Wypowiedzi uczestników synodu - VII Kongregacja

Wypowiedzi uczestników Synodu (Kiko Arguello, S. Grygiel, s. J. Olech, L. Grygiel) - Zgromadzenie Synodu Biskupów poświęcone Europie, 1-23.10.1999


5 X — VII KONGREGACJA: Auditio I

Francisco José Gomez (Kiko) Argüello Wirtz, współzałożyciel Drogi Neokatechumenalnej (Hiszpania)

Parafia wspólnotą wspólnot

Ludzkość przechodzi proces ewolucji od mentalności wiejskiej do mentalności miejskiej. Stoimy tu w obliczu epokowej przemiany. Kultura wielkiego miasta (por. Ap 17, 18) pogrąża człowieka w sekularyzmie i anonimowości.

W przemówieniu do biskupów Ontario Papież powiedział: «Nie możemy pozwolić, aby anonimowość wielkich miast wdarła się także na nasze zgromadzenia eucharystyczne» i wezwał nas, byśmy czynili z parafii wspólnotę małych wspólnot.

Wyjść z wielkiego miasta, aby wkroczyć do niebieskiej Jerozolimy: oto zadanie Kościoła. Jak je wykonać? — Powracając do najwcześniejszego modelu apostolstwa, jak powiedział Papież w orędziu do VI Sympozjum Konferencji Episkopatów Europy.

Droga Neokatechumenalna prowadzi w parafiach program formacji katolickiej, rodzaj chrześcijańskiej inicjacji ochrzczonych, nawiązującej do formacji katechumenów, realizowanej w małych wspólnotach, która umacnia wiarę tych, co są blisko, i wzywa do wiary oddalonych. Konieczna jest w związku z tym odnowa struktur społecznych Kościoła, aby parafia mogła się stać «niebiańską wioską», odznaczającą się nową estetyką, to znaczy wyposażoną w «katechumenium» — zespół nowoczesnych pomieszczeń dla potrzeb kultu i życia małych wspólnot — i tworzącą bardziej ludzki model społeczeństwa, zdolny otwierać się na nową kulturę.

Pragniemy przedstawić tu konkretną propozycję utworzenia papieskiej komisji do spraw nowej ewangelizacji, która zgodnie z duchem Soboru Watykańskiego II będzie wspomagać głoszenie kerygmatu i chrześcijańską inicjację dorosłych, tak aby byli otwarci na życie i potrafili miłować bliźnich nawet w nieprzyjaciołach, «tak jak Chrystus nas umiłował».


Stanisław Grygiel, Wiceprzewodniczący Instytutu im. Jana Pawła II Papieskiego Uniwersytetu Laterańskiego

Nawrócenie się do prawdy

Chrystus obecny w Kościele nieustannie musi walczyć z chorobą, jaka od wewnątrz trawi każdego z nas. Ewangelia nazywa ją światem. Świat ten jest dzisiaj taki sam, jaki był wczoraj i jaki będzie jutro. Zasadza się na pożądliwości oczu, na pożądliwości ciała i na pysze żywota (por. 1 J 2, 16). Walą one człowieka z nóg, rozbijając w nim organiczną całość, o której mówi sam Bóg w akcie stworzenia człowieka (por. Rdz 1, 28), a na którą składają się miłość, poznanie i praca. Miłość, poznanie i praca oddzielone od siebie przekształacają się w techniki robienia takich lub innych rzeczy. W konsekwencji takiej degeneracji ludzie robią coś, co nazywają miłością, ale nie miłują, robią coś, co nazywają poznaniem, ale nie poznają, i robią coś, co nazywają pracą, ale nie pracują. Aktywizm przejawiający się w miłości, w najlepszym wypadku filantropicznej, w poznaniu będącym poznawaniem własnych wytworów, oraz w pracy zmierzającej jedynie do produkowania rzeczy pożytecznych i przyjemnych, dezintegruje i opanowuje ludzi do tego stopnia, że traktują oni nawet człowieka i Boga jak przedmioty poddane kalkulującemu rozumowi. Zdezintegrowani ludzie używają więc człowieka, a nawet Boga, tak długo, jak długo jest im to potrzebne. Chora miłość, chore poznanie i chora praca poddają człowiecze myśli, człowiecze działania, a więc także i pracę duszpasterską rozpadającemu się czasowi oraz polityce. Wówczas ludzie zamiast dorastać do ideału będącego racją ich życia oraz całej rzeczywistości, dostosowują się do chorób i stają się ich przedmiotami. Przedmioty przedmiotów nie kochają, nie poznają nikogo i niczego, i dla nikogo nie pracują.

Ludzie ci uwiedzeni przez prawdy wytworzone przez nich samych, prawdy, które funkcjonują tak, jakby były samą prawdą, zapominają o własnej podmiotowości. Nie należy więc dziwić się, że stają się oni coraz bardziej niezdolni do małżeństwa, do rodziny, do społeczeństwa, a to oznacza, że stają się niezdolni do Kościoła.

Ewangelizacja, która nie przywraca człowiekowi zdolności do nawiązywania relacji z innymi ludźmi oraz z Bogiem, ewangelizacja, która nie pomaga im wyjść «z dalekich stron», gdzie pozostaje im tylko zdolność do «napełniania żołądka strąkami, jakimi żywią się świnie» (por. Łk 15, 13-16), ewangelizacja, która nie uwalnia ich od opinii, jakimi żyje świat, i nie prowadzi do transcendencji Ojca, w którego domu mogą cieszyć się królewską godnością przysługującą suwerennym podmiotom, bardzo łatwo wpada w moralizowanie. Moralizowanie zasadza się zawsze na tej lub innej ideologii, obiecującej jakieś utopijne królestwo.

Chrystus, rozpoczynając apostolską pracę, wołał razem z Janem: «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię» (Mk 1, 15). Ewangelizowanie nie sprowadza się do pięknych słów: «Tak! Tak»! Przypowieść o dwóch synach pokazuje, że ten, kogo nie przenika żal z powodu popełnionego zła, kto nie nawraca się, nie idzie pracować do winnicy ojca. Znamienna jest odważna glosa, jaką kończy się ta przypowieść: «Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego» (Mt 21, 28-32). Przypowieść o dwóch synach winno się czytać przed rozpoczęciem każdego zebrania, każdego sympozjum, każdego synodu.

Nawracając się, czyli nieustannie uzgadniając siebie z Bogiem obecnym w innych ludziach, człowiek rodzi się na nowo — jest podmiotem. Być podmiotem znaczy ustawicznie pracować, ustawicznie miłować dobro i ustawicznie poznawać prawdę. Właśnie nawracając się do dobra i do prawdy, człowiek odkrywa i uznaje, że jest zdolny do miłości, do poznania i do pracy. Z człowiekiem bowiem jest tak, że jego miłowanie jest tylko miłowaniem tego, co już zostało umiłowane przez Boga; że jego myślenie jest tylko myśleniem na nowo tego, co Bóg już pomyślał, a jego praca jest tylko współ-pracą z Bogiem. Kiedy dzieje się inaczej, myśli i działania człowieka z łatwością przystosowują się do świata i funkcjonują tak, jakby były jego wypadkowymi. Prawda wyzwalająca człowieka objawia się i spełnia w jego nawracaniu się do Boga, a nie w krzątaninie, o której decyduje świat.

Po całonocnej jałowej pracy, apostołowie razem z Piotrem jeszcze raz wypłynęli «na głębię» i zarzucili sieci tym razem na Słowo, jakim jest Chrystus. «Skoro to uczynili zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać» (Łk 5, 4-7). Tak jest zawsze. Zarzucając sieci na słowa dostosowane do świata, rzucamy je w niewłaściwych kierunkach.

Czuję drżenie, z jakim każdy Piotr słucha słów Chrystusa: «Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony, nawróciwszy się, utwierdzaj twoich braci» (Łk 22, 31-32). Czuję to drżenie, ale czy ja sam drżę? Ten, kto się nie nawraca, nie jest zdolny do pracy duszpasterskiej, ponieważ żyje poza miłością do dobra i poza poznaniem prawdy.

Tylko ten, kto nawraca się do Boga, to znaczy ten, kto umiera dla siebie w nadziei, że odrodzi się w Innym obecnym w innych ludziach, wstępuje do zstępującego Boga. Dlatego człowiek, który umiera dla siebie zawierzając się Bogu, staje się krzewem gorejącym.

Każdy płonie tym, do czego, ewentualnie do kogo się nawraca. Krzewy płonące Bogiem są świadkami-męczennikami. Ukazują prostą drogę, którą straciliśmy z oczu «w głębi ciemnego (...) lasu» (Dante). Tylko ta śmierć i ta nadzieja, w których rozbrzmiewa «Ja Jestem», pomagają nam wyjść z chorobliwych ciemności świata i prowadzą nas do Ziemi Obiecanej (por. Wj 3, 14), jakiej tacy ludzie są Pamięcią nawet wtedy, kiedy świat ją w nich zaciera i osłabia.


S. Jolanta Olech USJK, Przełożona generalna Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego (Polska)

Kościół może liczyć na zakony

Czytając Instrumentum laboris odnosi się wrażenie, że w podejmowanym wysiłku odnowy Kościół w Europie nie spodziewa się zbyt wiele od życia zakonnego. Zakonnicy i zakonnice wierzą jednak, że nasze możliwości nie wyczerpały się całkowicie, że mamy i pragniemy dać nasz wkład w budowanie Kościoła Chrystusowego. W tym kontekście pragnę z całego serca podziękować Ojcu Świętemu za miłość do życia konsekrowanego, za cierpliwe dzieło formacji, za jego zaufanie potwierdzone niezliczoną ilość razy.

Sytuacja przemian i kryzysu, w jakiej znajduje się życie zakonne od lat, może rzeczywiście budzić pewien sceptycyzm co do możliwości odnowy. To niełatwe doświadczenie zachęca jednak zakonników i zakonnice do krytycznego spojrzenia na siebie samych, do poszukiwania tego, co zasadnicze w naszym życiu. Wiemy, że dziś nasze istnienie zależy od zdolności do radykalnego opowiedzenia się za Chrystusem, od tego, czy pozwolimy, aby przemieniał nas swą łaską tak, byśmy stawali się coraz bardziej przejrzystymi świadkami Jezusa Chrystusa. Wiemy też, że musimy ciągle na nowo powracać do źródeł i autentyzmu charyzmatów założycieli w ich potrójnym wymiarze: duchowości, posługi otwartej na potrzeby naszych czasów i zwróconej ku najbardziej potrzebującym oraz stylu życia odpowiadającego powołaniu i otwartego na nowe uwarunkowania.

Wiele jest miejsc diakonii, gdzie osoby konsekrowane wnosiły i wnoszą swój wkład, od posługi modlitwy i cierpienia poczynając. Samotność i różne wymiary współczesnego ubóstwa (duchowego, materialnego), dzieci ulicy, młodzież opuszczona i zagubiona, rodzina, osoby starsze i chore, obrona życia, działania związane z wychowaniem, nauczaniem i formacją, praca charytatywna — to tylko niektóre z dziedzin stanowiących dla nas codzienne wyzwanie i budzących wewnętrzny niepokój, że nie zawsze i nie wszystkie potrzeby możemy ogarnąć i na nie odpowiedzieć.

Nasze oddanie Chrystusowi i jego misji dokonuje się w Kościele i dla Kościoła, w komunii z pasterzami i z całym Ludem Bożym. Wiemy, że musimy się ciągle na nowo nawracać i to w wielu dziedzinach naszego życia. Wiemy, że musimy wsłuchiwać się w to, co Duch dziś nam mówi. Gorąco pragniemy, aby Kościół mógł na nas liczyć, aby nas potrzebował i aby brał pod uwagę nasz wkład w opracowywaniu swych duszpasterskich strategii. Sądzimy, że słowo zachęty i zaufania, wyrażone przez Synod, mogłoby stać się silnym bodźcem do odnowy życia zakonnego w Europie.


Ludmiła Grygiel, Redaktor kwartalnika «Il Nuovo Areopago»

Wiara i modlitwa

«Nieustannie się módlcie» (1 Tes 5, 17)

Kościół w Europie przeżywa kryzys objawiający się w wielu dziedzinach Jego życia i przybierający różne formy. Jak zawsze w takich sytuacjach, członkowie Kościoła nie tracą nadziei, lecz podejmują refleksję nad przyczynami kryzysu i sposobami przezwyciężenia go. Kryzys stanowi bowiem okazję do lepszego poznania tożsamości Kościoła oraz Jego nauczania. W momencie kryzysu uświadamiamy sobie, iż Kościół działa w świecie, ale nie jest jedną z wielu instytucji «oświatowych». Chrystus jest jego fundamentem i źródłem siły, a zatem moc i skuteczność jego misji nie zależy od uwarunkowań historycznych. Również i dzisiaj Chrystus zbawia ludzi według paradoksalnej logiki Bożego miłosierdzia. Ta prawda wiary wzbudza nadzieję, że Bóg ocali wszystkie europejskie Sodomy i Gomory, jeśli tylko znajdzie w Europie przynajmniej «dziesięciu sprawiedliwych», to znaczy ludzi zachowujących Boże przykazania i ściśle zjednoczonych z Jedynym Sprawiedliwym.

Współczesny człowiek jest zagubiony wśród rozlicznych propozycji osiągnięcia szczęścia na tej ziemi. Owo bolesne doświadczenie budzi pragnienie trwałego, wiecznego szczęścia, czyli tęsknotę za zjednoczeniem z Bogiem. Mieszkańcy naszego kontynentu przekonują się, że to, co wieczne stanowi niezbędny warunek życia duchowego. Pragną nawiązać dialog z Bogiem, aby wypowiedzieć swe udręki i niepokoje oraz zapytać Go o sens życia. W pytaniu o sens życia skierowanym do Boga człowiek wyraża swą nadzieję, która go nieskończenie przekracza. Takie pytanie jest modlitwą. Dzięki modlitwie człowiek przestaje być samotny.

Wielu ludzi czuje potrzebę rozmowy z Bogiem i zwraca się do Kościoła z tą samą prośbą, z jaką apostołowie zwrócili się do Jezusa: «Naucz nas modlić się» (Łk 11, 1). Jeśli ich prośba nie zostaje wysłuchana, odchodzą od Kościoła i szukają dalej, trafiają do buddystów albo do sekt. Nie zapominajmy jednak, że uczniowie sformułowali tę prośbę wtedy, gdy widzieli modlącego się Jezusa. Należy się zatem obawiać nie tylko tego, że prośba ludzi pragnących się modlić nie zostanie wysłuchana, ale że nie zwrócą się do chrześcijan, bo nie widzą ich na modlitwie. Kryzys wiary i nadziei, jaki aktualnie przeżywamy, jest w dużym stopniu spowodowany zaniedbywaniem modlitwy. Bez modlitwy chwieje się wiara i słabnie nadzieja.

Modlitwa jest ojczystym językiem chrześcijańskiej duszy; znają go i używają papieże, teologowie i wieśniaczki. Bez modlitwy chrześcijanin jest niemy, chociażby bardzo dużo mówił. Jeśli zapomni tego języka, nie potrafi wyrazić swej nadziei; używa słów nieadekwatnych do tej rzeczywistości, ku której kieruje go nadzieja.

Modlitwa objawia ekstatyczny charakter osoby ludzkiej, pozwala człowiekowi wyjść ponad samego siebie, unosi go ku Bogu. Modlitwa uwalnia człowieka od ograniczeń doczesności i daje mu przedsmak wieczności. Modlący się człowiek nie przestaje żyć i działać w świecie, ale również przez modlitwę wpływa na bieg historii. Prawdziwa modlitwa nie ogranicza się do wypowiadanych słów, lecz przenika całe życie, dzięki czemu ratuje przed powierzchownym aktywizmem i rozpaczą z powodu chwilowych klęsk.

Modlitwa wyraża komunionalny charakter osoby ludzkiej, nie jest przeto nigdy egocentryczna ani też egoistyczna, nie jest monologiem, lecz dialogiem. Bóg zawsze podejmuje dialog, wysłuchuje wszystkie prośby, a często daje to, o co ludzka nadzieja nie ośmiela się prosić. Każdy modlący się chrześcijanin uczestniczy w cudownej wymianie modlącego się Kościoła wszystkich epok. Każdy modlący się chrześcijanin ubogaca eklezjalny skarbiec modlitwy, a zarazem ma prawo korzystać z niego. Modlitwa za innych wychowuje do ofiary za innych. Gdy w Kościele następuje ożywiona, bezinteresowna wymiana modlitwy i ofiary, a nie opinii, nie grozi mu żaden kryzys.

Duchowe dziedzictwo Kościoła zawiera drogocenne perły, jakim jest nauczanie o modlitwie Chrystusa oraz Jego uczniów poprzez wieki. Jednak Kościół zachodni zbyt mało wykorzystuje to bogactwo w duszpasterstwie i katechezie, zbyt rzadko czerpie wodę żywą z głębokiej studni napełnianej przez wielkich mistyków. Nawet katolicy znający biografie mistyków poprzestają na podziwianiu ich rozlicznych form działalności — wiele z nich niewątpliwie wpłynęło na bieg historii Europy — a nie uczą się od nich modlitwy. Zapominamy o ważnej regule ich życia: im bardziej ożywiona była ich działalność, tym więcej się modlili.

Mistycy uczą nas nie tylko modlitwy, ale także ofiarnej służby Kościołowi w trudnych sytuacjach. Z miłości do Oblubienicy Chrystusowej podejmowali rozliczne działania, aby tylko przywrócić Jej pierwotne piękno. Ofiarowywali Kościołowi także i modlitwy, udręki, pragnienia, łzy i wyrzeczenia (św. Katarzyna Sieneńska). Miłość do Kościoła, jak każda miłość, wymaga ofiary i często łączy się z cierpieniem. «Miłość i boleść idą w parze» (bł. s. Faustyna).

Mistycy wiele uczynili dla umocnienia wiary i ożywienia nadziei swoich współczesnych, ale nie mieli do dyspozycji prawie żadnych narzędzi działania i nie odnieśli spektakularnych sukcesów. Nie pragnęli też światowych honorów i pochwał. Nie bali się niepopularności. Dla dobra Kościoła z pokorą przyjmowali niesprawiedliwą krytykę czy niezrozumienie. Ich ofiarna służba Kościołowi wyrażała ich sensus Ecclesiae i opierała się na totalnym posłuszeństwie Kościołowi.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama