Odpowiedzialność doradztwa

Kard. Renato Corti: łatwo jest krytykować księży. Lecz przede wszystkich trzeba ich kochać i interpretować momenty kryzysu jako wezwanie do większego braterstwa

Odpowiedzialność doradztwa

Bohater owocnych lat działalności Kościoła włoskiego, uznany mistrz formacji i duchowości, Renato Corti mierzy się dziś z nową „odpowiedzialnością” po otrzymaniu kardynalskiej purpury z rąk Papieża Franciszka. „Ośmielam się ją nazwać: doradzanie”, mówi w tym wywiadzie dla „L'Osservatore Romano”, podkreślając, że jest to „zadanie niełatwe”, które trzeba realizować przede wszystkim w duchu modlitwy i miłości do Kościoła. Korzystamy z okazji, by przypomnieć najważniejsze etapy jego życia, poczynając od doświadczenia u boku kard. Martiniego w latach osiemdziesiątych w archidiecezji mediolańskiej.


Czy Eminencja był zaskoczony, kiedy dowiedział się o nominacji kardynalskiej?

Tak, bardzo. I po upływie dwóch miesięcy dalej jestem zaskoczony. Lecz rozumiem, że 19 listopada — kiedy klęczałem przed Papieżem przy ołtarzu katedry, a on włożył mi na głowę biret kardynalski, a na palec pierścień — nie wręczył mi odznaczenia. Raczej powierzona mi odpowiedzialność. Ośmielam się ją nazwać: doradzanie. Zadanie to niełatwe i należy je pojmować przede wszystkim jako dar, o który trzeba prosić Ducha Świętego na modlitwie. Gorące wezwanie, by wyrazić, również w ten sposób, wielką miłość do Kościoła. Wskazanie percepcji jako wyboru metody w obliczu tego, co zostało zaplanowane, a także w związku z nieprzewidzianymi wydarzeniami, które niekiedy są bardzo ważne. Bodziec do tego, by zagwarantować, między jednym działaniem a drugim, czasu potrzebnego na refleksję.

Eminencja był zawsze zaangażowany na polu formacji kapłanów. Czy Eminencja sądzi, że można w tej dziedzinie zrobić więcej?

Nigdy nie zostało zrobione za dużo. Trzeba zawsze z odwagą weryfikować, w jaki sposób i ile troski się im poświęca. Zresztą w pewnym zakresie robią to wszystkie diecezje. Łatwo jest krytykować księży, choć niekiedy krytyka jest uzasadniona. Lecz przede wszystkim trzeba ich kochać. Być z nimi w bliskości i ich kochać. Mieć wielkie uznanie dla ich pracy. Zabiegać o całościową równowagę ich osobowości między pracą, odpoczynkiem, ciszą, modlitwą, nauką. Nigdy ich nie opuszczać. Interpretować ewentualne momenty kryzysu jako wezwanie do większego braterstwa. A tymczasem dziękuję Bogu, który daje nam, w każdym momencie, dobrych księży. Są nimi ci, którzy mogą powiedzieć słowami św. Pawła do swoich wspólnot: „Jesteśmy waszymi sługami z miłości do Jezusa”. Uznają oni, że głównym elementem ich posługi jest indywidualna „relacja” z Panem Jezusem. To księża są zawsze gotowi służyć Kościołowi, gdziekolwiek on ich posyła. To oni myślą o sobie, że ich powołaniem jest wielkie ojcostwo, że mają się wyrażać wyłącznie jako głosiciele Ewangelii, są gotowi zaopiekować się każdym człowiekiem, ponieważ Ewangelia jest wielkim darem dla wszystkich, a w swoich wspólnotach krzewią wielki zapał misyjny. Ci księża są silnym znakiem nadziei na przyszłość Kościoła. Zrobię krok w tył. Nie ma wątpliwości, że Bóg wciąż powołuje. Jesteśmy wzywani przez Jezusa do proszenia „Pana żniwa, by posyłał robotników na swoje żniwo”. Ta modlitwa musi być dobrze rozumiana: odnosi się do tego, kto ją odmawia. Odmawiana przez chłopca lub młodego człowieka oznacza: „Panie, jeśli chcesz, jestem gotowy: poślij mnie”; odmawiana przez matkę może nawiązywać do słów Maryi: „Niech spełni się we mnie — i w moich dzieciach — Twoje słowo”; w spojrzeniu księdza znaczy: „Panie, pozwól mi odczytać na twarzach tych, którzy są mi powierzeni, znaki Twojego wezwania, by żyć wiarą jako całkowitym poświęceniem się sprawie Ewangelii”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama