Do wyższych spraw

Polacy nie widzą powodów do interwencji Kościoła w międzypartyjnym konflikcie sprowokowanym przez tych, którzy o interwencję Kościoła najgłośniej dzisiaj wołają

Polacy nie widzą powodów do interwencji Kościoła w międzypartyjnym konflikcie sprowokowanym przez tych, którzy o interwencję Kościoła najgłośniej dzisiaj wołają

Do wyższych spraw

Wyniki ostatnich sondaży na temat potrzeby zaangażowania się Kościoła w spór o Trybunał Konstytucyjny mogą cieszyć. Z badań przeprowadzonych w ubiegłym tygodniu przez Instytut Badań Rynkowych i Społecznych na zlecenie „Rzeczpospolitej” wynika bowiem, że ponad trzy czwarte (76 proc.) Polaków nie chce, aby Kościół podejmował się roli mediatora w tym konflikcie.

Środowiska nawołujące dzisiaj do włączenia się episkopatu w rozwiązywanie międzypartyjnego sporu o Trybunał są tymi, które jeszcze niedawno oskarżały Kościół o wtrącanie się do polityki. Polityką nazywano wówczas obronę małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, wołanie o szacunek dla godności człowieka i jego prawo do życia od poczęcia czy apele o niedyskryminowanie jedynej katolickiej telewizji w jej staraniach o miejsce na multipleksie. Teraz wtrącanie się w międzypartyjne zwady miałoby jednak być apolityczne i pożądane. Cóż za zmiana!? Wcale nie chodzi przy tym o autentyczną mediację, tylko o to, aby episkopat, niepomny na trudne doświadczenia z niedawnymi rządami PO-PSL, bezwarunkowo wsparł te formacje i inne, będące dzisiaj w opozycji. Głos Kościoła miałby być młotem na rządzącą koalicję prawicowych partii, które dopiero co – demokratycznie – doszły do władzy. Tylko po co to Kościołowi?

Kościół wielokrotnie w ponadtysiącletniej historii naszej ojczyzny nie liczył się z bilansem zysków i strat, kiedy zachodziła potrzeba obrony słabszych i uciśnionych. Tak było w czasach św. Stanisława ze Szczepanowa, który stawanie po stronie poddanych wobec samowoli króla oraz obronę godności ponoć nie do końca wiernych żon przed brutalnością ich mężów – królewskich wojów – przypłacił życiem. Polski ksiądz Paweł Włodkowic przed dostojnikami kościelnymi zgromadzonymi na soborze w Konstancji (1414 r.) bronił prawa pogan do życia zgodnie z sumieniem, narażając się przez to na oskarżenia ze strony niemieckich zakonników o herezję. Biskupi polscy po powstaniu styczniowym występowali wielokrotnie w obronie Żydów, zwanych wówczas „starozakonnymi”, mimo że ściągali przez to na siebie tym większy gniew cara. A w bliższych nam czasach ks. Marceli Godlewski trafił do więzienia po przewrocie majowym, bo upominał się o swego parafianina, wiernego rządowi gen. Włodzimierza Zagórskiego, po którym słuch zaginął. Ojciec Maksymilian Kolbe dobrowolnie poszedł na śmierć dla ratowania w niemieckim obozie KL Auschwitz życia innego więźnia, Franciszka Gajowniczka. Prymas Tysiąclecia bronił wolności Kościoła przed komunistycznym reżimem, płacąc za to więzieniem, ks. Jerzy Popiełuszko zaś oddał życie za upominanie się o prawo ludzi pracy do prawdy, wolności i godnego życia. Takich przykładów można przytaczać wiele i z każdej epoki.

Ludzie Kościoła potrafią stawać w obronie ojczyzny. Święty Jacek bronił Wrocławia przed Tatarami, o. Augustyn Kordecki bronił Jasnej Góry przed Szwedami, kanonik Mikołaj Kopernik uczestniczył w obronie Olsztyna przed Krzyżakami – a to tylko pierwsi z brzegu. Duchownych nie brakowało wśród konfederatów barskich i uczestników powstań niepodległościowych, podczas Cudu nad Wisłą, w Powstaniu Warszawskim, wśród katowanych w ubeckich kazamatach i strajkujących w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Nazwiska o. Marka, karmelity, ks. Stanisława Brzóski, ks. Ignacego Skorupki, ks. Zygmunta Kaczyńskiego, jak również ks. Romana Kotlarza, ks. Sylwestra Zycha, ks. Stanisława Suchowolca i ks. Stefana Niedzielaka na trwałe weszły do polskiej historii. Przedstawiciele Kościoła wchodzili w skład Rady Regencyjnej, gdy Ojczyznę rozdartą między trzech zaborców trzeba było dźwignąć i scalić w jedno państwo. Zsiedli też przy okrągłym stole w przekonaniu, że może ich obecność zapewni uczciwość rozmów komunistów z Solidarnością.

Kościół nie ucieka bowiem od brania odpowiedzialności za naród i za człowieka. Nie wycofuje się także z przestrzeni publicznej. Kiedy rzeczywiście trzeba, potrafi wszystko postawić na jednej szali. Ale czy dzisiaj z powodu zmiany rządzących w Polsce pojawiły się jakieś nowe zagrożenia wobec rodziny, wolności obywatelskich czy niepodległości ojczyzny? Czy zagrożone jest jakieś sacrum? Nic z tych rzeczy. Dlatego Polacy nie widzą powodów do interwencji Kościoła w międzypartyjnym konflikcie sprowokowanym przez tych, którzy o interwencję Kościoła najgłośniej dzisiaj wołają. Kościół jest w świadomości Polaków od wyższych spraw. I tak niech zostanie.

"Idziemy" nr 21/2016

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama