Laboratorium miłości. Po ślubie

Ireneusz Krosny dzieli się tym, dlaczego warto starać się być dobrym mężem i ojcem oraz jakie wybory to za sobą niesie...

Laboratorium miłości. Po ślubie

Zbigniew Kaliszuk

Laboratorium miłości. Po ślubie

Fragment książki ze świadectwem, jakie dał Ireneusz Krosny

W BRANŻY ARTYSTYCZNEJ, ale nie tylko – obecnie ten problem występuje w niemalże każdym zawodzie – praca może pochłaniać bardzo dużą część naszego czasu. Na początku, gdy człowiek zaczyna karierę artysty, cieszy się z tego, że ktoś chce go w ogóle zobaczyć. Potem jednak, gdy zaczyna mieć coraz więcej i więcej występów, może przyjść moment, w którym okaże się, że praca będzie wypełniała mu niemalże całe jego życie. Sam mocno zbliżyłem się do takiego punktu, gdy kilkanaście lat temu w przeciągu jednego miesiąca zagrałem dwadzieścia sześć przedstawień. Oznaczało to, że w domu byłem obecny tylko przez cztery dni. Na szczęście udało mi się w porę zreflektować. Usiedliśmy wtedy z żoną i zaczęliśmy się zastanawiać, czy o to nam chodziło, gdy zawieraliśmy sakrament małżeństwa – żeby widzieć się tylko przez cztery dni w miesiącu. Oczywiście moje występy były coraz lepiej płatne i coraz bardziej prestiżowe, dzięki czemu nie mieliśmy trudności finansowych – mogłem wybudować dla nas dom i zapewnić rodzinie komfort materialny. Z drugiej jednak strony doświadczaliśmy tego, że moja nieobecność w domu nie była dobra ani dla naszej rodziny, ani naszych relacji. Razem doszliśmy więc do wniosku, że muszę zacząć ograniczać ilość czasu, jaki poświęcałem pracy.

Łatwo się jednak o tym mówi, a trudniej jest wcielić taki zamysł w życie, gdy przychodzą konkretne sytuacje zmuszające do dokonywania wyborów. Chciałbym podzielić się przykładem jednej z takich sytuacji. Gdy po raz pierwszy występowałem w Ameryce poprosiłem organizatorów, by w ramach wynagrodzenia zamiast pieniędzy mój spektakl został zrecenzowany przez zawodowych krytyków. I tak się stało. Występ odbywał się w Chicago i po nim otrzymałem prestiżową „Critics Choice” – nagrodę krytyków gazety „Chicago’s Leader”. Uznali oni, że mój występ był najciekawszym wydarzeniem, jakie odbyło się wtedy w Chicago. Zaowocowało to tym, że podczas moich kolejnych występów teatry zaczęły się wypełniać po brzegi, a ja dostawałem coraz to nowe zaproszenia do Ameryki. Po jakimś czasie pojawiła się propozycja półrocznego tournee po USA, od wybrzeża do wybrzeża. Tyle tylko, że akurat na początku tego tournee miało mi się urodzić drugie dziecko. Miałem więc do wyboru: zostawić żonę na pół roku, z porodem, pierwszymi miesiącami po porodzie oraz dwójką dzieci do opieki i samemu robić karierę w Ameryce, albo powiedzieć: „niestety, nie mogę teraz pojechać do Ameryki”. Powiedziałem Amerykanom: „nie”. A oni się pytają:

Laboratorium miłości. Po ślubie

– Ale dlaczego nie?

– Nie mogę, bo w tym czasie moja żona będzie rodzić drugie dziecko.

– To zabierzemy ją na Florydę do najlepszego szpitala.

– Ale ona nie będzie tam miała nikogo bliskiego.

– To wynajmiemy jej dwie niańki do dzieci.

– Ale ona nie wychodziła za niańki, tylko za mnie.

– To o co Panu chodzi? O pieniądze?

– Nie, nie chodzi mi o pieniądze. Jedynie o to, abym był przy żonie wtedy, kiedy zaczyna się nowe życie, kiedy jest dla niej najtrudniejszy okres.

Nie mogli tego zrozumieć, mówili:

– Proszę Pana, jak Pan zrobi to półroczne tournee, to zarobi Pan tyle, że potem może Pan przez pięć lat siedzieć z żoną w domu.

– Zdaję sobie z tego sprawę, ale ja nie wiem, czy wtedy będę jeszcze potrzebny.

I odmówiłem. Taka okazja po raz drugi oczywiście mi się nie powtórzyła. Mogłem zostać słynnym mimem w Ameryce i kto wie, co by się działo. Nie zostałem. Ale nie żałuję. Moi koledzy artyści, którzy w podobnych sytuacjach do mojej dokonywali innych wyborów, co prawda zrobili wielkie kariery, ale przeważnie są już po dwóch czy trzech rozwodach. Czy oni tak planowali? Absolutnie nie. Każdy z nich, gdy obiecywał pierwszej żonie, że zwiąże się z nią na zawsze, faktycznie tak myślał. Tylko co się potem działo? Otóż zwyczajnie, w którymś momencie, pojawiała się jakaś bardzo atrakcyjna propozycja, potem kolejna jeszcze, ciekawsza, lepiej płatna i bardziej prestiżowa, potem jeszcze kolejna. I oni za każdym razem kalkulowali sobie: „To już naprawdę ostatni raz, ale jeszcze z tej propozycji skorzystam, nie mogę przecież przepuścić takiej okazji”. Tylko że gdy tak postępujemy, gdy z powodu pracy brakuje nam czasu dla rodziny, to rozwód nie jest już potem życiową tragedią a jedynie potwierdzeniem faktu, że żyjemy osobno. Po prostu takie są bezwzględne fakty, które po pewnym czasie trzeba jedynie sformalizować. Nie da się powiedzieć: będę mężem, tylko że mnie nie będzie. Będę ojcem, tylko że mnie nie będzie. To jest całkowicie niemożliwe.

W dzisiejszych czasach wydaje się, że ten problem dotyka coraz większej liczby rodzin. Na przykład mąż wyjeżdża do Irlandii, a żona zostaje w Polsce z dziećmi. I za parę lat żyją już osobno. Tak to się dzieje. I muszę tu podkreślić, że ci, którzy się rozwiedli, wcale nie są z tego faktu zadowoleni. Nieraz moi koledzy mi się zwierzali: „Wiesz co, dzisiaj gdybym wybierał, to bym wziął mniej, ale został z córkami w domu”. Ale wtedy nie został i żona odeszła. Dzisiaj jest on bogatym człowiekiem, ma dom na wsi, ale mieszka sam. Po latach okazuje się, że to nie był dobry wybór, że pieniądze to jeszcze nie wszystko. Co musimy zrobić, aby być pewnymi, że taka sytuacja nie stanie się naszym udziałem? Trzeba sobie w życiu najpierw ustawić pewne priorytety, żeby potem, kiedy przychodzą sytuacje trudne – a takie przychodzą zawsze – nie mieć wątpliwości, co jest ważniejsze: rodzina czy praca. Pogodzenie robienia kariery z rodziną może się nam udać tylko wtedy, jeśli z góry mamy ustalone jasne priorytety i wiemy, że choćby nie wiem jak atrakcyjne możliwości się przed nami otwierały, to nie będziemy z nich korzystać, gdyby stały one w sprzeczności ze szczęściem rodziny, więzią z małżonkiem i dziećmi.

Ireneusz Krosny

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama