Neron - rozdział pierwszy

Fragmenty powieści historycznej o Neronie i jego czasach

Neron - rozdział pierwszy

Max Gallo

NERON

Panowanie Antychrysta

ISBN: 978-83-7505-272-5

wyd.: WAM 2008



Spis treści
Prolog 5
Część pierwsza 11
Część druga 39
Część trzecia 81
Część czwarta 107
Część piąta 149
Część szósta 185
Część siódma 231
Część ósma 271
Część dziewiąta 313
Część dziesiąta 351

Część pierwsza

Widziałem Nerona w dniu jego narodzin. Leżał na skórze lwa, nagi, owinięty tylko w białą pieluszkę. Łapy dzikiego zwierzęcia z długimi, zakrzywionymi pazurami zwisały z obu stron łóżka, jakby dopiero przed chwilą wypuściły to dziecko, którego skóra, momentami jeszcze fioletowawa, nosiła ślady tego uścisku. Rozwarty i czarny pysk zwierzęcia zdawał się grozić swoimi kłami noworodkowi.

— Przypatrz się temu dziecku, aż będziesz w stanie opisać mi każdy por, każdą zmarszczkę na jego skórze

— powiedział do mnie Kaligula.

Następnie cesarz podszedł do mnie.

— Powąchaj go — mówił dalej. — Dotknij go. Jest z mojej krwi oraz z krwi Cezara i Augusta.

Uśmiechnął się, ale po chwili na jego twarzy pojawił się grymas. Przygryzł dolną wargę, zacisnął zęby i wysunął podbródek do przodu.

Spuścił głowę, jakby próbował ukryć swój wzrok, ale ja widziałem jego zmarszczone brwi i czoło przedzielone nagle w środku głęboką bruzdą.

Wtedy po raz pierwszy znalazłem się zaledwie kilka kroków od Kaliguli. Człowiek ten zdobył godność cesarską dziewięć miesięcy wcześniej, po śmierci Tyberiusza, któremu służyłem przez dwa lata.

Większość żołnierzy i wyzwoleńców, którzy byli wierni zmarłemu cesarzowi, opuściła pałac. Szemrano, że wielu z nich zostało zabitych przez pretorianów wiernych Kaliguli, i sugerowano wręcz, że to ten ostatni otruł Tyberiusza, którego był przybranym wnukiem, gdyż ojciec Kaliguli, Germanik, został adoptowany przez zmarłego cesarza.

Wyzwoleniec z Tybru — w rzeczywistości chodziło o Nolis, ale zyskałem tę pewność o moim władcy dopiero dzisiaj — opowiadał mi w ciemnych zakątkach pałacu cesarskiego, o agonii władcy Rzymu, który z ciałem przeżartym przez truciznę długo opierał się śmierci, chwytał za ramię służącego wysłanego przez Kaligulę, aby ściągnął cesarski pierścień z palca umierającego. Zdjęty lękiem mężczyzna próbował uwolnić się z tego uścisku.

Kaligula odsunął go z pogardą, a potem przyłożył do twarzy Tyberiusza poduszkę, aby go udusić, ale ponieważ cesarz szamotał się jeszcze i kopał, udusił go własnymi rękami. Świadek tych wydarzeń, wierny Tyberiuszowi, krzyknął, oznajmiając potworność tej zbrodni: ojcobójstwo. Kaligula kazał pretorianom go pojmać i wkrótce mężczyzna został ukrzyżowany. Słuchałem opowieści. Widziałem, jak powoli znikają wszyscy bliscy Tyberiusza, a pomimo to ja nie próbowałem uciec.

Od czasów Gajusza Fuskusza Salinatora moja rodzina miała ambicję służenia tym, których obywatele i S enat wyznaczyli, aby reprezentowali Rzym, najpierw Republikę, a później, po Cezarze i Auguście, Imperium. Jeżeli chodzi o wybór albo o większą sympatię dla tego czy innego władcy, mój ojciec radził mi już od dzieciństwa, aby pozwolić bogom i losowi, albo sztyletowi i truciźnie, które mogły być narzędziami w ich rękach, wyznaczyć tego, kto ma objąć władzę po zmarłym cesarzu.

Kaligula wsunął więc na palec pierścień Tyberiusza. A ja przeżyłem, wykonując dalej swoje zadania w pałacu, na które składało się informowanie senatorów o zamiarach cesarza i zdawanie relacji jego doradcom z reakcji Senatu.

Byłem więc niejako wartownikiem, który ze swojego stanowiska obserwacyjnego śledzi ruchy legionów i armii wroga na polu walki. Gromadziłem wszystkie pogłoski. Wystarczyło mi kilka dni, aby odkryć okrucieństwo Kaliguli: kiedy uważając, że kupowanie zwierząt, aby nakarmić dzikie bestie hodowane na igrzyska, jest zbyt kosztowne, wyznaczył więźniów, aby służyli im za pokarm. Sam przechadzał się pomiędzy skazanymi i wybierał tych, którzy mieli być pierwszymi ofiarami, albo powolnym ruchem ręki wskazywał, że wszyscy bez wyjątku powinni zginąć.

Znałem ekscesy Tyberiusza, jego zdeprawowanie, zabawy z małymi dziećmi, które nauczono, jak go podniecać, delikatnie muskając jego ciało, podczas gdy on pływał w basenie. Gdy stawał się już znużony, kazał torturować albo wykastrować te „małe rybki”, jak je nazywał.

Mogłem — w dalszym ciągu mogę — przypomnieć sobie złe prowadzenie się i rozpustę, jakie wymyślał Tyberiusz, w czasie gdy wycofał się na Capri. Wiele razy udawałem się na wyspę, aby zdać mu relację z tego, co działo się w Rzymie. Za każdym razem podczas mojego krótkiego pobytu bałem się, że stanę się ofiarą jednego z napadów złości albo kaprysów cesarza. Widziałem, jak kazał pokiereszować twarz rybaka rybą, którą ten nieszczęśnik chciał ofiarować cesarzowi, ujawniając tym samym, że zarzucił sieci blisko wybrzeża, czego cesarz zakazał.

Zadawałem sobie często pytanie o tę dzikość, która ogarnęła Tyberiusza, i o brak umiaru w hulankach, którym się oddawał. Obecnie odnajdywałem wszystkie te cechy w osobie Kaliguli, jakby zdobycie najwyższej władzy wprawiało człowieka docierającego na szczyt w stan upojenia, który przerwać mogła tylko śmierć. Powiedziano mi zatem, że Kaligula polecił swoim katom przedłużyć agonię torturowanych: „Uderzaj tak, aby czuli, że umierają” — mawiał, znajdując upodobanie w powtarzaniu ciągle jednego wersu greckiej tragedii: „Mogą mnie nienawidzić, pod warunkiem że się mnie boją!”.

To on zwrócił się do mnie:

— A ty, kim jesteś?

To proste pytanie, zadane tym tonem, często równało się już wyrokowi śmierci. Byłem uniżony jak przystało na ostatniego potomka rodziny szlacheckiej, ale skromnej, o umiarkowanych ambicjach, której założyciel był tylko legatem i w ogóle nie brał udziału w wojnach domowych, a jego sukcesorzy służyli cesarzom, począwszy od Cezara, przez Augusta i Tyberiusza, „a teraz tobie, boski Kaligulo”.

— Serenus — powtórzył cesarz — pochodzący z rodziny Salinatorów, od tego Gajusza Fuskusza Salinatora, legata Krassusa.

Wziął mnie za rękę i zaciągnął do jednego ze swoich salonów.

— Pojedziesz dziś wieczór do Ancjum, tam gdzie się urodziłem — powiedział do mnie. — Moja siostra Agrypina prawdopodobnie urodzi dziś dziecko.

Nagle zamilkł i wpatrywał się we mnie przenikliwym wzrokiem, jakby chciał mnie przejrzeć na wylot, a ja spuściłem głowę.

Wiedziałem, że jak mówiono, żył ze wszystkimi swoimi siostrami jak z małżonkami. To, co było zakazane zwykłym obywatelom, cesarze, podobnie jak bogowie, mogli śmiało robić.

— Żyje z Domicjuszem Ahenobarbusem — podjął wątek.

Schylił się nade mną, kręcąc głową.

— Czy to wypada kobiecie pochodzącej od Cezara i od Augusta? Myślałem, że jest bardziej dumna ze swoich korzeni. Domicjusz Ahenobarbus i Agrypina, moja siostra!

Próbowałem nie napotkać wzrokiem spojrzenia Kaliguli, pozbyć się ze swojego wnętrza wszelkich myśli, aby cesarz nie mógł dostrzec ich odblasku. Ale być może nie udało mi się ukryć zdziwienia jego słowami. Rodzina Ahenobarbus była bowiem wpływowa i szanowana. Wywodziło się z niej wielu konsulów i inspektorów. Była spokrewniona z Brutusem i Kasjuszem, przeciwnikami Cezara, ale podczas wojny domowej jej członkowie przeszli na stronę Augusta, a ten uczynił Ahenobarbusa zarządcą swojego majątku. Mówiło się, że jeden z ich przodków miał brodę z brązu — stąd pochodzi ich nazwisko — usta z żelaza i serce z ołowiu. Rzeczywiście, na równi z najpotężniejszymi tego świata, wszyscy wykazywali się takim okrucieństwem, że August musiał potępić ich praktyki osobnym dekretem. Oni jednak trwali w swojej dzi18 rzymianie kości i okrucieństwie. Jeden z nich dla zabawy przejechał małe dziecko w miasteczku niedaleko Via Appia, wydłubał oko żołnierzowi, który robił mu wymówki, zabijał wyzwoleńców, którzy nie chcieli pić tyle, ile on im polecił. To właśnie ostatniego Ahenobarbusa poślubiła Agrypina.

Taka rodzina mogła być połączona z tą, z której wywodzą się cesarze, dlatego byłem tak zaskoczony pogardą Kaliguli. Chyba że było to tylko złudzenie.

Z rękami splecionymi za plecami cesarz chodził wokół mnie, mamrotał coś cały czas, bacznie mnie obserwując.

— Ruszaj do Ancjum — powtórzył. — Będziesz na miejscu jutro rano.

Podniósł głowę i zamknął oczy.

— Pooddychasz słonym, morskim powietrzem, zobaczysz triremy w porcie. Zazdroszczę ci, Serenusie.

Później znowu spuścił głowę.

— Chcę wiedzieć, czy to dziecko jest do mnie podobne.

Pokręcił głową.

— Dlaczego miałbym zaufać Agrypinie?

Uśmiechnął się, potem przygryzł wargi i nagle jego głos przestał pobrzmiewać rozbawieniem, znikła łagodność, a ton stał się ostry i nieprzyjemny.

— Agrypina jest z mojej krwi. Jeśli zdecydowała się poślubić tego Ahenobarbusa, myślisz, że uwierzę, że zrobiła to z miłości? Posłużyła się tym niezdarą, żeby zajść w ciążę, jak święta krowa zapłodniona przez byka. I ty chcesz, żebym ja nie był nieufny?

Ciężkim ruchem położył rękę na moim ramieniu.

— Serenusie... — zaczął, aby zaraz przerwać i wbić we mnie podejrzliwy wzrok. — Cesarz ma same kłopoty. Ci, którzy wydają się mu służyć, w każdej chwili mogą go zdradzić, zasztyletować albo otruć.

Przechylił głowę na lewe ramię, cały czas przypatrując mi się spod półprzymkniętych powiek.

— Ty także, Serenusie. Czyż znam twoje myśli? Służyłeś Tyberiuszowi. Być może wyobrażasz sobie, że ja go zabiłem, i teraz chcesz go pomścić? Wzruszył ramionami.

— Jedź do Ancjum i przyjrzyj się temu dziecku, posłuchaj, co o nim mówią. I pamiętaj: trzeba zawczasu zmiażdżyć jajo węża, jeśli nie chce się później zostać ukąszonym.

Odepchnął mnie brutalnym gestem.

— Idź już — powiedział.

Opuściłem Rzym jeszcze przed zapadnięciem nocy.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama