Patroni Europy - Boży bohaterowie: Stanisław Kostka

Fragment książki dla dzieci o wielkich świętych (2)

Patroni Europy - Boży bohaterowie: Stanisław Kostka

Piera Paltro

PATRONI EUROPY - BOŻY BOHATEROWIE

Ilustrowała Augusta Curelli



Święty Stanisław Kostka

1550 — 1568

 

 

Cześć! Witajcie chłopcy i dziewczęta! Małolaty i nieletni — jak was dzisiaj w XXI wieku nazywają dorośli.

Jestem Stanisław Kostka i choć urodziłem się w 1550 roku, to jednak ciągle przynależę do was — dzieci i młodzieży. Z tej prostej przyczyny, że Pan Jezus pozwolił mi żyć na ziemi niecałe osiemnaście lat. Ale to jest moje wielkie szczęście i łaska od Boga! Bo i pomyślcie! Choć minęło czterysta trzydzieści i sześć lat, jak Matka Najświętsza z Jezusem przyszli do mnie w Rzymie i zabrali do nieba, pozostaje zawsze młodzieńczy, tak jak wy ... bo nie zdążyłem osiwieć, ani wyłysieć, moje ciało nie zaznało starości.

Wspomniałem o Rzymie, i zaraz na początku pragnę wam Europejczykom wyjaśnić, że nie jestem rodowitym Rzymianinem ani Włochem. Jestem Polakiem, tak samo jak papież Jan Paweł II. Urodziliśmy się tylko w różnych dzielnicach (regionach) Polski. Ja urodziłem się we wsi Rostkowo koło małego miasta Przasnysza na północy Mazowsza. Ojciec Święty — to zapewne wiecie — urodził się w mieście Wadowice blisko Krakowa.

Nie ukrywam teraz mojej radości, że mogę do was mówić wśród tak wspaniałych Patronów Europy i zasłużonych dla niej Świętych. Nawet z tego prostego powodu, że jestem najmłodszy w tym gronie. Ale nie tylko to ! Tak na dobrą sprawę — ja też jestem Europejczykiem.

— Zaraz — powiecie — to oczywiste, przecież Polska jest w środkowej Europie.

Naturalnie, że Polska zawsze była i jest w Europie. Ja zaś mam na myśli coś innego, moje ziemskie życie poza Polską jest związane z Austrią, Niemcami i Włochami (Italią). A więc podobnie jak św. Brygida Szwedzka szedłem przez Europę z północy na południe. Długa to była droga. Nawet dla Jana Pawła II przestrzeń ta była odległa, daleka... Gdy został papieżem 16 października 1978 roku, w pierwszym przemówieniu do Rzymian i do ludzi na całym świcie ( z pomocą telewizji), powiedział: „Przybywam do Was z dalekiego kraju”.

 

 

Pragnę więc wam opowiedzieć najpierw o moim rodzinnym kraju. A rodzinny kraj to moi kochani rodzice: mama Małgorzata z rodu Kryskich i tato Jan Kostka. Oboje wyrośli w wierze katolickiej i nas wychowywali w dużej pobożności. Mówię — nas, bo mam na myśli moje rodzeństwo: trzech braci i dwie siostry. Możecie sobie wyobrazić, jak gwarno i wesoło było na naszym dworze w Rostkowie przy takiej gromadce dzieci...

Ojciec pielęgnował tradycje rycerskie dziadków, dlatego król Zygmunt August mianował go kasztelanem zakroczymskim. Moi wujowie Wojciech i Stanisław Kryscy byli bardzo wykształceni, służyli królom Polski jako dyplomaci na forum Europy. Nasi rodzice zabiegali o to, abyśmy byli wykształceni i dlatego — odkąd tylko pamiętam — na naszym dworze był zawsze ksiądz kapelan, który uczył nas czytać i pisać, a przede wszystkim objaśniał naukę Pana Jezusa; przygotowywał nas także do Pierwszej Komunii Św. i sakramentów. Gdy miałem lat dwanaście, tato zatrudnił dla nas nauczyciela Jana Bilińskiego. Odbywał on studia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i miał obowiązek uczyć mnie i brata Pawła języków obcych: łaciny, greki i niemieckiego, a także retoryki. Pan Bieliński mieszkał razem z nami i towarzyszył nam od rana do wieczora. Był bardzo młody, lubił się z nami bawić, ale zabawy odbywały się często na styl grecki, rzymski bądź niemiecki, z koniecznością posługiwania się tymi językami.

Wiosną 1564 roku tato ujawnił swoje plany wobec mnie i brata Pawła. Pod wpływem naszego stryja — biskupa chełmińskiego Piotra Kostki, postanowił nas wysłać na dalsze kształcenie do Wiednia — stolicy Austrii. Najstarszy nasz brat Wojtek miał zostać przy rodzicach i przejąć po nich ojcowiznę, my zaś z Pawłem byliśmy niemal rówieśnikami. Pawłuś tylko o rok był ode mnie starszy i właśnie nas obu ojciec przeznaczył, abyśmy się kształcili i w przyszłości zajęli stanowiska po naszych wujach czy stryjach.

Tak, w waszym — gimnazjalistów — wieku, jako niespełna czternastoletni chłopiec, razem z Pawłem i nauczycielem Bilińskim, wyruszyłem konno w czerwcu 1564 roku z Rostkowa przez Zakroczyn — Warszawę — Kraków do Wiednia. W cesarskiej stolicy stanęliśmy 24 lipca i byliśmy świadkami pogrzebu cesarza Ferdynanda I. To on sprowadził Zakon Jezuitów do Wiednia, przydzielił im duży dom, w którym mogli zamieszkiwać i uczyć się młodzieńcy z cesarstwa i innych krajów Europy.

W szkole tej odczuwaliśmy, że Kościół Chrystusowy jest jeden i Europa jest jedna. W carskim kolegium, prowadzonym przez ojców jezuitów, mieszkaliśmy tylko pół roku. Cesarz Maksymilian II, syn zmarłego Ferdynanda, odebrał gmach Jezuitom w marcu 1565 roku i przeznaczył go na inne cele. Sytuacja była dla nas wszystkich bardzo zła, bo po kilku miesiącach nauki groziło rozwiązanie szkoły. Jednak dzięki uprzejmości ojców jezuitów, wykłady zostały przeniesione do ich zakonnego domu. Każdy uczeń musiał sobie poszukać stancji w mieście, na której mógłby zamieszkać.

Paweł z panem Bilińskim wynajęli stancję w domu senatora miasta Wiednia — pana Kimberkera, bardzo pobożnego luteranina.

Żyło nam się zupełnie dobrze, bo kwatera była wygodna, na wykłady i do kościoła na nabożeństwa było blisko.

Szybko minęła wiosna, a pod koniec roku nasi nauczyciele zauważyli u nas wyraźne postępy w zdobywaniu wiedzy. Wakacje zleciały niewiadomo kiedy i zaczęliśmy drugi rok nauki w kolegium.

Dni jesieni stawały się coraz krótsze, a z początkiem grudnia przyszła ostra zima i wraz z nią zaatakowała mnie dziwna choroba. Mimo że miałem gorączkę, byłem przytomny. Poprosiłem brata i pana Bilińskiego, żeby sprowadzili jednego z ojców jezuitów, aby wyspowiadał mnie i udzielił Komunii Św. Niestety moje prośby nie zostały spełnione. Paweł z panem Bilińskim przyznali się, iż zaraz na początku przy wynajmowaniu stancji, przyrzekli Kimberkerowi, że nigdy nie zaproszą księdza do jego domu. Dali mu słowo szlacheckie i to było dla nich najważniejsze.

Mimo coraz większej słabości, jaka mnie ogarniała modliłem się z całych sił — choć ich nie miałem — abym nie umierał bez przyjęcia Pana Jezusa w Komunii Świętej. Prosiłem Matkę Najświętszą, aby mnie nie opuszczała. Przyzwałem św. Barbarę, bo jeszcze w Rostkowie dowiedziałem się od księdza kapelana, że jest ona patronką dobrej śmierci.

Tak moi drodzy koledzy i koleżanki, gdy miałem piętnaście lat, myślałem o śmierci, o rozstaniu się z tym światem. Pragnąłem tylko zanim umrę, przyjąć Pana Jezusa w Komunii Św. Z całego serca, z całej duszy błagałem, choć bez słów, żeby — Pan Jezus, Najświętsza Maryja nasza Matka w niebie, i św. Barbara, i św. Stanisław, mój patron, którzy wszystko wiedzą, co dzieje się w mej duszy — mnie wysłuchali.

Przyznaję, że pan Bieliński robił wszystko, co było dla niego możliwe, aby mnie ratować. Pod dom Kimberkera podwozili z Pawłem najlepszych medyków wiedeńskich, ale i oni nie umieli mi pomóc. Byli bezsilni, a najbardziej mój nauczyciel, czuwający przy mnie całe noce i zasypiający ze zmęczenia. Ja zaś spać nie mogłem, zamykałem oczy i modliłem się myślą i sercem.

I oto w nocy przez powieki zauważam wielkie światło... Otwieram oczy i widzę w blasku tego światła Matkę Najświętszą z Dzieciątkiem Jezus w ramionach, jak podchodzi do mnie, a Jezus mnie błogosławi... Uniosłem się na posłaniu, aby wziąć Dzieciątko od Matki, ale oni znikają... Robi mi się smutno, że odeszli, lecz zaraz słyszę dzwonki kościelne, takie, jakimi posługują się ministranci w czasie Mszy św. Drzwi się otwierają, wchodzi św. Barbara ze złocistym kielichem, podchodzi do mnie i podaje mi Komunię Świętą. Przymknąłem oczy i dziękowałem Bogu, że mnie wysłuchał.

Tymczasem zrywa się pan Bieliński z fotela, podbiega do mnie, siedzącego w łóżku, oczom nie wierzy, że żyję. Ja zaś go proszę, aby podał mi ubranie, gdyż jestem zupełnie zdrowy...

I tak rzeczywiście było: skoro ranek zaświtał, z panem Bielińskim i Pawłem poszedłem do kościoła, aby podziękować Panu Jezusowi i Matce Bożej za uzdrowienie.

Uwierzcie mi chłopcy i dziewczęta, że od tego uzdrowienia wszystko w moim życiu zaczęło się zmieniać. Przestała mnie interesować jazda i wyścigi konne, porzuciłem naukę dworskiego tańca...Ciągle chodziła mi po głowie maksyma: „Do wyższych rzeczy zostałem stworzony i dla nich tylko mi żyć”. Uznałem, że w moim życiu najważniejszy i pierwszy będzie Bóg. Zapragnąłem całkowicie poświęcić swoje życie w służbie dla Chrystusa, zostać ubogim zakonnikiem w Towarzystwie Jezusowym.

W kolegium uczyłem się pilnie, poznałem nowe języki, marzyłem, żeby w przyszłości popłynąć na dalekie misje, aby cały świat poznał swego Zbawiciela Pana Jezusa. W liście do rodziców zwierzyłem się ze swoich planów. W odpowiedzi otrzymałem list od ojca, w którym zawiadamiał, iż po ukończeniu kolegium mam obowiązek razem z Pawłem wrócić do Polski i poddać się jego woli. W kolejnych listach błagałem go o pozwolenie na wstąpienie do zakonu jezuitów, a on odmawiał przez cały rok 1566 aż do wakacji 1567 roku. W sierpniu, po chlubnym ukończeniu kolegium, mieliśmy wracać razem z naszym nauczycielem panem Bilińskim do rodzinnego kraju.

Nadszedł sierpień, zaczęło się przygotowywanie karety, zaprzęgów konnych do drogi. W domu Kimberkera ciągłe pakowanie. Nie chciałem się poddawać, bo wiedziałem, że Bóg chce inaczej niż mój ojciec. Prosiłem jezuitów w Wiedniu, aby przyjęli mnie do zakonu bez zgody rodzica, ale oni bali się zarówno ojca, jak i opinii, że mnie źle wychowali (wszak byłem ich uczniem w kolegium). Zdecydowanie odmówili.

Wtedy stanął przy mnie Pan Jezus i powiedział mi w duszy: „Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien”. Chciałem pokazać czynem, że kocham Go ponad wszystko, dlatego w niedzielę 10 sierpnia 1567 roku uczestniczyłem rankiem we Mszy św. Przyjąłem Komunię, potem z pewnym ubogim młodzieńcem zamieniliśmy się na ubrania i w tym przebraniu udałem się w drogę do Niemiec z nadzieją, że może tam jezuici przyjmą mnie do zakonu.

Samotnie i pieszo przeszedłem ponad siedemset kilometrów, najpierw do Augsburga, a potem do Dylingi, aby spotkać się z ojcem Piotrem Konizjuszem, który jako przełożony jezuitów na całe Niemcy, mógłby mnie przyjąć. Niestety, on też mi odmówił. Pozwolił jedynie, abym odpoczął w domu zakonnym i z końcem września wyprawił mnie do Rzymu, razem z Jakubem Genueńczykiem i Reynerem z Leodium.

W trójkę przeszliśmy ponad 1100 kilometrów przez Alpy i Apeniny. Z Bożą opieką przybyliśmy do Rzymu 25 października 1567 roku. Tego dnia towarzysze podróży przedstawili mnie ojcu Franciszkowi Bergiaszowi — przełożonemu zakonu i przekazali list od ojca Piotra Kanizjusza. Przełożony list przeczytał i powiedział do mnie:

— Jesteś przyjęty do Towarzystwa Jezusowego. Odpoczniesz po podróży i rozpoczniesz nowicjat u Św. Andrzeja Apostoła na Kwirynale.

Byłem szczęśliwy. Dziękowałem Panu Jezusowi, że wreszcie będę mógł się uczyć, pracować i uświęcać, aby jak najlepiej służyć braciom i siostrom.

Mój ojciec nie pogodził się z tym, że będę biednym zakonnikiem, pisał listy z groźbami, że jeżeli jezuici mnie nie wydalą i nie wrócę do Rostkowa, to odnajdzie mnie i zakuje w kajdany. To bardzo mnie bolało...Przecież kochałem nadal moich rodziców, czciłem ich i szanowałem, nieustannie modliłem się za nich, ale Pana Jezusa chciałem kochać nade wszystko. W Nim i przez niego byłem pełen miłości dla przełożonych, braci nowicjuszy, którzy napływali z różnych krajów. Kochałem chorych i ubogich w mieście, do których przełożeni wysyłali nas z posługą ... tak upłynął niemal rok nowicjatu.

Od 1 sierpnia 1568 roku zaczęło mi towarzyszyć wewnętrzne przeczucie, iż miesiąc ten będzie dla mnie ostatni na ziemi. Była to wielka łaska od Pana — mogłem się przygotowywać do najważniejszego spotkania. Modliłem się żarliwie za przyczyną Matki Najświętszej — wszak to moja Matka — i mojego opiekuna w tym miesiącu, a był nim św. Wawrzyniec. Cały Rzym czcił go 10 sierpnia. Ja również, przez modlitwę, umartwienie i Komunię św.

Niepojęte są plany Boże... bo w uroczystość św. Wawrzyńca, wieczorem, ogarnęła mnie słabość i wysoka gorączka. Przełożeni polecili mi położyć się do łóżka. Wtedy powiedziałem: Jeżeli podoba się Bogu, bym z tego łóżka nie wstał, niech się stanie Jego wola.

Codziennie przychodził do mnie lekarz i przez trzy dni nie widział żadnego niebezpieczeństwa — jak mówił — dla mojego życia. Ja zaś wiedziałem swoje....

14 sierpnia w wigilię Wniebowzięcia Matki Bożej wszyscy widzieli, że moje życie dobiega końca na tym świecie. Świadomy tego poprosiłem o spowiedź, przyjąłem sakrament chorych i Komunię Św. Zapadła noc...i zapowiadał się dla mnie piękny dzień Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Wiedziałem, że Ona — moja Matka — przyjdzie po mnie. Błagałem, aby przełożeni i bracia zakonni zdjęli mnie z łóżka i położyli na posadzce. Z oporem, ale spełnili moją prośbę. Z pokorą, aż do ostatniego tchnienia wołałem: Jezus, Maryja... Przyzywałem, aby przyszli po mnie. O 3 godzinie nad ranem zostałem wysłuchany — zabrali mnie do siebie. Już mogłem się cieszyć razem z Matką Wniebowziętą, ze świętymi przed Majestatem Boga w Trójcy Świętej.

Wyobraźcie sobie moi przyjaciele, chłopcy i dziewczęta, że gdy ja odchodziłem do nieba, mój tato — Jan Kostka, wiecie, co zrobił? Wybaczył? O, nie! Nic mi nie wybaczył. Wysłał Pawła do Rzymu, aby z użyciem siły, zakutego w kajdany przywiózł mnie do Rostkowa. I uwierzcie, bo taka jest prawda, mój kochany braciszek spóźnił się trzy tygodnie. Przybył do Rzymu, z pokorą i żalem modlił się przy moim grobie, a ja patrząc na to, na zagniewane serce mego ojca, na cierpienia mojej matki Małgorzaty (była pewna, że ojciec zemści się na mnie bez litości), cieszyłem się, że Pan Jezus tak szczęśliwie rozwiązał ten konflikt, że pozwolił mi kochać Go ponad ojca i matkę, że dał mi łaskę wiecznej młodości pośród pokoleń dzieci i młodzieży ... i was nastolatków XXI wieku.

Życzę wam: zawsze stawiajcie na Pana Jezusa! Żyjcie z Nim na co dzień! A gdy będziecie wędrować po Europie, przybądźcie do Rzymu, aby modlić się u grobów Apostołów Piotra i Pawła, razem z moim rodakiem — Janem Pawłem II poszukajcie też mojego nowicjatu na Kwirynale, mojej celi, skąd Matka Boska zabrała mnie do nieba.

Jesteście dziećmi Europy, od dawna chrześcijańskiej, a teraz jeszcze zjednoczonej, więc będziecie uprawiać turystykę, będziecie pielgrzymować.... Pamiętajcie, że przez trzy lata mieszkałem w Wiedniu; odszukajcie to miejsce. Pieszo szedłem od Augsburga i Dylingi, potem przez Alpy i Apeniny — wspaniałe wysokogórskie szlaki i te, zupełnie inne — równinne, pełne zieleni, w moim rodzinnym Mazowszu. Odwiedzajcie Polskę Mikołaja Kopernika, który, z wiarą naukowca — astronoma, patrzył w Boże niebo. Odwiedzajcie ziemię „ dalekiego kraju”, z Wadowicami i Krakowem Jana Pawła II — papieża z przełomu tysiącleci.

Młodzi przyjaciele!, jako patron młodzieży tak bardzo pragnę być z wami na szlakach waszych wędrówek, waszego pielgrzymowania. Pragnę, abyście Jezusa Chrystusa kochali nade wszystko, bo wszystko przemija, ale On trwa wiecznie!

 

Ja teraz widzę wszystko i proszę was, abyście — zawsze młodzi sercem i duchem —czynili Europę chrześcijańską, Chrystusową, bo tylko w Nim żyjemy, poruszamy się, jesteśmy!

W wydaniu książkowym przeczytasz o następujących świętych:

SPIS TREŚCI
Św. Benedykt z Nursji s. 3
Św. Cyryl i Metody s. 5
Św. Brygida Szwedzka s. 7
Św. Katarzyna z Sieny s. 9
Św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein) s. 12
Św. Jerzy z Liddy s. 15
Św. Mikołaj z Mitry s. 18
Św. Joanna d'Arc s. 19
Św. Tomasz Morus s. 23
Św. Teresa z Avila s. 25
Święty Stanisław Kostka s. 28

Więcej książek: www.jednosc.com.pl

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama