Dlaczego o Bogu?

Fragmenty książki "Bóg. Życie i twórczość"

Dlaczego o Bogu?

Szymon Hołownia

Bóg. Życie i twórczość

ISBN: 978-83-240-1481-1
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2010

Spis wybranych fragmentów
Dlaczego o Bogu?
Przed wszystkim...
Z niczego? ...
Jak, kiedy — odpoczywał?...
Już nie sam...
Nie Jeden...
Nie cielec ...
Nie bardzo...
Na stronie: Rodzicom i Kamili

Dlaczego o Bogu?

 

Bo w Kościele — i to mnie doprowadza do pasji — mówimy często o wszystkim, tylko nie o Nim. Chrześcijanie mają coraz większą wiedzę o katolickiej etyce seksualnej, nauce społecznej Kościoła, na bieżąco śledzą bardziej lub mniej wesołe przygody hierarchii. Gdyby jednak zapytać ich o źródło, o to, ze względu na Kogo się gromadzą, pojawiłyby się kłopoty. Jasne, wiemy i słyszymy sporo o Jezusie (bardziej szczegółowy test wykazałby, że był on przeciwko złym ludziom, a popierał dobrych). Ale co wiemy o Bogu Ojcu? A o Duchu Świętym? Coraz trudniej przychodzi mi cierpliwe słuchanie że Trójca Święta to samotny Ojciec wychowujący Syna i wraz z Nim hodujący Gołębia. Mamy skarb. Zakopany w ogródku.

Byłbym intelektualnym i duchowym samobójcą, twierdząc, że uda mi się opisać Boga. Spróbuję jedynie przyjrzeć się kilkunastu wybranym punktom z dziejów Jego relacji z tym światem. Poczekać na Niego, zobaczyć jak przechodzi. Pamiętając, że — jak mówi Księga Wyjścia — „nikt nie może widzieć Boga i pozostać przy życiu”. I że — jak pisał Lampedusa — „wiadro napełnione morską wodą nie jest morzem. Żeby poznać morze, trzeba się z nim zżyć, żeglować po nim, narażać się na rozbicie”. Porzucić na chwilę kojącą myśl, że On stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, a więc jest po prostu naszym wujkiem.

 

Przez kilkanaście lat świadomych zmagań z wiarą nauczyłem się już, że zamiast Go „przyszpilać”, trzeba próbować Go poznać (co w biblijnym języku oznacza bardzo intymną relację). Z pełną premedytacją nie będę się więc bawił w tej książce w udowadnianie, że może jednak Bóg istnieje. W kręcenie intelektualnych bacików na tych wszystkich, których najwidoczniej coś w duszy strasznie męczy, bo pracują ciężko dniem i nocą, próbując znaleźć ten jeden, jedyny dowód, który pokaże światu, że poza nami nie ma nic. Zamiast walczyć o laur w nieustającym Okręgowym Turnieju Tych, Co Stoją pod Drzwiami i Szukają Odpowiedzi na Pytanie, Czy Wejść, ja wolę zaryzykować, nawet jeśli banał tego zachowania miałby spotkać się z pogardą innych graczy. Zastrzegam — piszę z perspektywy człowieka wierzącego, ale bez pretensji do udowadniania komukolwiek czegokolwiek, choć z wyraźną pokusą, by zacytować kardynała Ratzingera, który nawiązując do słynnego zakładu Pascala, zadał pytanie za sto punktów: współczesny świat z taką pasją testuje hipotezę, że Boga nie ma, ale skoro wszystkie opcje są w grze, a z racjonalnego punktu widzenia są równouprawnione, co strasznego by się stało, gdybyśmy zaczęli żyć tak, jak gdyby On był?

Od niewierzących słyszę czasem, że u wierzących drażniące jest to, że nie mają wątpliwości. Nie wiem, jak inni, ja je mam. Mało tego, odnoszę wrażenie, że „rozkręcanie się” wiary nie zmniejsza puli pytań, które jej się stawia, a ze wzrostem wiary — paradoksalnie — będą rosnąć też i wątpliwości (które jednak niekoniecznie muszą już wtedy „wysadzać” wszystko w powietrze, są raczej jak budzik, z którym zmaga się maszynista, by nie zasnąć na trasie). Mój przyjaciel Marcin Prokop, czytający tę książkę przed drukiem, zwrócił mi uwagę, że argumenty wysuwane w sporach z cyklu „czy w ogóle jest Bóg, czy Go nie ma?” przez wojujących ateistów czy zwykłych agnostyków traktuję ze zniecierpliwieniem, ba — z poznawczą agresją. Głupio mi, ale to może być prawda. Irytują mnie, bo ich postawa psuje całą zabawę, uniemożliwia „przetestowanie auta w trasie”, każąc mi tkwić na starcie i debatować, czy nie jest ono tylko omamem. Powtarzam: wolę wyruszyć w drogę, na której czekają przeszkody, znacznie lepiej nadające się do tego, by mierzyć się z pytaniem o istnienie Absolutu. Nie wiem dlaczego Bóg, choć jest wszechmocny, dopuszcza, by ludzie korzystali ze swojej wolności w sposób, w jaki zdarza im się to robić. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie spójnie wytłumaczyć komuś, co Bóg chciał powiedzieć, prosząc Abrahama o zabicie syna. I to mimo że w obu wypadkach słyszałem setki mądrych, inspirujących, „uszczelniających” wyjaśnień (ukułem ten termin, słuchając teologów i kaznodziejów, którzy każdą wątpliwość natychmiast klajstrują stuprocentową pewnością, nie dopuszczając do kolejnych pytań — a to głupota, pytania Boga nie obrażają, jedyne, z czym trzeba uważać, to zbyt szybkie, na plus czy na minus, odpowiedzi).

Przyznaję, wybór kwestii, których chciałem dotknąć w tej książce, jest arbitralny. To nie religioznawcze kompendium czy autoryzowany przez Święte Oficjum wykład prawd wiary katolickiej. Pisałem o tym, co mnie samemu nie dawało spokoju, o czym sam chciałem się czegoś dziś dowiedzieć, pominąłem masę kwestii, które ktoś inny mógłby uważać za znacznie ważniejsze. Bardzo mało, jak na próbę „opisania” Boga, mówi się w tej książce o samym „mechanizmie zbawienia”, rzeczy absolutnie fundamentalnej dla zrozumienia chrześcijaństwa. Na ten temat powstały przeogromne prace, ja też coś próbowałem pisać w mikroskali (na przykład obalając legendy o niezmartwychwstaniu Jezusa). Tu postanowiłem podejść do rzeczy od innej strony, zatrzymać się krok wcześniej, „pomęczyć” rzecz od strony Jego natury, zobaczyć, jak to możliwe, że Bóg, który najpierw zabraniał ludziom tworzenia swoich wizerunków, nagle postanowił się wcielić. Narażając się na to, że dwadzieścia wieków później w każdej księgarni znajdzie się co najmniej dziesięć książek dowodzących, że co z Niego za Bóg, skoro jadł jak zuch — to jasne, że był raczej krzyżówką Kaszpirowskiego z biblistą.

 

Nie piszę wiele o Duchu Świętym, tej najbardziej niepojętej osobie Trójcy Świętej, bo należy mu się osobna biografia. W tej książce nie ma tła — rozwoju historii wierzeń religijnych. Takie książki też już są, nierzadko znakomite (stąd rozbudowana bibliografia). Po co więc ta? Marzę, by stała się dla kogoś przynętą, apetizerem, który pomoże odkryć, że to, co wydawało mu się oklepane, jest fascynujące. Że językiem, którym Bóg komunikuje się z człowiekiem, jest cały nasz — niby to dobrze znany — świat, nie zaś jakieś cudowne wizerunki na szybach czy drzewach. Chciałbym też, by myśl ta stała się początkiem dalszej znacznie ambitniejszej podróży.

Choć o tym, co czeka nas na mecie, też tutaj nie napiszę. Fakt, amatorska eschatologia to zawsze był mój konik (czemu próbowałem dać wyraz w Tabletkach z krzyżykiem). W tym czasie miałem jednak okazję odwiedzić katedrę pod wezwaniem Matki Bożej w Los Angeles. To, co tam zobaczyłem, sprawiło, że na razie nie mam w sobie ani słowa, ani myśli więcej. Po obu stronach nawy głównej zawieszono wielkie gobeliny (autorstwa Johna Navy) przedstawiające setki świętych, którzy wpatrując się w ołtarz, idą w jego stronę. Mają współczesne twarze, takie jakie moglibyśmy zobaczyć na ulicy, ale widać, że są już przemienieni, promieniejący (nie głupkowato uśmiechnięci), że niezależnie od tego, co spotkało ich w życiu, teraz mają już szaty wybielone we krwi Baranka. Wypłukane ze wszystkich sensów, poza Jednym. Jak to zrobić, by jakoś niepostrzeżenie wmieszać się w ten tłum? Iść w stronę ołtarza. Bo to tam jest cały Bóg i całe kompendium wiedzy o Nim.

W Psalmie 139 czytam: „choć jeszcze nie ma słowa na języku, Ty, Panie, już znasz je w całości”. Stąd wnoszę, że Bóg z pewnością ma niezły ubaw, patrząc na tę o Nim książeczkę. Śmieje się również ze mnie. Odtąd najbardziej dotkliwym dowodem na Jego istnienie będzie dla mnie uczucie, które towarzyszyło mi przy każdej kolejnej stronie tej książki. Bóg musi istnieć, skoro aż tak bardzo nie da się Go opisać. Na IV Soborze Laterańskim (wiek XIII) błyskotliwie stwierdzono, że między nami a Bogiem „nie ma takiego podobieństwa, żeby niepodobieństwo nie było jeszcze większe.” Dziś rozumiem teologów apofatycznych,którzy uznają, że nie jesteśmy w stanie powiedzieć, kim Bóg jest, a jedynie kim Bóg nie jest, a których myśl tak pięknie streściła idolka mojego dzieciństwa, konkludując: „Im więcej Ciebie, tym mniej.”

Tę książkę będę pisał już przez całe życie.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama