Cudowne zwierciadło

Fragmenty książki "Jak profesor Ulipispirus wymyślił język zrozumiały dla wszystkich"

Cudowne zwierciadło

o. Tomasz Špidlik

Jak profesor Ulipispirus wymyślił język zrozumiały dla wszystkich

ISBN: 978-83-60703-72-4
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2008

Wybrane fragmenty
Słowo wstępne
Księżniczka Anima
O trzech małych łaniach
Cudowne zwierciadło
O malarzu, który malował diabła

Cudowne zwierciadło

Jest takie powiedzenie, że królowie tylko królują, a to ich małżonki zamiast nich sprawują władzę. Był sobie raz pewien młody król, który podchodził do swojego królowania bardzo poważnie. Czuł odpowiedzialność za wszystko, co się działo w jego królestwie. Pragnął nagradzać dobro, a karać zło. Nie wiedział jednak, jak to zrobić i gdzie zdobyć potrzebną wiedzę.

Jego zamek znajdował się na wysokim wzniesieniu. Miał okna na cztery strony świata. W pobliżu każdego okna znajdowała się długa rura, holenderska luneta używana w czasie morskich wypraw. Niestety, wszystkiego nie można zobaczyć, nie można wszędzie zajrzeć! Dlatego król powiększył grono swoich urzędników i potroił liczbę policjantów. Na jego stole rosły wysokie stosy papierów i dokumentów o wszystkich dobrych i złych wydarzeniach, które miały miejsce w jego królestwie. Król przez cały dzień wymierzał nagrody i kary. Wieczorem bolała go już ręka. Z czasem nawet nie wiedział, co podpisuje. Było tego bardzo dużo, a on wierzył swoim urzędnikom.

Jednak pewnego razu mimo wszystko zajrzał do dokumentów przygotowanych do podpisania. Był to wyrok kary śmierci dla matki, która utopiła własne dziecko. Stało się to, jak przeczytał w przewodnim liście, na podzamczu, akurat pod królewskimi oknami, którędy przepływała bystra, górska rzeka.

„Takie przestępstwo w pobliżu moich okien!”, pomyślał król. Zostawił wszystkie papiery i za niecałą godzinę był na podzamczu. Pierwszego spotkanego rybaka, który siedział spokojnie nad wodą, zaskoczył pytaniem:

— Gdzie zostało popełnione przestępstwo?

Staruszek zaczął się trząść ze strachu i tylko wyjąkał, że nic nie wie o żadnym przestępstwie. Król był bardzo niecierpliwy, tak jak wszyscy ludzie, którzy muszą podpisywać ważne dokumenty. Zapytał piekarza, który z ciekawości wyjrzał z piekarni. Ale on także nic nie wiedział o żadnym przestępstwie.

— Przecież tutaj zostało utopione dziecko — krzyknął król. — Czy nic o tym nie wiecie?

Piekarz był szczerze zdziwiony:

— Utopili? Kto by utopił dziecko? Janek Souszek wpadł pod śluzę i nikt go nie mógł uratować. Jego matka skoczyła za nim i z wielkim trudem ją wyciągnęliśmy. Jeszcze dzisiaj leży w łóżku i ma gorączkę.

— To niemożliwe — krzyczał król. — Natychmiast wezwać tutaj policję!

Jednak pan wachmistrz, cały spocony, już przybiegł, ponieważ pilnie śledził niezwykłe odwiedziny na podzamczu.

— Wasza wy-wysokość — wyjąkał służalczo.

Król nie pozwolił mu dokończyć:

— Nieuczciwy człowieku! Co napisałeś w urzędowym sprawozdaniu o utopionym chłopcu?

— Czyżbym coś źle napisał? Starałem się napisać krótko, że dziecko się utopiło i nie mogła go uratować nawet matka, chociaż skoczyła mu do wody na ratunek.

— Nie kłamiesz?

— A dlaczego miałbym okłamywać waszą wysokość?

— Komu przekazałeś meldunek?

— Panu inspektorowi powiatowemu, tak jak należy.

Król nie czekał już na kolejne wyjaśnienia. Bardzo szybko udał się do inspektora powiatowego, który już na niego czekał, ponieważ informacja o tym, że król jest poza zamkiem, rozniosła się lotem błyskawicy. Inspektor się nie bał. Był przygotowany i oznajmił:

— Przekazałem meldunek dokładnie, tylko trochę krócej, jak mówi prawo: Dziecko się utopiło, matka nie uratowała.

— Dokąd przekazałeś meldunek? — zapytał król.

— Do urzędu ziemskiego.

Król bardzo się spieszył. Tym razem nie mógł tak szybko znaleźć urzędnika ziemskiego, ponieważ ten był właśnie na spacerze. Przybiegł ubrany niezbyt urzędowo. Król jednak nawet na niego nie popatrzył:

— Jaki był twój meldunek?

— Zgodny z prawem — odpowiedział z godnością niezbyt godnie ubrany urzędnik. — Matka nie zapobiegła utopieniu dziecka. Prawo nakazuje przypisać winę tym, którzy mają obowiązek zapobiec winie. Jeżeli tego nie uczynią, patrz ziemskie prawo nr 1374.

Urzędnik wypowiedział ten numer z widoczną satysfakcją. Niech król widzi, że tutaj postępuje się zgodnie ze sprawiedliwym prawem, o którym ziemski urzędnik ciągle pamięta. Król się przeraził:

— Czy to ty, człowiecze, skazałeś tę matkę?

— Ja nie mam takiego prawa — bronił się urzędnik. — Ja jedynie przekazałem całą sprawę panu ministrowi sprawiedliwości wraz z cytowanym prawem.

— Piękny dom wariatów! — chwycił się za głowę król. — Czyżby nawet nasz pan minister sprawiedliwości był tak niepoczytalny?

Minister sprawiedliwości nie był niepoczytalny. Stanął przed królem z lodowatą, urzędową miną i powoli wyjaśniał swoje postępowanie:

— Dziecko się utopiło, matka była temu winna, jest to więc według prawa takie samo przewinienie, jakby je sama utopiła. Paragraf drugi wymienionego wyżej prawa nr 1374 ustanawia w takim przypadku karę śmierci. Jednak przedłożyłem to wszystko waszej wysokości, aby uczynił według danej mu mądrości i poznania.

Król już na nic więcej nie czekał. Uciekł do swoich komnat i gorzko zapłakał: „Chciałem rządzić sprawiedliwie, a tymczasem jak to wygląda! Nawet nie wiem, na ile osób wydałem niesprawiedliwy wyrok, a ilu łajdaków wynagrodziłem! Mam uczciwych i sumiennych urzędników, ale cóż może zdziałać ludzka uczciwość, kiedy jesteśmy tak bardzo nieświadomi!”.

Król przepłakał całą noc, a potem zasiadł na tronie i panował. Jednak już nie sprawował władzy. Od tej chwili w jego królestwie nie karano ani nie dawano nagród. To też nie było dobre. Król o tym dobrze wiedział i był bardzo smutny.

Pewnego dnia zatrzymała się przed zamkiem staruszka. Powiedziała strażnikom, że pragnie coś sprzedać królowi. Nawet jej nie puścili! Przepędzili ją. Następnego dnia przyszła znowu. I tak to trwało przez cały miesiąc. W końcu dowiedział się o tym sam król, chociaż już nie sprawował władzy, a tylko królował. Zawołał staruszkę, a ona mu sprzedała, zgadnijcie co? Cudowne zwierciadło. Wystarczyło je tylko obrócić na jedną lub na drugą stronę i już można było w nim odczytać myśli wszystkich ludzi w całym królestwie.

Król bardzo się ucieszył. Zeskoczył z tronu i znowu zaczął sprawować władzę. Teraz wszystko było inaczej. Nie trzeba już było prowadzić żadnej dokumentacji, pisać policyjnych sprawozdań, nie były potrzebne urzędy. Król znał myśli wszystkich w państwie i od razu przystępował do działania. Iluż zakamuflowanych łajdaków w tym czasie wykryto, iluż złodziei zawisło na szubienicy, jeszcze zanim zdążyli ukraść, zanim zaplanowali kolejne przestępstwo! A iluż zapomnianych świętych otrzymało już tu, na ziemi, nagrodę, chociaż nie chcieli jej przyjąć. Król był zmęczony tą pracą, ale bardzo zadowolony.

— Teraz jestem naprawdę królem! — powtarzał sobie.

Pewnego wieczoru stało się coś wyjątkowego. Król szedł już spać, lecz chciał jeszcze przed snem przeczytać w zwierciadle, o czym myślą jego strażnicy stojący przed drzwiami. Tymczasem niewłaściwie przekręcił zwierciadło i skierował je na siebie. To, co zobaczył, było niezwykłe. Król przeczytał własne myśli. Widział tam wiele pięknych rzeczy: gorliwość w dążeniu do sprawiedliwości, staranność w pracy, pragnienie czynienia dobra dla wszystkich. Ku swojemu zdumieniu zobaczył także wiele złych myśli: ambicję, zazdrość, chciwość. To wszystko było tak druzgocące, że król znowu gorzko zapłakał. Całą noc nie spał. Ciągle obracał zwierciadło na siebie i oglądał własne wnętrze z wszystkich stron.

Na drugi dzień w jego królestwie znowu nie karano ani nie dawano nagród. Król siedział na tronie, lecz nie sprawował władzy. „W czym mi pomoże znajomość tego, co myślą inni, kiedy nie znam samego siebie!” — myślał. Król siedział i uczył się poznawać własne serce. Sam siebie nagradzał i karał. Złe myśli wyrzucał, a dobre umacniał. Mówił niewiele, tylko o tym, co konieczne.

Dziwnie działo się w tym czasie w jego królestwie. Groziło niebezpieczeństwo, że wykorzenione zło zacznie się znowu mnożyć w łanach dobra. Kiedy upłynął rok, król wstał z tronu i zaczął rządzić. Tym razem bez policji i bez cudownego zwierciadła. Miał w swojej piersi serce zupełnie oczyszczone, a w tym sercu, jak w czystej studni, odbijało się wszystko: niebo i ziemia, ludzie i zwierzęta, całe królestwo.

Teraz był prawdziwym królem. Ku swojej radości stwierdził, że w jednym królestwie może być wielu takich królów. Wszyscy mogą królować i nie przeszkadzać sobie nawzajem. Przeciwnie, mogą się wzajemnie umacniać, tworząc zjednoczoną, zwycięską armię czystych serc.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama