiej i okupowanego kraju była skrajnie różna, dlatego w dostosowaniu się pomagały tzw. „ciotki”, czyli kobiety, które mieszkały z Cichociemnymi i uczyły ich, jak nie narażać się na obserwację w okupowanym kraju itd. Tak kończyła się faza „importu”. Teraz można było spodziewać się rozkazów i zabierać się do wykonywania zleconych zadań — aż do zmiany losów wojny.

Między młotem a kowadłem

Rok 1944 r. przyniósł Cichociemnym bardzo wiele zmian. Niemcy byli w odwrocie i powstało pytanie, co zrobić wobec Związku Radzieckiego. Dowódcy wiedzieli, że muszą być bardzo ostrożni — rozkazy dotyczyły wzmożonej uwagi, ale nigdy bezpośredniej walki. Na początku 1945 r. gen. Okulicki podjął decyzję o rozwiązaniu AK, która dla wielu jej żołnierzy oznaczała koniec walk, a dla innych stała się etapem starć z kolejnym wrogiem. Zapłacili za to ogromną cenę — prześladowania, tortury, internowania w głąb Rosji, pozbawienie dobrego imienia, wszystkiego, o co walczyli i, co najgorsze — usłyszeli oskarżenia o zdradę ojczyzny i działalność terrorystyczną.

Piszę ten artykuł bardzo interesownie — czuję się zobowiązany, by spłacić mój osobisty dług wobec nich — Cichociemnych i żołnierzy wyklętych. To, co działo się z naszymi bohaterami po 1944 r. jest dla mnie najczarniejszą kartą naszej historii i tkwi we mnie jak zadra, którą niełatwo usunąć. Mam nadzieję, że choć trochę spłacę swój dług wdzięczności...

Szczególnie polecam książkę Jędrzeja Tucholskiego Cichociemni oraz Drogi Cichociemnych wydawnictwa Bellona. Zachęcam również do odwiedzenia Muzeum Lotnictwa Polskiego i Muzeum Armii Krajowej w Krakowie oraz obejrzenia fenomenalnego pomnika Polskich Lotników przy Parku Lotników Polskich (al. Jana Pawła II).

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama