Przy świetle lampy... (rozdział 5)

"Opętana. Tajemnice życia Marii Magdaleny" Tajemnicza kobieta z przeszłością, której wybaczyć może tylko jeden Człowiek. Prawdziwa opowieść o miłości, która zmieniła bieg historii. (fragmenty)

Przy świetle lampy... (rozdział 5)

Angela Hunt

Opętana. Tajemnice życia Marii Magdaleny

ISBN: 978-83-7580-171-2
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2010

Wybrane fragmenty
Cisza ciężka jak wyrok... (rozdział 1)
Powinnam była wcześniej wyjść... (rozdział 2)
Atticus Aureliusz... (rozdział 3)
Gdy popołudniowa bryza... (rozdział 4)
Przy świetle lampy... (rozdział 5)
Atticus bezwiednie zaciska dłoń... (rozdział 6)
Co ta historia ma wspólnego... (rozdział 7)
Coś z nim jest nie tak... (rozdział 8)

ROZDZIAŁ PIĄTY

Przy świetle lampy postawiłam kociołek na środku maty, podkładając pod niego drewniany klocek. Chwilę wcześniej nakarmiłam Binjamina, który teraz bawił się spokojnie koło swojego ojca, podczas gdy Jaakow i Awram sadowili się do posiłku — jak zwykle naprzeciw siebie.

Rachela podała chleb Jaakowowi, a on odmówił nad nim błogosławieństwo:

Baruch ata Ha-Szem, Elohejnu, Melech haolam, hamoci lechem min haarec. Błogosławiony jesteś, Ha-Szem, Panie nasz, Królu świata, który wydobywasz chleb z ziemi.

Złożywszy dziękczynienie, Jaakow przełamał bochenek, połowę podał Awramowi, a swoją część umoczył w kociołku.

Jako kobieta powinnam była zaczekać, ale jako matka nie potrafiłam dłużej milczeć:

— Twój syn — nachyliłam się w stronę Jaakowa — niemal ściągnął na nas dziś gniew Rzymian. Serce zamarło we mnie z przerażenia.

Jaakow wytrzeszczył oczy:

— Binjamin?

— Nie Binjamin! On! — wskazałam na Awrama, który odruchowo cofnął się przed moim drżącym palcem. — Ten długouchy głupiec o niewyparzonym języku, który woli zachwycać się własnymi przechwałkami, zamiast myśleć o rodzinie!

— Matko! — na twarzy Awrama malował się wyraz złości i urażonej dumy. — Źle mnie zrozumiałaś. Uważam, że Najwyższy, niech Imię Jego będzie błogosławione, wyzwoli Isra'el dopiero wówczas, gdy zbierzemy się na odwagę i przeciwstawimy naszym ciemiężcom.

— Czy byłeś dziś ciemiężony przez tego Rzymianina na drodze? Chciał kupić ryby, więc szedł nad jezioro. Pilnował swoich spraw, nie wchodząc ci w drogę, a ty go oplułeś!

Jaakow otworzył oczy jeszcze szerzej:

— Co zrobiłeś?

— Dałem wyraz swojej pogardzie dla niego i jego wstrętnych pobratymców — odrzekł Awram hardym tonem. — Wszedł na nasz teren sam i nie okazywał cienia strachu. Szkoda, że nie widziałeś jego twarzy! Już sama jego postawa była obrazą dla wszystkich, którzy nazywają się synami Awrahama, Icchaka i Jaakowa. Jego obecność była obrazą dla Isra'ela, więc pokazałem mu, że rzymska okupacja nie zdołała złamać naszego ducha.

Jaakow przypatrywał się uważnie naszemu synowi, trzymając dłoń nad kociołkiem z soczewicą.

— Musisz być mądry, Awramie — powiedział w końcu, zanurzając chleb w sosie. — Powinieneś staranniej dobierać bitwy, w które się angażujesz. Nie miałeś chyba zamiaru uderzyć dziś na Rzym?

— Skąd mamy wiedzieć, kiedy należy uderzyć? — upierał się Awram, a jego oczy lśniły coraz bardziej. — Święty Pan, niech Imię Jego będzie błogosławione, wspomoże nas, gdy zbierzemy się na odwagę, ale jak mamy porwać ze sobą ludzi, jeśli mężczyźni tacy jak ty nie chcą...

— Awram! — chociaż mój syn był już dorosły, nie mogłam znieść, by obrażał swojego ojca. Jaakow nie jest tchórzem; od dwudziestu pięciu lat jest natomiast moim mężem, a ja nie zwykłam przebierać w słowach. — Nie mów do ojca takim tonem!

— Nie chciałem nikogo obrazić — rozpalony wzrok Awrama przenosił się to na mnie, to na Jaakowa. — Ale nadal będę robił wszystko, co w mojej mocy, by skłonić Isra'el do działania. Dopiero wtedy, gdy postanowimy uderzyć na Rzym, Święty Pan — chwała Jego Imieniu — wyzwoli nas od panowania cezarów.

Poirytowana groźnymi pomysłami swojego syna uniosłam ku milczącemu niebu poplamione farbami dłonie.

— Myślisz, że Ha-Szem obserwuje nas teraz? Myślisz, że przejmuje się naszym losem? Bynajmniej! Opuścił nas, Awramie. Sami musimy znaleźć drogę. Od jak dawna już prorocy milczą? Ile to już czasu minęło, odkąd zapowiedzieli nadejście wybawiciela? Całe pokolenia, mój synu. Ha-Szem nas porzucił.

— Miriam — w głosie Jaakowa brzmiało znużenie — nie wiesz, co mówisz. Usiądź.

— Nie usiedzę! — trzęsąc się jeszcze pod wpływem groźnych wydarzeń, jakie miały miejsce tego popołudnia, założyłam ręce na piersiach i powiodłam wzrokiem po całej swojej rodzinie. Biedny Binjamin, na szczęście był za mały, by cokolwiek z tego zrozumieć, ale Rachela powinna była dawno przemówić swojemu mężowi do rozsądku. Jaakow, światłość mego życia, był zbyt łagodny, by poskromić naszego pierworodnego, więc zadanie okiełznania tego upartego muła spadło na mnie.

— Nie wychodź jutro z tego domu — popatrzyłam przeciągle na Awrama — jeżeli masz zamiar dokonywać podobnych głupstw. Ha-Szem nie chroni już Isra'ela, przynajmniej nie teraz.

Twarz mojego syna zapłonęła z emocji:

— A więc prorocy nie mieli racji? Nie ma dla nas nadziei? Mesjasz nie nadejdzie?

— Póki co, nie widać, by przyszedł do Magdali — zdjęłam welon z kołka i zarzuciłam go na głowę. — Wiem jedno: lepiej robić to, co do nas należy, zamiast napytać sobie biedy, uganiając się za głupimi mrzonkami.

Ponieważ nikt nie odpowiedział, wzruszyłam ramionami i wyszłam na dwór, gdzie od razu ogarnął mnie przyjemny, wieczorny chłód.

Kochałam swoją rodzinę, ale czasami miałam ochotę od niej uciec.

* * *

Spacerowałam po podwórzu, zaciskając zęby ze złości, gdy ktoś zapukał do bramy. Minęłam kozę przywiązaną obok farbiarskich kadzi i wychyliłam się nad kamienny murek. Przed bramą stał gładko ogolony mężczyzna w białej tunice. Rzymianin.

— Moja pani pragnie załatwić z tobą sprawę — rzekł, przyglądając mi się badawczo spod mokrych od potu, ciemnych włosów.

Pośród całego zamieszania tego popołudnia niemal zapomniałam o umowie z Panią Cariną.

Spojrzałam w stronę domu. Powinnam zawołać Jaakowa, by dokończył transakcję, ale wciąż byłam na niego zła, że zignorował moje obawy co do Awrama. Odwróciłam się znów w stronę niewolnika:

— Przyniosłeś zapłatę?

W jego głosie zabrzmiała niepewność:

— Moja pani chce, żebyś poszła ze mną. Weź ze sobą towar, a zapłatę dostaniesz, gdy go dostarczysz.

Parsknęłam. Czyżby ta kobieta zapomniała o naszej umowie, czy może celowo postanowiła zlekceważyć moją prośbę? Powinnam odesłać sługę z niczym i wrócić do domu, ale nie mogłam zaprzepaścić szansy na taki zysk.

Kazałam słudze poczekać i pobiegłam do drewnianych skrzyń, w których trzymaliśmy tkaniny. Wiedziałam, że nie powinnam chodzić sama, zwłaszcza po zmroku, ale mężczyźni nadal zajęci byli posiłkiem: przez okno dobiegały mnie odgłosy ich ożywionej rozmowy, przerywanej czasem przez Rachelę.

Jaakow może się nawet nie zorientuje, że wyszłam, jeżeli szybko wrócę. Poza tym przecież będzie mi towarzyszył ten sługa...

Musiałam przerzucić niemało tkanin, zanim z dna skrzyni wydobyłam mieniący się szkarłatny jedwab. Wygładziłam tunikę, materiał owinęłam płótnem i włożyłam pod ramię, po czym wymknęłam się za bramę.

Sługa ruszył szybkim krokiem, nie bacząc na to, że ledwo byłam w stanie za nim nadążyć. Drogę oświetlał nam księżyc, wydobywając z mroku domy z kamienia i cegły — niektóre okazałe, otoczone kolumnadą, inne małe i skromne. Chmury, przez które sączyło się blade światło, rzucały niesamowite cienie rozlewające się po bruku i pełznące po ścianach aż do dachów, na których wielu mieszkańców Magdali rozkoszowało się właśnie wieczornym chłodem.

Mój wzrok bezwiednie powędrował w górę, gdy ze szczytu schodów mijanego właśnie domu dobiegł mnie znajomy głos najbliższej sąsiadki:

— To prawda, jej żółcień nie ma sobie równych — Judit rozmawiała z kimś na dachu po prawej stronie — ale ceni się chyba trochę za wysoko, nie uważasz?

Uniosłam brodę. Judit najwyraźniej mówiła o mnie. Od jakiegoś czasu podejrzewałam, że zazdrości mi interesu, a przynajmniej klientów. Nie miałabym nic przeciwko temu, by wtajemniczyć ją lub Hadassę w kilka farbiarskich sekretów, ale duma Judit nie pozwalała jej o to poprosić.

Pewnie zżółkłaby z zazdrości, gdyby dowiedziała się, ile dostałam za szkarłatny jedwab.

Gdy minęliśmy studnię w centrum miasta, idący przede mną sługa zastukał do bramy wiodącej na podwórze gospody. Podniecenie ustąpiło miejsca przerażeniu, gdy usłyszałam za murem kilka męskich głosów mówiących po grecku. To musieli być poganie — Żydzi rozmawialiby po hebrajsku lub aramejsku.

Kiedy młoda służąca otworzyła bramę, wśliznęłam się na podwórze, kątem oka rejestrując grupę żołnierzy skupioną wokół figowca. Poczułam ulgę, gdy nie zwrócili na mnie uwagi. Co najważniejsze, nie było wśród nich setnika, którego mijałam dziś na drodze do miasta.

Wzięłam głęboki oddech i weszłam do gospody. Sługa zaprowadził mnie do wystawnej sali z kamienną posadzką i bogato zdobionymi ścianami. Czekałam w ciszy przesiąkniętej wonią kadzidła, gdy po chwili z przyległego pomieszczenia wyszła Rzymianka.

— Miriam — przywitała mnie skinięciem dłoni, siadając na delikatnie rzeźbionym krześle. — Jak to dobrze, że przyszłaś. Może usiądziesz?

Naprzeciw zdobionego krzesła Pani Cariny stał prosty stołek. Poszłam za jej przykładem i usiadłam, kładąc pakunek na kolanach. Skrzyżowałam ręce na piersi i starałam się zachowywać tak, jak gdybym co wieczór odwiedzała swoje rzymskie klientki.

— Napijesz się czegoś? — ledwo zadała to pytanie, do sali weszła służąca, niosąc na tacy dwa brązowe kielichy. Nie chcąc urazić swojej klientki, wzięłam jeden z nich i poczekałam, aż zacznie pić, zanim sama pociągnęłam łyk.

Podała mi kielich judejskiego wina, ale nawet ten słodki nektar nie był w stanie złagodzić narastającego we mnie napięcia. Postawiłam kielich na posadzce i wyprostowałam się.

— Chciałabym zakończyć naszą transakcję. W domu czeka na mnie rodzina.

Moja gospodyni rzuciła tajemnicze spojrzenie w stronę drzwi, przez które weszła. Uśmiechnęła się do mnie pobłażliwie, jak kobieta rozbawiona błazeństwami prostodusznego niewolnika:

— Podobasz mi się, Miriam. Kiedy poznałam cię dziś po południu, stwierdziłam, że jesteś niezwykła. Zupełnie nie przypominasz innych żydowskich kobiet, które zawsze milkną w mojej obecności.

Zdobyłam się na wymuszony uśmiech.

— Zapewne nie bywasz, pani, przy studni wcześnie rano — zmieniłabyś zdanie na temat milczenia naszych kobiet.

Pochyliła się w prawo, opierając obie ręce na ozdobnym podłokietniku:

— Bardziej przypominasz Rzymiankę. Jesteśmy silne jak boginie, które mieszkają w naszych świątyniach.

Wzmianka o boginiach zaskoczyła mnie. Słyszałam, że Rzymianie w swoich obrzędach i przesądach posługiwali się ohydnymi rzeźbionymi figurami, ale nigdy nie słyszałam o boginiach. Jeśli chodzi o pogan, niewiele jednak mogło mnie zdziwić.

Przekrzywiłam głowę i starałam się tak sformułować odpowiedź, by nie zabrzmiały w niej ani lekceważąca obojętność, ani nadmierne zainteresowanie.

— Czy te boginie — starannie dobierałam słowa — pomagają prowadzić dom?

Pani Carina odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem:

— Pomagają? Na bogów, nie! Są na to zbyt zazdrosne, mściwe i wymagające. Moja ulubiona to Viriplaca, bogini miru domowego.

— Skoro jednak nie okazuje pomocy... po co ją czcić?

Rzymianka uśmiechnęła się z wyższością:

— Ponieważ uśmierza gniew pana domu i przydaje mu łagodności. Nawet Viriplaca musi podporządkować się głowie rodziny — uniosła kielich, a wino odbijało blask jej oczu. — Pij, Miriam. Rozmowa o interesach nie musi przecież być nudna.

Odurzona winem i zafascynowana pięknym otoczeniem oraz smakiem zakazanej wiedzy, podniosłam kielich do ust. Gdy go odstawiłam, był pusty. Jednocześnie sala stała się jakby bardziej przytulna, światło przygasło, a w moich żyłach zaczęło pulsować przyjemne ciepło.

Kobieta wskazała głową pakunek, który wciąż ściskałam w dłoniach:

— Przyniosłaś tkaninę?

Rozchyliłam płótno, ukazując lśniący jedwab. W chłodnym powietrzu tkanina mieniła się głębokim szkarłatem dojrzałych winogron.

— Mogę zobaczyć?

Podałam jej zawiniątko. Mrucząc niczym kotka, wstała z krzesła i rozłożyła jedwab na całą długość, po czym zebrała jeden koniec i zarzuciła go na ramię, a jej zgrabną figurę spowiły delikatne fałdy.

— Cudowny — w jej głosie zabrzmiały ciche, zmysłowe tony. — Będzie z niego płaszcz godny cesarzowej.

— I cesarza — wskazałam na nadmiar materiału rozpostarty na posadzce. — Możesz, pani, kazać też uszyć z niego płaszcz dla... pana swego domu. Lub kogoś innego.

— Och — uniosła brew na znak, że docenia mój takt. — Wspaniale, Miriam. Dziękuję ci za przyniesienie tej cudownej tkaniny.

W drzwiach pojawił się sługa i stanął obok mnie, jak gdyby miał mnie wyprowadzić. Zawahałam się, nie wiedząc, jak się zachować. Czyżby Pani Carina zapomniała o naszej umowie?

Utkwiłam w niej stanowczy wzrok:

— Wydaje mi się, że nie dopełniłyśmy jeszcze transakcji.

— Czy myślisz, że barwa zmieni się w świetle lampy?

— Pani, to jeszcze nie wszystko. Umówiłyśmy się na dziesięć złotych denarów.

Gdy na jej twarzy zagościł cień uśmiechu, wiedziałam już, że Jaakow miał rację — powinnam była obniżyć cenę. Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam raz jeszcze:

— Dla ciebie, pani, postanowiłam być szczodra. Sprzedam ci tę znakomitą tkaninę za jedyne pięć złotych denarów.

Kobieta uśmiechnęła się ponownie, ale nie sięgnęła po sakiewkę ani nie skinęła na sługę. Rozchyliła swoje piękne, pełne usta, jak gdyby miała zaraz wybuchnąć śmiechem:

— Cenisz swoje życie, Miriam?

Zdumiona tym pytaniem, nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

— Gdybyś miała wycenić swoje życie, ile byłoby warte? Pięć denarów? Dziesięć? A może nawet dwadzieścia?

Nagle zrozumiałam. Nie zapłaci ani quadransa — a ja nic na to nie poradzę.

Mimo to postanowiłam domagać się sprawiedliwości:

— Wiem, że wiele nas różni, ale mam w Magdali znakomitą renomę. Moje tkaniny są doskonałej jakości, a barwy trwałe i warte swojej ceny...

Przerwała mi gwałtownym ruchem głowy:

— Mogłam kazać jednemu z legionistów przynieść ten jedwab z twojego domu, ale lubię cię, Miriam. Zapłaciłam więc za niego twoim życiem.

Patrzyłam na nią przez chwilę, a przez głowę przelatywały mi setki słów. Nagle prawda smagnęła mnie jak bicz.

Kobieta ta należała do rzymskiego setnika. Setnika... którego podwładni zbierali się na podwórzu.

Nie oglądając się na sługę, obróciłam się na pięcie, zakasałam tunikę i co sił pobiegłam w stronę domu.

* * *

Usłyszałam zgiełk, zanim dotarłam na miejsce. Spokojny jeszcze przed chwilą wieczór rozdzierały teraz przeraźliwe wrzaski i nawoływania, a lekka bryza rozpraszała buchające w górę kłęby dymu. Gdy wybiegłam zza rogu i rzuciłam się w stronę domu, na tle muru okalającego nasze podwórze dostrzegłam ciemne sylwetki sąsiadów. Za murem szalały płomienie podsycane podmuchami wiatru.

Skrzynie, tkaniny, farby: Rzymianie palili wszystko.

Krzyk uwiązł mi w gardle. Ruszyłam naprzód, ale ledwo zdołałam przebić się przez tłum gapiów, chwyciły mnie czyjeś silne ramiona.

— Miriam — poznałam chrapliwy głos Judit. — Spóźniłaś się. Odeszli.

Odwróciłam się do niej i spojrzałam w jej szeroko rozwarte załzawione oczy. Obok niej stała Hadassa, blada i drżąca.

Ciemność zaczęła wirować mi przed oczami:

— Co to znaczy? Dokąd poszli?

— Chodź, zobacz.

Gdy uchwyt na moim ramieniu zelżał, uświadomiłam sobie, że dotąd przytrzymywał mnie Uriasz, mąż Judit. Prowadzona przez nich dwoje zdążyłam zrobić zaledwie kilka kroków, gdy w naszej bramie pojawili się czterej usmoleni mężczyźni. Położyli zakrwawione ciało Jaakowa obok zwłok mojego pierworodnego syna. Po drugiej stronie leżała Rachela. Wszyscy mieli poderżnięte gardła, a jakiś barbarzyńca rozciął brzuch mojej synowej.

Jej rozdarte łono zamarło w niemym krzyku.

Ogarnęła mnie czarna pustka. Silne dłonie zacisnęły się na moich ramionach, ale nie zdołały uchronić przed upadkiem. Osunęłam się na kolana.

To nie mogła być prawda. Podniosłam wzrok i dostrzegłam cienie tańczące na zastygłych twarzach moich najbliższych. Nad ich martwymi ciałami, świszcząc i hucząc, wirowały oszalałe płomienie, buchały iskry i kłębił się gęsty dym, ginący wysoko w straszliwej ciemności...

— Binjamin! — próbowałam się podnieść i pobiec w stronę płonącego domu. — Moje dziecko!

— Nie, Miriam! — Uriasz przytrzymał mnie za ramiona z siłą imadła. — Żar jest nie do zniesienia.

— Ale tam wciąż jest Binjamin!

Uriasz pokręcił głową:

— Przybiegliśmy, gdy tylko usłyszeliśmy krzyki Racheli. Zabili wszystkich, zanim podłożyli ogień.

Spojrzałam na niego:

— Rzymianie?

W jego oczach troska mieszała się z zakłopotaniem. Niechętnie skinął głową.

Przez chwilę nie mogłam się otrząsnąć z oszołomienia. Nagle wydarzenia całego dnia złożyły się niczym skorupy rozbitego dzbana.

Wszystko zaczęło się od Awrama. Jego zapalczywość rozsierdziła grasującego lwa, który powrócił, by nas pożreć. Choć grzech Awrama był wielki, jeszcze większą winę ponosiła Pani Carina, która skazała mnie na życie po śmierci mych dzieci.

Największy grzech popełnili jednak ludzie, którzy dobyli mieczy w moim domu. Zamordowali mojego męża, syna, synową, wnuka i mojego najdroższego Binjamina.

Chwyciłam się za włosy, rozdarłam tunikę i szlochając, upadłam na ziemię, a rozpalone iskry z płonącego domu tańczyły na rozgwieżdżonym niebie.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama