Jak mówić o Bogu dziś?

Jak mówić o Bogu współczesnemu człowiekowi, tak, by mógł zrozumieć głębię i istotę przesłania teologii?

Mówiąc o Bogu musimy się dzisiejszemu człowiekowi sprzeciwić. Gdy Żydzi znaków żądają, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Mesjasza ukrzyżowanego – zgorszenie dla Żydów, a głupstwo dla pogan (1 List do Koryntian 1,22n). Nie chodzi w tym zdaniu tylko o jakichś Żydów czy Greków z I wieku. Św. Paweł uchwycił tu dwa modele, dwa archetypy sposobów myślenia, które oporne są na Dobrą Nowinę. Pierwszy – materialistyczny, domagający się empirycznego, widzialnego „dowodu rzeczowego” („nie widzę, więc nie ma”) – chrześcijańską wiarę uważa za sprzeczny z nauką. Drugi natomiast – gnostycki, żądający atrakcyjności intelektualnej, zdań, które wprawią umysł w stan błogiej pewności i zadowolenia z posiadanej wiedzy – lży chrześcijaństwo w imię rzekomej mądrości i duchowości wyższego rzędu. W obu przypadkach człowiek próbuje być sędzią Dobrej Nowiny, powołując się na zasady, które sam ustanowił: egzaminuje Boga z umiejętności przekonywania. To, co tu piszę, nie oznacza oczywiście kwestionowania wiedzy doświadczalnej ani rozumu. Przedstawione powyżej dwa sposoby myślenia są bowiem wypaczeniem tych pełnoprawnych, właściwych naturze ludzkiej sposobów poznania. Materializm jest karykaturą realizmu, a gnostycyzm karykaturą myślenia ogólnego.

Owe wypaczenia wynikają z postawy człowieka, którą nazywamy grzechem pierworodnym. Jego biblijnym obrazem jest zerwanie owocu z drzewa poznania dobra i zła (pierwsi ludzie symbolizują zarazem wszystkich). Hebrajskie słowo „poznać” obejmuje nie samą wiedzę teoretyczną, lecz także doświadczenie, wypróbowanie – i podporządkowanie sobie przedmiotu poznania (jak w biblijnym idiomie „poznać kobietę”). Podporządkowanie sobie i wiedzy, i zasad moralnych.

Jak stąd wynika, istota, źródło grzechu pierworodnego leży raczej w postawie gnostyckiej, próbie zapanowania nad wszechmądrością, podczas gdy materializm jawi się jako skutek, jako następstwo spowodowanego przez duchową pychę oślepnięcia na Boga. Utraciwszy możliwość bezpośredniego oglądania Boga, człowiek ogranicza swoje widzenie do świata. Jego poznawanie doświadczalne i rozumowe jest w pełni zasadne, ulega jednak moralnemu skażeniu, gdy podmiot poznający stawia siebie ponad tym wszystkim, co poznaje; ustanawia reguły gry, zamiast z pokorą przyjąć prawdy, które w rzeczywistości napotyka, i w zamiarze zrozumienia stanąć poniżej nich (jak to słusznie sugeruje angielskie słowo understanding).

Skoro człowiek skłonny jest tak właśnie podchodzić do tego, co istnieje, i do sensu istnienia; wszelkie dostosowywanie wieści o Bogu do odbiorcy okazuje się nieporozumieniem. Słuszny jest oczywiście zdroworozsądkowy postulat, żeby o Bogu mówić zrozumiałymi słowy albo żeby „udzisiejszyć” życie Kościoła, to znaczy oczyścić je ze zbędnych archaizmów, tradycji przez małe „t”, przypadkowych przyzwyczajeń z ubiegłych stuleci. W treści zawarty musi być jednak sprzeciw wobec świata! Jezus jest „znakiem negowanym”, „przeciw któremu mówią” (gr. antilegomenon – Łukasz 2,34). Im lepiej mówić o Bogu, tym większy może okazać się opór (por. Jan 7,7; 14,17; 15,19; 17,14), choć ostatecznie Bóg zdolen jest świat zwyciężyć i zbawić.

Następnie; jeszcze odnośnie formy głoszenia, trzeba brać pod uwagę, że tzw. język współczesny został w dużym stopniu zbudowany na założeniach, które wykluczają Dobrą Nowinę, wprost eliminują Boga i język wiary, podporządkowują ten język założeniom antropocentrycznym (zwłaszcza utylitarnym i hedonistycznym); wzorem sofistów przenoszą religię ze sfery rzeczywistości (fysis) do kultury (nomos); zamykają ją we wnętrzu umysłu (swoisty idealizm subiektywny). Tymczasem dość pospolicie pod hasłem mówienia językiem „dzisiejszym” przycina się i dopasowuje chrześcijaństwo do ram języka, a jego treść nagina do ludzkich życzeń.

W teologii mniej jakby dziś mowy o samym Bogu, a więcej o sferze słuszniej zwanej „ekonomią” zbawienia. Kard. Ratzinger uczynił Kościołowi współczesnemu wyrzut, że więcej o sobie mówi niż o Bogu (i czy nie zdarza się istotnie, że mówiąc „nauka Kościoła” ma się na myśli Boże przykazania?). Argumentując za etyką chrześcijańską część popularyzatorów chce dowieść, że jest ona korzystna i szczęściodajna. Ludzka strona zbawienia jest dla człowieka bardziej zrozumiała.

Za znamienną uważam też popularność przekładów Biblii „na język współczesny”, czyli – nazywając rzecz po imieniu – parafraz ograniczonych pojemnością mowy potocznej lub (na misjach) dotychczasowego języka religijnego kraju. Tymczasem dawne przekłady były wysoce dosłowne, nie dostosowywały się do zastanego języka, lecz go sobie podporządkowywały, trwale się na nim odciskając. „Język współczesny” również wymaga pieczęci wiary, swoistego nawrócenia.

A skoro szkic ten zainspirowany został przez ATK-owski tom Jak dzisiejszemu człowiekowi mówić o Bogu (1993, 1994 – wyd. rozszerzone), zauważyć też muszę, że w odpowiedziach na to zasadnicze i twórcze pytanie – „dzisiejszemu człowiekowi” jakby przeważało nad „mówić o Bogu”. Może w słowie „dzisiejszy” kryła się taka hipnotyczna sugestia? A może w szerszej, kojarzącej się z pytaniem „jak?” praktyce, której piszący byli świadomi? Żaden z autorów nie oparł odpowiedzi na motywie sprzeciwu.

W wielu wypadkach można dziś odnieść wrażenie, że przystosowanie stało się celem, a refleksja teologiczna czy filozoficzna środkiem. Wiarę ocenia się z punktu widzenia żądań politycznych, feminizmu, psychoanalizy. Ekumenizm od trudnego wezwania do jedności ześlizguje się w stronę łatwego synkretyzmu. Występki znajdują usprawiedliwienie u postępowych moralistów.

Grzech nic jest niczym nowym – ale jakby łatwiej było dziś o samorozgrzeszenie. Piąte, „nie zabijaj” – „ale trzeba brać pod uwagę zły wpływ środowiska – zresztą kara śmierci jest nieludzka…”. Szóste, „nie cudzołóż” – „róbta, co chceta” (no, nie tak trywialnie, zręczniej użyć słów „wolność”, „prawo” i „osoba”). Siódme, „nie kradnij” – iluż polskich katolików odrzuca myśl o zwrocie właścicielom własności zrabowanej przez komunistów, bądź w nadziei na jakieś świadczenia popiera masowe ograniczanie własności przez rażąco wysokie podatki (praktykę tę skrytykował Leon XIII w Rerum novarum – a w Polsce rząd na różne sposoby zabiera ponad dwie trzecie rzeczywistego dochodu pracujących, por. Habakuk 2,6).

I to wszystko w imię ułatwienia człowiekowi współczesnemu drogi do wiary. Gdy powyższe poglądy pochwalą gazety, postępowi chrześcijanie czują się upewnieni. Tymczasem biada wam, kiedy o was dobrze będą mówić wszyscy ludzie, tak samo bowiem ich ojcowie czynili kłamliwym prorokom (Łukasz 6,26).

Chrześcijańska odpowiedź światu to najpierw proste świadectwo o Mesjaszu ukrzyżowanym, o Jezusie Synu Bożym, o Jego zbawczej śmierci i zmartwychwstaniu.

Tu pojawia się często pewne subtelniejsze spaczenie. Otóż nieoficjalnym bóstwem świata dzisiejszego bardziej niż pieniądze i seks jest sukces. Chrystus zwyciężył – i chrześcijański entuzjasta chce przejść do życia bez śmierci, zaś nawróconym obiecuje optymizm, przyjaciół, opiekę Maryi (jeśli katolik) i jeszcze życie wieczne. W pobożności coraz mniej jest motywów pasyjnych. Popularyzuje się rozumowanie, że po zmartwychwstaniu na krzyżu nie ma już Jezusa, a więc z krucyfiksu wypadałoby Go zdjąć. Uaktualnić, unowocześnić. Tymczasem to grób był pusty; krzyż nie przestał być krzyżem, Zmartwychwstały – Ukrzyżowanym.

Ale dalej: Nie siebie głosimy, ale Jezusa Chrystusa, Pana (…). Mamy zaś skarb ten w glinianych naczyniach, aby nadmiar mocy był z Boga, a nie z nas (2 List do Koryntian 4,5a.7). Jezus rzekł uczniom: Słuchający was Mnie słucha (Łukasz 10,16). W późniejszej perspektywie, już w czasach spisywania Ewangelii, dostrzeżono tu potwierdzenie godności wysłanników, a szerzej hierarchii Kościoła. Tymczasem biorąc pod uwagę bezpośredni kontekst, słowa te znaczyły przede wszystkim, że rozesłani potrafili nowym słuchaczom wiernie powtórzyć słowa Jezusa (on był nauczycielem, a oni uczniami, zaś metodą ówczesnej szkoły było uczenie się nauk mistrza na pamięć).

Pokusą jest więc, z powtórzenia, przekładu i objaśnienia treści Ewangelii przenieść uwagę na swoje uzupełnienia bądź technikę przekazu (albo i osobę pośredników). Przekład i objaśnienie obejmują oczywiście nie samo tłumaczenie i egzegezę słów Pisma Świętego, lecz także ich przekaz w języku teologii dogmatycznej i moralnej; chodzi o wierność treści, nie samej formie. Forma wszelako nie może odwracać uwagi od treści.

Nic stosujmy też metody przedstawiania nauk Jezusa jako swoich osobistych przemyśleń i doświadczeń (bo niby takie egzystencjalne świadectwo od człowieka do człowieka lepiej przemówi). One nie pochodzą od nas! Ani nic przedstawiaj my ich tak zręcznie, by słuchacz nie całkiem świadomie przyjął je za swoje, tak jak za swoje myśli bierze slogany powtarzane za telewizją i gazetą.

Jak odbiorca przyjmie sprzeciw? Lepiej niż gładką mowę! Zwykle zakłada się milcząco, że ludzie wolą to, do czego przywykli, trzeba się więc dostosować, ewentualnie przekonywać po trochu. Jednakże do psychologii ludzkiej należą też chęć uczenia się rzeczy nowych oraz zdolność do przełomu, który wywołany będzie sprzeciwem właśnie.

Nie należy się też obawiać trudności pojmowania. O co chodziło Jezusowi, zrozumieć łatwo. Trudno według tego żyć! Dlatego nic unikniemy osłabienia świadectwa przez słabości nas samych, chrześcijan. Chyba tu leży jedyna prawdziwa trudność, w glinie naczyń. Nie uchronimy też słuchaczy Dobrej Nowiny od konieczności bolesnego odkrywania swoich słabości w momencie nawrócenia, ani od trudu drogi pod górę, która nastąpi potem.

Trudności dzisiejsze nie są więc, jak widać, specyficznie dzisiejsze. Jeszcze przykład ateizmu. Św. Tomasz w Sumie teologicznej zaczął omawianie kwestii istnienia Boga od zacytowania dwóch argumentów przeciwko: że świat sam siebie tłumaczy oraz że zło w świecie przeczy istnieniu Boga. Materializm i sceptycyzm istniały i w starożytności; na krzywdzenie ludzi przez bogów skarżą się bohaterowie Eurypidesa; naturalne wyjaśnienia powstania religii podawali Grecy Kritiasz (religię wymyślono, by zachęcić do etyki), Prodikos (człowiek czci dobroczynne zjawiska natury) i Euhemer (Zeus był władcą, któremu przyznano cześć boską i podobnie inni bogowie; ten ostatni argument służył podbudowaniu kultu władców hellenistycznych – dla religioznawców marksistowskich Euhemer był doprawdy patronem odpowiednim).

Jeśli tamtemu światu wystarczyła Ewangelia, to i naszemu wystarczy.

Uważa się wreszcie, iż trudność wiary wiąże się z wolnością człowieka, który korzysta z niej do powiedzenia non serviam – „nie będę służyć” (Jeremiasz 2,20). Mówi się o antynomii wolności: albo wolność, albo prawo. Otóż antynomie dotyczą nie pojęć, lecz zdań, w tym wypadku definicji. Wolność określana jako możność postępowania według własnej woli sprzeciwia się nieomal automatycznie postępowaniu według woli Bożej. Tymczasem wolność to raczej (cytując Monteskiusza) móc czynić to, czego się powinno chcieć (...) dobro, które pozwala korzystać z innych dóbr. Dlatego nie można uwierzyć inaczej niż dobrowolnie! Bóg jawi się jako Miłość i Prawda, mówiąc: kładę dziś przed tobą życie i dobro oraz śmierć i zło. (…) Wybierz życie! (Powtórzonego Prawa 30,15.19).

Źródło: Michał Wojciechowski, Wiara – cywilizacja – polityka, Dextra – As, Rzeszów – Rybnik 2001 (dextra@dextra.pl, dextra@rz.onet.pl + www.dextra.pl).

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama