Jaka emerytura? [GN]

Czy Polacy potrafią oszczędzać? Jak daleko w nasze decyzje finansowe powinno ingerować państwo? Od tego zależy ocena zmian w systemach emerytalnych

Czy Polacy potrafią oszczędzać? I jak daleko w nasze decyzje finansowe powinno ingerować państwo? Od odpowiedzi na te pytania zależy, jak potraktować propozycję zmian w systemie emerytalnym.

Eksperci Centrum im. Adama Smitha zaproponowali rządowi upodobnienie polskiego systemu emerytalnego do kanadyjskiego. Zanim o szczegółach, kilka słów o tym, co mamy dzisiaj.

Polacy mogą oszczędzać pieniądze w dowolny sposób i do dowolnej wysokości. Państwo jednak nie zostawia tych decyzji całkowicie swoim obywatelom. Spory procent od zarobionych pieniędzy automatycznie przelewany jest na konto ZUS (tzw. I filar) i Otwartego Funduszu Emerytalnego (tzw. II filar). Ilość pieniędzy, jaka jest odejmowana co miesiąc od pensji, jest niezależna od woli pracownika. To zawsze 19,52 proc. wynagrodzenia. Dużą część tej kwoty pochłonie ZUS. I zaraz wyda, bo w ZUS-ie pieniądze nie czekają „na kupce” na emeryta, tylko łatają bieżące potrzeby Zakładu. System przestaje działać, bo emerytów przybywa, a pracowników ubywa.

Czego chce Smith?

Ani ZUS, ani w praktyce OFE pieniędzy przyszłych emerytów nie inwestują. Kupują za nie niskooprocentowane obligacje. To bezpieczny sposób, ale nie wszystkim musi odpowiadać. Każdy może nadmiar pieniędzy inwestować w inny sposób, ale liczba osób, która dysponuje tym „nadmiarem” jest ograniczona. Jeżeli ktoś dobrze zarabia, ZUS więcej z niego wyciągnie. Co prawda wyższe składki emerytalne oznaczają teoretycznie wyższą emeryturę, ale gdyby pieniądze, jakie pobiera ZUS, złożyć na terminowym koncie bankowym, zyski byłyby większe.

— Przygotowaliśmy dla rządu materiał oceniający obecny polski system emerytalny i przedstawiliśmy propozycje zmian. Miałyby one zbliżać nasz system do kanadyjskiego — informował Andrzej Sadowski, jeden z ekspertów Centrum im. Adama Smitha. W systemie kanadyjskim każdy pracownik odprowadza składki jedynie na emeryturę minimalną. Ta minimalna składka nie zależy od wysokości jego pensji. A minimalna emerytura pozwala na skromne życie na starość. Ci,

którzy chcieliby mieć wyższą emeryturę, swoje nadwyżki finansowe mogliby odkładać na dowolnie wybrany cel. Mogliby oszczędzać w banku, mogliby inwestować w ziemię czy nieruchomości albo złożyć pieniądze w funduszu giełdowym.

Zalet jest więcej

Zalet takiego rozwiązania jest wiele. Możliwość wyboru formy i rodzaju oszczędzania powoduje, że Polacy bardziej zainteresują się swoimi przyszłymi emeryturami. System jest elastyczny. Młoda osoba może odkładać mniej, starsza więcej. Gdy z powodu większych wydatków (np. kupna samochodu) w budżecie rodzinnym chwilowo nie ma pieniędzy, można w odkładaniu na emeryturę zrobić sobie kilkumiesięczną przerwę. To działa też w drugą stronę. W chwili wyższej konieczności odkładane pieniądze byłyby do dyspozycji. W ZUS-ie i OFE nie można ich ruszyć. Kolejną zaletą jest wysokość emerytury. Pieniądze zainwestowane z głową przyniosą większe zyski niż pieniądze oddane państwu. Jeżeli przyszły emeryt ma wątpliwości co do swojej wiedzy na temat inwestowania, zawsze może pieniądze odkładać w banku. Może też poprosić, by zajęły się nimi specjalistyczne firmy. No i ostatnia zaleta. System jest niezależny od zmian demograficznych. Z ZUS-u pieniądze są natychmiast wydawane, w prywatnych funduszach „leżą” na indywidualnych kontach. W efekcie, gdy zaczyna przybywać emerytów kosztem osób pracujących, ZUS świeci pustkami. W systemie kanadyjskim każdy odkłada na siebie. Każdy dostaje te pieniądze, które odłożył.

Wada jedna — ale duża

Minimalna kwota emerytury, na którą każdy będzie odkładał, gwarantuje, że ci, którzy w okresie swojej aktywności zawodowej nie myśleli o przyszłości, nie będą „wisieli” na garnuszku państwa. Najważniejsze pytanie to takie, czy Polacy potrafią oszczędzać i czy chcą to robić. Byłoby niedobrze, gdyby okazało się, że za 20—30 lat Polska jest krajem, w którym rzesze osób starszych będą funkcjonowały na minimalnej emeryturze. Krytycy propozycji twierdzą, że Polacy nie mają zwyczaju oszczędzania. I po latach okaże się, że wydawali pieniądze na potęgę, nie myśląc o emeryturze. — Nie mamy nawyku oszczędzania na emeryturę, nie potrafimy jeszcze inwestować swoich pieniędzy — twierdzi członek Rady Gospodarczej i ekspertka PKPP Lewiatan Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek. — Mając do wyboru bieżące potrzeby, każdy wybierze właśnie je, a nie odległą, jak się zwykle wydaje, emeryturę — dodała Starczewska-Krzysztoszek. Tak samo uważa Magdalena Janczewska z Konfederacji Pracodawców Polskich. — Polska nie jest Kanadą, a Polacy nie mają w zwyczaju oszczędzać, tym bardziej na starość. Jeśli system ich do tego nie zmusi, to za kilkanaście lat będą rzesze biedaków, którzy masowo przyjdą po pieniądze do pomocy społecznej — twierdzi. Przynajmniej ten ostatni argument jest nietrafiony. Minimalna emerytura zagwarantuje, że nikt do pomocy społecznej nie będzie musiał się zwracać. Komentarze na temat przyzwyczajeń finansowych Polaków ucina Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. — Jeżeli ktoś zakłada z góry, że Polacy nie potrafią oszczędzać, bezmyślnie wydadzą wszystkie zarobione pieniądze albo wybiorą przed emeryturą te, które odłożyli i przeznaczą na konsumpcję, to zwyczajnie Polaków obraża — powiedział. Ewa Tomaszewska z NSZZ „Solidarność” twierdzi, że u nas system się nie sprawdzi, bo Polacy są za biedni. — Zawsze najpierw wyda się pieniądze na tornister dla dziecka czy lekarstwo dla babci. Oszczędza tylko ten, kogo na to stać, a w Polsce ponad 90 proc. społeczeństwa znajduje się w pierwszej grupie podatkowej — mówi.

Propozycja zmian w systemie emerytalnym powinna być dokładnie rozważona. Faktem jest, że sprawdza się ona raczej w społeczeństwach bogatych. Ale Polska i Polacy bogacą się. Jeżeli nie teraz, warto zastanowić się, czy proponowanych zmian nie wprowadzić w przyszłości.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama