Precz z dekalogiem

Dlaczego prawnikom nie podoba się Dekalog?

Z budynku sądu w Montgomery w USA usunięty został obelisk przedstawiający Dziesięć Przykazań. Wielu amerykańskich chrześcijan dostrzega w tym symbol usuwania Dekalogu z życia publicznego.

Pięć lat temu wielkim powodzeniem na ekranach kin na całym świecie cieszył się film Taylora Hackforda „Adwokat diabła”. Hollywoodzki obraz opowiada historię młodego mecenasa (Keanu Reeves), który został uwiedziony przez szatana (Al Pacino) i zaczął mu służyć. W finałowej scenie filmu Demon wygłasza mowę, w której ujawnia, że porządek Antychrysta na naszym globie zaprowadzony zostanie rękoma prawników. Szatan nazywa prawników „nową kastą kapłańską”, która otworzy przed nim wszystkie drzwi świata.

Porównanie prawników do kapłanów wzięło się zapewne stąd, że w dawnych społecznościach ci ostatni posiadali także władzę prawodawczą. W krajach demokratycznych prawodawcą powinien być suweren, czyli lud. W praktyce jednak ostateczna wykładnia prawa należy do władzy sądowniczej, czyli właśnie do prawników. W Stanach Zjednoczonych coraz częściej pojawiają się ostrzeżenia, że w rzeczywistości to wąska grupa specjalistów od prawa, stanowiąca swoisty klan, narzuca swoje werdykty całemu narodowi. Ostrzeżenia te nasiliły się po niedawnym orzeczeniu Sądu Najwyższego USA, nakazującym usunięcie z gmachu sądu w Montgomery granitowego obelisku przedstawiającego Dekalog.

Spór o monument

Przypomnijmy fakty. W lipcu 2001 roku najwyższy sędzia stanu Alabama Roy Moore polecił ustawić w gmachu sądu stanowego w Montgomery dwutonowy monument z wyrytymi nań Dziesięcioma Przykazaniami. Wzbudziło to protesty wielu środowisk lewicowych, które zaczęły domagać się, by obelisk albo usunięto, albo postawiono obok niego pomniki symbolizujące inne religie i tradycje, np. Stowarzyszenie Ateistów zażądało ustawienia modelu atomu. Sędzia Moore odmówił, twierdząc, że jego intencją było wskazanie na osobę Boga jako moralną podstawę amerykańskiego prawodawstwa. Przeciwnicy skierowali więc sprawę do sądu.

Najpierw w listopadzie 2002 roku okręgowy sąd federalny, a następnie w sierpniu 2003 roku Sąd Najwyższy USA wydały identyczny wyrok: monument musi zostać usunięty z gmachu sądu, gdyż narusza konstytucyjny rozdział państwa i religii. Mimo protestów wielu tysięcy chrześcijan, którzy modlili się przed gmachem sądu w Montgomery, obelisk został stamtąd wyniesiony. Sędziego Moore'a zawieszono w obowiązkach.

Krok ten ośmielił pewną mieszkankę Teksasu, Kay Stanley, do wniesienia sprawy przeciwko sądowi w miasteczku Harris. Domaga się ona mianowicie usunięcia z budynku tamtejszego sądu egzemplarza Biblii, który znajduje się tam w szklanej gablocie od 1956 roku.

Wydarzenia w Alabamie wywołały też w USA spór o miejsce religii oraz rolę wymiaru sądownictwa w amerykańskim życiu publicznym. Sąd Najwyższy, nakazując usunąć obelisk z Dziesięcioma Przykazaniami, powołał się na pierwszą poprawkę do konstytucji. Mówi ona, że „Kongres nie może przyjmować praw dotyczących ustanawiania religii ani zakazywać swobodnego jej wyznawania”.

Zwolennicy Dekalogu nie zgadzają się z tym werdyktem, zauważając, że sędzia Moore nie ustanowił przecież żadnej nowej religii, ani nie zakazał nikomu swobodnego wyznawania jakiejkolwiek wiary. Poza tym powołują się oni na dziewiątą i dziesiątą poprawkę do konstytucji, które przekazują stanom i społeczeństwu wszelką władzę, nie zastrzeżoną wyraźnie dla rządu federalnego. W tym kontekście pada też argument, że ojcowie-założyciele Stanów Zjednoczonych i twórcy Konstytucji USA byli osobami głęboko wierzącymi i nigdy by im do głowy nie przyszło, że powołując się na stworzoną przez nich ustawę zasadniczą, można będzie walczyć z Dekalogiem.

Kto nie jest człowiekiem

Zwolennicy usunięcia monumentu zauważają, że w państwie prawa, jakim są Stany Zjednoczone, musi panować posłuszeństwo wobec przepisów, wobec tego werdykt Sądu Najwyższego ma charakter ostateczny i należy mu się bezwzględnie podporządkować.

Co w takim razie robić z prawem, które jest jawnie niesprawiedliwe? Co robić z orzeczeniami Sądu Najwyższego, które godzą w podstawowe prawa człowieka?

Warto przypomnieć, że w 1857 roku Sąd Najwyższy wydał decyzję w sprawie Dreda Scotta, w której uznał Murzynów za nieludzi. Ówczesny sędzia Sądu Najwyższego, reprezentujący stanowisko większości przysięgłych, Roger B. Taney, stwierdził, że czarnoskórzy, wolni czy niewolnicy, nie mogą być obywatelami Stanów Zjednoczonych i dlatego nie mają prawa występować przed sądem. W uzasadnieniu Taney napisał: „Niższość Murzynów jest tak wyraźna, że nie mają oni praw, które biały człowiek byłby zobowiązany respektować”. Sędzia porównał czarnych niewolników do takiej samej własności białych jak konie czy muły.

Podobnie arbitralną decyzję Sąd Najwyższy USA podjął w 1973 roku w sprawie Roe przeciw Wade, uznając za nieludzi dzieci w łonach matek. Wyrok w tej sprawie zapoczątkował legalizację aborcji w USA. Główny zwolennik zabijania dzieci w łonach matek, sędzia Sądu Najwyższego Harry Blackman przyznał, że wybierając moment, od którego można dokonać aborcji, trzeba arbitralnie zbilansować prawo kobiety do wyboru z prawem dziecka do życia. Mając więc do wyboru z jednej strony prawo do zadawania śmierci, z drugiej zaś prawo do zachowania życia, sędzia wskazał na okres między 16. a 18. tygodniem ciąży jako moment, w którym można uśmiercić dziecko w łonie matki.

Była to decyzja podjęta nie tylko wbrew nauce (która dowodzi niezbicie, że życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia) i wbrew prawu (które traktuje dziecko nienarodzone jako podmiot prawa majątkowego czy spadkowego), lecz także wbrew całej tradycji cywilizacyjnej świata zachodniego (jeśli bowiem w grę wchodzi życie ludzkie, nie można stosować argumentu konfliktu wartości, gdyż prawo do życia jest ważniejsze od wszystkich innych praw, nawet prawa kobiety do uśmiercenia własnego dziecka).

Poza tym, co również charakterystyczne, orzeczenie Sądu Najwyższego w sprawie Roe przeciw Wade odnosiło się do przypadku opartego na kłamstwie. Jane Roe, kelnerka z Teksasu, zeznała pod przysięgą, że zaszła w ciążę w wyniku gwałtu. Lobby proaborcyjne rozpętało wówczas olbrzymią kampanię, by mogła ona dokonać aborcji. Sprawa zakończyła się w Sądzie Najwyższym, który przyznał Roe prawo do zabicia dziecka. Po czternastu latach kelnerka przyznała się, że wcale nie została zgwałcona. Dziś żałuje swojego ówczesnego zachowania.

Dyktatura prawników?

Czy istnieje wobec tego możliwość odwoływania orzeczeń Sądu Najwyższego?

Istnieje, ale wymaga ona wprowadzenia poprawek do konstytucji. Do tego zaś potrzebna jest aprobata dwóch trzecich członków obu izb Kongresu i trzech czwartych stanów w ciągu siedmiu lat. Jest to więc bardzo żmudna procedura i w wielu przypadkach nie do przeprowadzenia. Na przykład w przypadku wspomnianego wyroku z 1857 roku nie dało się go zmienić na drodze legalnej i potrzeba było dopiero wojny secesyjnej (1861-65), żeby zmienić status Murzynów w USA i zlikwidować niewolnictwo. Wielu amerykańskich historyków jest zdania, że to właśnie ówczesny werdykt Sądu Najwyższego uczynił wojnę domową nieuchronną, gdyż przeciął możliwość prowadzenia dyskusji i osiągnięcia kompromisu.

Podobnie jest z orzeczeniem Sądu Najwyższego z 1973 roku. Werdykt, że zabijanie dzieci nienarodzonych jest niezbywalnym prawem konstytucyjnym, postawił przeciwników aborcji w roli wrogów konstytucji i ograniczył ich możliwość działania. W rezultacie doszło do głębokiego podziału wewnątrz amerykańskiego społeczeństwa. Niektórzy komentatorzy piszą wręcz o „zimnej wojnie”, która czasami jednak potrafi być „gorąca”, tak jak wówczas, gdy dochodzi do zabijania aborterów przez sfrustrowanych obrońców życia nienarodzonych.

Jedyną drogą do zmiany ustawodawstwa jest wniesienie poprawki do konstytucji, ale przy obecnym podziale amerykańskiego społeczeństwa wydaje się to niemożliwe. Jak napisał Bernard Nathanson: „Ameryka, która byłaby zdolna do przyjęcia poprawki chroniącej życie, w rzeczywistości nie potrzebowałaby jej; Ameryka, która jej potrzebuje, na pewno jej nie przyjmie”.

Jak zauważył konserwatywny publicysta i były kandydat na prezydenta USA Patrick Buchanan, nawet gdyby jednak taka poprawka została przyjęta, to i tak jej ostateczna interpretacja należałaby do Sądu Najwyższego. Ten ostatni zaś - zdaniem Buchanana - wiele razy udowodnił już, że wypacza prawo i próbuje narzucić społeczeństwu swoją ideologię: „Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych narzucił prawną dyktaturę 280-milionowemu narodowi, uzurpując sobie władzę, jakiej konstytucja nigdy mu nie dała, i ustanawiając państwowy ateizm jako naszą narodową religię”.

Wzburzenie Buchanana łatwo jest zrozumieć, jeśli przypomni się wcześniejsze decyzje Sądu Najwyższego oraz ich konsekwencje. Na przykład po usunięciu modlitwy ze szkół publicznych doszło do tego, że studentom teologii zamknięto dostęp do publicznych pieniędzy, zaś uczniom, którzy wygłaszali mowy na zakończenie roku szkolnego, zabraniano jakichkolwiek wzmianek o Bogu lub wierze.

Kilka lat temu w jednej ze szkół w New Jersey nauczycielka poleciła dzieciom w pierwszej klasie przygotować swoje ulubione fragmenty książek. Kiedy pewien chłopiec wybrał rozdziały z dziecięcej książeczki zawierającej biblijne opowieści, nauczycielka nie pozwoliła mu ich przeczytać, gdyż mogłoby to wyrządzić szkodę innym uczniom o odmiennych przekonaniach. Takich przypadków można mnożyć więcej, a wszystkie one sprawiają, że ludzie wierzący zaczynają czuć się we własnym państwie jak obywatele drugiej kategorii.

Wiele kontrowersji wywołały też orzeczenia Sądu Najwyższego wydane w ostatnich latach. Najpierw sąd ten zalegalizował rozpowszechnianie pornografii w Internecie. Stwierdzono bowiem, że wolność wypowiedzi jest tak wielką wartością, że muszą przed nią ustąpić dobra osobiste dzieci molestowanych seksualnie i gwałconych przed kamerami. Niedługo potem ten sam sąd zabronił publicznego rozpowszechniania nazwisk i adresów lekarzy dokonujących aborcji. W tym przypadku tak hołubiona jeszcze niedawno wolność wypowiedzi okazała się jednak mało istotna w porównaniu z dobrami osobistymi aborterów.

Nic więc dziwnego, że zideologizowane werdykty Sądu Najwyższego sprawiają, iż coraz więcej Amerykanów zastanawia się, czy przepowiednia z filmu „Adwokat diabła” nie jest czymś więcej niż filmową fikcją.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama