Navigare... Na nadbrzeżu. Bóg przy telefonie

Bóg jest nade wszystko pewnym Ja...

Navigare... Na nadbrzeżu. Bóg przy telefonie

Gianfranco Ravasi

Navigare...

Przewodnik dla poszukujących

ISBN: 978-83-7660-888-4
Wydawnictwo Jedność
Ilość stron: 144
Oprawa: twarda
Format: 140x205 mm
www.jednosc.com.pl

fragment książki:

I.
Na nadbrzeżu

Bóg przy telefonie

A jednak niezmierzone dystanse transcendencji nie są nie do przejścia i można przez nie przebrnąć dzięki dwóm rodzajom doświadczenia.

Pierwsze z nich jest ludzkie i nosi nazwę podlegającą często różnym wypaczeniom: „wiara” – termin, który obejmuje ryzykowne sytuacje, ponieważ zakłada akt ufności, a więc znaczy wyprawienie się w przygodę miłości, zakłada poznanie, które rozwija się nie tylko drogami zdanymi na racjonalną logikę.

W słynnym dziele z 1843 r. Bojaźń i drżenie Kierkegaard wyrażał przekonanie, że „wiara zaczyna się tam, gdzie kończy się rozum”. W rzeczywistości człowiek, który wierzy, podobnie jak ten, który kocha, nie jest nieracjonalny, lecz jest jednocześnie racjonalny i metaracjonalny. Być może pomaga nam to zrozumieć tenże duński filozof w tym samym dziele, które poświęcił pełnemu przeszkód wspinaniu się biblijnego patriarchy Abrahama po kamienistej i ciernistej ścieżce na górę Moria, górę kryzysu wiary. Stwierdza on: „Wiara jest najwyższą namiętnością każdego człowieka. W każdym pokoleniu nie brak ludzi, którzy do niej nie docierają, jednak nikt jej nie przekracza”. Przez tę skrajną i najwyższą namiętność dokonuje się spotkanie.

I właśnie tutaj zarysowuje się drugie doświadczenie, do którego jesteśmy zaproszeni, a które nosi nazwę również mogącą być przedmiotem niejednoznacznej interpretacji i niezrozumienia: „objawienie”. W rzeczywistości – w pełnej zgodzie z Koheletem, biblijnym mędrcem, którego jeszcze spotkamy na trasie naszej wyimaginowanej żeglugi – nie jest prawdą, że „nie ma nic nowego pod słońcem”. Każdy świt przynosi nam odmienne dni, mnożą się epifanie. Tylko że trzeba mieć oczy, które widzą i uszy, które słyszą, jak sugerował Jezus.

Angielski pisarz Gilbert K. Chesterton był przekonany, że „świat zginie nie z powodu braku cudów, ale zdziwienia”. Musimy się zatem uzbroić w finezyjny wzrok, wyposażyć się tak, aby uchwycić sygnały nie paranormalne, ale symboliczne, czyli zakorzenione w historii i przestrzeni, lecz mające nam wskazywać coś, co jest dalej i kogoś, kto jest inny. Dzięki poznaniu, które dokonuje się na wielu poziomach i nie zamyka się w skądinąd szlachetnej gramatyce wyłącznie formalnej racjonalności, możemy być świadkami kolejnych epifanii, odsłonięć bytu.

Najbardziej wzniosłe jest odsłonięcie transcendencji lub, mówiąc bardziej jednoznacznie, Boga. Właśnie ono jest epifanią – objawieniem, którego środki wyrazu będziemy się starali odszyfrować, od razu odstawiając na bok dwuznaczność magii, pokrętność ezoteryzmu, iluzoryczność bałwochwalstwa czy proponowaną przez dewocję drogę na skróty.

Istnieje bowiem doświadczenie Boga, w którym dopełniacz jest podmiotowy (to znaczy doświadczenie, którego podmiotem jest sam Bóg). Krzyżuje się ono z naszym doświadczeniem Boga, w którym dopełniacz jest oczywiście przedmiotowy (to znaczy nasze poszukiwanie Boga).

Eugène Ionesco w jednym z wywiadów uciekł się do paradoksu: „Rzucam się do telefonu, ilekroć dzwoni, w nadziei – za każdym razem zawiedzionej – że to Bóg może do mnie dzwonić albo przynajmniej jeden z Jego aniołów z sekretariatu”. Jego przyjaciel Émile Cioran podobnie wyznawał, że „szpieguje Boga” w Jego posunięciach, choć nie przestaje uznawać się za członka „rasy ateistów” i stale podejrzewa, iż imieniem Boga jest „Nicość”. Jak tymczasem mogłoby brzmieć najbardziej autentyczne imię tego Rozmówcy, którego można podsłuchać na szczególnych długościach fal bytu i istnienia? Odpowiedź jest antytetyczna w stosunku do tej sugerowanej przez Ciorana i mogłaby ona być podobna do tego, co zdarzyło się wieki temu w jałowej samotności Pustyni Synajskiej.

„Krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego” (Wj 3,2). Z tego palącego się kłębowiska suchych gałęzi dobywa się głos: „’Ehjeh ’ašer ’ehjeh” [hebr. „Jestem, który jestem”], Wj 3,14. Jest to imię oczywiście enigmatyczne, ale odsłania wyraźną tożsamość.

Bóg jest nade wszystko pewnym Ja. Nie jest tym, co wyobrażali sobie Sumerowie, kiedy na tabliczce glinianej wyryli słowa: „Bóg jest plątaniną nici, której początku nie sposób znaleźć”. Bóstwo rozumiane jest jako mroczna siła, niedający się rozgryźć Sfinks, nieracjonalne Fatum, które nie ma nic do objawienia, Meduza o tysiącu sprzecznych ze sobą twarzy. Bóg natomiast jest osobą, która określa siebie za pomocą sądu: Ja-Jestem, a więc potrafi mówić i działać, nie daje się zamknąć w statyczności posągu, nie jest apatyczny i nieczuły. Przeciwnie, określa siebie czasownikiem stanowiącym filar rzeczywistości, jej ostateczne źródło, jej dynamiczną strukturę: czasownika „być”. Jeśli jest pewnym Ja, które mówi i działa, to w takim razie musi mieć jakieś oblicze.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama