O moralności pragnień papieża

Fragmenty książki "Nieoczekiwana droga" - Nawrócenie z buddyzmu na katolicyzm

O moralności pragnień papieża

Paul Williams

NIEOCZEKIWANA DROGA

Nawrócenie z buddyzmu na katolicyzm

ISBN: 83-7318-470-8
© Wydawnictwo WAM, 2005


O moralności pragnień papieża

Papież, jak mniemam, żywi silne pragnienie, aby ujrzeć Kościół w nowym tysiącleciu. Jaki może być z tym problem?

Buddysta, jak sądzę, nazwałby takie silne pragnienie osoby, która (jako chrześcijanin) z pewnością nie „widzi rzeczy takich, jakimi faktycznie są”, żądzą (trsna). Taka żądza dla buddysty jest czymś doktrynalnie niewłaściwym.

Ale co jest w tym takiego niewłaściwego?

Cóż, jak powiedziałby buddysta, może ona jedynie doprowadzić do cierpienia. Ale czy na pewno? Oczywiście, takie silne pragnienie może prowadzić do cierpienia. Może spowodować cierpienie przez swoje niespełnienie. Papież mógłby się rozczarować. Im silniejsze pragnienie, tym większe rozczarowanie. Jednak nawet jeśliby to było prawdą, czy oznaczałoby, że to silne pragnienie jest złe? Wszystkie albo większość pragnień może zostać niezaspokojona. Silne pragnienia — żądze — mogą prowadzić do silnego rozczarowania. Ale unikanie pragnień — nawet żądzy — dlatego, że mogłyby spowodować rozczarowanie — nawet głębokie — wydawałoby się dziwne. Takie żądze mogłyby być niewłaściwe, jeśli „właściwe” i „niewłaściwe” zdefiniować w odniesieniu do tego, czy prowadzą do oświecenia, czy też nie. Jednak (niezależnie od tej redefinicji „właściwego” i „niewłaściwego”), ten argument byłby przekonujący tylko w przypadku, jeśli wcześniej zostało się przekonanym o paradygmatycznej słuszności oświecenia. A czy jest to takie oczywiste, że czyjeś oświecenie jest paradygmatycznie słuszne, jeżeli osiągnięcie go związane jest z uznaniem za niewłaściwe wszelkich silnych pragnień?

Być może silne pragnienie papieża może prowadzić do cierpienia dlatego, że mogłoby skłaniać go do podporządkowywania wszystkich naokoło do wypełnienia go. Inni staliby się tylko środkiem do pochłaniającego wszystko celu. Ale znowu — czy to takie oczywiste? Wydaje mi się, że niemoralne wykorzystanie innych dla spełnienia własnych silnych pragnień nie jest wcale konieczną konsekwencją samych owych pragnień. Silne pragnienie może mieć także wartościowe konsekwencje. Papież mógłby na przykład zadbać bardziej o swoje zdrowie, z powodu swojego życzenia dożycia do XXI wieku. Wszystkie te konsekwencje są akcydentalne i nie wynikają z samego silnego pragnienia czy żądzy.

Jednak buddyści twierdzą, że żądze tak czy inaczej zawsze doprowadzają do cierpienia, bo projektują kolejne narodziny, a kolejne narodziny, dla w tak oczywisty sposób nieoświeconych ludzi, są zawsze poddane duhkha — bólowi, cierpieniu, frustracjom i niespełnieniu. Tak czy inaczej papież będzie cierpiał z powodu swej żądzy w kolejnych żywotach.

O dokładnym działaniu karmana — w odniesieniu do przyszłych konsekwencji tego, co buddyzm nazywa „zdrowymi” (kuśala) i „niezdrowymi” (akuśala) intencjami — mówi się, że jedynie umysł wszechwiedzący, umysł Buddy, może go pojąć. Tylko Budda wie, że papież będzie na pewno cierpiał z powodu swojego pragnienia, jeśli nie w tym, to w kolejnym życiu, i w jaki dokładnie sposób objawi się to cierpienie. Reszta musi przyjąć to na wiarę, dopóki nie ujrzy osobiście prawdy, stając się Buddą.

Ale dla tych z nas, którzy nie są oświeceni, wcale nie wydaje się oczywiste, dlaczego silne pragnienie — owa żądza — ujrzenia Kościoła w następnym milenium, musi, jako takie, niejako „projektować” przyszłe narodziny papieża. Owo pragnienie spełni się, jak sądzę, po północy 24 grudnia 1999 roku (dla Kościoła katolickiego nowe tysiąclecie zaczyna się upamiętnieniem narodzin Jezusa w dzień Wigilii Bożego Narodzenia). Wyobraźmy sobie jednak, że życzenie papieża nie spełniłoby się. Wyobraźmy sobie, że umarłby 24 grudnia o godzinie 23:55. Czemu niespełnienie owego pragnienia miałoby prowadzić do ponownych narodzin? Odrodzony papież w kolejnym życiu nie mógłby zabrać się do spełniania tego pragnienia. Jeśli ktoś umrze zanim jego pragnienie się spełni, już nigdy nie będzie ono mogło się dla niego spełnić, nawet, jeśli odrodzony byłby tą samą osobą, co według buddystów jest faktycznie niemożliwe. Dlaczego więc natura rzeczy jest taka, że gdy osoba nieoświecona umrze zanim spełnią się jej pragnienia, owe pragnienia mają rzutować na jej przyszłe wcielenia?

Pytania „dlaczego” można mnożyć, ale gdzieś muszą się one skończyć. Dla chrześcijan kończą się w Bogu, jak pytanie: „dlaczego istnieje raczej coś niż nic” i „jakie jest ostateczne wyjaśnienie, ostateczna podstawa tego, że rzeczy mają się tak, jak się mają”. Dla buddystów to, że żądze rzutują na przyszłe narodziny, jest właśnie tym, jak rzeczy się mają. Taka jest po prostu natura rzeczy (dharmata). Taki jest porządek świata. Zadeklarowanie końca pytań w tym punkcie samo w sobie nie jest w żaden sposób niewłaściwe.

Według buddysty pragnienia osoby nieoświeconej mogą łatwo doprowadzić do żądzy, ta zaś prowadzi do cierpienia, bo jest nieodłącznie związana z frustracją, niespełnieniem i nietrwałością. Z drugiej strony, dla chrześcijanina istnieje Bóg, w którym wszelkie pragnienia znajdują ostateczne spełnienie. Bóg jest oczywiście pozaczasowy, zatem nie podlega nietrwałości. Jest także uważany za doskonałego, w najwyższym stopniu dobrego, pięknego, miłosiernego, sprawiedliwego, kochającego i godnego miłości. Jako taki, stanowi ostateczną miarę wszystkich tych jakości. Wszystkie nasze pragnienia dotyczą tego, co uważamy za dobre, piękne, godne miłości itd. Bóg jest tym, który stanowi prawdziwy obiekt wszelkich pragnień, bo jeśli pragniemy dobra, piękna, miłości itd., wydaje się oczywiste, że mając wybór, pragnęlibyśmy (czy powinniśmy pragnąć) tych rzeczy w nieograniczenie wielkim stopniu. Zatem w istocie pragniemy doskonałego dobra, doskonałego piękna, doskonałej miłości. Tym właśnie jest Bóg. Jest ich ostatecznym spełnieniem. Wynika z tego, że dla chrześcijanina silne pragnienie Boga jest czymś w najwyższym stopniu chwalebnym. Faktycznie pożądanie Boga, jeśli jest rzeczywistym pożądaniem Boga, a nie czegoś, co się za Boga podaje, jest samo w sobie jak najbardziej akceptowalne. W dodatku pożądanie Boga, gdy w końcu uzyska swoje spełnienie, odnajduje w Nim całkowitą satysfakcję. Nie pozostaje w Bogu nic, co by mogło nas od Niego dzielić. W takim pragnieniu nie pozostaje nic, co mogłoby rzutować na przyszłe odrodzenie.

Znowu więc, jak już tyle razy wcześniej, odkrywamy, że perspektywa chrześcijańska stoi w istocie w całkowitej sprzeczności z buddyjską. Która z nich jest właściwa? Która jest najbardziej racjonalna? Którą należy wybrać? Czy wybór jest oczywisty?

 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama