Na Ziemi Świętej

Wprowadzenie do książki zawierającej praktyczne porady dotyczące pielgrzymowania do i po Ziemi Świętej

Na Ziemi Świętej

Jacek Święcki

NA ZIEMI ŚWIĘTEJ
Tam gdzie ziemia dotyka nieba

ISBN: 978-83-7767-119-1
wyd.: Wydawnictwo WAM 2012

Wybrany fragment
Wprowadzenie
Witajcie w Ziemi Świętej
Odkrycie Oblubienicy
Rozdarte Miasto Pokoju
Niezapomniany widok
Bramy miejskie
Spacer po czterech dzielnicach
Proście o pokój dla Jeruzalem

W P R O W A D Z E N I E

Dziś niełatwo jest pisać o podróżach i o miejscach, które warto zobaczyć. Świat stoi teraz przed Polakami otworem, zaś przemieszczanie się stało się, w porównaniu z niegdysiejszymi kosztami, niewiarygodnie tanie.

PODRÓŻE KIEDYŚ I TERAZ

Młodzi Czytelnicy z trudem wyobrażają sobie, jak to było za nieboszczki PRL, gdy miesiącami wyrywało się paszport ważny tylko na rok i tylko na jedno przekroczenie granicy Polski. Jeszcze bardziej szokująca okazuje się dla nich informacja, że paszportu nie trzymało się w domu, ale zawsze pobierało się go na milicji w zamian za dowód osobisty, zaś po skończonej podróży należało go „zdać”, aby odzyskać dowód. Oba takie spotkania z budzącym grozę funkcjonariuszem były dla niego świetną okazją do dokonania nieformalnego przesłuchania, w trakcie którego skłaniał szczęśliwego posiadacza ściśle reglamentowanego dobra, jakim był wówczas paszport, do takiej czy innej formy „współpracy”.

Traumatycznym przeżyciem było zawsze przekraczanie granicy z korowodem celników czepiających się dosłownie wszystkiego, zaś przekraczanie tzw. żelaznej kurtyny (tj. granicy rozdzielającej „obóz socjalistyczny” od Zachodu) odbywało się przy akompaniamencie ujadających psów, wśród drutów kolczastych oraz przeszukujących wszystko i wszystkich pograniczników.

Do tego wszystkiego dodajmy także mordercze wyszarpywanie wiz w niekończących się kolejkach przed ambasadami, załatwianie biletów na pociąg, samolot czy też prom, zdobywanie „przydziału dewiz” (symboliczne 130 USD, które wolno było legalnie kupić i wywieźć) i wciąż powtarzane pytanie: „A może by jednak TAM zostać?”. Bo czy warto wracać do kolejek, kartek, marnych pensji w walucie niewymienialnej na „zielone” i nieustannego kombinowania (czytaj: zgadzania się na moralne kompromisy), aby jakoś tam się urządzić w życiu?

W takich warunkach każda relacja z podróży opowiadająca o tym, jak TAM było, stawała się ekscytująca, a niekiedy sensacyjna. Gdy po raz pierwszy wracałem z zagranicznej eskapady do Francji (miałem wtedy 18 lat), wypytywano mnie dosłownie o wszystko, bo wszystko było nowe: jak wygląda paryskie metro? ile gatunków kawy można kupić w tamtejszych sklepach? ile kosztuje kolorowy telewizor?

A jeśli ktoś miał okazję być jeszcze dalej – na innym kontynencie – to z pewnością mógłby co kilka dni robić pokazy przezroczy (o „niezawodnej” enerdowskiej jakości ORWO Chrom), a ludzie waliliby drzwiami i oknami… Każda palma, każdy kolorowy stragan z egzotycznymi owocami, każda zatoka nad błękitną tonią nieprzypominającą siwizn Bałtyku – wszystko to wywoływało okrzyki zdumienia i zazdrosne komentarze: „Ten to się naoglądał”!

Na Ziemi Świętej

 Lotnisko w Tel Avivie

Wtedy jeździliśmy za granicę, aby nasycić się normalnością, która od września 1939 r. opuściła Polskę na długie lata, a także po to, aby na przekór komunie, która traktowała obywateli jak swoją własność, urwać się ze smyczy i pobiegać trochę po niekontrolowanym przez nią terenie.

A teraz? Dostajemy paszport ważny na 10 lat, wiz na ogół nie potrzeba (czasami dokupuje się je na lotnisku docelowego kraju), zaś bilety załatwia się w Internecie. I nikt już nie chwali się zbytnio wakacjami w Egipcie czy też pielgrzymką do Rzymu, bo tego typu dobra zdemokratyzowały się i spowszedniały. Kolorowe okładki podróżniczych pism zdają relacje z wypraw do najdalszych krańców ziemi, zaś Internet pełen jest wpisów w rodzaju „Moja wycieczka do Nowej Zelandii” czy też „Mój przelot balonem nad Kapadocją” uzupełnionych efektownymi zdjęciami. Czy w ogóle warto jeszcze o czymś podobnym pisać?

A jednak warto. Może nie tyle o podróżach i miejscach, ale o tym, co one w nas samych odsłaniają, gdy tam jesteśmy.

PO CO PODRÓŻUJEMY?

Po cóż bowiem podróżujemy? Co nas zmusza do tego, aby opuścić znajome miejsca, ludzi i krajobrazy i pojechać do nieznanych krain?

Ciekawość? Potrzeba zmiany otoczenia? Na pewno, ale to nie jest jeszcze wystarczający powód do tego, aby inwestować aż tyle osobistej energii, czasu i pieniędzy tylko po to, aby się przekonać, że „tam jest inaczej”. Chyba jednak nie o to chodzi…

Z pewnością powszechnym powodem jest nieuświadomiona w nas do końca przemożna chęć dostania się do raju, do miejsca, gdzie nie ma problemów, a wszystko jest nastawione na nasycenie naszych wiecznie głodnych zmysłów. Dlatego też tak chętnie wybieramy na wakacyjny wypoczynek skatalogowane pięciogwiezdne „raje” z opcją all inclusive, których niezliczone warianty można sobie wybrać w każdym biurze podróży i które zawsze wyglądają tak samo, niezależnie od tego, czy usytuowane są w Tunezji, Tajlandii czy też na Pacyfiku. Te same ogrody, baseny, suto zastawione szwedzkie bufety, z okna nieskazitelny widok na morze… W zasadzie nieważne, gdzie to jest, bo zawsze chodzi o to, żeby klient trafił do bezpowrotnie utraconego ogrodu Eden.

Innym powodem może być chęć zmierzenia się z jakimś wyzwaniem, stawienie czoła jakiemuś żywiołowi, aby pokonać samego siebie i potwierdzić tym samym swą własną wartość. Z tego właśnie powodu wspinamy się po górach, spływamy dzikimi rzekami czy też żeglujemy po oceanach. Jeszcze innym powodem może być pielgrzymka: chęć dotarcia do jakiegoś miejsca, które stało się naszym duchowym źródłem lub którym może się wkrótce stać. Nie tylko w poszukiwaniu Boga, ale też – współcześnie znacznie częś ciej! – w poszukiwaniu ludzi, którzy nas kształtują, i wydarzeń, które wywarły na nas przemożny wpływ. Świeckie pielgrzymki na grób znanego pisarza czy też pola słynnej bitwy współistnieją obecnie z religijnymi pielgrzymkami na groby świętych i miejsca niebiańskich objawień.

Taki rodzaj podróży ma już z pewnością nieco bardziej duchową motywację, niemniej to jeszcze nie jest zasadniczy powód, dla którego postanowiłem chwycić za pióro, aby opisać znane mi miejsca, w których przeżyłem coś ważnego. Dlaczego warto jeszcze pisać o podróżach?

Powód ten znajduję na kartach Pisma Świętego. Być może pamiętamy scenę, gdy patriarcha Jakub ucieka przed gniewem swego brata Ezawa i zatrzymuje się w przypadkowym miejscu na nocleg:

Kiedy Jakub wyszedłszy z Beer-Szeby wędrował do Charanu, trafił na jakieś miejsce i tam się zatrzymał na nocleg, gdy słońce już zaszło. Wziął więc z tego miejsca kamień i podłożył go sobie pod głowę, układając się do snu na tym właśnie miejscu. We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół. A oto Pan stał na jej szczycie i mówił: ŤJa jestem Pan, Bóg Abrahama i Bóg Izaaka. Ziemię, na której leżysz, oddaję tobie i twemu potomstwu. A potomstwo twe będzie tak liczne jak proch ziemi, ty zaś rozprzestrzenisz się na zachód i na wschód, na północ i na południe; wszystkie plemiona ziemi otrzymają błogosławieństwo przez ciebie i przez twych potomków. Ja jestem z tobą i będę cię strzegł, gdziekolwiek się udasz; a potem sprowadzę cię do tego kraju. Bo nie opuszczę cię, dopóki nie spełnię tego, co ci obiecujęť. A gdy Jakub zbudził się ze snu, pomyślał: ŤPrawdziwie Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałemť. I zdjęty trwogą rzekł: ŤO, jakże miejsce to przejmuje grozą! Prawdziwie jest to dom Boga i brama nieba!ť Wstawszy więc rano, wziął ów kamień, który podłożył sobie pod głowę, postawił go jako stelę i rozlał na jego wierzchu oliwę. I dał temu miejscu nazwę Betel. – Natomiast pierwotna nazwa tego miejsca była Luz (Rdz 28,10-19).

Zwykłe miejsce, przypadkowy kamień i banalna nazwa („luz” znaczy po hebrajsku migdałowiec) – wydawałoby się, że nic się tam wielkiego nie może zdarzyć. A jednak właśnie w tym, a nie innym miejscu, w dramatycznych okolicznościach ucieczki, a nie w rodzinnych stronach, Bóg postanawia objawić się Jakubowi i powiadomić go o swej przychylności. Być może Jakub musiał odejść, zmienić otoczenie i wyrwać się z codziennej rutyny, aby wreszcie mógł usłyszeć Boży głos i zrozumieć, że jest dziedzicem Wielkiej Obietnicy. Nazywa to miejsce nora’, co po hebrajsku znaczy nie tylko straszne, ale także wspaniałe: bo ob- jawiający się Bóg zarówno przejmuje grozą, jak i fascynuje swą wspaniałością.

Na Ziemi Świętej

 Jerozolimscy podróżnicy

Specjalną rolę odgrywa w wizji patriarchy drabina, po której zstępują i wstępują aniołowie. To znak, że ziemia nie jest pozostawiona sama sobie, ale jest w szczególny sposób połączona z niebem, stanowi jakby jego przedsionek. Jezus sam utożsamia się z ową drabiną, gdy mówi Filipowi w chwili, gdy go powołuje na apostoła:

Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego (J 1,52b).

To dzięki Jezusowi, który sam jest obrazem Boga niewidzialnego i w którym wszystko zostało stworzone (por. Kol 1,15-16), możemy, kontemplując widzialny świat i spotykając posyłanych do nas ludzi, zostać jakby w szczególny sposób oświeceni blaskiem Bożej chwały, zobaczyć niewidzialne (por. Hbr 11,27) i usłyszeć Jego pełen miłości głos, który wzywa nas po imieniu i pozwala odkryć – w nas i wokół nas – głębie, których istnienia dotąd nie podejrzewaliśmy. Może to się stać równie dobrze w naszej szarej, zwyczajnej rzeczywistości. Niemniej, tak jak w przypadku Jakuba, wyjazd, zmiana otoczenia, krajobrazów i dźwięków mowy, powoduje wyostrzenie się wrażliwości serca i sprzyja otwarciu się na niespodziewany przekaz.

Takimi właśnie treściami chciałbym się tu dzielić z Czytelnikami.


Na Ziemi Świętej

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama