Cierpienie i śmierć

Fragmenty biografii p.t. "Matka Teresa. Cudowne historie"

Cierpienie i śmierć
Leo Maasburg
Matka Teresa
Cudowne historie


ISBN: 978-83-7516-234-9
Wydawnictwo Święty Wojciech 2010


wybrane fragmenty:


CIERPIENIE I ŚMIERĆ

W jednym z filmów sióstr Jeanette i Ann Petrie pytana o to, czy możliwe jest zrozumienie cierpienia, Matka Teresa odpowiada: „Cierpienie samo w sobie nie ma wartości, ale cierpienie, w którym łączymy się z cierpieniem Chrystusa, ma olbrzymie znaczenie. Cierpienie, które jest zadośćuczynieniem, ofiarą, ma niezwykle głęboki sens. Jeżeli przyjmujemy cierpienie jako dar od Boga, nabiera ono niesłychanie głębokiego znaczenia. Cierpienie takie stanowi naprawdę najpiękniejszy sposób wzrastania w świętości i upodabniania się do Jezusa”.

Owa perspektywa dotyczy nie tylko wielkiego cierpienia, straty, która jest dla nas trudna do zniesienia. Możemy przyjmować ją w całym naszym życiu, ofiarując Bogu trudne drobne sprawy w szkole, pracy i rodzinie. Przykład: Matka Teresa bardzo nie lubiła znajdować się w centrum uwagi. Jeszcze bardziej nie lubiła być fotografowana. Gdy jednak nie dało się tego uniknąć, zawierała - jak sama to określała - „umowę z niebem” („contract with heaven”). Prosiła, aby za każde zdjęcie, które jej robiono, Jezus uwolnił jedną duszę z czyśćca i przyjął ją do nieba. W ten sposób z uciążliwych sesji zdjęciowych potrafiła uczynić ofiarę. Gdy Matka Teresa składała w jakimś miejscu wizytę, jeszcze na pasie startowym lub w hali przylotów często ustawiano podest dla oczekujących fotoreporterów. Ledwo znajdowała się w zasięgu obiektywów, następowała prawdziwa eksplozja fleszy. Gdy trwała ona bardzo długo, Matka Teresa stwierdzała z filuternym uśmiechem: „Już wystarczy, czyściec jest już pusty”.

Kiedyś z szelmowskim mrugnięciem oznajmiła, że inflacja tak wzrosła, że treść umowy uległa zmianie: „Teraz za każde robione mi zdjęcie z czyśćca do nieba muszą być uwalniane dwie dusze!”

Wiele osób, które poznały Matkę Teresę lub jej siostry, były pod wrażeniem ich pogody ducha, którą mimo trudnych zazwyczaj warunków, w jakich siostry same żyły i pracowały, zarażały one innych. W statucie swego zgromadzenia Matka Teresa zapisała, jak powinien wyglądać duch wspólnoty. Podkreślone zostały w tym kontekście trzy aspekty: po pierwsze „the loving trust”, pełne miłości zaufanie, po drugie „the total surrender”, całkowite oddanie, i wreszcie właśnie „cheerfulness”, pogoda ducha. Te trzy aspekty były w oczach Matki Teresy ściśle z sobą powiązane - pogoda ducha stanowi niemal automatyczną konsekwencję pełnego miłości zaufania Bogu i zdolności do całkowitego oddania się Mu. Pełna miłości ufność oznaczała dla Matki Teresy zaufanie w Boży plan, któremu powierzała się całkowicie w całej swej „nothingness”, nieważności, nicości - było to hasło, które Matka Teresa spopularyzowała i którym często się posługiwała. Ową „nicość” Bóg mógł przemienić w „coś”, ale była to „Jego praca” i „Jego dzieło”, a nie rezultat naszego wysiłku. Pewnego razu Matka Teresa stwierdziła z kolei, że nawet Bóg nie jest w stanie napełnić czegoś, co jest już pełne. Miała na myśli to, że gdy jesteśmy całkowicie wypełnieni sobą, własną próżnością i egoistycznymi dążeniami, gdy jesteśmy przekonani, że wszystko damy radę zrobić sami, to Bóg nie jest w stanie z nami współpracować, nie może się nami posłużyć. Jeżeli jednak zaakceptujemy naszą „nicość” i zwrócimy się do Niego w pełnym miłości zaufaniu, to będzie się mógł nami posłużyć, napełnić nas swą miłością i dokonać poprzez nas „wielkich rzeczy”.

Cierpienie i śmierć
Duchowa matka Misjonarek Miłości

Ściśle związane jest z tym „całkowite oddanie”, powierzenie się woli Bożej. W tym kontekście Matka Teresa posługiwała się pojęciem „belonging” „przynależność”. Jeżeli całkowicie poddaję się Jezusowi, to do Niego należę. Swym siostrom przed złożeniem ślubów powtarzała: „Gdy złożycie śluby, będziecie należeć całkowicie do Jezusa, dlatego musicie uchwycić się Go, przylgnąć do Niego. Nie pozwólcie nikomu stanąć między wami a Nim”.

To, jak poważnie Matka Teresa traktowała ową bliską więź z Jezusem, ukazuje zdarzenie, o którym opowiedział mi pewien ksiądz. Gdy Matka Teresa przebywała w szpitalu, bardzo cierpiąc z powodu silnego bólu, jeden z lekarzy wyznał:

- Matko Tereso, nie rozumiem, dlaczego musi Matka tyle cierpieć!

Odpowiedziała:

- Ponieważ On sam tyle wycierpiał, a ja należę do Niego.

Jeżeli jutro będę musiała umrzeć, to dobrze. Może się mną posłużyć, jak zechce. Wybór nie należy do mnie.

Oddając się całkowicie Jezusowi, Matka Teresa wcielała w czyn zasadę, zapisaną w statucie jej zgromadzenia - prawdziwe oddanie polega między innymi na tym, by „przyjmować z Jego rąk to, co nam daje, dawać to, co nam odbiera, a obie te rzeczy czynić z pogodnym uśmiechem”. Przynależność do Jezusa oznaczała dla Matki Teresy i jej sióstr przyzwolenie Mu na posługiwanie się nimi, jak tego tylko zapragnie, bez konieczności pytania ich o zgodę („without being consulted”).

Konsekwencją owego pełnego miłości zaufania i całkowitego oddania jest pogoda ducha. Jeżeli wypływa ona z tego źródła, stanowi owoc działania Ducha Świętego i jest znakiem rozpoznawczym Królestwa Bożego. Pogoda ducha stanowi sieć miłości, którą możemy zarzucić na połów dusz. Siostra promieniująca pogodą ducha ewangelizuje bez słów. „Siostra pełna pogody ducha” powiedziała kiedyś Matka Teresa - „jest niczym promień Bożej miłości, promyk nadziei wiecznej radości, płomień żarliwej miłości”.

***

Pewnego razu, po bardzo męczącym dniu, spędzonym w środkowych Indiach, siostry poświęcały się modlitwie, a my z biskupem Hnilicą siedzieliśmy w jednym z pomieszczeń, uzupełniając niedobór płynów, których pozbawiły nas minione godziny. Po zakończeniu modlitwy sióstr przyszła do nas Matka Teresa; jeden z nas powiedział - trochę na usprawiedliwienie, ponieważ, zamiast się modlić, odpoczywaliśmy i zaspokajaliśmy pragnienie: - Dzisiejszy dzień to naprawdę cud! To cud, ile można zrobić jednego dnia!

Ignorując lekki wyrzut, który pobrzmiewał w tych słowach, Matka Teresa odpowiedziała z promiennym uśmiechem:
- Ojcze, cudem nie jest praca, którą wykonujemy. Cudem jest to, że jesteśmy szczęśliwi, iż możemy ją wykonywać! Cud ten - zdolność do odnajdywania szczęścia w pełnieniu posługi mimo panującej wokół nędzy i cierpienia - ma swe źródło w nadprzyrodzonej perspektywie świata. Gdy spotkałem Matkę Teresę po raz pierwszy po otrzymaniu święceń kapłańskich, jej pierwsze słowa, które skierowała do mnie w swej kaplicy w klasztorze San Gregorio, brzmiały: „Ojcze, gdy będziesz odprawiał tę Mszę świętą, wlej, proszę, jedną kroplę do kielicha również za mnie!”

Miała zapewne na myśli to, bym dolewając kroplę wody do kielicha z winem, włączył również i ją w misterium przeistoczenia.

Ja jednak robiłem co innego, a mianowicie obejmowałem Matkę Teresę modlitwą, wrzucając do kielicha kawałek hostii - symbol Zmartwychwstania. Z perspektywy czasu rozumiem jednak jej prośbę jeszcze lepiej: dziś, gdy wiemy o przeżywanej przez nią „nocy duchowej”, doświadczeniu braku obecności Boga, rozumiem ją tak, że dzięki połączeniu przeze mnie kropli, symbolizującej nas, ludzi, z Boską naturą Chrystusa - czyli z winem, które zostaje przemienione w Jego krew - ona uzyskuje udział w Jego Bóstwie. Wydaje mi się, że chciała mnie prosić właśnie o to, bym nieustannie przypominał Bogu, że całkowicie do Niego przylgnęła i z Nim się złączyła. Odpowiada to dokładnie treści modlitwy, którą kapłan odmawia w czasie Mszy świętej, mieszając wino z wodą.

Matka Teresa już w młodym wieku rozumiała, że jej szczególna droga naśladowania Jezusa wiąże się z przeżywaniem cierpienia. Przez wiele lat wraz z Nim doświadczała opuszczenia w ogrodzie Getsemani. Udrękę tej samotności pozna ten, kto przeczyta wydaną przez ojca Briana Kolodiejchuka książkę Matka Teresa. Pójdź, bądź moim światłem.

Również w końcowym okresie swej choroby Matka Teresa doświadczała wielu cierpień, które z pewnością sama bezpośrednio wiązała z tak boleśnie odczuwanym przez siebie opuszczeniem przez Boga. Wskutek problemów z oddychaniem i niewydolności serca, którego sprawność zmniejszała się niekiedy o ponad połowę, miała słabe ukrwienie. Matka Teresa zaczęła cierpieć na halucynacje.

Pewnego ranka zapytała siostry, dlaczego żadnej z nich nie było przy niej w nocy:

- Dlaczego wszystkie siostry mnie opuściły? Przez całą noc byłam sama, a tak bardzo potrzebowałam ich obecności! Nikogo ze mną nie było!

Oczywiście siostry były przy niej, ale Matce Teresie wydawało się, że wszystkie ją opuściły. Uważała, że odwróciło się od niej całe zgromadzenie. Były to urojenia całkowicie wytłumaczalne z punktu widzenia medycyny - z jakimiż jednak cierpieniami musiały się dla niej wiązać!

Matka Teresa z dramatem śmierci stykała się nie tylko w domu dla umierających, lecz także w wielu innych sytuacjach. Śmierć określała zawsze mianem „powrotu do domu Ojca” („go back home to God”). Nie odczuwała lęku przed nią w jakiejkolwiek postaci; lękiem lub zwątpieniem nie napełniało jej również uczestniczenie w śmierci innych osób. Jedna z sióstr z domu dla chorych na AIDS w Nowym Jorku opowiadała, że do jednego z podopiecznych o imieniu Ben, który bliski był już śmierci, Matka Teresa miała powiedzieć: „Ben, chciałabym, żebyś czekał na mnie przed bramą do nieba i powitał mnie, gdy tam przybędę”. Chciała, by chory pokonał w sobie lęk przed śmiercią. Ben obiecał, że będzie na nią czekał.

***

O tym, że śmierć nie była dla niej niczym przerażającym i odległym od życia, mogłem przekonać się, gdy wysłała mnie do Etiopii, abym odprawił rekolekcje dla tamtejszych sióstr. Przed pożegnaniem wytłumaczyłem Matce Teresie, że stosunki między Etiopią a Erytreą, które dzieliła wówczas linia demarkacyjna, są bardzo napięte:

- Część sióstr, udając się na rekolekcje, będzie musiała przekroczyć linię, oddzielającą od siebie zwaśnione strony, wiąże się to dla nich ze sporym ryzykiem. Zapytałem ją:

- Czy ma Matka jakieś specjalne przesłanie dla tych sióstr, które będą narażać swoje życie?

Jej odpowiedź wydaje się w pierwszej chwili być może makabryczna, ukazuje jednak jej pozbawiony lęku stosunek do śmierci:

- Tak, Ojcze, powiedz im, że jeżeli będą już musiały umrzeć, niech będzie to dobra śmierć.

W tym kontekście przypomina mi się pewna historia, którą opowiedziała sama Matka Teresa. Krótko po otwarciu pierwszego domu misjonarek miłości w stolicy Królestwa Jordanii Ammanie w roku 1968 wybuchły tam starcia zbrojne. Tamtejsze siostry zadzwoniły do przebywającej w Rzymie Matki Teresy, aby poinformować ją o trudnościach, których doświadczały. Matka Teresa prosiła je, by wytrwały w zaufaniu do Boga i wierności ubogim. Na zakończenie rozmowy miała powiedzieć: „I zadzwońcie do mnie znowu, gdy już zginiecie”.

Natomiast tragiczny i wstrząsający był dla Matki Teresy wypadek, który przeżyła sama po wejściu na pokład małego prywatnego samolotu na lotnisku w stolicy Tanzanii Dodomie. Bezpośrednio po starcie czteroosobowy samolot wpadł w korkociąg i spadł na tłum, który przybył na pożegnanie Matki Teresy, zabijając jedną z jej współsióstr i dwie dalsze osoby.

Sama Matka Teresa cudem wyszła z wypadku bez szwanku. Gdy, głęboko wstrząśnięta, opuszczała pokład, szeptała tylko sama do siebie: „Wola Boża, wola Boża!” Przez kilka miesięcy opłakiwała śmierć nie tylko swojej siostry, lecz również pozostałych osób, które poniosły śmierć, ponieważ przyszły się z nią pożegnać.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama