Święty Kościół grzesznych ludzi (wstęp)

Refleksja nad inkwizycją i celibatem, czarnymi legendami w Kościele i grzesznikami, których Bogiem straszono

Święty Kościół grzesznych ludzi (wstęp)

ks. Jan Kracik

Święty Kościółgrzesznych ludzi

ISBN: 978-83-61533-51-1 wyd.: Wydawnictwo PETRUS 2011

Wybrane fragmenty
Wstęp
„BOLESNE DOŚWIADCZENIA PRZESZŁOŚCI”
Czarnych legend uparte wybielanie
MOSTY ZAMIAST MURÓW
Gdy grzeszników Bogiem straszono
Pokuta z bliznami historii
Tamci spowiednicy tamtych grzeszników
Kościół i sumienie. Z dziejów edukacji wzajemnej
Kościoła mężczyzn i kobiet droga przez wieki
Świeckich i duchownych o chrześcijan pytając

„Dlatego znoszę ten Kościół,dopóki lepszego nie zobaczę;Kościół nasz zmuszony jest znosić także i mnie,dopóki sam lepszym się nie stanę”.Erazm z Rotterdamu

Wstęp

Człowiek oglądający katedrę jedynie poprzez odbicie w wodzie mógłby reprezentować wielką rzeszę współczesnych w ich postrzeganiu Kościoła. Widok zależy od sezonu i stanu pogody, a obraz jest wierny, rozkołysany lub zmącony. Falujące nastroje wobec Kościoła i zmienne o nim sądy i opinie odbijają się na tafli telewizyjnego ekranu, kolumnie gazety, w rozmowie sąsiadów. A rzeczywisty Kościół jest często inny. Taki, jakiego sam siebie przedstawia, a nie jaki odbija się w pisaniu czy gadaniu o nim.

Wejdźcie do środka, czytajcie katechizm — mówią jedni. A na to ci, którym ten ogląd i ta lektura nie wystarcza, odpowiadają, że porównanie tego, co Kościół mówi sam o sobie do budowli, a opinii o nim do chybotliwego odbicia w wodzie, to już starzyzna. Byłżeby Kościół — pytają — jedyną instytucją, która za pomocą swych programów, statutów i sprawozdań potrafi — bez pomocy z zewnątrz, z boku czy z dołu — zachować trudną równowagę między samochwalstwem a samokrytycyzmem, nie biorąc tego, co ma być, za to, co jest? A czyż i w dawnych, ponoć dobrych czasach, mówiono o Kościele tylko jednym głosem? I czy tym ongiś tłamszonym opiniom i krytykom nic aby Kościół nie zawdzięcza? I nigdy nie żałował, że uwzględnił je zbyt późno?

Gdzie słuszność? Wypowiedzi o Kościele, pomijając jego pojmowanie własnej misji, dość łatwo tracą kontakt z eklezjalną rzeczywistością, którą zamierzają opisać czy skomentować. Ale i oficjalna wizja Kościoła to nie wszystko, bo i ona się zmienia wraz z Kościołem, który nie jest konserwą, lecz żywą społecznością, budującą swą tożsamość na trzymaniu się tego, co stałe, sprawdzaniu przydatności i wymianie tego, co czasowe. Bez nadążania za przemianami świata łatwo bowiem stracić z nim kontakt, a przy zakłóconej komunikacji jakże przekazywać Ewangelię? Były i są w Kościele sprawy bezdyskusyjne i dyskusyjne, pewne, prawie pewne i prawdopodobne. Kościół naucza i ciągle się uczy, swe historyczne błędy dostrzega, winy uznaje, o potrzebie wzajemnego respektu urzędu i charyzmatu mówi, a w to, że czas oddzieli rzeczywistych od rzekomych prekursorów, nie wątpi.

Problemy przecież są i będą. Przemiany nie mogą odbywać się bezdyskusyjnie i bezboleśnie, skoro Kościół nie składa się z aniołów, lecz z ludzi. Ci, tworząc Kościół, należą równocześnie do wielu społeczności narodowych, politycznych, lokalnych, zawodowych czy wiekowych. Podlegają też ciśnieniu warunków życia, narzucających się mediów, mody, opinii otoczenia. Tę samą naukę i dyscyplinę Kościoła odbierają więc czy traktują trochę inaczej. Traktowanie tej odmienności w Kościele także jest inne dziś, niż było przed II Soborem Watykańskim. Bez rozmieniania prawdy na mniemania o niej nastąpiło przecież większe zrozumienie dla odmienności punktów widzenia, wynikłej z różnorodności zebranych czy odziedziczonych doświadczeń.

Płacz nad rozbitą wazą jednorodnej kultury zastąpiony został wpierw pogodzeniem się z pluralizmem, przechodząc z czasem w respekt wobec odmienności, a następnie w radość odkrywania bogactwa dopełniających się wzajem aspektów, ujęć, punktów widzenia. Nie musi to oznaczać utraty tożsamości i popadania w relatywizm bądź indyferentyzm. Społeczność może, jeśli zechce, otworzyć się na dialog, a tego wszak nie ma bez różnorodności pozwalającej lepiej uświadomić sobie swą niepowtarzalną oryginalność. Bo i człek nie dojrzeje jako osobowość świadoma swych związków i odrębności od drugich, jeśli nie będzie wyrastał pośród innych ludzi. Podobnie ze społecznością tkwiącą w monokulturze przez długie wieki. Znamienne, najgłębszą eklezjologię tworzono w okresach najbardziej intensywnego stykania się chrześcijaństwa z odmiennymi systemami światopoglądowymi, na początku jego dziejów i w XX wieku.

Największego przełomu w katolickiej świadomości dokonał oczywiście II Sobór Watykański. Jego teologia i reformy wpłynęły ożywczo na Kościół i poprawiły jego wizerunek publiczny. Ci, którzy za nauką Soboru nie nadążają, chętnie nadają rozgłos przypadkom jej nadużywania, by uzasadniać swe cofanie się do Kościoła wspomnień lub walkę o jego odtworzenie. Popycha to innych do przeciwległych skrajności. Ta polaryzacja postaw wzmacnia towarzyszącą stale ludzkości, chrześcijaństwa nie wyłączając, pokusę dualizmu. Przenika ona wiele problemów Kościoła, dawnych czy nowych. Splatają się one mocno, gdyż z jednej strony ciągle powracają pytania o przeszłość, a z drugiej — przyjęte kiedyś lub zaniechane rozwiązania mają dziś w Kościele swój ciąg dalszy.

O wiele łatwiej podzielić eklezjalną rzeczywistość — historyczną czy teraźniejszą — na białą i czarną, słuszną do końca i taką bez cienia racji, świetlaną i nikczemną, niż uznać złożoność tego, co jest, i niejednoznaczność tego, co było. I żadne to rozmywanie konturów lub relatywizm, tylko zwyczajna uczciwość i realizm. Bo z tego, że prawda i błąd, dobro i zło są kategoriami całkowicie przeciwstawnymi, nie wynika, że występują one w ludziach nagminnie w pełnym natężeniu i bez przemieszania.

Rzecz niby oczywista, a do respektowania trudna, gdy mówi się o swoich i obcych, o Kościele i jego adwersarzach, o wewnątrzkościelnych oponentach. Skłonność do wysławiania i piętnowania, a co najmniej szufladkowania, bywa wtedy tak przemożna, że wypiera często ze świadomości chrześcijańskiej mnóstwo zdań z Ewangelii, odnoszących się do osądzania drugich, mimo wielce ograniczonych możliwości wglądu w czyjeś sumienie. Trudno o większy relatywizm niż absolutyzowanie swego dość względnego rozeznania w cudzych intencjach. Pochopność staje się przepustką do wzajemności, a uproszczenia i stereotypy zmieniają kierunek. Całą prawdę o człowieku zna Bóg jeden. Nam obiecał na koniec wielkie zaskoczenie: mnóstwo pierwszych znajdzie się na szarym końcu, a uchodzący za ostatnich postawieni zostaną pośród najlepszych.

Czy tylko jeden miłosierny Samarytanin okazał się lepszy od niemiłosiernego kapłana? Gdy dokonywało się Odkupienie, wiarę swą wyznał Jezusowi współukrzyżowany łotr, podczas gdy Piotr i jego koledzy zwątpili i rozpierzchli się. Prześladowca chrześcijan Szaweł pod Damaszkiem stał się apostołem, a pewien apostoł sprzedał Mistrza i został samobójcą. Była prostytutka, której Chrystus przywrócił godność, dotarła do Jego grobu z wiarą i miłością wcześniej niż uczniowie, dokładnie przygotowani do swej misji i na wielkopiątkową próbę. Wygrają ją dopiero później, gdy powtórzy się na ich własnym ciele.

Wszystkie te osoby mają swoich następców, a sytuacje z życiorysów ich i innych postaci z Ewangelii powtarzają się w najrozmaitszych zestawieniach. Liczy się bilans, w którym podstawową rolę gra przecież miłosierdzie Boga oraz to, za czym się człowiek ostatecznie opowiedział. Patrząc z zewnątrz, znamy tylko migawki, przemykanie pośród bieli i czerni. Trudno poprzestawać na jednej barwie, jak w dawnych kazaniach: albo o świętych, albo o grzesznikach.

Dzieje chrześcijaństwa to przecież nie tylko historia wielkich świętych i wielkich grzeszników, historia męczenników i skandali, obrony i deptania praw człowieka, nawróceń i odstępstw, głoszenia wiary i przymuszania do niej, jedności i rozłamów, autentycznej żarliwości religijnej i fanatyzmu, opatrywania i zadawania ran, szczerej pobożności i płytkiej dewocji, miłości bliźniego i jej namiastek. Zawsze niemało było takich, którzy przedziwnie łączyli w sobie niektóre powyższe cnoty i niecnoty. Ich granice przecinały się najczęściej w ludzkich sercach, a te są zaiste do końca niezbadane i u świętych, i u grzeszników. Tylko w legendach pojawiają się charaktery gotowe i jednoznaczne, jak w jasełkach lub westernie. Życie jednostek i społeczności chrześcijańskich jest drogą, łącznie z wieloma przypadłościami towarzyszącymi pielgrzymiej kondycji, takimi jak: zmienność tempa, przedłużane postoje, zbaczanie z kursu, upadki, podnoszenie się i pomaganie w tym innym. W owym stawaniu się jest przecież potłuczone i leczone Boską oliwą piękno człowieka i Kościoła. O tym jest ta książka.

Zatem — święty Kościół grzesznych ludzi. Tak jest, tak było, a nic nie wskazuje, by miało być inaczej. Bo „Kościół obejmujący w łonie swoim grzeszników, świętych i zarazem ciągle potrzebujący oczyszczenia, podejmuje ustawicznie pokutę i odnowienie swoje” — przypomniał Sobór (Lumen gentium, 8). Jan Paweł II zaś uznał, że pod koniec II tysiąclecia „jest rzeczą słuszną, aby Kościół w sposób bardziej świadomy wziął na siebie ciężar grzechu swoich synów”, którzy w przeszłości, zamiast dać świadectwo życia Ewangelią, „ukazali światu przykłady myślenia i działania, będące w istocie źródłem antyświadectwa i zgorszenia”.

„Te bolesne doświadczenia przeszłości — czytamy dalej w liście apostolskim Tertio millennio adveniente („Zbliżające się trzecie tysiąclecie”) z 1994 r. stają się lekcją na przyszłość, która winna skłonić każdego chrześcijanina do ścisłego przestrzegania złotej zasady sformułowanej przez Sobór: »Prawda nie inaczej się narzuca, jak tylko siłą samej prawdy, która wnika w umysły jednocześnie łagodnie i silnie«”. Nie jest to więc zachęta do ucieczki w historię: „Poważny rachunek sumienia powinien objąć przede wszystkim Kościół chwili obecnej. U progu nowego milenium chrześcijanie winni stanąć w pokorze przed Panem, aby zastanowić się nad odpowiedzialnością, jaką i oni ponoszą za różne przejawy zła w dzisiejszym świecie” (33—36).

Słowa powyższe inspirowały w znacznym stopniu powstawanie tej książki. Bowiem owe „bolesne doświadczenia przeszłości”, którym poświęcono I część książki — a były wśród nich i inkwizycja, i antysemityzm, i sakralizacja wojny — winny zachęcać do rezygnowania z prób wybielania historii, do pielęgnowania tolerancji, szacunku nie tylko dla własnych męczenników. Że zaś nie muszą to być sylwetki wyłącznie jednoznaczne, wskazuje przykład Savonaroli. Bo nawet świętość (np. o. Kolbego) nie oznacza przecież zupełnej wolności od jakiegoś ulegania duchowi swoich czasów.

Czy chęć nawracania drugich może sprzyjać samozakłamaniu, a głoszony w dobrych intencjach obraz Boga odeń odstręczać? Z czego wynikło stopniowe łagodzenie praktyki spowiedniczej? Dokąd prowadzi nadawanie rangi obiektywizmu wszelkiemu nauczaniu kościelnemu, zaś miana subiektywizmu opiniom przeciwnym i sądom sumienia? Czy przemiany roli kobiet w Kościele osiągnęły właśnie stan optymalny, czy też są tu jeszcze do nadrobienia jakieś historyczne zaległości? Dlaczego Boży laikat usiłuje się ciągle definiować albo przez jego „świeckość”, albo określając wiernych jako nieduchownych? Czemu o kapłaństwie myśli się i mówi tak klerykalnie, kojarząc je niemal wyłącznie z prezbiterami? Skąd i po co słowne i tekstylne wyróżniki przewielebnych? Czy autorzy różnorodnych wizerunków Kościoła dzielą się jedynie na jego miłośników i wrogów? A co z krytyką Kościoła? Potrzebna czy szkodliwa, chora czy profetyczna? I kto się nie chce nawrócić: krytyk czy krytykowany? A może obaj, i stąd tyle wzajemnej antypatii? Zatem: omówione w II części wątki to też Kościół „ciągle potrzebujący oczyszczenia”.

Bez wiążącej interpretacji Objawienia, bez artykulacji jego prawd i konkretyzacji norm nie ostoi się kościelna społeczność, jak dom bez murów. Ale i formuły i kanony — nosząc na sobie znamię czasu, w którym powstały — podlegają starzeniu się, tracąc na komunikatywności czy nabierając nieoczekiwanych znaczeń. Nowe generacje ze swą inną wrażliwością nie chcą odpowiedzi na nie swoje pytania. Widzą mur, a nie dom. Czy da się go tak przebudować, by pozostając sobą, stawał się przestrzenią otwartą i gościnną? Jaką część jego murów można i warto zużyć do budowania mostów?

Jak się tedy ma Kościół do nowoczesności, jak pojmuje dziś ewangelizowanie Europy? Na ile wykorzystuje tu własne doświadczenie historyczne, by — jak ongiś Justyn — dostrzegać i doceniać wszelkie dobro i prawdę poza własnymi granicami? Wszak i sama formuła „Poza Kościołem nie ma zbawienia” została zreinterpretowana przez II Sobór Watykański, który nawet na ateistów spojrzał inaczej niż dotąd. Papieskie nauczanie o prawach człowieka uległo także wielkim przemianom w ciągu półtora wieku historii najnowszej. Na ile jednak patronem budowania przez Kościół mostów w XXI wiek będzie beatyfikowany Fryderyk Ozanam, który już 170 lat temu usiłował pojednać katolicyzm z demokracją, na ile zaś chrześcijanie ulegną fundamentalistycznym tendencjom, pokaże czas. O tym traktuje część III.

Doświadczenie wskazuje, że w książkach, które powstały w ratalny sposób (a Święty Kościół grzesznych ludzi składa się z tekstów publikowanych w różnych czasopismach), łatwiej o zwartość poszczególnych części niż o ich wzajemne przyleganie. Skoro jednak ta pierwsza właściwość ułatwia dobór kolejności lektury i skoro nawet mozaika z niezbyt przystających do siebie elementów daje się oglądać, autor liczy na uwzględnienie powyższych okoliczności łagodzących. Czy jednak rzeczywiście samoistność i spoistość się równoważą, oceni Czytelnik.

dalej >>

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama