Pojęcie świętości i procedury kanonizacyjne

Świętość kanonizowna - czwarty tom serii na temat kanonizacji i beatyfikacji w Kościele, Rozmowa I

Pojęcie świętości i procedury kanonizacyjne

Kajetan Rajski

Przedziwny Bóg w świętych swoich

Świętość Kanonizowana - tom 4.

Wybrane rozmowy:

Rozmowa pierwsza

Pojęcie świętości oraz procedury kanonizacyjne wczoraj i dziś

Ojcze Szczepanie, na czym polega świętość?

Świętość to nie czynienie rzeczy nadzwyczajnych, ale to nadzwyczajne przeżywanie codzienności. Np. św. Teresa od Dzieciątka Jezus, która cztery i pół roku temu odwiedziła nas w swoich relikwiach, a która od wstąpienia do klasztoru nigdy nie opuściła jego murów i zmarła ponad sto lat temu, mając zaledwie 24 lata, fascynuje cały świat. Czym? Swoją prostotą. Jej pamiętniki, znane pod wymownym tytułem „Dzieje duszy”, są przetłumaczone na ponad sto języków. Żyjąc u schyłku XIX wieku, gdy powszechnie uważano Boga za surowego sędziego, który przede wszystkim karze za zło, św. Teresa popłynęła niejako pod prąd i ukazała, że Bóg jest miłosiernym Ojcem i że człowiek powinien stawać wobec Niego bez lęku, tak jak dziecko wobec swego dobrego ojca.

Dawniej uważało się, że świętym jest ten, kto jest umartwiony, wyłączony z rzeczywistości tego świata, zakapturzony jak jakiś mnich. Natomiast dziś — nie przekreślając oczywiście wartości ascezy — mówiąc o świętości, stawia się zasadnicze pytanie: czy ten człowiek żył miłością, czy zrealizował swoją życiową misję, czy osiągnął pełnię człowieczeństwa, pełnię ewangelicznej doskonałości w szkole Chrystusowej miłości. Rozumienie świętości przeszło, możemy powiedzieć, wielką ewolucję, od ucieczki na pustynię, poprzez cudowności i skrajne praktyki podejmowane przez wiernych w okresie średniowiecza, aż po współczesne ujęcie posoborowe, które podkreśla bardziej ludzką, aniżeli ascetyczną postać świętego. Dzisiejszy człowiek — jak powiedział już Paweł VI — chce w świętym widzieć brata ze swego codziennego życia.

Świętość we współczesnej teologii rozumiana jest jako doskonałe zjednoczenie z Chrystusem, które osiąga się przez życie Ewangelią i jej największym przykazaniem — przykazaniem miłości. Święci zaś — jak często słyszymy w liturgii — są tymi, w których znajdujemy wzór postępowania, których przykład umacnia nas w dobrym życiu, których słowa nas pouczają, i których wstawiennictwo wyprasza nam Bożą opiekę.

Powszechnie uważa się, że „droga na ołtarze” jest bardzo trudna...

Aby proces wyniesienia na ołtarze można było rozpocząć, musi istnieć opinia, sława świętości, tj. powszechne przekonanie o ponad przeciętnej prawości życia kandydata na ołtarze i o cnotach praktykowanych przez niego w stopniu heroicznym lub — w przypadku męczenników — o fakcie poniesienia przez nich śmierci za wiarę bądź za którąś z cnót wypływających z tejże wiary. Kandydat na ołtarze, już za życia, w akcie śmierci i po śmierci, powinien cieszyć się opinią świętości. Innymi słowy: kogoś odchodzącego z tego świata środowisko bardzo ceniło, uważało za osobę szczególną, posiadającą charyzmę, dary duchowe, budowało się jego postawami wynikającymi z praktyki cnót chrześcijańskich. I — co więcej — opinia ta powinna oddziaływać na postawy życiowe innych ludzi i na dokonywane przez nich wybory.

Właśnie to środowisko proponuje, aby tę osobę wynieść na ołtarze, by przykład jej życia mógł być pomocny dla innych. Widać to bardzo wyraźnie w edykcie z dnia 7 listopada 2007 r., wydanym do diecezjan przez ks. kard. Stanisława Dziwisza, arcybiskupa metropolitę krakowskiego, w sprawie rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego Stanisława Kownackiego, lekarza zmarłego w 1995 r., który od 1957 roku był na stałe związany ze Szpitalem Miejskim w Nowej Hucie, gdzie był ordynatorem oddziału zakaźnego i roztaczał samarytańską opiekę nad chorymi. Już w pierwszych słowach edyktu Ksiądz Kardynał wyznaje, że to właśnie grupa krakowskich lekarzy, a więc środowisko życia i pracy kandydata na ołtarze, zwróciła się do niego z prośbą o przeprowadzenie procesu kanonizacyjnego tego świątobliwego lekarza.

Z kolei w sprawie rozpoczęcia procesu o. Rudolfa Warzechy, świątobliwego kapłana i zakonnika z zakonu karmelitów bosych, zmarłego w Wadowicach w 1999 r., czymś naturalnym było, aby środowiskiem występującym z prośbą było środowisko zakonu. Stało się to faktem i potwierdza to edykt księdza kardynała z dnia 27 lutego 2009 r., w którym czytamy, że już na pogrzebie tego zakonnika, sprawowanym pod przewodnictwem o. Kamila Maccise, przełożonego generalnego karmelitów bosych, o. Wiesław Kiwior, ówczesny prowincjał krakowskiej prowincji tegoż zakonu, mówił o przekonaniu współbraci zakonnych i wielu innych osób, które uważają, iż o. Rudolf żył świątobliwie, żył troskami i nadziejami Kościoła i Ojca Świętego, był zawsze zatroskany o dobro zakonu, prowincji, klasztoru oraz o dobro każdego ze współbraci, że z pełnym oddaniem służył on bliźnim słowem pociechy i nadziei, modlitwą wstawienniczą, łaską sakramentalnej pokuty i kierownictwem duchowym oraz że każde spotkanie z o. Rudolfem dodawało otuchy i otwierało człowieka na tajemnicę Boga zarówno w radościach, jak i w cierpieniu.

Oczywiście ta opinia o świętości kandydata na ołtarze nie może być sztucznie wywoływana, powinna być spontaniczna i istnieć u znacznej części ludu Bożego oraz rozpowszechniać się pomiędzy osobami godnymi wiary, powinna także dotyczyć znaków. Wśród wiernych musi bowiem istnieć rozpowszechnione przekonanie, że przez pośrednictwo kandydata na ołtarze można wypraszać u Boga łaski i inne dary. Innymi słowy, chodzi o takie zdarzenia, które sprawiają, że kandydat na ołtarze zaczyna być przez wiernych coraz bardziej znany i przyzywany, a modlitwa do Boga za jego wstawiennictwem przynosi owoce życia zgodnego z Ewangelią.

Dopiero wtedy, gdy zweryfikuje się rzeczywiste istnienie opinii świętości kandydata i opinii znaków, można rozpocząć proces beatyfikacyjny, ale nie wcześniej, jak pięć lat po jego śmierci.

Dlaczego dopiero pięć lat po śmierci kandydata na ołtarze można otworzyć proces kanonizacyjny?

Dlatego, aby ostygły niejako pierwsze zachwyty, by minął czas żałoby, by wobec kandydata wytworzył się z jednej strony pewien dystans, z drugiej zaś szacunek, by ugruntowała się i wzrosła opinia o jego świętości, o czym przed chwilą mówiłem oraz by opracowano pierwsze o nim wspomnienia, zebrano pisma, dokumenty i pamiątki. Równocześnie Kościół postanawia, że wniesienie prośby o rozpoczęcie procesu powinno się dokonać przed upływem trzydziestu lat od śmierci kandydata na ołtarze. Dłuższe odkładanie rozpoczęcia procesu mogłoby bowiem budzić podejrzenia o oczekiwanie na wymarcie niewygodnych świadków, którzy mogliby zaświadczyć przeciw świętości kandydata. Oczywiście, niektóre procesy rozpoczynają się znacznie później, ze względu na wojny, czy też — zwłaszcza we wschodniej Europie — z racji byłej dominacji komunistycznej, która m.in. uniemożliwiała lub utrudniała dostęp do archiwów i kontakt ze Stolicą Apostolską.

Ideę rozpoczęcia procesu wyniesienia danej osoby na ołtarze przedstawia się najpierw biskupowi diecezji, w której zmarł kandydat. Prowadzone są poszukiwania — tak jak szuka się dokumentów w procesach sądowych — analizuje się pisma kandydata, by się upewnić, czy nie znajduje się w nich przypadkiem coś, co byłoby przeciwne wierze lub moralności chrześcijańskiej. Jeżeli te kwerendy pozwalają domniemywać, że w danym przypadku mamy do czynienia ze świętością, że życie danej osoby mogłoby być wzorem dla innych ludzi, to przed oficjalnym otwarciem procesu biskup radzi się Konferencji Episkopatu, czy jest rzeczą słuszną rozpocząć jej proces beatyfikacyjny. Jeśli księża biskupi wypowiedzą się pozytywnie, wtedy biskup diecezjalny zwraca się do Stolicy Apostolskiej, pytając czy przypadkiem z jej strony nie ma przeszkód, by proces ten rozpocząć, tzn. czy w dokumentacji Stolicy Apostolskiej nie ma czegoś przeciwko danej osobie. Dopiero po otrzymaniu pozytywnej odpowiedzi ze Stolicy Apostolskiej biskup wydaje edykt do swej diecezji, o czym już wspominałem, czyli list, który czytany jest w kościołach i publikowany w biuletynach diecezjalnych, a w którym prosi się, aby wszyscy, którzy posiadają jakiekolwiek dokumenty, pisma lub wiadomości o kandydacie na ołtarze, zarówno pozytywne, jak i negatywne, zechcieli przekazać je do kurii biskupiej. Tenże edykt moglibyśmy porównać do zapowiedzi przedślubnych, w których prosi się wszystkich, którzy znaliby jakieś przeszkody, rzutujące na ważność planowanego małżeństwa, aby poinformowali o tym kancelarię parafialną. W końcu biskup powołuje specjalny trybunał, z jego przewodniczącym — swoim delegatem, promotorem sprawiedliwości i notariuszem oraz ewentualnymi notariuszami pomocniczymi. Trybunał zapoznaje się z dokumentacją i przesłuchuje świadków życia i opinii świętości kandydata oraz opinii znaków. Świadkowie, przed zeznaniami, składają przysięgę na krucyfiks i na Ewangelię, że będą mówić prawdę, i po złożeniu zeznań przysięgają ponownie, że powiedzieli prawdę. Dochodzenie ma na celu zebranie wszystkich środków dowodowych potwierdzających, że kandydat wyróżniał się prawością życia, heroiczną praktyką cnót oraz, że może on być wzorem życia chrześcijańskiego dla innych ludzi.

Od chwili oficjalnego rozpoczęcia dochodzenia diecezjalnego kandydatowi na ołtarze przysługuje tytuł sługi Bożego.

Wyciągając wnioski z tego, co Ojciec powiedział, odnosi się wrażenie, że proces doprowadzenia kogoś na ołtarze jest bardzo podobny do procesu sądowego...

Owszem. W każdym procesie sądowym trzeba coś udowodnić albo wykazać niewinność. W procesie beatyfikacyjnym musi się udowodnić cnotliwe życie kandydata na ołtarze i to w stopniu heroicznym. Wiemy też, że w każdym procesie występują przedstawiciele stron. Jedną z nich jest powód, reprezentowany przez pełnomocnika, którym jest postulator. Mianowany jest on przed rozpoczęciem procesu. Postulator stanowi niejako punkt odniesienia dla wszystkich zaangażowanych w proces lub nim zainteresowanych. Funkcję strony pozwanej pełni promotor sprawiedliwości, którego zadaniem jest czuwanie, aby były wiernie zachowane przepisy prawa w prowadzeniu sprawy. Innymi słowy — jest on stróżem dobra publicznego, tj. dobra Kościoła. Rolę sędziego w procesie kanonizacyjnym pełni biskup diecezji osobiście bądź przez swego delegata i on właśnie prowadzi dany proces. Jest też notariusz, który m.in. sporządza wszystkie akta dochodzenia. Środkami dowodowymi w tym dochodzeniu są: dokumenty, zeznania świadków, opinie biegłych, oględziny sądowe czy też wizje lokalne.

Jak wspomniałem wcześniej, postulator już we wstępnej fazie gromadzi te środki. On właśnie odnajduje osoby, które znały kandydata na ołtarze, poszukuje jakie zostawił on pisma czy listy i w jakich dokumentach historycznych można znaleźć informacje na jego temat. Trybunał przesłuchuje świadków przedstawionych przez postulatora, sam też może powołać tzw. świadków z urzędu. Pisma własne kandydata na ołtarze, w pierwszym rzędzie wydane drukiem, oceniają przed rozpoczęciem procesu — o czym była już mowa — cenzorzy teolodzy.

Cała dokumentacja procesu, przeprowadzonego w diecezji, musi być przekazana do Stolicy Apostolskiej, gdzie rozpoczyna się druga, tzw. rzymska faza procesu beatyfikacyjnego.

Stolica Apostolska posiada rozmaite urzędy, które można porównać do ministerstw. Urzędy te nazywają się kongregacjami. Na czele każdej kongregacji stoi prefekt i sekretarz (kardynał i arcybiskup). Mają oni kilkunastu stałych współpracowników, którzy prowadzą biura i zajmują się bieżącymi sprawami. Jedną z tych kongregacji jest Kongregacja Spraw Świętych lub poprawniej — Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych. Do jej kompetencji należy badanie i opiniowanie świętości kandydatów przedstawianych do chwały ołtarzy. W kongregacji opracowuje się księgę, niczym rozprawę doktorską, o kandydacie na ołtarze, tzw. Positio, w której znajduje się jego biografia, ważniejsze zeznania świadków i inne dokumenty naświetlające jego życie. Księga ta zostaje przekazana do oceny konsultorom teologom, którzy są mianowani przez papieża na okres pięciu lat, z możliwością przedłużenia na kolejne kadencje. W każdej sprawie wypowiada się ich aż ośmiu z różnych krajów i różnych kultur. Spotykają się w siedzibie kongregacji wraz z jej urzędnikiem który w potocznym języku nazywa się „adwokatem diabła”, a oficjalnie — generalnym promotorem wiary.

Jaką rolę w procesie pełni, wspomniany przez Ojca „adwokat diabła”?

Jego zadaniem jest poszukiwanie prawdy i czasem mogłoby się wydawać, że powołany jest on do tego, aby komplikować proces. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie! „Adwokat diabła” — lub poprawniej — generalny promotor wiary przyczynia się do rzetelności procesu i nie pozwala, by coś zostało przeoczone lub niewyjaśnione, aby przypadkiem po wyniesieniu kogoś na ołtarze nie okazało się, że popełniono jakiś błąd. A wracając do teologów konsultorów, to każdy z nich musi powiedzieć, dlaczego doszedł do takich, a nie innych wniosków. Wysłuchuje też opinii pozostałych teologów i ustosunkowuje się do nich. Dokumentacja z opiniami teologów, o ile są one w zdecydowanej większości pozytywne, przekazywana jest kardynałom i biskupom, członkom Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, mianowanym przez papieża. Oni jeszcze raz wszystko analizują, po czym zbierają się na zebraniu w kongregacji i wydają swoją opinię. Jeśli ta opinia jest także pozytywna, sprawa trafi a na biurko Ojca Świętego, który podejmuje decyzję i podpisuje dekret o heroiczności cnót kandydata, czyli ogłasza, że może być wyniesiony na ołtarze, bo jego życie wyróżniało się heroizmem w praktykowaniu cnót, a więc może być wzorem dla innych. Od tego momentu kandydatowi przysługuje tytuł „czcigodnego sługi Bożego”. Do beatyfikacji będzie jednak można przystąpić dopiero wtedy, gdy wydarzy się jeszcze cud za jego pośrednictwem. Cała dokumentacja bowiem stwierdza tylko wzorowość życia kandydata, heroiczne praktykowanie cnót przez niego. Potrzeba jeszcze cudu, to jest niewytłumaczalnego z punktu widzenia nauki zdarzenia, który jest niejako potwierdzeniem ze strony samego Pana Boga, że dany kandydat zasługuje na publiczny kult w Kościele.

Wspominał Ojciec o procesie beatyfikacyjnym. Ale jest jeszcze proces kanonizacyjny. Jakie między nimi są różnice? Jakie są różnice między błogosławionym a świętym?

Proces beatyfikacyjny jest niejako pierwszą częścią procesu kanonizacyjnego, gdyż doprowadza on kandydata na ołtarze do jego beatyfikacji, po której, jeśli zdarzy się kolejny cud za jego przyczyną, rozpoczyna się dochodzenie w sprawie tegoż cudu, zmierzające do wpisania błogosławionego do kanonu świętych poprzez obrzęd kanonizacji. Różnica pomiędzy beatyfikacją a kanonizacją jest taka, że pierwsza jest pozwoleniem na oddawanie osobom beatyfikowanym czci w Kościołach lokalnych, z których się wywodziły i gdzie są znane (diecezja, region, kraj, zakon); kanonizacja zaś nakazuje oddawanie czci świętemu w całym Kościele powszechnym.

Ponadto beatyfikacja nie jest obrzędem angażującym dogmat o nieomylności papieża, dlatego też Benedykt XVI przy beatyfikacjach posługuje się swoimi delegatami — kardynałami lub biskupami, którzy przewodniczą obrzędom w różnych miejscach. Kanonizacja zaś jest faktem angażującym dogmat o nieomylności papieża, jest orzeczeniem dogmatycznym i dlatego papież przewodniczy jej osobiście (na ogół w Rzymie).

Reasumując, beatyfikacja pozwala na kult w środowisku lokalnym, gdzie dana postać jest znana, kanonizacja zaś nakazuje kult w całym Kościele. Tutaj tkwi też różnica pomiędzy błogosławionym a świętym. Kult pierwszego jest lokalny, kult drugiego powinien być powszechny.

W jaki sposób w Kościele dochodziło do wyodrębnienia kultu błogosławionego i kultu świętego, czyli kultu lokalnego i kultu w całym Kościele?

Otóż w wymiarze czasowym beatyfikacja jest instytucją późniejszą od kanonizacji i była wprowadzana w Kościele przez długi czas. Zanim cesarz Konstantyn Wielki wydał w 313 roku edykt mediolański, zezwalający na publiczne wyznawanie wiary chrześcijańskiej, w poprzednich wiekach religia chrześcijańska była ustawowo niszczona. Wraz z dekretami prześladowczymi skazywano wielu chrześcijan na karę śmierci. Greckie słowo martyr, oznaczające świadka wiary, było wcześniejsze niż słowo sanctus. Ono też było używane na określenie tych, którzy dali świadectwo nauce Chrystusa, aż do przelania własnej krwi. W znaczeniu teologicznym męczeństwo było rozumiane jako chrzest z krwi, który rodził takie skutki, jak chrzest z wody, a nawet go przewyższał, ponieważ zapewniał męczennikowi — świadkowi chwałę nieba bezpośrednio po śmierci.

Kult męczenników rodził się równocześnie z powstaniem Kościoła. O pierwszym świadectwie wiary mówią już Dzieje Apostolskie, opisując męczeństwo św. Szczepana. W opowiadaniu tym oprócz relacji o samej śmierci męczennika mamy wspomniane, że ciało Szczepana zostało pochowane przez ludzi pobożnych (Dz 8, 2-3). Pobożnymi lub świętymi nazywano wówczas chrześcijan. Oznacza to, że pogrzeb diakona Szczepana nie był zwykłym pogrzebem, ale uroczystym aktem kultu, dokonanym przez pierwotną wspólnotę. W normalnych przypadkach ciało zmarłego grzebali jego najbliżsi, a nie cała wspólnota, jak to miało miejsce podczas pogrzebu św. Szczepana.

Idea męczeństwa po edykcie mediolańskim powoli schodziła na dalszy plan, a rozpoczęto oddawać cześć wyznawcom, tj. osobom, które prowadziły życie godne naśladowania, ze wskazaniem na ich osobistą ascezę, hojność dla nowo powstających Kościołów i opiekę nad potrzebującymi. I na tym polegało pierwotne, powiedzmy, postępowanie kanonizacyjne, dokonujące się niejako przez głos ludu — vox populi. Cześć, jaką cieszył się męczennik czy wyznawca ze strony ludu, skłaniała biskupa, także jako czciciela danego męczennika czy wyznawcy, do zatwierdzenia jego kultu powagą pasterza danej wspólnoty wierzących.

Można zatem przyjąć, że pierwsze kanonizacje świętych pochodziły z aklamacji ludu. Wyrażały się one przez sławienie życia i śmierci męczennika lub wyznawcy, opowiadaniem o jego heroicznym męczeństwie lub o nadzwyczajnej, najczęściej cudownej działalności za życia i po śmierci, odbywaniem pielgrzymek do miejsc, gdzie było złożone jego ciało, obchodzeniem rocznicy śmierci, przybywaniem do grobu w celu uproszenia cudu. Gwarancją i dowodem świętości miały być przede wszystkim cuda.

Z racji wielu nadużyć i niebezpieczeństwa wypaczenia kultu męczenników i wyznawców pierwotne formy kanonizacji z biegiem lat zaczęto zastępować nowymi. Kościół zaczął stawiać kandydatom do świętości konkretne wymagania, zastrzegając sobie orzeczenie, komu należy przyznać tytuł świętego. Granicznym rokiem w procedurze kanonizacyjnej był rok 1171. Papież Aleksander III (1159-1181) dekretem Audivimus zastrzegł Stolicy Apostolskiej udzielanie pozwolenia na oddawanie komuś kultu publicznego, kościelnego, co potwierdził Grzegorz IX w 1234 roku. Jednak niektórzy biskupi nadal wynosili na ołtarze wybitnych chrześcijan w swoich Kościołach lokalnych, ale nie miało to charakteru definitywnego i wymagało potem potwierdzenia ze strony papieża. W tychże orzeczeniach biskupów można więc widzieć pierwsze beatyfikacje.

Wielkie znaczenie w ustaleniu procedury wynoszenia na ołtarze miała bulla papieża Sykstusa V (1585-1590), powołująca do istnienia w 1588 roku Kurię Rzymską. Pośród nowo utworzonych kongregacji została powołana Kongregacja Obrzędów. Kongregacji tej podlegało całe dochodzenie kanonizacyjne aż do momentu wydania ostatecznej decyzji w sprawie, którą rezerwował sobie papież. Kolejnego usprawnienia dokonał papież Urban VIII (1623-1644), który wydał encyklikę De processibus rite confi ciendis (1631) i konstytucję apostolską Caelestis Hierusalem cives (1634). Po raz pierwszy jasno i dokładnie określono przebieg procesu zarówno w diecezji, jak i w Rzymie.

Po Urbanie VIII procedura kanonizacyjna bardzo dużo zawdzięcza słynnemu kanoniście Prosperowi Lambertiniemu, późniejszemu papieżowi Benedyktowi XIV. Jego dzieło De servorum Dei beatifi catione et beatorum canonizatione (t. 1-7, Prati 1839-1841) stało się najobszerniejszym podręcznikiem do procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego, którym posługiwała się Kongregacja Obrzędów. Wiele zagadnień prawnych opracowanych w tym dziele weszło niemal bez zmian do Kodeksu Prawa Kanonicznego w 1917 roku w księdze IV zatytułowanej O sprawach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych, obejmującej kanony od 1999 do 2141.

Już na wstępie w kanonie 1999 § 1 ustawodawca przypominał, że sprawy beatyfikacji sług Bożych i kanonizacji błogosławionych zarezerwowane są Stolicy Apostolskiej. Ustawodawstwo to przetrwało aż do czasów Soboru Watykańskiego II i papieża Pawła VI, który w miejsce Kongregacji Obrzędów w 1969 r. powołał Kongregację Spraw Kanonizacyjnych i znacznie zreformował procedury beatyfikacyjne i kanonizacyjne, co udoskonalił w 1983 roku Jan Paweł II. Dziś postępowanie kanonizacyjne kieruje się jego wytycznymi, które wcześniej przedstawiłem. Uściśla je instrukcja Benedykta XVI Sanctorum Mater z 2007 r.

Zacytujmy w tym kontekście słowa Jana Pawła II o świętości, wyjęte jednak nie z tekstu prawnego, ale z dokumentu duszpasterskiego, z listu apostolskiego „Novo Millennio Ineunte”, w którym nakreślił dla Kościoła program na nowe tysiąclecie i podkreślił, że zasadniczym wątkiem tego programu powinno być właśnie zagadnienie świętości, ale — zauważmy — świętości, o jakiej mówiłem wcześniej, świętości nie dla geniuszy, ale świętości dostępnej dla każdego chrześcijanina, świętości odpowiadającej każdemu rodzajowi powołania w Kościele. Nie oznacza to bynajmniej świętości „ze zniżką”, ale świętości będącej wyzwaniem dla każdego człowieka ochrzczonego: „Sobór wyjaśnił — są to już słowa Jana Pawła II — że nie należy mylnie pojmować tego ideału doskonałości jako swego rodzaju wizji życia nadzwyczajnego, dostępnego jedynie wybranym geniuszom świętości. Drogi świętości są wielorakie i dostosowane do każdego powołania. Składam dzięki Bogu za to, że pozwolił mi beatyfikować i kanonizować w minionych latach tak wielu chrześcijan, a wśród nich licznych wiernych świeckich, którzy uświęcili się w najzwyklejszych okolicznościach życia. Dzisiaj trzeba na nowo z przekonaniem zalecać wszystkim dążenie do tej wysokiej miary zwyczajnego życia chrześcijańskiego. Całe życie kościelnej wspólny i chrześcijańskich rodzin winno zmierzać w tym kierunku. Ale jest też oczywiste, że istnieją różne, indywidualne drogi do świętości, wymagające prawdziwej pedagogiki świętości, która zdolna jest dostosować się do rytmu poszczególnych osób. Winna ona łączyć całe bogactwo propozycji dostępnych dla wszystkich z tradycyjnymi formami pomocy indywidualnej i grupowej oraz z nowszymi formami udostępnianymi przez stowarzyszenia i ruchy uznane przez Kościół” (NMI nr 31).

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama