"Bóg chrześcijan zsyła krzyże ludziom, których kocha"

Fragmenty książki "Zwykłym językiem o niezwykłym chrześcijaństwie"

"Bóg chrześcijan zsyła krzyże ludziom, których kocha"

Marek Dziewiecki

Zwykłym językiem o niezwykłym chrześcijaństwie

ISBN: 978-83-60703-18-2

wyd.: Wydawnictwo SALWATOR 2007



„BÓG CHRZEŚCIJAN ZSYŁA KRZYŻE LUDZIOM, KTÓRYCH KOCHA”

To nie Bóg zsyła człowiekowi krzyże i cierpienia, lecz to człowiek skazał Boga na krzyż.

Jednym z najbardziej absurdalnych mitów na temat chrześcijaństwa jest twierdzenie, że jest to religia cierpiętnictwa, która zabrania — a przynajmniej przeszkadza — człowiekowi cieszyć się życiem doczesnym. Najbardziej skrajną wersją tego mitu jest twierdzenie, że to Bóg zsyła nam krzyże i cierpienia. Dosyć często spotykam ludzi, którzy mówią o swoim żalu do Boga za to, że — w ich przekonaniu — to właśnie Bóg zesłał im różne krzyże, na które nie zasłużyli, na przykład śmierć kogoś bliskiego, nieuleczalną chorobę, tragiczny wypadek czy inne nieszczęścia.

Powyższy mit jest absurdalny z tego oczywistego powodu, że chrześcijaństwo to religia radości. Syn Boży przyszedł do nas nie po to, aby nasz krzyż był cięższy, ale po to, by Jego radość w nas była i by radość nasza była pełna (por. J 15, 11). Chrześcijaństwo głosi światu, że Bóg nie tylko jest miłością, ale że Bóg jest też radością. A być radością to coś nieskończenie więcej niż tylko przeżywać radość. Boża radość to nie chwilowy nastrój, ale sposób istnienia tych, którzy trwają w miłości. Bóg przynosi nam radość właśnie dlatego, że przynosi nam miłość, która jest jedynym źródłem radości.

Chrześcijaństwo przypomina światu o tym, że Bóg nie jest krzyżem. Krzyż wymyślili ludzie, którzy mieli władzę, i to ci ludzie, którzy uważali siebie za cywilizowanych. Bóg, który jest miłością i radością, zaskoczył nas zupełnie, gdyż ukochał nas aż do tego stopnia, że nie tylko przyjął ludzkie ciało, ale też ludzki krzyż: symbol zbrodni, hańby i okrucieństwa. Pozwolił przybić się do krzyża nie dlatego, że pragnął cierpieć, lecz wyłącznie dlatego, że pragnął nauczyć nas kochać. Bóg świetnie wie o tym, że kto kocha, ten ma radość, jakiej ten świat ani mu dać, ani zabrać nie może. To nie Bóg zsyła człowiekowi krzyże i cierpienia, lecz to człowiek skazuje Boga na krzyż! W świetle tego faktu podwójnie błędne jest „pobożne” powiedzenie, że kogo Bóg kocha, temu krzyże zsyła. To krótkie powiedzenie zawiera w sobie aż dwie herezje, czyli dwa twierdzenia sprzeczne z Pismem Świętym: że Bóg nie wszystkich ludzi kocha i że tym, których kocha, zsyła cierpienie. Tymczasem chrześcijaństwo z niezachwianą pewnością głosi prawdę o tym, że Bóg kocha wszystkich i że nikomu nie zsyła ani zawinionego, ani niezawinionego cierpienia. Jedyne, co Bóg nam zsyła, to swojego Syna, czyli pełną Prawdę i nieodwołalną Miłość.

Wielu ludzi — także wśród chrześcijan — stawia następujące pytanie: skoro to nie Bóg zsyła ludziom krzyże, to dlaczego cierpimy i skąd się bierze niewinne cierpienie? Pytanie to jest całkiem zasadne i nurtuje ono ludzi wszystkich czasów i każdego pokolenia. Odpowiedź, jakiej na to pytanie udziela chrześcijaństwo, jest konkretna i jednoznaczna: głównym źródłem cierpienia na Ziemi jest człowiek. Nasze cierpienie bywa po pierwsze ceną za miłość: za miłość małżeńską, rodzicielską, kapłańską, za miłość odpowiedzialnego wychowawcy i wiernego przyjaciela, za miłość patrioty i człowieka sprawiedliwego, za miłość człowieka, który wprowadza pokój, który przebacza, który kocha nawet nieprzyjaciół, który staje się dla innych ludzi bezinteresownym darem z samego siebie, który kocha tak, jak Chrystus nas pierwszy pokochał. W każdym z tych przypadków cierpienie jest ceną za naśladowanie Chrystusa i nawet wtedy, gdy wprowadza nas na drogę krzyżową, to nasze życie nie przestaje być drogą błogosławieństwa. Cena za miłość bywa szczególnie bolesna wtedy, gdy kochamy tych, którzy nas nie kochają i których trudno kochać.

Po drugie cierpienie bywa ceną za nasz grzech. Tak było w przypadku syna marnotrawnego z przypowieści Jezusa. Ów syn sam sobie zsyłał cierpienia jako nieuchronny skutek popełnianych przez siebie błędów. Cierpienie, którego doświadczamy na skutek popełnianego przez nas zła, jest nam potrzebne po to, byśmy mogli się zastanowić i zmienić dotychczasowy sposób życia. Niestety, nie wszyscy wyciągają wnioski z cierpienia, które sami sobie zadają. Wtedy cierpienie zaczyna być dramatycznie bolesne jak w przypadku alkoholizmu, narkomanii, przestępczości, zdrad małżeńskich, rozwodów, zabijania nienarodzonych czy ludobójstwa.

Po trzecie cierpienie bywa czasami ceną za naszą naiwność. Dzieje się tak wtedy, gdy pozwalamy się krzywdzić przez innych ludzi. Gdy cierpimy dlatego, że kochamy, to warto płacić taką cenę, gdyż radość jest wtedy większa. Gdy cierpimy dlatego, że błądzimy, to cierpienie daje nam szansę na refl eksję, mobilizację i nawrócenie. Gdy natomiast cierpimy dlatego, że pozwalamy się krzywdzić, to takie cierpienie w niczym nam nie pomaga i powinno nas ono mobilizować do przezwyciężenia własnej naiwności czy własnego poczucia bezradności wobec naszego krzywdziciela.

Po czwarte bywa i tak, że cierpimy zupełnie bez udziału naszej winy, na przykład na skutek jakiejś nieuleczalnej — i niezawinionej przez nas! — choroby albo na skutek jakiegoś kataklizmu przyrody, choćby z powodu powodzi, która zniszczyła nam cały dobytek. W takim przypadku cierpienie pozostaje tajemnicą, ale i wtedy możemy być całkowicie pewni, że to nie Bóg zesłał nam takie doświadczenie i że to nie On winien jest naszego cierpienia. Zwykle za niewinnym cierpieniem jednego człowieka kryje się wina drugiego człowieka. W takich przypadkach najczęściej zdajemy sobie z tego sprawę, mimo to wolimy atakować niewinnego Boga niż naszego rzeczywistego krzywdziciela. W głębi serca wiemy bowiem, iż Bóg nigdy nie zrobi nam krzywdy, a krzywdziciel może skrzywdzić nas ponownie wtedy, gdy powiemy mu o złu, które nam wyrządził, albo gdy upomnimy się o zadośćuczynienie.

W kontekście niewinnego cierpienia pojawia się poważna wątpliwość: skoro Bóg nie chroni nas przed niewinnym cierpieniem, to albo nas nie kocha, albo nie jest wszechmocny. Na tak postawiony problem chrześcijaństwo odpowiada stanowczo: Bóg kocha nas i jest wszechmocny, jednak używa swej wszechmocy jedynie na sposób miłości. A to znaczy, że nie steruje „ręcznie” naszym losem na sposób wprawdzie życzliwego, ale dyktatora. Oczywiście Bóg mógłby użyć swej wszechmocy po to, by nie pozwolić jakiemuś bandycie, aby mnie uderzył, czy sprawić, by pijany kierowca na mnie nie najechał samochodem. Gdyby jednak Bóg to czynił, wtedy sterowałby światem w taki sposób, że stalibyśmy się jedynie marionetkami w Jego ręku. Musiałby odbierać wolność nie tylko innym ludziom, ale również mnie, gdyż przecież mnie też zdarza się, że — świadomie czy niechcący — zadaję cierpienie innym niewinnym ludziom. I to najczęściej tym, których najbardziej kocham.

Bóg nie steruje światem ręcznie, ale też nie pozostaje obojętny na nasze cierpienie. Czyni wszystko, byśmy ustrzegli się cierpienia. Daje nam przykazania, które chronią nas przed krzywdą i cierpieniem. Wskazuje nam optymalną drogę życia, a zatem życie w miłości i prawdzie, właśnie po to, byśmy już tu, na ziemi, żyli długo i szczęśliwie. Więcej jednak uczynić już nie może, jeśli ma naprawdę szanować naszą wolność i naszą godność osoby. Skoro chrześcijaństwo jest religią radości i skoro Bóg czyni wszystko, aby nasza radość była pełna, to w takim razie dlaczego w chrześcijaństwie tak ważny jest krzyż — symbol straszliwego cierpienia? Otóż symbolem chrześcijaństwa nie jest jakikolwiek krzyż, a wyłącznie krzyż Chrystusa, gdyż krzyż ten — i tylko ten! — stał się miejscem szczególnego objawienia nieodwołalnej miłości Boga do człowieka. Zbawienie nie przyszło przez krzyż. Czasem używamy wprawdzie w chrześcijaństwie tego sformułowania, ale jest ono jedynie skrótem myślowym. Zbawienie przyszło nie przez krzyż, ale przez miłość niewinnego Boga-Człowieka, którego grzeszny człowiek przybił do krzyża.

Odtąd krzyż jest wyrazem tajemnicy, która jest większa niż sam krzyż. A jednocześnie pozostaje on znakiem niepokojącym, bo dla nas ambiwalentnym. Krzyż Chrystusa nie jest przecież tym samym co krzyż złoczyńców, którzy razem z Nim zostali ukrzyżowani. Święty Paweł miał świadomość tego, że ukrzyżowany Chrystus przez jednych ludzi będzie uznany za głupstwo, a przez innych — za zgorszenie. Krzyżem Chrystusa gorszą się ci, którzy marzą o przemocy miłości, czyli o zwycięstwie dobra nad złem kosztem wolności i godności człowieka. Bóg tak „kochający” rzeczywiście nigdy by się nie pozwolił ukrzyżować. Ale też nie byłby Bogiem, który jest miłością. Z kolei krzyż Chrystusa uważają za głupstwo ci, którzy lekceważą miłość Boga do człowieka. Oni szydzą z Ukrzyżowanego, gdyż są wyznawcami znacznie mniejszej „miłości”. Głoszą „miłość” na miarę ich własnego serca oraz ich własnych aspiracji, a zatem „miłość” niewierną i wygodną, która w rzeczywistości jest ich zamaskowanym egoizmem.

Chrześcijaństwo jest religią twardego realizmu. Nie ukrywa przed wyznawcami Chrystusa tego, że w realiach doczesności nikt z nas nie uniknie cierpienia. Jednocześnie chrześcijaństwo przypomina nam o tym, że cierpienie nigdy nie może być celem ani sensem naszego życia. Może być jedynie ceną za coś większego od cierpienia. Prawdę tę ilustruje sytuacja sportowca, który podejmuje wielki wysiłek fi zyczny i narzuca sobie żelazną dyscyplinę. Nie czyni jednak tego dlatego, że tęskni za cierpieniem, lecz wyłącznie dlatego, że ma nadzieję na zwycięstwo w zawodach. Pokonując ból i zmęczenie, już w czasie wyczerpującego treningu cieszy się perspektywą przyszłego zwycięstwa nad samym sobą i nad własnymi ograniczeniami. U zawodnika, który pierwszy wbiega na metę, grymas bólu przemienia się w uśmiech zwycięstwa.

Chrześcijaństwo nie tylko tajemnicę cierpienia wyjaśnia nam w realistyczny sposób. W równie realistyczny sposób ukazuje nam ono drogę do trwałej i niezawodnej radości. Każdy z nas marzy o trwaniu w radości, gdyż życie w smutku i cierpieniu staje się bolesnym ciężarem. Mamy też drugie marzenie: pragniemy osiągnąć radość w łatwy sposób. To drugie marzenie jest niebezpieczne, gdyż może prowadzić do tego, że pomylimy radość z przyjemnością, a to oddali nas od szczęścia. Mamy też trzecie pragnienie: chcemy zagwarantować sobie radość własną mocą, tak jak możemy zapewnić sobie na przykład wykształcenie czy emeryturę.

Chrześcijaństwo jest drogą do niezawodnej radości i dlatego uczy nas odróżniać radość od przyjemności. Kto bowiem myli radość z przyjemnością, ten popełnia tak wielki błąd, jakby mylił życie ze śmiercią. Przyjemność jest osiągalna dla wszystkich ludzi, a radość jest osiągalna tylko dla niektórych. Aby doznać chwili przyjemności, wystarczy się najeść, wyspać albo zaspokoić jakiś popęd. Do takich zachowań zdolny jest każdy człowiek. Przyjemność jest zatem pospolita, a radość — arystokratyczna. Druga różnica polega na tym, że przyjemność można osiągnąć wprost. Wystarczy sięgnąć po smaczną potrawę czy zostać przytulonym przez kogoś, kto nas kocha, aby natychmiast doświadczyć chwili przyjemności. Tymczasem radość nie jest osiągalna wprost. Jest konsekwencją szlachetnego życia opartego na miłości, prawdzie i odpowiedzialności. Z tego właśnie względu ktoś, kto szuka radości, ten jej nie znajdzie, gdyż skupia się wtedy na własnych potrzebach, a tym samym staje się niezdolnym do tego, by kochać i by stawiać sobie wysokie wymagania. Natomiast człowiek, który wymaga od siebie szlachetnego postępowania, odkrywa ku swojemu zaskoczeniu, że doświadcza coraz większej radości.

Trzecia różnica polega na tym, że przyjemność jest krótkotrwała, jak na przykład poczucie sytości po posiłku. Co więcej, szukanie przyjemności za wszelką cenę prowadzi do przykrych doznań, a nawet do życiowych tragedii. Przykładem są ludzie, którzy dla chwili przyjemności seksualnej zdradzają małżonka i łamią własną przysięgę albo popadają w jakąś śmiertelną chorobę. Podobnie ci, którzy dla chwili przyjemności nadużywają alkoholu czy sięgają po narkotyk, doznają dramatycznego cierpienia i wchodzą na drogę stopniowej agonii. Tymczasem radość życia jest trwała. Nie opuszcza nas nawet wtedy, gdy przeżywamy trudności, niepokoje czy bolesne nastroje.

Czwarta różnica płynie z faktu, że szukając przyjemności, zawężamy nasze pragnienia i aspiracje, tymczasem człowiek radosny potrafi ochronić w sobie najpiękniejsze aspiracje, pragnienia i ideały. Chrześcijaństwo przypomina nam o tym, że ludzie, którzy nie szukają w życiu niczego więcej, lecz tylko przyjemności, znajdują się w rozpaczliwej sytuacji. Jest przecież wyrazem rozpaczy to, że człowiek nie ma większych aspiracji niż zaspokojenie potrzeb cielesnych czy rozładowanie popędu. Początkowo taki człowiek nie zdaje sobie sprawy z własnego położenia i z własnej rozpaczy. Jednak z każdym dniem staje się coraz bardziej powierzchowny, egoistyczny i zniewolony. Nie potrafi już mądrze myśleć ani dojrzale kochać. Doświadcza coraz większego rozgoryczenia i — zamiast radości — odczuwa coraz bardziej dotkliwą pustkę.

W perspektywie chrześcijańskiej jedyną drogą do radości jest czynienie tego, co wartościowe, a nie tego, co przyjemne. Radość jest zarezerwowana dla tych, którzy kierują się miłością i odpowiedzialnością, czyli którzy zapominają o sobie po to, by stać się darem dla innych. Jedynym bowiem źródłem radości jest miłość. Największą radość przeżywają ci, którzy najbardziej kochają. Właśnie dlatego radość pojawia się nie wtedy, gdy jej szukamy, lecz wtedy, gdy szukamy Boga, który kocha i który uczy kochać. Chrześcijaństwo nie obiecuje nam radości łatwej, lecz radość prawdziwą. Właśnie dlatego chrześcijaństwo prawdziwie jest religią radości.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama