Dlaczego tylko Bóg może czynić cuda?

TYLKO BÓG CZYNI CUDA

Zdaję sobie oczywiście sprawę, że językowe sformułowanie trzeciej cechy cudu wymienionej w naszej definicji z pierwszego rozdziału może wywołać uzasadniony popłoch czy wzbudzić przerażenie u większości czytelników. Spróbujmy jednak spojrzeć strachowi prosto w oczy i przytoczmy jeszcze raz owo straszliwie brzmiące zdanie. Otóż mówi ono, iż „cud jest takim zdarzeniem, które w świecie stworzonym może być dokonane wyłącznie przez transcendentnego i wszechmocnego Boga Stwórcę jako przyczynę główną”.

Terminy takie jak „transcendencja”, „przyczyna główna” brzmią bardzo technicznie czy wręcz odpychająco, ale kryje się za nimi treść prosta i piękna. Aby wyjaśnić cechę cudu, którą opisuje przytoczone zdanie, nie będę po kolei omawiał poszczególnych terminów i pojęć. Proszę pozwolić, że odwołam się do pewnej metafory.

Otóż wyobraźmy sobie artystę malarza, który właśnie ukończył arcydzieło. Dla wygody przyjmijmy, iż mamy do czynienia na przykład z Edwardem Hopperem i jego najsłynniejszym chyba obrazem „Nighthawks” (co w wolnym tłumaczeniu można oddać za pomocą polskiego określenia: „Nocne marki”). Zostawmy na boku estetyczną dyskusję o tym, czy płótno to rzeczywiście jest arcydzielne, czy też nie. Przyjmijmy na nasz użytek, że jest. Obraz przedstawia widziane z perspektywy ulicy wnętrze amerykańskiego baru. Przez wielkie okna widać czworo ludzi – troje gości i barmana. Wszystko, co widzimy, zanurzone jest w ciszy i pustce nocy. Wnętrze lokalu nie tętni życiem. Obraz Hoppera przedstawia raczej czworo samotników, którzy nawet będąc fizycznie koło siebie i dzieląc tę samą przestrzeń, nie są w stanie przekroczyć własnej samotności, aby nawiązać jakiekolwiek relacje międzyosobowe. Obraz Hoppera jest chyba najbardziej poruszającym wizualnym przedstawieniem pustki i samotności.

Dla nas nie to jest jednak najważniejsze, co przedstawia płótno. Wyobraźmy sobie, że Hopper po ukończeniu obrazu zostawił go na jakiś czas w swojej pracowni. Po kilku miesiącach, a może nawet latach postanowił coś do niego jednak dodać, coś w nim zmienić. Wziął ponownie pędzel do ręki i domalował jeszcze jedną postać. Tym razem na przykład stojącą na ulicy przed witryną lokalu. Czy możemy powiedzieć, iż Hopper zniszczył swoje arcydzieło tym dodatkiem? Wydaje się, że nie. 

Ba, znamy z historii sztuki wiele sytuacji, gdy twórca wprowadzał nowe elementy do swojego dzieła. Ponieważ robił to właśnie on, a nie ktoś inny, jakaś osoba trzecia, wydaje się sprawą naturalną, iż miał do tego prawo. Dzieło przecież zawsze zachowuje swoistego rodzaju otwartość, czyli podatność na działania twórcy. Zupełnie inaczej rzecz miałaby się, gdybym to na przykład ja postanowił domalować coś do obrazu Hoppera; po pierwsze, nie posiadam za grosz zdolności plastycznych i jakakolwiek „malarska” ingerencja z mojej strony zniszczyłaby dzieło. Po drugie, nawet gdybym posiadał wybitne zdolności malarskie, to i tak domalowywanie czegokolwiek do nie swojej pracy należałoby uznać za wandalizm. Dzieło przynależy do twórcy i to wyłącznie on ma prawo do ingerencji w płótno, które stworzył.

Przykład powyższy, jak każda metafora, coś pokazuje, a coś zasłania. Skupmy się jednak na tym, co ta – niedoskonała – analogia pozwala nam zrozumieć ze stwierdzenia, iż to jedynie transcendentny i wszechmocny Bóg Stwórca może dokonywać cudów w obrębie świata stworzonego.

Zacznijmy od wyjaśnienia, cóż to znaczy, iż Bóg jest stwórcą transcendentnym. Otóż znaczy to tyle i aż tyle, co stwierdzenie, iż Edward Hopper jest wobec swojego obrazu „zewnętrznym”, czyli różnym, odmiennym, innym niż ten obraz czy też postacie na nim namalowane żywym człowiekiem i artystą właśnie. To chyba oczywiste, że żadna z postaci przedstawionych na obrazie nie może nic do niego domalować i nie może nic w nim modyfikować. Jedynie ktoś, kto nie należy do świata obrazu, może właśnie z owej zewnętrznej wobec płótna rzeczywistości wprowadzać jakieś modyfikacje do prezentowanego przedstawienia. Zwróćmy uwagę na ten bardzo znamienny paradoks, bo ma on ogromne znaczenie również dla naszego myślenia o dokonywaniu cudów przez Boga. To właśnie fakt, że Bóg jest radykalnie inny, czyli transcendentny wobec dzieła stworzenia, umożliwia Jego działanie w świecie stworzonym. Jest dokładnie odwrotnie, niż chcieliby to widzieć tzw. deiści, czyli ludzie twierdzący, iż różność Boga wobec świata nie neguje co prawda faktu, iż Bóg świat stworzył, ale zaprzecza jakiejkolwiek możliwości ingerowania Boga w bieg natury już po akcie stwórczym. Świat byłby zdaniem deistów jak puszczony w ruch mechanizm zegara, do którego działania Bóg już się nie miesza i mieszać nie może. Takie widzenie relacji Bóg – świat rzeczywiście wyklucza możliwość jakichkolwiek cudów.

Chrześcijanie widzą sprawę inaczej. Fakt, że Bóg jako stwórca świata jest wobec niego transcendentny, czyli całkowicie inny i różny, umożliwia czynienie cudów, czyli szczególnych ingerencji w stworzone dzieło.

Aby jednak porównanie relacji malarz – obraz do relacji Bóg – świat nie zaprowadziło nas na manowce, musimy cały czas być świadomi, iż Bóg wobec świata stworzonego jest znacznie bardziej transcendentny, czyli odeń różny, niż Hopper czy jakikolwiek inny malarz różni się od obrazu przez siebie namalowanego. Poza tym „na zewnątrz” obrazu Hoppera znajduje się nie tylko sam Hopper, który ten obraz namalował, lecz także rzesza ludzi i przedmiotów, wszystko, co należy do naszego realnego świata. Tutaj analogia również zawodzi: poza bowiem dziełem, jakim jest świat stworzony, znajduje się wyłącznie Bóg. Nikt inny i nic innego. Tylko On jest transcendentny wobec stworzenia. Nawet aniołowie są przecież bytami stworzonymi, choć są z kolei transcendentni wobec świata materialnego.

Po trzecie wreszcie, mówiąc o inności Hoppera wobec stworzonego przezeń dzieła, możemy uznać, iż Hopper jest po prostu fizycznie i przestrzennie na zewnątrz obrazu. Nie możemy tak powiedzieć w przypadku relacji Boga do świata. Bóg nie jest fizycznie „na zewnątrz” świata stworzonego, bo nie istnieje żadna wspólna Bogu i światu przestrzeń. Nie istnieje żaden czasowo-przestrzenny wymiar, który mogliby dzielić ze sobą Bóg i świat stworzony. Dlatego właśnie o ile w przypadku Hoppera możemy powiedzieć, że jest on inny od swojego obrazu, różny od swojego dzieła i zewnętrzny wobec niego, o tyle w przypadku relacji Boga do świata możemy powiedzieć, że Bóg jest inny wobec swojego dzieła, różny od świata stworzonego, ale nie możemy powiedzieć – bo byłoby to zupełnie bezsensowne – iż jest „na zewnątrz świata”. Nie jest ani „na zewnątrz”, ani „wewnątrz”. Po prostu do relacji Bóg – świat kategorie przestrzenne w ogóle się nie stosują. Pismo Święte zamiast pojęcia „transcendentny” w odniesieniu do Boga używa określenia „Święty”, ale idzie o to samo – inność i radykalną różność. 

Fakt więc, że Bóg jest transcendentny wobec świata, jest warunkiem możliwości czynienia przezeń cudów w tym właśnie świecie. Fakt zaś, iż jest stwórcą świata, daje Bogu szczególne i wyjątkowe prawo do ingerencji w świat przez Niego stworzony. Należy zauważyć, że ingerencje te nie są gwałtem na naturze, czyli swego rodzaju wandalizmem wobec arcydzieła stworzenia – jak traktował cuda chociażby Dawid Hume i jak często my sami wydajemy się postrzegać wydarzenia cudowne.

Stworzenie wobec Stwórcy ma pewnego rodzaju „zdolność posłuszeństwa” (średniowieczni autorzy nazywali ją potentia oboedientialis), podobnie jak istnieje jakaś „podatność” dzieła sztuki na kolejne ingerencje artysty, który je stworzył. Owa podatność stworzenia na cudowne ingerencje Stwórcy była ważna i podkreślana przez wielu teologów. Święty Augustyn, aby pokazać ową otwartość natury na ingerencje Boga, posługiwał się pojęciem racji zarodkowych (rationes seminales). Nie chodzi o samo pojęcie, ale o treść, którą stara się ono uchwycić.

Otóż zdaniem św. Augustyna cuda tkwią potencjalnie w „metafizycznym DNA” poszczególnych stworzeń. Na przykład w człowieku cudownie wskrzeszonym tkwiła – jak uśpione do pewnego momentu ziarenko – możliwość przywrócenia do życia. Owo ziarenko czy potencjalność mogły nigdy nie zostać obudzone ani uaktywnione, ale jeśli Bóg zechciał, aby tak się stało, nic już nie stało na przeszkodzie. Ziarenko wypuściło łodyżkę i listki, a później owoce. Dokonał się cud. Nie przyszedł on z zewnątrz, a przynajmniej nie przyszedł jedynie z zewnątrz. Z zewnątrz, poprzez moc Bożą, zostało „aktywowane” ziarenko możliwości cudu, które od zawsze tkwiło w danym bycie. Można się uśmiechnąć, słysząc pomysły takie jak koncepcja Augustynowych „racji zarodkowych”, i wzruszyć ramionami nad teologicznym dzieleniem włosa na czworo. Ale tego typu konstrukcje myślowe pokazują, jak bardzo zależało chrześcijańskim teologom, nieomal od zawsze, aby myśląc o cudach, nie przeciwstawiać Boga Stwórcy – Bogu cudotwórcy, a stworzenia – Stworzycielowi, cudów – naturze. Chodziło o to, aby chrześcijanie wiedzieli, że cuda nie są dziwactwami wobec dzieła stworzenia, ale w bardzo głębokim i fundamentalnym wymiarze pozostają z nim zgodne. Święty Tomasz z Akwinu uchwycił tę prawdę i wyraził ją bardzo jasno:

„Wszystkie stworzenia porównuje się do Boga, jak dzieła do twórcy (…). Stąd cała natura jest niejako dziełem Bożej myśli twórczej. Nie sprzeciwia się to zaś istocie dzieła, jeśli twórca zmieni coś w swym dziele, nawet po nadaniu mu pierwszej formy. Nie jest więc także przeciwne naturze, jeśli Bóg uczyni coś inaczej w rzeczach nas otaczających, niż się to dzieje w zwykłym biegu rzeczy”.

Stąd mówi Augustyn: „Bóg, który stworzył i ustanowił wszelką naturę, nie czyni nic przeciw naturze; dla każdej bowiem rzeczy to jest naturalne, co czyni ten, od którego jest wszelka miara, liczba i porządek natury.

Myślę, że rozumiemy już co najmniej dwie prawdy zawarte w bardzo trudnym na pierwszy rzut oka zdaniu mówiącym, iż „cud jest takim zdarzeniem, które w świecie stworzonym może być dokonane wyłącznie przez transcendentnego i wszechmocnego Boga Stwórcę jako przyczynę główną”. Rozumiemy bowiem już chyba lepiej, co to znaczy, po pierwsze, iż Bóg jest transcendentny, oraz po drugie, dostrzegamy, gdy idzie o cuda, wagę faktu, iż Bóg jest Stwórcą, a natura stworzeniem, które „wyszło z Jego ręki”.

Pozostały nam jeszcze dwie tajemnice, do których musimy się przybliżyć. Jedna to tajemnica Boga jako przyczyny głównej, druga – tajemnica wszechmocy Bożej.

Zacznijmy zatem od pierwszej z nich. Sprawa jest prostsza, niż może się wydawać, a w niniejszym rozdziale będziemy potrzebowali jedynie minimalnego jej zrozumienia. Czym zatem jest przyczyna główna? Mówiąc najprościej: przyczyna główna to taka, która działa, a nie taka, za której pomocą dokonuje się działanie. Już tłumaczę. Wyobraźmy sobie, że podnosimy z podłogi ołówek, który upadł nam przez przypadek. Czynimy to za pomocą ręki. Chwytamy go i odkładamy na biurko. Ale czy możemy powiedzieć, iż chwytamy ołówek również dzięki naszym mięśniom, układowi kostnemu etc.? Oczywiście, że tak. Każdy z tych elementów jest bardzo ważny i odgrywa rolę jakiegoś rodzaju przyczyny podnoszącej ołówek. Nie zmienia to jednak faktu, że to ani ręka, ani układ kostny, ani moje mięśnie nie podnoszą ołówka. To ja go podnoszę. W tym sensie to właśnie ja spełniam funkcję przyczyny głównej. Podobnie malarz wprowadzający modyfikacje do swojego płótna może malować pędzlem, użyć szpachelki czy jakichkolwiek innych narzędzi do dokonania zamierzonej zmiany. Ale to on tej zmiany dokonuje, nie zaś pędzel, farba czy szpachelka, którymi się posługuje. To właśnie on spełnia funkcję przyczyny głównej. W analogicznym sensie mówimy, iż tylko Bóg czyni cuda jako przyczyna główna. Może się oczywiście posługiwać całym szeregiem przyczyn drugorzędnych: aniołami, ludźmi, śliną, błotem, pięcioma chlebami i dwoma rybami. Ale kimkolwiek i czymkolwiek by się posługiwał jako swoimi narzędziami, to właśnie On sprawia cud i dlatego mówimy, iż Bóg jest jego główną przyczyną.

Jest to naprawdę ważna prawda dla chrześcijańskiego rozumienia cudu. Chroni ona wierzących przed zwracaniem zbytniej uwagi na przedmioty albo osoby, które w czynieniu cudów mają jakiś udział. Chrześcijanin będzie raczej wiedział, że to nie obrazy, osoby, przedmioty są źródłem cudu, ale sam Bóg. Wszystkie zaś rzeczy stworzone i wszyscy ludzie – również będący przecież stworzeniami – są jedynie pośrednimi przyczynami zaistnienia cudu. Należy im się szacunek, ale nie cześć. Tak jak nikt z nas nie wyrzuciłby zapewne do kosza pędzla, którym van Gogh namalował Słoneczniki, ale też nikt z nas nie zachwycałby się tym, jak pięknie pędzel te słoneczniki namalował. Namalował je bowiem van Gogh, a nie pędzel. Czy jednak pędzel miał znaczenie? Oczywiście, że tak, ale naprawdę drugorzędne. Czy fortepian Chopina słusznie jest przechowywany i z pieczołowitością eksponowany w Muzeum Fryderyka Chopina w Warszawie? Oczywiście, że tak. Czy pianiści na Konkursie Chopinowskim grają muzykę Chopina na tym właśnie fortepianie? Oczywiście, że nie, i bardzo dobrze. Bo muzykę tę grać można na współczesnych instrumentach bez utraty jej wartości. Ktoś, kto całą uwagę skupiałby na fortepianach i ekscytował się przede wszystkim zagadnieniem, czy wirtuoz używa modelu Pleyela, Steinwaya, instrumentu firmy Fazioli czy Yamaha, mógłby łatwo przeoczyć, że jakkolwiek instrument jest ważny, to nie o niego tu przecież chodzi. Chodzi o muzykę Chopina.

Podobnie rzecz ma się w przypadku cudów. Czy nastąpiły za sprawą św. o. Pio, czy św. Jana Pawła II, czy dokonały się w naszym życiu poprzez modlitwę przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, czy Matki Bożej z Guadalupe, czy doświadczyliśmy ich, modląc się przed relikwiami św. Franciszka, czy św. Stanisława, ma oczywiście swoje znaczenie i bardzo często dostosowane jest do naszej indywidualnej historii zbawienia i drogi wiary. Ale nie to jest najważniejsze. Naprawdę istotny jest fakt, że to Bóg uczynił cud w naszym życiu i to On był cudu główną przyczyną. Cud będzie odnosił wierzącego zawsze i przede wszystkim do samego Boga, nie zaś do najwspanialszego nawet świętego człowieka, miejsca czy przedmiotu. Rozróżnienie to może się wydawać subtelne, ale to właśnie w tym miejscu przebiega wyraźna granica pomiędzy wiarą a magią. Wiara koncentruje się na Bogu, magia na przedmiotach i osobach wywołujących zadziwiające skutki.

Prawie na koniec został nam jeszcze do wykonania jeden poważny wysiłek wyobraźni i solidna praca umysłu, aby znaleźć się w obliczu tajemnic naprawdę wielkich.

Zacznijmy od wysiłku wyobraźni. Spróbujmy przedstawić sobie taką sytuację, gdy w pewnym momencie Edward Hopper wpada na pomysł; lecz nie aby coś zmienić w swoim obrazie, ale aby samemu stać się jego częścią, aby „wejść” w swój obraz. W pewnej chwili zatem zasiada przy barze razem z trójką pozostałych gości, zamawia coś u krzątającego się barmana, zaczyna odgrywać rolę postaci „z wnętrza” obrazu, nie zaś twórcy będącego „na zewnątrz” dzieła. Oczywiście możemy powiedzieć, że w przypadku dzieła malarskiego mamy do czynienia z postaciami zupełnie płaskimi i sceną w istocie statyczną. Zgoda. Właśnie dlatego potrzebna jest nam wyobraźnia. Ale jeśli bardzo nas to uwiera, możemy sięgnąć po inny rodzaj sztuki i zobaczyć, w jaki sposób różni artyści wykorzystywali podobny motyw. Otóż chyba większość z nas czytała (a wielu oglądało film będący ekranizacją powieści) książkę Michaela Endego zatytułowaną Niekończąca się historia. Nie zamierzam zdradzać ani fabuły, ani zakończenia tej powieści – ci, którzy jeszcze jej nie czytali, nie muszą się obawiać, że w następnym zdaniu pozbawię ich przyjemności śledzenia historii bez znajomości zakończenia. Chodzi mi tylko o to, że właśnie tam Ende wykorzystał motyw chłopca czytającego pewną książkę, której sam staje się istotnym bohaterem i do której świata w pewnej chwili jako czytelnik się dostaje. Co prawda bohater książki to nie pisarz, lecz zwykły czytelnik, który zostaje bohaterem czytanego przez siebie dzieła, ale zasada jest zachowana. Ktoś „z zewnątrz” dzieła sztuki stał się jego częścią. Być może nawet lepszym przykładem tego typu zabiegu jest polski film z roku 1990 w reżyserii Wojciecha Marczewskiego, zatytułowany Ucieczka z kina Wolność. W tym właśnie filmie dochodzi do sytuacji, gdzie granica pomiędzy nakręconą produkcją, postaciami, które w niej występują, a oglądającymi film widzami zostaje naruszona i dochodzi do przedziwnej, fantastycznej interakcji. Filmowe postaci komentują scenariusz, którego są elementami, rozmawiają z widzami tłumnie przybywającymi do kina na niezwykłą projekcję. W pewnym momencie dochodzi zaś do tego, iż cenzor oglądający film „wchodzi” do niezwykłego filmu i staje się jedną z jego postaci. 

We wszystkich przywołanych powyżej przykładach chodzi o coś naprawdę niezwykłego – o wejście postaci ze świata realnego (malarza, czytelnika, widza) do świata dzieła sztuki (obrazu, powieściowej fabuły, filmu). O ile czymś raczej mało niezwykłym i spektakularnym jest to, iż malarz zmodyfikuje swój obraz i coś do niego domaluje, pisarz doda jakiś wątek do swojej powieści, a scenarzysta czy nawet reżyser zmieni scenariusz filmu, o tyle naprawdę niezwykłe byłoby, gdyby twórca stał się częścią jego własnego dzieła czy to w przypadku malarstwa, powieści, czy filmu. Jeśli przeniesiemy teraz tę sytuację na nasze rozważania o cudach, zrozumiemy, dlaczego dla wielu autorów najważniejszym i największym cudem było wcielenie Słowa, czyli ni mniej, ni więcej jak tylko wejście Stwórcy świata w świat, który został przez Niego stworzony. Święty Tomasz z Akwinu z tego między innymi powodu nazywał tajemnicę wcielenia cudem cudów i największym spośród wszystkich cudów.

Ale pójdźmy o krok dalej i wyobraźmy sobie, że twórca danego dzieła nie tylko doń „wchodzi” i staje się jego częścią, ale też w pewnym momencie „wyprowadza” postacie swojego obrazu, bohaterów napisanej przez siebie powieści czy nakręconego filmu do świata realnego, świata, z którego sam pochodzi. W ten sposób Bolesław Prus mógłby „wyprowadzić” z Lalki do dziewiętnastowiecznej Warszawy Ignacego Rzeckiego, Stanisława Wokulskiego czy Izabelę Łęcką, a Edward Hopper „wyprowadziłby” troje klientów smutnego baru z obrazu Night- hawks na spacer po Brooklynie lat sześćdziesiątych XX wieku. To byłoby naprawdę wielkim cudem.

Analogicznie możemy myśleć o drugim z największych cudów chrześcijaństwa, za jaki zawsze uchodziło zmartwychwstanie. Nie jest ono przecież jedynie wskrzeszeniem, czyli powrotem Chrystusa do dawnego sposobu życia. Zmartwychwstanie to przejście do zupełnie nowego wymiaru i do całkowicie nowego życia. Przejście to stało się dostępne najpierw dla Chrystusa, Boga-człowieka, Stwórcy i stworzenia (gdy idzie o Jego ludzką naturę), a przez Niego, z Nim i w Nim dla wszystkich synów ludzkich. Druga Osoba Trójcy Świętej, Słowo, w którym wszystko zostało stworzone, najpierw stało się człowiekiem w tajemnicy wcielenia, czyli weszło w świat przez siebie stworzony, a następnie w tajemnicy zmartwychwstania dało możliwość przejścia stworzeniom rozumnym i wolnym do rzeczywistości Królestwa Bożego, Bożego życia, rzeczywistości, z której On pochodzi i z której został do nas posłany, rzeczywistości transcendentnej, czyli różnej od świata stworzonego.

Oczywiście powyższa metafora, jak zresztą wszelkie metafory, ma swoje ograniczenia. Nie należy więc oczekiwać, że wszystko wyjaśni ani nawet iż będzie idealnie podobna do tego, co ma za zadanie unaocznić, wytłumaczyć czy pokazać. Ma za zadanie jedynie posłużyć nam do zrozumienia, dlaczego to właśnie wcielenie i zmartwychwstanie były uznawane zawsze za największe i najważniejsze cuda chrześcijaństwa. Poza nimi zaś do tej elitarnej grupy największych cudów zaliczana była jeszcze jedynie tajemnica Eucharystii.

Posługując się tą samą metaforą, można by było powiedzieć, iż Eucharystia jest stałą obecnością w świecie stworzonym Słowa, wcielonego i zmartwych­wstałego, pod postaciami chleba i wina. Stanowi więc jakby utrwalenie dwóch największych cudów i obecności największego Cudotwórcy, który jednocześnie sam, jako Bóg-człowiek, jest największym z możliwych cudów. Nie, w poprzednim zdaniu nie ma pomyłki. To chyba jest w chrześcijaństwie najważniejsze, gdy idzie o cuda – największym chrześcijańskim Cudem jest sam największy chrześcijański Cudotwórca, Bóg-człowiek, Jezus Chrystus. Eucharystia zaś jako realna obecność w naszym świecie największego Cudu i Cudotwórcy zarazem stanowi jakby stale otwarty korytarz pomiędzy stworzeniem i Stwórcą, światem i Bogiem, dziełem i Autorem. Dlatego właśnie wszystkie cudy, za jakimi często gonimy i jakich pragniemy, mają w istocie sens jedynie jako wskazujące czy też przypominające o wcieleniu, zmartwychwstaniu i Eucharystii.

Rozumiemy już, dlaczego to jedynie transcendentny Bóg, który jest Stwórcą świata, może w tym świecie dokonywać cudów. Zostało nam jeszcze tylko zrozumieć, dlaczego ów Bóg musi być do tego wszechmocny. Czy nie wystarczyłoby, aby był po prostu mocny, potężny, silny? Co to w ogóle znaczy „wszechmoc”? Spróbujmy choć trochę zbliżyć się do tajemnicy wszechmocy Bożej i dostrzec jej związek z czynieniem cudów. Wszechmoc to taki rodzaj mocy, dzięki któremu możliwe jest stwarzanie. Nie tworzenie, ale właśnie stwarzanie. Tworzenie polega na tym, że pracujemy z jakimś dostępnym już materiałem i nadajemy mu zgodną z naszym pomysłem i naszą wolą formę. Malarz ma jakiś pomysł obrazu, chce coś namalować. Aby to uczynić, bierze płótno, naciąga na ramę, miesza farby, chwyta pędzel. Ale ani ram, ani płótna, farb czy pędzla nie stwarza z niczego. Zwykle kupuje je po prostu w sklepie. Ale nawet gdyby chciał, np. ramę, sporządzić zupełnie sam, to i tak musiałby to zrobić, korzystając z elementów drewnianych, które z kolei pochodzą z drzewa. Drzewa zaś już bez wątpienia sam artysta nie stworzy. Dlatego właśnie wszelkie ludzkie działanie jest w istocie jedynie tworzeniem, które może – bardziej albo mniej – jedynie przypominać akt stwórczy.

Czym więc jest stwarzanie w sensie ścisłym? Najprościej mówiąc: tworzeniem z niczego. Ale musimy to stwierdzenie potraktować naprawdę dosłownie. Wyobraźmy sobie, że istnieje tylko artysta. Jeśli chce namalować obraz, to najpierw musi stworzyć świat, drzewa, których drewno posłuży mu do zbicia ramy, minerały, z których uzyska barwniki, czy konie, z których ogonów pozyska włosie do zrobienia pędzla itd. Bóg jest właśnie takim artystą, który najpierw musiał stworzyć cały wszechświat, aby później wykonać swoje największe arcydzieło, swój wymarzony obraz. Obrazem tym jest nie kto inny jak człowiek. Dlatego właśnie jako chrześcijanie wierzymy, że pozycja człowieka w świecie jest zupełnie wyjątkowa. Tylko człowieka bowiem Bóg chciał ze względu na niego samego. To człowiek jest tym wymarzonym arcydziełem Boga, dla którego Bóg musiał najpierw z nicości powołać do istnienia cały wszechświat. Do tego zaś użył swej wszechmocy.

Cóż to jednak oznacza dla naszych rozważań o cudach? Wróćmy jeszcze raz do naszego artysty malarza. Ma on wielką wolność w tworzeniu tego, co zamyślił. Nikt nie może mu narzucić, jakich barw użyje czy jak będą wyglądały postaci na obrazie ani nawet jakie postaci, przedmioty czy krajobrazy tam się znajdą. Na tym polega jego artystyczna wolność. Nikt z zewnątrz nie powinien i właściwie nie może nic artyście nakazywać. Jest on naprawdę wolny w tym, co tworzy. Ale jednak nie do końca. To prawda, że nikt nie może mu narzucić, co powinien malować czy jak to robić. Coś jednak może stawiać mu opór. Tym czymś jest sama materia. Kolory, które może uzyskać, pędzle, które potrafi sam wytworzyć albo kupić, tekstura płótna, na którym ma zamiar malować. Można powiedzieć, że w tej sprawie artysta musi dostosować się do materii, z której tworzy i za pomocą której tworzy. Z jednej strony materia ta umożliwia jakąkolwiek twórczość, z drugiej stanowi zaś jej ograniczenie. Chyba właśnie na tym „starciu z materią” polega w znacznej mierze ból tworzenia. Cóż, pomysły zawsze lepiej wyglądają w głowie niż w materiale.

A teraz wyobraźmy sobie, że artysta sam stwarza materiał, który pozwoli mu zrobić takie dzieło sztuki i takie rzeczy w swoim dziele, które sobie wymarzył. Materia nie będzie stawiała mu oporu, będzie mu całkowicie posłuszna. Będzie doskonale poddawała się jego zamiarom i pomysłom. Stwarza z niczego to, w czym będzie tworzył arcydzieło, i właśnie dzięki temu ów stworzony materiał daje się mu kształtować dokładnie tak, jak artysta chce.

W ten właśnie sposób możemy sobie przybliżyć – ale uwaga – wyłącznie przybliżyć, znaczenie wszechmocy Bożej jako warunku czynienia cudów przez Boga. To dzięki wszechmocy Bóg stworzył z niczego coś dającego Mu możliwość takich działań i takich dzieł, o jakich tylko sobie zamarzy i jakich zapragnie. Dzięki temu zatem, że Wszechmocny Bóg stworzył świat z niczego, może w nim dokonywać cudów, bo ów świat cechuje się pełną plastycznością wobec Bożych pomysłów. Jako taki przecież został stworzony „od zera”, nie jedynie utworzony z czegoś, co było wcześniej. Bóg nie musi walczyć, mierzyć się czy zmagać ze światem stworzonym tak, jak artysta musi zmagać się z materią, w której tworzy. Bóg bowiem dzięki wszechmocy stworzył świat z niczego, dlatego jego działania w tym świecie nie znajdują żadnych ograniczeń, bo świat jest na nie doskonale gotowy i do nich doskonale dostosowany. Świat dzięki wszechmocy Bożej stworzony z niczego jest doskonale gotowy i przystosowany na przyjęcie cudów, które Bóg zechce w nim dokonać. Gdyby świat nie był dzięki wszechmocy stworzony z niczego, stawiałby działaniom Boga równie wielki opór jak ten, który ludzkiemu artyście stawia materiał, w którym artysta ów tworzy swoje dzieła.

W ten sposób dobrnęliśmy do końca najtrudniejszego chyba zdania w naszej „definicji” cudu. Wiemy już, co to znaczy, że „cud jest takim zdarzeniem, które w świecie stworzonym może być dokonane wyłącznie przez transcendentnego i wszechmocnego Boga Stwórcę jako przyczynę główną”. Można byłoby powiedzieć, że zarysowaliśmy bardzo szeroki kontekst myślenia o tych cudach, które tak bardzo nas pociągają i interesują na co dzień: uzdrowieniach, wskrzeszeniach czy innych tego typu niezwykłościach. Ale właśnie i dokładnie na tym polega prawdziwie chrześcijańskie myślenie o cudach. Nie one są tym, na czym mamy się koncentrować. Stanowią raczej wskazanie i przypomnienie wielkich tajemnic: stworzenia, wcielenia, zmartwychwstania i Eucharystii, czyli największych działań Bożych i największych cudów zarazem. Jeśli do tych tajemnic nas nie przybliżają albo wręcz od nich naszą uwagę odciągają, tracą swoją wartość, pozytywny związek z naszą wiarą i chrześcijańskie znaczenie.

Fragment pochodzi z książki o. Janusza Pydy „Cuda” (Wydawnictwo W drodze)

Dlaczego tylko Bóg może czynić cuda?
 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama