Powrót Marysi

Kto jeszcze pamięta o Marysi z Gorzowa Wlkp., która nie bała się zadać wprost pytania Donaldowi Tuskowi? My pamiętamy

Nieraz przychodzi nam do głowy dobry pomysł, ale często, zanim podejmiemy się realizacji, przychodzi Zły - jak to w ewangelicznej przypowieści — i wydziobie to ziarenko zanim wykiełkuje. Nie zawsze jest druga szansa, ale czasem się zdarza i coś takiego właśnie mi się przytrafiło.

Ta historia ma początek w czerwcu 2014 roku, kiedy podczas swojej wizyty w Gorzowie Wielkopolskim, na kilka dni przed wyborami do Europarlamentu, ówczesny premier Donald Tusk staje jak wryty przed siedemnastolatką, która zadaje mu następujące pytanie: „Czemu udaje pan patriotę, a jest pan zdrajcą Polski?” Ową siedemnastolatką jest Marysia Sokołowska (nie za bardzo lubię to zdrabnianie imion w wypowiedziach publicznych, ale ponieważ mówimy o siedemnastolatce, a nie o podstarzałych reżyserach czy artystach, więc możemy przymknąć oko).

Spór o Marysię

Wtedy jeszcze nikt Marysi nie znał, więc trudno było ocenić, czy taka wypowiedź to był zwyczajny wygłup nastolatki, starannie przygotowana prowokacja, czy rzeczywiście wypalenie prosto z mostu tego, co się myśli. Oczywiście opinia publiczna podzieliła się natychmiast zgodnie z linią podziałów politycznych i dla zwolenników ówczesnego Premiera Marysia stała się rozwrzeszczaną gówniarą, a jedna z radnych z ugrupowania pana Tuska wyraziła się następująco: „Dałabym za to w pysk, aż by się nogami nakryła” (ciekaw jestem, czy ta pani na przykład nie jest zdecydowaną przeciwniczką dawania dzieciom klapsa). Natomiast dla zwolenników ówczesnej opozycji, czy też generalizując nieco prawicy, Marysia natychmiast stała się ikoną walki z rządem, pojawiły się nawet tytuły: „lwica prawicy”, ale to raczej na portalach plotkarskich, które też z ochotą rzuciły się na świeży temat. Jeżeli chodzi o moje osobiste zdanie na ten temat, to już powierzchowna kwerenda dostępnych w necie wiadomości, a także materiały prasowe, które ukazały się krótko potem, pozwoliły mi nabrać przekonania, że owa historia wbrew temu, co napisałem wyżej nie zaczęła się w czerwcu 2014 roku, ale kilkadziesiąt lat wcześniej, kiedy Kazimierz Sokołowski, ojciec Marysi, prowadził swoją wojnę przeciw komunistom, najpierw w Ruchu Młodzieży Niezależnej, potem w ruchu Wolność i Pokój (ale trzeba przyznać, że w dość specyficzny sposób, bo podczas gdy w innych ośrodkach w Polsce ruch ten nawiązywał do zachodnich Zielonych, to oddział w Gorzowie zainicjował swoją działalność od organizacji... Tygodnia Ochrony Życia Poczętego). Nie będziemy teraz kontynuować tego wątku, dość powiedzieć, że tato Marysi miał poglądy antykomunistyczne, patriotyczne i w takim domu wychowywała się Marysia, dlatego byłem pewien, że jej wypowiedź wynikała z tego, co czuła i myślała, a nie z jakiegoś wyrachowania. Dlatego z zainteresowaniem przyglądałem się jej ówczesnym losom. Dziewczyna była stanowcza, kiedy Premier powrócił do Gorzowa, aby jednak odpowiedzieć na jej pytanie i raz jeszcze poddać się konfrontacji, ta zgodziła się na spotkanie razem z innymi uczniami z jej szkoły, ale odmówiła przyjęcia kwiatów od pana Donalda Tuska. Wkrótce też pojawiła się na okładce tygodnika „W Sieci”, gdzie wyjaśniła, dlaczego uważa Premiera Polski za zdrajcę. Po tym medialnym wydarzeniu rozpętała się jeszcze większa burza wokół Marysi Sokołowskiej. Nawet dziennikarze prawicowi spierali się między sobą o sensowność takiej ekspozycji licealistki, natomiast druga strona zaczęła głębiej szperać w jej wypowiedziach, doszukując się pewnych niezręcznych, ale szczerych wypowiedzi dziewczyny na forach internetowych, w których nie wahała się odpowiadać nawet na trudne pytania o homoseksualizm czy antysemityzm. Osobiście utwierdzałem się w swoim przekonaniu co do autentyczności Marysi i nawet pomyślałem, że dobrze by ją było mieć również na naszych łamach, ale byłem przekonany, że dziewczyna zostanie szybko, przepraszam za wyrażenie, „zagospodarowana” przez media prawicowe na poletku politycznym, a dla mnie ona była bardzo interesująca poza tym polem. Mijały kolejne miesiące i sytuacja wokół Marysi ucichła. Jakby przestała być potrzebna dziennikarzom politycznym, jedynie plotkarskie portale co jakiś czas szukały jakiejś sensacji, aż wreszcie gdzieś w roku 2017 wszystko ucichło.

U Świętego Józefa z mężem

Starałem się czasami podglądnąć, co się dzieje u Marysi, w ostatnich latach czyniłem to na jej blogu „Welurowe pantofle”. Wiedziałem, że dziewczyna realizuje się w bardziej dziewczęcych tematach, że wkrótce ma mieć miejsce ślub, ale od kilku miesięcy nie trafiłem na jej wpisy i tak dochodzimy do ostatniego pierwszego czwartku w bazylice Świętego Józefa. W ramach konferencji przed Mszą Świętą trzy świeżutkie pary nowożeńców związanych z Wyższą Szkołą Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu wygłaszają swoje świadectwa. Jako ostatnia para zabierają głos Marysia i Kamil Kobylińscy. Słucham tej Marysi, która mówi m.in. o Gorzowie, wsłuchuję się w jej głos, sposób motywacji, ową zadziorność, nawet w tym świadectwie o ślubie i małżeństwie pewne rzeczy widzi inaczej niż jej mąż i jestem coraz bardziej przekonany, że to jest Marysia Sokołowska!

Właściwie wszystko się zgadza, ale jestem w prezbiterium, dość daleko od przemawiających, którzy w dodatku są do mnie odwróceni tyłem. Kiedy tylko kończy się Msza Święta natychmiast wyruszam w poszukiwanie młodej szczęśliwej pary i kiedy ich widzę z przodu nie mam już żadnej wątpliwości. Marysia wróciła!

Ani ja, ani małżonkowie nie mamy zbyt wiele czasu, ale proszę o krótką rozmowę, na którą Marysia się zgadza, ale nie bez uprzedniego rzutu oka na twarz małżonka, który skinieniem głowy pokazuje, że nie ma nic przeciwko. Nie mogłem nie wrócić do wydarzenia, które na dobre i na złe uczyniło Marysię znaną na kilka lat. Chciałem wiedzieć, jak na to patrzy dzisiaj.

- Miałam wtedy 17 lat - wspomina Marysia. Byłam w pierwszej klasie liceum i tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, z czym się wiąże powiedzenie takich słów komuś takiemu jak Premier Polski, ale było to wypowiedziane spontanicznie z takiego wewnętrznego poczucia obowiązku patriotycznego. Wiem, że to może śmiesznie dzisiaj brzmi, siedemnastolatka mówi o obowiązku patriotycznym, ale tak zostałam wychowana, takie mi wpojono wartości, że pewne rzeczy trzeba nazwać po imieniu, i powiedziałam to, co uważałam, że powinnam powiedzieć, to co czułam. Wcześniej pomodliłam się nawet do Ducha Świętego, czy aby na pewno mam to zrobić. Ale to było coś, co wewnętrznie uważałam, że należy zrobić i z tego co zrozumiałam Duch Święty się nie sprzeciwił — podkreśla z uśmiechem. Chcę jeszcze dowiedzieć się, co wydarzyło się później, jak się czuła, kiedy przez Polskę przetoczyła się burza medialna z nią w roli głównej. Marysia potwierdza, że nie było łatwo.

- Trudno to jednoznacznie określić, bo z jednej strony spadła na mnie duża sława i to była rzeczywiście wielka radość dla młodej dziewczyny, ale to zachłyśnięcie się, że jest fajnie, że ludzie mnie rozpoznają, trwało tylko chwilę. Bardzo szybko pojawiła się potężna fala hejtu pod moim adresem, z którym nie mogłam sobie emocjonalnie poradzić i po prostu bardzo to przeżywałam. Na szczęście mam mądrego tatę, który bardzo ograniczał moje publiczne wystąpienia, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Ja też nie chciałam jakoś szczególnie wykorzystywać swojego momentu, afiszować się z tym wszystkim, ponieważ nie powiedziałam panu Premierowi tego co powiedziałam, z jakiegoś powodu zarobkowego, czy dla uzyskania sławy, czy czegoś takiego. Ja wtedy tak to rozumiałam, że spełniłam swój patriotyczny obowiązek i to tyle — opowiada Marysia, która dodaje jeszcze, że nie żałuje i dalej uważa, że miała rację i powiedziała prawdę. Ja natomiast ciągle się zastanawiam, jak to się stało, że jednak nie podjęła wówczas jakiejś poważniejszej współpracy z mediami prawicowymi.

- Dostawałam bardzo wiele propozycji — przypomina Marysia — i praktycznie niemal wszystkie odrzucałam. Skorzystałam z nielicznych, z których nie odniosłam żadnych korzyści materialnych.

- A potem o pani wszyscy zapomnieli? - pytam.

- Właściwie tak. Co jakiś czas pojawiały się jakieś wpisy na mój temat, w portalach plotkarskich, ale też publicystycznych, jak choćby w „Na temat”, ale po pewnym czasie wszystko ucichło, a ja się bardzo z tego powodu cieszę. Mogę być sobą. Ukończyłam licencjat w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, obecnie jestem na studiach magisterskich, ale zaocznie, ponieważ podjęłam pracę w jednym z dzienników ogólnopolskich jako dziennikarka, prowadzę też swojego bloga. Może ksiądz napisać, że jestem bardzo szczęśliwa i obecnie koncentruję się na moim małżeństwie - dodaje, kiedy się żegnamy.

Oczywiście nie omieszkałem zapytać, czy nie zechciałaby się czasami podzielić swoimi refleksjami z naszymi Czytelnikami i odpowiedź Marysi pozwala mieć nadzieję, że tak się stanie. A póki co możecie zajrzeć na jej bloga. Ponieważ wyżej padło kilka słów o tacie, to proponuję Wam taką perełkę o mamie Marysi: „Najbardziej urzeka mnie w mojej mamie to, że akceptuje wszystko, co się wokół niej dzieje. Najdrobniejszą rzecz oddaje Bogu. Dziękuje Mu za wszystko. Jest bezgranicznie poddana Jego woli. Mama ma w sobie wieczny spokój. Często przypomina mi jakiegoś antycznego mędrca. Nie uczyła się etyki, teologii, filozofii, ale potrafi zawsze ufać i postępować dobrze”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama