Prosto ze sklepu

O odkrytym punkcie dystrybucji narkotyków w szkole w Bolesławcu

Na zewnątrz szkoła jak każda inna, ale już przy wejściu sprzątaczka zdecydowanym tonem pyta, do kogo. Odpowiedź, że do dyrektorki, nie zaspokaja podejrzeń. Czujnym wzrokiem odprowadza do drzwi gabinetu.

Wieść o wykryciu pod koniec września w Gimnazjum nr 3 w Bolesławcu dużego punktu handlu narkotykami zaszokowała wszystkich. Tym bardziej że sprzedawcą okazał się nie jakiś tam tuzinkowy dealer z bramy naprzeciwko, ale cieszący się dobrą opinią właściciel szkolnego sklepiku. Szok był tym większy, że — jak mówi Alicja Krzyszczak, dyrektorka Gimnazjum — właśnie w tej placówce prowadzonych jest wiele akcji, których celem jest uchronienie dzieci przed kontaktem z narkotykami.

Pracowity, bez nałogów

Przez wiele lat szkolny sklepik prowadziła matka jednego z uczniów. Z przyczyn osobistych musiała zrezygnować z tego zajęcia. Na swoje miejsce poleciła właśnie pana Mariusza. Młody dwudziestopięcioletni człowiek, samodzielnie prowadzący działalność gospodarczą, sąsiad dotychczasowej najemczyni lokalu, cieszący się opinią człowieka pracowitego, bez nałogów, mógł tylko wzbudzić zaufanie. „Jestem pewna, że gdyby poprzednia właścicielka miała jakiekolwiek wątpliwości, na pewno nie poleciłaby go” — mówi dyrektorka. Nowy najemca lokalu rozpoczął działalność w marcu br.

Sklepik, będący jedynie dodatkiem do działalności gospodarczej pana Mariusza, na zewnątrz mógł stanowić wzór. Ponad sześciuset uczniów mogło kupić w nim nawet ciepłe posiłki. Wszystko szło idealnie i nikomu nie przyszło do głowy, że osoby często odwiedzające właściciela sklepiku mogą mieć cokolwiek wspólnego ze światem przestępczym. Po wakacjach policjanci poinformowali dyrektorkę o swoich podejrzeniach.

Frytki z amfą proszę

Jedynym miejscem, w którym można było z powodzeniem przyłapać handlarza, był szkolny sklepik. Na rewizję w mieszkaniu czy w sklepach policja musiałaby mieć specjalne pozwolenie. Na przeszukanie szkolnego sklepiku wystarczyło przyzwolenie dyrektorki. W szkole zjawili się około godziny 10.00. Poza dyrektorką szkoły nikt nie wiedział, że na terenie placówki właśnie pracuje grupa operacyjna. Policjanci liczyli, że pojawi się klient chętny do kupna narkotyków i w ten sposób przyłapią go na gorącym uczynku. Przez długi czas nikt się jednak nie pojawił. Właściciel często zamykał sklepik wczesnym popołudniem. Nie chcąc ryzykować załamania akcji, zdecydowano się na wejście do sklepiku. Był to strzał w dziesiątkę. W pomieszczeniu policjanci znaleźli między innymi marihuanę, a także lufki do palenia marihuany oraz urządzenie do porcjowania narkotyków. Jak się później okazało, pan Mariusz swoim klientom serwował także amfetaminę.

Wyglądali na uczciwych

Kilka dni później okazało się, że właściciel szkolnego sklepiku ma powiązania z całą siecią handlarzy narkotyków. Jego dostawcą był mieszkaniec Zgorzelca, znany jako... fotograf imprez kulturalnych i organizator koncertów. Faktycznie był „hurtownikiem” zaopatrującym dealerów w całym regionie. W ciągu paru dni udało się zatrzymać szereg osób oraz zarekwirować prawie tysiąc osiemset porcji amfetaminy oraz ogromną ilość marihuany.

„Sklepikarz twierdzi, że jego klientami nie byli uczniowie naszej szkoły. To samo usłyszeliśmy od naszych wychowanków” — mówi A. Krzyszczak. Mówi się, że w narkotyki ze szkolnego sklepiku zaopatrywali się lokalni dealerzy. To prawdopodobnie na podstawie ich przesłuchań policja natrafiła na trop szkolnego handlarza. „Nie mogę z całą pewnością stwierdzić, że żaden z naszych uczniów nie ma kontaktu z narkotykami, ale jestem niemal pewna, że w czasie zajęć lekcyjnych nic takiego nie miało miejsca. Mogę sobie jedynie zarzucić to, że nie wprowadziłam obowiązku legitymowania wszystkich wchodzących do szkoły, ale z drugiej strony trudno nie wpuścić kogoś, kto twierdzi, że współpracuje z właścicielem sklepiku — mówi A. Krzyszczak — Ci, którzy tu przychodzili, nie wzbudzali jakichkolwiek podejrzeń”.

Mocna lekcja

Od tego wydarzenia nikt wchodzący do szkoły nie może liczyć na anonimowość. Wspólnie z rodzicami postanowiono zatrudnić agenta ochrony. Miałby być opłacany z dobrowolnych składek rodziców oraz z zysków z wynajmowania pomieszczeń szkolnych. Uczniowie będą posiadali identyfikatory ze zdjęciami, a do prowadzenia sklepiku już zgłosiło się kilkunastu chętnych. Jak mówi A. Krzyszczak, dobrze, że to wszystko wydarzyło się na początku roku szkolnego, bo być może dzięki temu uczniowie nie mieli okazji skorzystać z nietypowych usług sklepikarza. Szum wokół sprawy spowodował, że dyrektorzy innych bolesławieckich placówek oświatowych baczniej zaczęli przyglądać się temu, co dzieje się wokół ich szkół.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama