Rozbijać ludzkie twierdze

Rozmowa z aktorem i nauczycielem aktorstwa, autorem ewangelizacyjnego projektu muzycznego "Tato", Kubą Kornackim

Skończyłeś PWST w Krakowie. Marzy o tym wielu młodych ludzi, ale tylko nielicznym się udaje. Rzeczywiście sito selekcji jest tak gęste?

- Dostałem się do tej szkoły, bo wmówiłem sobie, że wcale mi na tym nie zależy. Planowałem, że na serio będę myślał o studiach za rok, a teraz... to tak na próbę. Przez ten czas planowałem zmężnieć, wydorośleć i dojrzeć. Dzięki temu, że nie miałem w sobie napięcia, nie powtarzałem sobie cały czas, że muszę się dostać za wszelką cenę, byłem rozluźniony i udało mi się zdać te bardzo stresujące egzaminy.

Pomimo że udało Ci się dostać, to wydoroślałeś i dojrzałeś?

- Jest takie powiedzenie, że jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to opowiedz mu o swoich planach. Początkowo myślałem, że praca na scenie to będzie spełnienie moich marzeń. Stało się inaczej. Na pewnym etapie zrozumiałem, że nie jestem w stanie godzić pracy na scenie z życiem rodzinnym. Coraz bardziej jedno drugiemu przeszkadzało.

Na tym etapie pewnie nie miałeś możliwości przebierania w propozycjach aktorskich?

- Jasne że nie, musiałem grać to, co wynikało z grafiku w teatrze. Coraz bardziej mi to doskwierało.

A czego chciałeś?

- Zastanawiałem się, jak swoją pracą mogę dziękować Panu Bogu, jak mogę Go wychwalać tym, co robię. To było dla mnie bardzo ważne. Zanim dostałem się do szkoły teatralnej, miałem doświadczenie mocnego spotkania się z Bogiem i nie chciałem, żeby cokolwiek przeszkadzało mi w tej relacji.

Wróćmy więc do tego momentu, w którym spotkałeś Boga. Mógłbyś o nim opowiedzieć?

- To był huragan, trzęsienie ziemi. To było bardzo mocne doświadczenie. Do dziś nie mogę sobie tego wytłumaczyć i nawet nie próbuję. Pewnego dnia klęcząc naprzeciwko prostego czarnego krzyża w kościele zobaczyłem Pasję. To było zanim Mel Gibson zaczął myśleć o swoim filmie, który wielu przeraził i zszokował, a jeszcze innych nawrócił. Ja wtedy nie miałem pojęcia, że historia naszego zbawienia wyglądała w taki sposób, że Jezus zapłacił za nas taką straszliwą cenę. Nie byłem przygotowany na to, co ujrzałem klęcząc wówczas w kościele. Zobaczyłem to w ciągu kilku chwil, kilku wdechów. Nie byłem na to przygotowany. Najpierw ten obraz mnie przeraził. A potem usłyszałem słowa, które na zawsze zmieniły mój stosunek do wiary: „Zrobiłem to z miłości do Ciebie”. Wtedy zmieniło się wszystko w moim życiu. Nic już nie było takie samo.

Wtedy postanowiłeś zrezygnować z teatru?

- Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że aby opowiadać ludziom o Bogu, potrzebuję oderwania od teatru. Zawodowy aktor jest szkolony tak, żeby niezależnie od tego, co robi, zawsze kiedy wchodzi na scenę, skupiał uwagę na sobie. Najprostszą rzecz musi umieć zrobić tak, aby kryła się za nią jakaś tajemnica i aby wszyscy patrzyli właśnie na niego. Aktor nie może dobrze spełniać swojej roli, jeśli nie jest w jakimś stopniu narcystyczny.

To kiedy uznałeś, że teatr Ci przeszkadza?

- Kiedy zaczęły się pojawiać w moim życiu problemy rodzinne. Zdecydowałem się odejść z teatru nie mając pomysłu na to, co dalej. Pisałem piosenki, do których teksty przychodziły do mnie w czasie modlitwy. Jednak nigdzie tych utworów nie wykonywałem. Nie miałem pojęcia, czy to jest dobry materiał na koncert czy na płytę.

Na swojej stronie internetowej piszesz, że piosenki przychodziły do Ciebie tak, „jakby jakiś anioł przelatywał i je upuścił”.

- Tak było. Najśmieszniejsze jest to, że piosenka, która najbardziej moim przyjaciołom wpada w ucho - wszyscy mówili, że płyta powinna być pod tym tytułem - czyli „Tato”, ta piosenka przyszła mi do głowy, kiedy na rekolekcjach... czyściłem mopem łazienkę. Dzisiaj wszyscy, którzy ją słyszą, mówią, że jest bardzo „czepialska”; kiedy usłyszy się ją chociaż raz, to zostaje na długo.

To są bardzo fajne stany modlitewne. Siostra Faustyna modliła się np. w kuchni podczas obierania ziemniaków. Nawet w takich chwilach można nawiązać relację z Bogiem.

- To są doświadczenia uwalniające; pokazują, że nie ma przestrzeni sacrum i profanum. Kiedy człowiek naprawdę chce być w przyjaźni z Bogiem, to każda czynność może być przepełniona Jego obecnością.

No, ale mówmy dalej o piosenkach...

- Rodziły się zazwyczaj z modlitwy. Czasem spadały na mnie jak grom z jasnego nieba i w ciągu kilku chwil powstawała nowa piosenka. Wszystko tak naprawdę zaczęło się dwa lata temu na festiwalu „Strefa Chwały”, na który pojechałem po doświadczeniu czterech lat pustyni. Nie pracowałem już w teatrze, nie koncertowałem, nie robiłem nic, co jest związane ze sceną. Uczyłem jedynie w szkole wokalno-aktorskiej młodych adeptów tego zawodu. Sam jednak nie miałem możliwości, żeby się wyżyć scenicznie.

I na „Strefie” poznałeś Macieja Afanasjewa?

- To było niesamowite spotkanie. Zgodził się przyjechać do mnie i mi pomóc, zanim jeszcze do końca przesłuchał mój materiał! Kilka dni ciężko pracowaliśmy i powstał projekt, do którego - jak się okazało - trzeba było zaprosić naprawdę dobrych muzyków, żeby brzmiał profesjonalnie.

Kogo zaprosiliście?

- Zaprosiliśmy Czarka Paciorka czy Grzegorza Nadolnego, naprawdę świetnych muzyków, którzy swoją grą zrealizowali te aranżacje w sposób wyśmienity. Bardzo mnie cieszyło, że tej klasy instrumentaliści dali się namówić do udziału w moim projekcie.

Koncertujecie?

- Jak do tej pory zagraliśmy kilka koncertów, m.in. w Krakowie, z towarzyszeniem chóru Pawła Bębenka w 30-osobowej obsadzie. Teraz te występy są dla mnie zupełnie czymś innym niż dawniej. Wtedy zależało mi na tym, żeby promować siebie. Dlatego nie byłem w teatrze szczęśliwy, Panu Bogu chodziło o coś innego. Chciał, abym wykorzystał to, co mi dał do promocji Jego, a nie mnie.

Rozmawiałem kiedyś o tym z Janem Budziaszkiem. Powiedział mi, że kiedy po rozmowie z nim ktoś widzi jego, a nie Jezusa, to jest to zmarnowany czas.

- Zastanawiałem się kiedyś nad tym, jaki jest fenomen Jana Pawła II. Jak to się działo, że tak wszyscy do niego lgnęli, bardzo pragnęli się z nim spotkać. Na pewno nie chodziło tylko o to, że był papieżem. Nie wszyscy papieże czy inni hierarchowie mają przecież taki dar przyciągania, zwłaszcza młodzieży. Przeczytałem gdzieś, że Ojciec Święty po spotkaniu z jakimś człowiekiem niesamowicie długo go pamiętał, jego imię i twarz, pamiętał skąd przyjechał i o czym rozmawiali. Myślę, że taka pamięć bierze się z niezwykłej czujności na drugiego człowieka, która wyrasta z przekonania, że widząc tego człowieka, widzę samego Boga.

Część II

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama