Napuchnięci normalnością

Nienawykły naród błyskawicznie oswoił się z cudem demokracji i rynkowej gospodarki.



Napuchnięci normalnością

Politycy majsterkują w gospodarce, ludzie biznesu po bożemu politykują, poufnymi informacjami się kupczy... I co z tego?

Polska jest najzwyklejszym miejscem na świecie. Czy nie miło uświadomić sobie taką rzecz ledwie po 10 latach ustrojowej transformacji? Jeszcze niedawno żyliśmy w cyrku. Byliśmy widowiskiem. Przez ponad pół wieku nic nie było normalne. A teraz już jak najbardziej jest. Inni na tę swoją normalność musieli się nieraz ciężko naharować. A nam poszło lekko, jak po maśle.

Weźmy choćby taką Francję. Przecież tam do tej pory wielu nie może się jeszcze oswoić z całkiem normalną rzeczą, jaką jest ręczne mieszanie polityków w sektorze bankowym. Wspomnijmy takie Niemcy, gdzie kanclerz zwyczajnie apelujący do banków o uratowanie bankrutującej firmy spotyka się z głębokim niezrozumieniem sporej części narodu. Spójrzmy na kochaną Amerykę, gdzie Departament Stanu twórczo ingeruje w rozwój prywatnych biznesowych kontaktów międzynarodowych, co z niezrozumiałych powodów budzi zgorszenie "The Wall Street Journal". Nie zapominajmy o rządzie portugalskim, który - przy wtórze kwaśnych komentarzy brytyjskiej prasy - przez dłuższy czas skutecznie opierał się hiszpańskim bankowym najeźdźcom. Albo to zgorszenie, jakie wywołało wywleczenie na wierzch drobnego w końcu porozumionka włoskich banków, całymi latami nieformalnie konsultujących foreksowe marże?

Te przykłady można by ciągnąć w nieskończoność. Dowodzą one tylko, jak daleko myśmy w Polsce posunęli się na autostradzie do normalności. Bo u nas, proszę państwa, nikt już się niczemu nie dziwi. Jest to miara naszego gigantycznego sukcesu. Nienawykły naród błyskawicznie oswoił się z cudem demokracji i rynkowej gospodarki.

W Polsce politycy mieszają w bankach, towarzystwach ubezpieczeniowych, radach nadzorczych, szkołach, przedszkolach i żłobkach. To przecież najzwyklejsza rzecz pod słońcem. Ktoś twierdzi, że żydzi mordowali Niemców w obozach koncentracyjnych? O co chodzi? W świecie wolnych mediów można o tym przecież przeczytać w każdej dowolnej szmacie. Uporczywe przecieki embargowanych informacji pozwalają wybranym szczęśliwcom przyzwoicie zarabiać? Standard. Mamy idiotyczne bujanie złotym po comiesięcznych wynikach rachunku bieżącego? Normalka. Posłanka Sierakowska śpiewa z posłem Niesiołowskim kolędy? Bądźmy poważni, kogo to dziś rusza? Tak samo nikogo zresztą, jak postawa profesora Gomułki apelującego przy użyciu Reutersa do sumienia tych niereformowalnych członków Rady Polityki Pieniężnej, którzy zaślepieni monetarystyczną jaskrą zaciekle trzymają się swojego wskaźnika inflacji, wzdragając się rzucić niedowidzącym oczkiem na nieszczęsny kurs walutowy. Profesor stał się częścią politycznego krajobrazu. Tak naturalną, jak nie przymierzając wierzba płacząca, bocian czy też - powiedzmy - książka lewicującego amerykańskiego "policy entreprenera" Thurowa, zbrykowana i podniszczona od nadużywania przez katolickiego działacza, posła Wielowieyskiego.

Dziś Polska jest już całkiem zwykłym, normalnym krajem. Normalniejszym nawet od tych najbardziej normalnych. U nas wszystko może się zdarzyć. I nic nikogo nie bierze.

Niedawno przez krótki moment pieściłem co prawda pewne złudzenie. Myślałem otóż, że uda mi się czymś zaskoczyć opinię publiczną reprezentowaną przez kolegę redaktora renomowanego pisma. W trakcie pogawędki o najzwyklejszych procedurach mianowania członków rad nadzorczych i zarządów w spółkach skarbu państwa rzuciłem niedbale pewne nazwisko. Myślicie państwo, że opinia publiczna drgnęła? A skądże. Ona zachowała się tak, jakby pan P. też był tą wierzbą płaczącą przy piaszczystej mazowieckiej drodze. W końcu - zwykła rzecz, swojska, wrośnięta w pejzaż, jak najbardziej na miejscu.

Bardzo się cieszę, że żyjemy w końcu w normalnym kraju. W kraju, gdzie politycy majsterkują sobie spokojnie w gospodarce, ludzie biznesu po bożemu politykują, poufnymi informacjami się kupczy, doradcy kładą się sekwojowatymi cieniami na krajobrazie; gdzie każdy zagraniczny inwestor staje się natychmiast Jasiem Fasolą, a już Deutsche Bank to nawet okazuje sie być taką Fasolą Wyrośniętą.

A czego mi do szczęścia brakuje? Wcale nie chciałbym wiedzieć, jak to wszystko się skończy. Wcale. Wystarczyłoby mi wiedzieć, jaki będzie na koniec roku kurs euro do dolara. Ale tego się w naszym normalnym świecie dowiedzieć nie sposób.

Janusz Jankowiak

opr. MK/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama