Bł. Stefan Wincenty Frelichowski

Przemówienia i inne teksty z papieskiej podróży do Polski 1999

Urodził się 22 stycznia 1913 r. w Chełmży jako syn Ludwika Frelichowskiego i Marty z domu Olszewskiej. Swoją formację ludzką i chrześcijańską wyniesioną z domu rodzinnego pogłębiał w harcerstwie i Sodalicji Mariańskiej. Pragnął poświęcić się służbie innym już w latach szkolnych. W 1927 r. wstąpił do drużyny harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. W następnym roku, będąc już drużynowym, uczestniczył w zlocie środowiska chełmżyńskiego z okazji Dnia Harcerza. Prowadzenie drużyny im. Zawiszy Czarnego w Chełmży przejął do sierpnia 1931 r. Ta harcerska służba w dużym stopniu ukształtowała jego charakter oraz wpłynęła na jego osobowość jako kapłana. Tu uczył się służyć ludziom i Bogu oraz poświęcać się dla ojczyzny.

Po maturze stanął przed koniecznością dokonania wyboru. Wybrał posługę kapłańską. Od początku wyznaczył sobie jasną drogę: «Chcę posiadać wiarę św. Piotra, mądrość św. Pawła, ale serce muszę mieć św. Jana. Serce czyste, niewinne. Muszę być kapłanem wedle Serca Chrystusa». W czasie studiów w Wyższym Seminarium Duchownym w Pelplinie wyróżniał się skromnością i opanowaniem. Chciał być pobożny, aby żyć blisko dobrego Boga i móc powierzyć Mu wszystko, swoje najskrytsze myśli. Szczególnym umiłowaniem otaczał Serce Jezusa. Z gorliwością odprawiał też «Drogę Krzyżową». Stała się ona jego uprzywilejowaną modlitwą i twórczym wzorem do naśladowania Jezusa.

Po przyjęciu święceń kapłańskich z rąk bpa Stanisława Wojciecha Okoniewskiego 14 marca 1937 r. w Pelplinie pozostał tam jako kapelan biskupi oraz sekretarz ordynariusza. W 1938 r. został wikariuszem w parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Toruniu. Pełnił również funkcję kapelana harcerzy Chorągwi Pomorskiej. Wkrótce dał się poznać jako wzorowy kapłan, opiekun chorych, przyjaciel dzieci i młodzieży, wydawca prasy kościelnej i działacz misyjny. Realizował to, czego pragnął w seminarium: «poświęcić się zwłaszcza pracy wychowawczej nad młodzieżą, a urabiając ich charaktery, przybliżać do Boga», «zapalać innych do służby Chrystusowi», «spełniać świętą służbę». Z pełnym oddaniem i gorliwością, pokonując trudy życia, szerzył chwałę Bożą, przeczuwając jednak, że czekają go jeszcze większe wyrzeczenia i krzyże.

7 września 1939 r. wkroczyły do Torunia oddziały Wehrmachtu i rozpoczęła się okupacja. Dla ks. Frelichowskiego był to ostatni etap życiowej drogi, poznawania męki Chrystusa i miłości Jezusowego Serca. Wszystkich księży z parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Toruniu aresztowano 18 września. Osadzeni zostali w miejscowym więzieniu zwanym Fort VII. Zwolniono ich nazajutrz, zatrzymując jedynie ks. Frelichowskiego. Tam zaczęły się kolejne stacje drogi krzyżowej poprzez obozy koncentracyjne w Stutthofie, Sachsenhausen i Dachau. Gehennę życia obozowego, głód, ból, poniżenie, przemoc fizyczną i moralną znosił pokładając całą ufność w Bogu. Mimo przygnębiającej atmosfery panującej w obozie koncentracyjnym ks. Wicek — jak go nazywano — wypełniał zadanie swego życia, wyszukując ludzi najbardziej wycieńczonych, potrzebujących żywności i lekarstw, oddając im ostatni kawałek chleba, pomagając im nie tylko przetrwać, ale też ocalić wiarę w człowieka, w Chrystusa i w moc Ewangelii. Niósł współwięźniom pociechę ludzką i kapłańską. Organizował wspólną modlitwę, spowiadał, sprawował potajemnie Msze św. i rozdzielał komunię św. Często przekradał się do szpitala, aby nieść posługę kapłańską chorym. W ten sposób stał się bliski wszystkim.

Pod koniec 1944 r. i w pierwszych tygodniach 1945 r., gdy do Dachau przybywały zewsząd transporty, a w nich wielu chorych i umierających, ks. Frelichowski nie tylko nie poczuł się bezradny, ale wręcz napełniła go nowa moc. Nie bojąc się chorób i grożącego śmiercią tyfusu, ze wszystkich sił pomagał cierpiącym. Swoją postawą świadczył, że prawdziwe życie to życie wieczne. Nie doczekał wyzwolenia obozu w Dachau. Od chorych, którymi się opiekował, zaraził się tyfusem plamistym. Zmarł 23 lutego 1945 r. Jego śmierć poruszyła nawet władze obozowe, od których uzyskano zgodę na wystawienie zwłok na widok publiczny. Naoczny świadek wspomina: «W milczeniu i w nabożnym, modlitewnym skupieniu przesuwał się przez kostnicę tłum więźniów. Szli młodzi i starzy. Szli Polacy i cudzoziemcy. Znali go wszyscy. Odszedł kochany, święty kapłan. Odszedł człowiek, który życie swe złożył na ołtarzu miłości i miłosierdzia względem bliźniego i jego nieśmiertelnej duszy».

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama