Szpital i spółka [GN]

Kto zyskuje na komercjalizacji szpitali? Podatnicy i pacjenci. Kto traci? Lekarze.

Szpital i spółka [GN]

Szpital nr 1 w Gliwicach jest być może największą skomercjalizowaną placówką tego typu w Polsce. Autor zdjęcia: Henryk Przondziono

Kto zyskuje na komercjalizacji szpitali? Podatnicy i pacjenci. Kto traci? Lekarze.

Wniosek taki płynie z wizyty w dwóch spośród 71 szpitali, które zostały skomercjalizowane.

Wyjaśnijmy najpierw, że komercjalizacja to nie to samo co prywatyzacja. Komercjalizacja to zmiana formalna, polegająca na przekształceniu publicznego zakładu opieki zdrowotnej w zakład niepubliczny, czyli prowadzony przez spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością albo spółkę akcyjną, w całości należącą do województwa, powiatu albo gminy. O prywatyzacji można mówić dopiero wtedy, gdy samorząd sprzeda przynajmniej część swych udziałów (albo akcji) prywatnej firmie albo osobie fizycznej.

Rząd przygotował w ubiegłym roku ustawę, która miała skomercjalizować wszystkie szpitale. Projekt ten został jednak zablokowany przez prezydenta. Rząd postanowił obejść jego weto, zachęcając samorządy do dobrowolnej komercjalizacji szpitali. Nagrodą za taki gest ma być pokrycie przez rząd części zadłużenia przekształcanych placówek.

Jak to działa?

Niespełna 10 proc. polskich szpitali zostało skomercjalizowanych już wcześniej. By się przekonać, jak funkcjonują, odwiedziliśmy dwa z nich: szpital nr 1 w Gliwicach oraz szpital powiatowy w Prudniku na Opolszczyźnie, noszący obecnie nazwę Prudnickiego Centrum Medycznego.

Gliwicki szpital jest być może największą ze skomercjalizowanych placówek tego typu w Polsce. Ma 8 oddziałów, 320 łóżek i 430 pracowników. Przyjmuje rocznie około 30 tysięcy pacjentów. W skomercjalizowanej formie działa od 2008 r. Kieruje nim była posłanka PO i członkini sejmowej komisji zdrowia Ewa Więckowska (obecnie nie należy do żadnej partii). Jej zdaniem, poprzednia forma organizacyjna szpitala, czyli samodzielny publiczny zakład opieki zdrowotnej (SPZOZ), nie przystawała do gospodarki rynkowej. Pani prezes, tłumacząc różnice między szpitalem publicznym i skomercjalizowanym, mówi, że dyrektor szpitala publicznego mógł niemal bez końca i praktycznie bezkarnie zadłużać placówkę. Tymczasem w szpitalu skomercjalizowanym (czyli niepublicznym zakładzie opieki zdrowotnej — NZOZ) członkowie zarządu w skrajnym przypadku mogą całym osobistym majątkiem odpowiadać za decyzje podjęte na szkodę szpitala. Spółka prowadząca szpital ma profesjonalną radę nadzorczą, podczas gdy szpitale publiczne mają rady społeczne, których członkowie — jak wskazuje doświadczenie — nie zawsze legitymują się wysoką wiedzą fachową.

Była strata, jest zysk

— W 2007 r. szpital przynosił około 700 tysięcy zł straty miesięcznie. Jego zadłużenie w momencie przekształcenia sięgało kilkunastu milionów zł. Pierwszy rok po przekształceniu, czyli rok 2008, był pierwszym od kilkunastu lat, w którym szpital przyniósł zysk, około 1,5 miliona zł — mówi prezes Więckowska. Skąd ta zmiana? — W publicznych ZOZ-ach marnuje się mnóstwo pieniędzy — uważa pani prezes. Według niej, na przykład stosowanie przy zakupach ustawy o zamówieniach publicznych daje oszczędności 10—30 proc. wartości zakupu. Dodatkowe środki uzyskano też dzięki poszerzeniu oferty szpitala.

— Zatrudnienie utrzymuje się na podobnym poziomie co przed przekształceniem, ale lekarze pracują więcej niż poprzednio. Czy dzięki temu zarabiają więcej? Nie — przyznaje prezes Więckowska, a potwierdzają to jej podwładni. Warunki płacowe są właściwie jedynym, na co narzekają. Chwalą natomiast większy dostęp do diagnostyki, komputeryzację placówki i jej remonty.

Co na to pacjenci?

Wielu z nich w ogóle nie wie, że są leczeni w szpitalu niepublicznym, bo koszty ich hospitalizacji pokrywa Narodowy Fundusz Zdrowia. — A co mnie to obchodzi, że szpital jest niepubliczny? — powiedział wprost jeden z nich. Czy są zadowoleni z opieki i leczenia? Większość odpowiedziała, że tak.

Warto dodać, że szpital nie należy w 100 proc. do miasta. Jak mówi prezes Więckowska, niewielką część udziałów w spółce (w sumie 3 proc.) posiadają pracownicy szpitala. Ona sama nie kupiła w nim udziałów. Dlaczego? Jej zdaniem, nieprędko przyniosą one zysk. Praktycznie każda złotówka, jaką uda się zarobić, przeznaczana jest na inwestycje i dostosowanie szpitala do norm UE.

Szpital na peryferiach

Powiatowy szpital w Prudniku został zlikwidowany w 2004 r. Miał wówczas 15 milionów zł długu. Ciężar ten — zgodnie z obowiązującym prawem — przejął Powiat Prudnik, który jest właścicielem spółki akcyjnej, utworzonej do prowadzenia szpitala w tym samym miejscu niejako od nowa. — Władze powiatu muszą co roku wydać na obsługę długu około 2 milionów zł. Ale teraz placówka przynosi już zyski na poziomie 2 proc. przychodów, czyli 360 tys. zł za rok 2007 — mówi prezes spółki Dariusz Madera. Ten 34-letni specjalista zarządzania od roku kieruje prudnickim szpitalem, wcześniej był między innymi pracownikiem Politechniki Opolskiej i wicewojewodą opolskim za rządów PiS.

Podobnie jak jego odpowiedniczka z Gliwic, uważa on, że w placówce skomercjalizowanej zarządzanie jest lepsze, bardziej oszczędne. Miasto nie wyciąga ręki po dywidendy, ale też nie dopłaca do placówki. Jej zarząd skupia się więc na pozyskaniu środków z zewnątrz, np. z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych oraz Unii Europejskiej. Ze środków unijnych udało się pozyskać 1,8 miliona zł na zakup tomografu komputerowego. Lada chwila uruchomiona zostanie nowiutka pracownia endoskopowa.

Kto da więcej?

Podobnie jak gliwiccy, tak też prudniccy pacjenci są zadowoleni z opieki w szpitalu. Doceniła go też redakcja „Pulsu Biznesu”, przyznając prudnickiej placówce tytuł „Gazela Biznesu”.

Te same co w Gliwicach są także minusy przekształcenia, czyli poziom wynagrodzeń personelu. Wprawdzie — jak mówi prezes Madera — wzrosły one w ubiegłym roku o 8 proc., ale i tak są niższe niż w okolicznych placówkach publicznych. Gdy szpital był publiczny, personel był bardziej zadowolony z wysokości zarobków, ale placówce brakowało czasem pieniędzy na wypłaty.

By zyskać pieniądze na podniesienie konkurencyjności szpitala, powiat planuje sprzedaż 33 proc. akcji Prudnickiego Centrum Medycznego inwestorowi strategicznemu. Prowadzone są już w tej sprawie negocjacje z firmą Optima Medycyna SA, która posiada w okolicy kilka przychodni lekarskich. Jeśli do transakcji dojdzie, będzie można mówić o przynajmniej częściowej prywatyzacji. Nadal jednak pacjenci będą leczeni na podstawie kontraktu z NFZ, a powiat zachowa w spółce głos decydujący.

Obawy

Prezesa Maderę trochę niepokoją plany rządu. Obawia się, że jego placówce trudniej będzie konkurować ze szpitalami, które przekształcą się w najbliższym czasie i dostaną za to od rządu finansową premię, na którą prudniccy pionierzy nie mogli liczyć.

Podsumowując: komercjalizacja szpitali może dać korzyści wszystkim — podatnikom, pacjentom, a być może z czasem także lekarzom. Dlatego szkoda, że wielu obawia się jej, pamiętając nagrane ukrytą kamerą wyznania byłej posłanki PO Beaty Sawickiej, która mówiła, że „biznes na służbie zdrowia będzie robiony”. Możliwości nadużyć istnieją i polegają na przykład na doprowadzaniu publicznych szpitali do zapaści po to, by móc je potem kupić za bezcen. Może jednak wpadka posłanki Sawickiej sprawi, że komercjalizacja będzie baczniej obserwowana, a dzięki temu uczciwsza.

Najwięcej szpitali przekształconych z publicznych w niepubliczne znajduje się w województwach: dolnośląskim, kujawsko-pomorskim, warmińsko-mazurskim i lubuskim. Żadnego przekształcenia nie zanotowano w województwach: podkarpackim, mazowieckim i zachodniopomorskim. Komercjalizowane są głównie placówki mniejsze. Jak dotąd nie przekształcono w ten sposób żadnego szpitala wojewódzkiego.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama