Naszą metodą jest dialog

Przemówienie podczas spotkania z episkopatem USA w Waszyngtonie - Podróż Papieża Franciszka na Kubę i do USA (19-28.09.2015)

Naszą metodą jest dialog

Papież Franciszek

Naszą metodą jest dialog

23 IX 2015 — Spotkanie z episkopatem Stanów Zjednoczonych Ameryki w Waszyngtonie

Z Białego Domu Papież Franciszek udał się do stołecznej katedry pw. św. Mateusza Apostoła na spotkanie z amerykańskimi biskupami. W ich imieniu powitali go metropolita waszyngtoński kard. Donald William Wuerl i przewodniczący episkopatu USA abp Joseph Edward Kurtz, metropolita Louisville. Następnie odbyło się nabożeństwo Liturgii Godzin. Na zakończenie Ojciec Święty wygłosił przemówienie po włosku.

Drodzy Bracia w biskupstwie!

Przede wszystkim chciałbym pozdrowić wspólnotę żydowską, naszych braci Żydów, którzy obchodzą dziś święto Jom Kippur. Niech Pan błogosławi im pokojem i niech prowadzi ich dalej drogą świętości, zgodnie z tym, co, jak słuchaliśmy dziś, mówi Jego Słowo: «Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty» (Kpł 19, 2).

Cieszę się ze spotkania z wami podczas tej misji apostolskiej, która przywiodła mnie do waszego kraju. Serdecznie dziękuję kard. Wuerlowi i abpowi Kurtzowi za uprzejme słowa, jakie skierowali do mnie w imieniu wszystkich. Bardzo dziękuję za gościnność i wielkoduszny trud, z jakim zaplanowano i zorganizowano mój pobyt.

Obejmując wzrokiem i sercem wasze twarze pasterzy, chciałbym objąć także Kościoły, które z miłością dźwigacie na swoich barkach; i proszę was też usilnie, aby wyrazy mojej bliskości ludzkiej i duchowej dotarły za waszym pośrednictwem do całego ludu Bożego rozsianego na tej rozległej ziemi.

Serce Papieża poszerza się, aby objąć wszystkich. Poszerzanie serca, aby dawać świadectwo, że Bóg jest wielki w swej miłości, jest istotą misji Następcy Piotra, wikariusza Tego, który na krzyżu rozpostarł ramiona, aby objąć całą ludzkość. Niech żaden z członków Ciała Chrystusa i narodu amerykańskiego nie czuje się wyłączony z uścisku Papieża. Gdziekolwiek pojawi się na ustach imię Jezusa, tam niech rozbrzmiewa także głos Papieża, aby zapewnić: «to Zbawiciel»! Od waszych wielkich metropolii wschodniego wybrzeża po równiny Środkowego Zachodu, od głębokiego Południa po bezkresny Zachód, wszędzie tam, gdzie wasz lud gromadzi się, by sprawować Eucharystię, niech Papież nie będzie jedynie często powtarzanym słowem, ale niech oznacza konkretne towarzyszenie, wspierające głos, który płynie z serca Oblubienicy: «Przyjdź, Panie!».

Kiedy wyciągacie rękę, aby czynić dobro lub przybliżyć bratu miłość Chrystusa, żeby otrzeć łzę lub dotrzymać towarzystwa w samotności, by wskazać drogę zagubionemu lub dodać otuchy złamanemu sercu, pochylić się nad upadłym lub pouczyć spragnionego prawdy, by ofiarować przebaczenie czy prowadzić do nowego początku w Bogu... wiedzcie, że Papież jest z wami, Papież was wspiera, on także kładzie swoją rękę na waszej, starą już i pomarszczoną, ale — dzięki Bożej łasce — zdolną jeszcze podtrzymywać i dodawać otuchy.

Moje pierwsze słowo to dziękczynienie Bogu za dynamizm Ewangelii, który spowodował znaczny rozwój Kościoła Chrystusowego na tych ziemiach i pozwolił mu w przeszłości i obecnie wnosić hojny wkład w życie społeczeństwa Stanów Zjednoczonych i świata. Bardzo cenię i ze wzruszeniem dziękuję za waszą wielkoduszność i solidarność ze Stolicą Apostolską i ewangelizacją w wielu cierpiących częściach świata. Cieszę się z niezłomnego zaangażowania waszego Kościoła w sprawę życia i rodziny, będących głównym powodem mojej wizyty. Uważnie przyglądam się wielkim wysiłkom, z jakimi przyjmujecie i staracie się o integrację imigrantów, którzy nadal patrzą na Amerykę jak pielgrzymi, którzy tu przybyli w poszukiwaniu obiecujących możliwości wolności i dobrobytu. Podziwiam poświęcenie, z jakim prowadzicie misję edukacyjną w waszych szkołach na wszystkich poziomach i dzieło charytatywne w waszych licznych instytucjach. Jest to działalność prowadzona często bez uznania, zrozumienia jej wartości i wsparcia, a w każdym razie mężnie wspierana przez ofiarność ubogich, ponieważ inicjatywy te wynikają z nakazu nadprzyrodzonego, któremu nie wolno się sprzeniewierzyć. Wiem dobrze, z jakim męstwem stawiliście czoła mrocznym chwilom waszej kościelnej drogi, nie obawiając się samokrytyki ani nie unikając upokorzeń i wyrzeczeń, nie ulegając lękowi przed ogołoceniem się z tego, co jest drugorzędne, aby odzyskać wiarygodność i zaufanie, które winny cechować sługi Chrystusa, jak tego oczekuje dusza waszego ludu. Wiem, jak bolesny był dla was cios zadany w ostatnich latach i towarzyszyłem waszym wielkodusznym staraniom, aby uleczyć ofiary — ze świadomością, że kiedy leczymy, sami jesteśmy leczeni — oraz by nadal zabiegać o to, żeby tego typu przestępstwa nigdy więcej się nie powtórzyły.

Mówię do was jako Biskup Rzymu, już w podeszłym wieku powołany przez Boga z ziemi, która także jest amerykańska, aby strzec jedności Kościoła powszechnego i wspierać w miłości drogę wszystkich Kościołów partykularnych, aby postępowały w poznaniu, wierze i umiłowaniu Chrystusa. Czytając wasze imiona i nazwiska, patrząc na wasze twarze, znając waszą wielką świadomość kościelną i wiedząc o oddaniu, jakim zawsze darzyliście Następcę Piotra, muszę powiedzieć, że nie czuję się obco pośród was. Sam bowiem pochodzę z kraju także rozległego, bezkresnego i często bezkształtnego, któremu podobnie jak waszemu wiarę przynieśli misjonarze. Dobrze znam wyzwanie zasiewu Ewangelii w sercach ludzi pochodzących z różnych światów, sercach często zatwardziałych z powodu trudnej drogi, przebytej, zanim dotarli. Nie jest mi obca historia trudu, jakim jest zaszczepianie Kościoła pośród równin, gór, w miastach i na przedmieściach, na terenie często niegościnnym, gdzie granice są zawsze tymczasowe, oczywiste odpowiedzi są nietrwałe, a kluczowe znaczenie ma umiejętność łączenia heroicznego wysiłku pierwszych odkrywców z prozaiczną mądrością i wytrwałością osadników, którzy czuwają nad zdobytą przestrzenią. Jak pisał wasz poeta, «silne, nie znużone skrzydła», w połączeniu z mądrością tych, którzy «znają góry». *

Nie mówię do was sam. Mój głos współbrzmi z tym, co mówili moi poprzednicy. Od zarania tego kraju, kiedy zaraz po rewolucji amerykańskiej została utworzona pierwsza diecezja w Baltimore, Kościół Rzymu był zawsze blisko was i nigdy nie brakowało jego stałego towarzyszenia i wsparcia. W minionych dekadach odwiedziło was trzech moich czcigodnych poprzedników; przekazali wam znaczne bogactwo nadal aktualnego nauczania, z którego korzystaliście, aby wytyczyć dalekowzroczne programy duszpasterskie, służące kierowaniu tym umiłowanym Kościłem.

Moim zamiarem nie jest wytyczanie programu czy nakreślenie strategii. Nie przybyłem, aby was osądzać lub udzielać wam lekcji. W pełni ufam głosowi Tego, który «wszystkiego nauczy» (J 14, 26). Pozwólcie mi tylko mówić z wolnością miłości jako brat pośród braci. Nie chcę wam mówić, co czynić, bo wszyscy wiemy, czego Pan od nas żąda. Wolę skupić się jeszcze raz na tym trudzie — dawnym, a zawsze nowym — jakim jest zastanowienie się nad drogami, jakimi mamy iść, uczuciami, z jakimi winniśmy pracować, duchem, z jakim mamy działać. Nie zamierzając wyczerpać tego tematu, podzielę się z wami kilkoma myślami, które uważam za pomocne dla naszej misji.

Jesteśmy biskupami Kościoła, pasterzami ustanowionymi przez Boga, abyśmy paśli Jego owce. Naszą największą radością jest bycie pasterzami, niczym innym jak właśnie pasterzami o niepodzielnym sercu, nieodwołalnie oddającymi samych siebie. Trzeba strzec tej radości, nie pozwalając, aby nam ją skradziono. Diabeł ryczy jak lew, starając się ją pożreć, niszcząc w ten sposób to, do czego jesteśmy powołani, nie dla siebie, ale dla daru i służby «Pasterzowi dusz naszych» (por. 1 P 2, 25).

Istoty naszej tożsamości należy szukać w wytrwałej modlitwie, w głoszeniu (Dz 6, 4) i pasterzowaniu (J 21, 15-17; Dz 20, 28-31). Nie ma to być jakakolwiek modlitwa, ale zażyła jedność z Chrystusem, w której codziennie spotykamy Jego spojrzenie i możemy usłyszeć Jego pytanie, które kieruje do nas: «Któż jest moją matką i [którzy] są moimi braćmi?» (Mk 3, 33). I móc spokojnie Mu odpowiedzieć: «Panie, oto Twoja matka, oto Twoi bracia! Przekazuję ich Tobie, to ci, których mi powierzyłeś». Taką zażyłością z Chrystusem karmi się życie pasterza.

Nie ma to być głoszenie skomplikowanych doktryn, ale radosne mówienie o Chrystusie, który dla nas umarł i zmartwychwstał. Niech styl naszej misji pozwoli tym, którzy nas słuchają, doświadczyć owego «dla nas» z tego przepowiadania: niech Słowo nada sens i pełnię każdemu wycinkowi ich życia, niech sakramenty pożywiają ich tym pokarmem, którego nie mogą sobie zapewnić, niech bliskość pasterza rozbudza w nich tęsknotę za uściskiem Ojca. Czuwajcie, aby owczarnia zawsze spotykała w sercu pasterza te zasoby wieczności, których niespokojnie szuka się na próżno w rzeczach tego świata. Niech zawsze znajdują na waszych ustach uznanie za zdolności działania i budowania w wolności i sprawiedliwości dobrobytu, w który obfituje ta ziemia. Niech jednak nie zabraknie pogodnej odwagi głoszenia, że trzeba zabiegać «nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne» (J 6, 27).

Nie należy paść samych siebie, ale trzeba umieć się wycofać, uniżyć, usunąć siebie z centrum, aby rodzinę Bożą karmić Chrystusem. Czuwać nieustannie, wznosząc się wysoko, aby ogarnąć spojrzeniem Boga owczarnię, która należy tylko do Niego. Wznieść się na wysokość krzyża Jego Syna, jedynego punktu widzenia, który otwiera pasterzowi serce jego owczarni.

Nie trzeba patrzeć w dół, zajmując się sobą, ale zawsze ku horyzontom Boga, które przewyższają to, co jesteśmy w stanie przewidzieć lub zaplanować. Trzeba czuwać także nad sobą, aby uchronić się przed pokusą narcyzmu, który zaślepia oczy pasterza, sprawia, że jego głos jest nierozpoznawalny, a jego gesty jałowe. W licznych przedsięwzięciach, w których wyraża się wasza pasterska troska, pamiętajcie, aby zachować niezatartą istotę łączącą wszystko: «Mnieście uczynili» (Mt 25, 31-45).

Z pewnością przydatne jest dla biskupa, jeśli cechuje go dalekowzroczność przywódcy i obrotność administratora, ale nieuchronnie gubimy się, kiedy mylimy moc siły z siłą niemocy, przez którą Bóg nas odkupił. Biskup musi wyraźnie dostrzegać toczącą się w tym świecie walkę między światłem a ciemnościami. Biada nam jednak, jeżeli uczynimy z krzyża sztandar światowych zmagań, zapominając, że warunkiem trwałego zwycięstwa jest pozwolić się przebić i ogołocić (por. Flp 2, 1-11).

Nie jest nam obcy niepokój pierwszych jedenastu, zamkniętych w swoich murach, osaczonych i przerażonych, ogarniętych lękiem rozproszonych owiec, bo został ugodzony ich pasterz. Wiemy jednak, że otrzymaliśmy ducha męstwa, a nie bojaźni. Dlatego nie możemy pozwolić, by nas sparaliżował strach.

Dobrze wiem, że stoją przed wami liczne wyzwania i że często nieprzyjazne jest pole, na które rzucacie ziarno, i nierzadko pojawiają się pokusy, aby zamknąć się za murem strachu, by lizać swoje rany, opłakując czas, który już nie wróci, i przygotowując stanowcze odpowiedzi na już ostre sprzeciwy.

Jesteśmy jednakże zwolennikami kultury spotkania. Jesteśmy żywymi sakramentami w uścisku Bożego bogactwa z naszym ubóstwem. Jesteśmy świadkami uniżenia, łaskawości Boga, który uprzedza w miłości nawet naszą pierwotną odpowiedź.

Dialog jest naszą metodą, nie ze względu na przebiegłą strategię, ale z uwagi na wierność Temu, który niestrudzenie przechodzi przez ludzkie place i na nie powraca, aż do godziny jedenastej, by zaofiarować swoją miłość (Mt 20, 1-16).

Drogą jest zatem dialog: dialog między wami, dialog w waszych wspólnotach kapłańskich, dialog ze świeckimi, dialog z rodzinami, dialog ze społeczeństwem. Niestrudzenie będę was zachęcał do dialogu wolnego od lęku. Im bogatsze jest dziedzictwo, jakim macie szczerze i otwarcie się dzielić, tym bardziej wymowna winna być pokora, z jaką macie je oferować. Nie lękajcie się «exodusu», który jest niezbędny dla wszelkiego autentycznego dialogu. W przeciwnym razie nie sposób zrozumieć racji drugiej osoby ani do końca pojąć, że brat, do którego trzeba dotrzeć i uratować mocą i bliskością miłości, liczy się bardziej niż stanowiska, które uważamy za dalekie od naszych, nawet autentycznych przekonań. Nie godzi się, aby pasterz posługiwał się ostrym i wojowniczym językiem podziałów, nie ma on prawa obywatelstwa w jego sercu, a chociaż zdaje się zapewniać na jakiś czas pozorną przewagę, to tylko trwała atrakcyjność dobra i miłości jest naprawdę przekonująca.

Trzeba pozwolić, aby nieustannie rozbrzmiewały w naszym sercu słowa Pana: «Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych» (Mt 11, 29). Jarzmo Jezusa jest jarzmem miłości, dlatego daje pewność pokrzepienia. Czasami ciąży nam osamotnienie w naszym trudzie i tak bardzo ciąży nam jarzmo, że nie pamiętamy już, iż otrzymaliśmy je od Pana. Wydaje się nam, że jest tylko nasze, a zatem wleczemy się niczym zmęczone woły na nieurodzajnym polu, dręczeni poczuciem, że pracowaliśmy na próżno, zapominając o pełni pokrzepienia związanej nierozerwalnie z Tym, który dał nam obietnicę.

Winniśmy uczyć się od Jezusa; albo jeszcze lepiej, uczyć się Jezusa, cichego i pokornego; zagłębić się w Jego łagodność i pokorę przez kontemplację Jego postępowania. Ukazywać naszym Kościołom i naszemu ludowi, nierzadko przytłoczonemu przez trud codziennego życia, słodycz jarzma Pana. Pamiętać, że tożsamości Kościoła Jezusowego nie zapewnia «spadający z nieba i pochłaniający ogień» (por. Łk 9, 54), ale tajemnicze ciepło Ducha Świętego, który «leczy serca ranę, nagina, co jest harde, prowadzi serca zabłąkane».

Wielką misję, jaką powierza nam Pan, wypełniamy w komunii, w sposób kolegialny. Świat jest już tak rozdarty i podzielony! Fragmentaryzacja panuje już wszędzie. Dlatego Kościół, «niepodzielna tunika Pana», nie może dać się podzielić, rozerwać na kawałki lub stać się przedmiotem sporu.

Naszą biskupią misją jest przede wszystkim umacnianie jedności, której treść określa Słowo Boże i jedyny Chleb z Nieba, dzięki którym każdy z powierzonych nam Kościołów pozostaje katolicki, ponieważ jest otwarty i trwa we wspólnocie ze wszystkimi Kościołami partykularnymi oraz z Kościołem Rzymu, który «przewodniczy w miłości». Konieczne jest zatem czuwanie nad tą jednością, strzeżenie jej, sprzyjanie jej, świadczenie o niej jako znaku i narzędziu, które ponad wszelkimi barierami jednoczy narody, rasy, klasy społeczne i pokolenia.

Zbliżający się Rok Święty Miłosierdzia, wprowadzając nas w niewyczerpane głębie serca Bożego, w którym nie ma żadnego podziału, niech będzie dla wszystkich dogodną okazją do umocnienia komunii, doskonalenia jedności, godzenia różnic, przebaczania sobie nawzajem i przezwyciężenia wszelkich podziałów, tak aby jaśniało wasze światło jak «miasto położone na górze» (Mt 5, 14).

Ta posługa jedności jest szczególnie ważna dla waszego umiłowanego kraju, którego ogromne zasoby materialne i duchowe, kulturowe i polityczne, historyczne i ludzkie, naukowe i technologiczne nakładają poważne obowiązki moralne w oszołomionym świecie, z trudem poszukującym nowej równowagi pokoju, dobrobytu i integracji. Istotnym elementem waszej misji jest więc ofiarowanie Stanom Zjednoczonym Ameryki pokornego i potężnego zaczynu jedności. Niech ludzkość wie, że mieszka z nią «sakrament jedności» (Lumen gentium, 1), a to jest gwarancją, że jej przeznaczeniem nie jest porzucenie i rozproszenie.

A takie świadectwo jest latarnią morską, która nie może zgasnąć. Istotnie, w gęstych ciemnościach życia ludzie potrzebują, by ich prowadziło jej światło, by mieli pewność, że czeka na nich port, pewność, że ich łodzie nie rozbiją się o skały ani nie będą zdane na łaskę fal. Zachęcam więc was, bracia, abyście stawiali czoło trudnym problemom naszych czasów. W głębi każdego z nich jest zawsze życie jako dar i odpowiedzialność. Przyszłość wolności i godności naszych społeczeństw zależy od sposobu, w jaki będziemy umieli reagować na te wyzwania.

Niewinne ofiary aborcji, dzieci umierające z głodu lub pod bombami, imigranci tonący, gdy poszukują lepszego jutra, osoby starsze lub chore, które są ciężarem, ofiary terroryzmu, wojen, przemocy i handlu narkotykami, środowisko niszczone przez rabunkowy stosunek człowieka do przyrody — w tym wszystkim mamy zawsze do czynienia z darem Bożym, którego jesteśmy szlachetnymi szafarzami, ale nie panami. Niedopuszczalne jest zatem uchylanie się od tych problemów lub ich przemilczanie. Nie mniej ważne jest głoszenie Ewangelii rodziny, którą podczas zbliżającego się Światowego Spotkania Rodzin w Filadelfii będę miał okazję głosić z mocą razem z wami i całym Kościołem.

Te niezbywalne aspekty misji Kościoła należą do sedna tego, co zostało nam przekazane przez Pana. Mamy zatem obowiązek ich strzec i je przekazywać, nawet wtedy, gdy mentalność danej epoki staje się hermetyczna i wrogo nastawiona do tego orędzia (por. Evangelii gaudium, 34-39). Zachęcam was do dawania takiego świadectwa za pomocą narzędzi i kreatywnej miłości oraz z pokorą prawdy. Potrzebuje ono nie tylko zewnętrznych oświadczeń i głoszenia, ale również zdobycia miejsca w sercach ludzi i w świadomości społeczeństwa.

W związku z tym jest bardzo ważne, aby Kościół w Stanach Zjednoczonych był także prostym ogniskiem domowym, przyciągającym ludzi urokiem światła i ciepłem miłości. Jako pasterze dobrze znamy ciemności i zimno, które wciąż są na tym świecie, samotność i opuszczenie wielu osób — również tam, gdzie jest wiele możliwości komunikacyjnych i bogactw materialnych — znamy także lęk przed życiem, rozpacz i liczne sposoby ucieczki.

Zatem tylko Kościół, który potrafi gromadzić wokół «ogniska», jest w stanie przyciągać. Nie chodzi oczywiście o byle jaki ogień, ale o ten, który zapłonął w poranek Wielkanocny. To zmartwychwstały Pan nieustannie wzywa pasterzy Kościoła nieśmiałym głosem wielu braci: «Macie coś do jedzenia?». Trzeba rozpoznać Jego głos, jak apostołowie na brzegu Jeziora Galilejskiego (por. J 21, 4-12). Jeszcze bardziej decydujące znaczenie ma zachowanie pewności, że żar Jego obecności, rozpalony ogniem męki, poprzedza nas i nigdy nie zgaśnie. Jeśli brakuje tej pewności, powstaje niebezpieczeństwo, że staniemy się czcicielami popiołów, a nie strażnikami i szafarzami prawdziwego światła i tego ciepła, które rozpala serce (por. Łk 24, 32).

Zanim zakończę, pozwólcie, że przekażę wam jeszcze dwa zalecenia, które są dla mnie ważne. Pierwsze dotyczy waszego biskupiego ojcostwa. Bądźcie pasterzami bliskimi ludzi, pasterzami bliźnimi i służącymi. Ta bliskość niech wyraża się w sposób szczególny w stosunku do waszych kapłanów. Towarzyszcie im, aby stale służyli Chrystusowi z niepodzielnym sercem, bowiem tylko pełnia zadowala sługi Chrystusa. Proszę więc, nie pozwalajcie im poprzestawać na półśrodkach. Dbajcie o ich źródła duchowe, aby nie ulegali pokusie stania się notariuszami i biurokratami, ale byli wyrazem macierzyństwa Kościoła, który rodzi i wychowuje swoje dzieci. Czuwajcie, aby niestrudzenie wstawali, żeby odpowiedzieć tym, którzy pukają w nocy, nawet wówczas, gdy uważamy, że mamy prawo do wypoczynku (Łk 11, 5-8). Przygotowujcie ich, aby byli gotowi się zatrzymać, pochylić, opatrzyć rany balsamem, otoczyć opieką i troską tych, którzy «przez przypadek» zostali ograbieni z tego, co sądzili, iż posiadają (por. Łk 10, 29-37).

Moje drugie zalecenie dotyczy imigrantów. Przepraszam, jeśli w jakiś sposób mówię niemal «we własnej sprawie». Kościół w Stanach Zjednoczonych zna jak mało kto nadzieje serc migrantów. Zawsze uczyliście się ich języka, wspieraliście ich sprawę, integrowaliście ich bogactwa, broniliście ich praw, promowaliście ich dążenie do dobrobytu, podtrzymywaliście płomień ich wiary. Także teraz żadna amerykańska instytucja nie czyni więcej dla imigrantów niż wasze wspólnoty chrześcijańskie. Obecnie macie tę wielką falę imigracji z Ameryki Łacińskiej, która napływa do wielu waszych diecezji. Nie tylko jako Biskup Rzymu, ale również jako pasterz przybyły z Południa odczuwam potrzebę podziękowania wam i dodania otuchy. Może niełatwo będzie wam czytać w ich duszach; może próbą dla was będzie ich różność. Wiedzcie jednak, że posiadają też bogactwa, którymi mogą się dzielić. Przyjmujcie ich zatem bez lęku. Ofiarujcie im ciepło miłości Chrystusa, a rozszyfrujecie tajemnicę ich serc. Jestem pewien, że jeszcze raz osoby te ubogacą Amerykę i jej Kościół.

Niech Bóg was błogosławi, a Matka Boża niech was strzeże! Dziękuję!

* «Miałem w młodości silne, nie znużone skrzydła. / Ale nie znałem wtedy gór. / Z wiekiem góry poznałem, / Lecz zużyte skrzydła nie nadążą już za myślami. / Geniusz to wiedza zjednoczona z młodością» (Edgar Lee Masters, Umarli ze Spoon River, Aleksander Throckmorton, tł. M. Skwarnicki).

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama