W płaczu utulenie

Duch Święty został dany Kościołowi po to, aby nie zabrakło w nim tego, co stale ma budzić nasz zmysł wiary. Pytanie jednak, czy nasze duchowe „zmysły” nie uległy przytępieniu?

Po objawach rozpoznaje się chorobę. Choć z tą ostatnią, której wciąż nie rozumiemy, bywa różnie, bo doświadcza cierpiących na rozmaite sposoby - od utraty powonienia i smaku po straszną słabość całego organizmu i mentalne mgły. Pozwolę sobie na porównanie tej specyfiki do pewnych mechanizmów, które zagrażają naszemu życiu duchowemu.

Bo czy człowiekowi potrzebne są oczy? Oczywiście. Przecież dzięki nim widzi. Czy człowiekowi potrzebne są uszy? Oczywiście. Przecież dzięki nim słyszy. Czy człowiekowi potrzebny jest nos? Oczywiście. Przecież dzięki niemu odczuwa zapachy. No tak - ale czy oczy w ciemności wciąż są przydatne? Czy w zupełnej ciszy potrzebne jest ucho? Czy kiedy nie ma zapachów, przydaje się powonienie? Raczej nie... I nie jest to wina natury. Dzieje się tak z powodu braku bodźca.

W uroczystość Zesłania Ducha Świętego warto przypomnieć, że kiedy upośledzony jest jakiś zmysł, człowiek nie zawsze dobrze orientuje się w sytuacji, bo nie rozróżnia, czy zgasło światło, czy też oślepł. A Duch Święty właśnie po to został dany Kościołowi u początków jego istnienia, by zarówno całą wspólnotę, jak i poszczególnych wiernych prowadzić. Nie wolno tylko zapomnieć o tym, że całe życie powinno być nieustannym wsłuchiwaniem się w to, co „Duch mówi Kościołowi”. W wersji dla jednostki: co Duch ma do powiedzenia mnie. Święty Hilary, biskup, w swoim „Traktacie o Trójcy Świętej” tak tłumaczy konieczność przyjęcia Ducha Świętego: „Przyjmujemy Go więc, aby poznać Boga. Tak jak władze ciała stają się bezużyteczne, jeśli nie mają odpowiedniej podniety; na przykład na nic zdadzą się oczy, gdy minął dzień, a nie ma światła; nie ma pożytku ze słuchu, gdy do uszu nie dociera żaden dźwięk ani głos; niepotrzebne staje się powonienie, jeżeli nie odczuwa żadnego zapachu - nie jest to wina natury, lecz braku podniety - podobnie i umysł ludzki, chociaż jest zdolny do poznania Boga, nie otrzyma potrzebnego do tego światła wiedzy, jeśli dzięki wierze nie przyjmie Ducha Świętego”.

Roztrzęsieni i wystraszeni nie zawsze o tym pamiętamy. Komu z nas przyszło do głowy, żeby tak interpretować na przykład bardzo trudny dla wierzących czas pandemii? Albo przewalające się burze, problemy wewnątrz Kościoła, pytania o autentyczność jego wspólnoty, spójność głoszonego orędzia? Tymczasem każda z tych sytuacji z osobna i wszystkie razem powinny być przyczynkiem do postawienia pytania: co Duch Święty chce nam dzisiaj przez to powiedzieć? Bo przecież - jak przypomina w bieżącym numerze Marcin Jakimowicz („Przyjdź!”, ss. 24—25) - Bóg, którego imię brzmi „Ja jestem”, to Bóg, który przez Ducha Świętego jest „w” - pracy, płaczu, żalu, trudzie... Możemy powtarzać, że czasy są trudne. Z pewnością nie jest to przesadzone. Ale po co to powtarzać zamiast odczytać, że to wciąż jest czas Ducha Świętego! W sekwencji, którą śpiewa się nie tylko w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, został On nazwany między innymi „w płaczu utuleniem”. Nie chodzi więc o to, żebyśmy przestali płakać. Raczej o to, żebyśmy wiedzieli, co z tym płaczem zrobić.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama