Kto się boi święconej wody?

Nie jestem zwolennikiem kropienia wodą świeconą wszystkiego, co się nawinie

"Idziemy" nr 16/2012

Ks. Henryk Zieliński

Kto się boi święconej wody?

Radość, z jaką „Gazeta Wyborcza” obwieściła zaprowadzenie w Warszawie nowej świeckiej tradycji, zasługuje na głębszą refleksję. W artykule „Otwieranie bez kropidła” GW komplementuje panią prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz za to, że „bez rozgłosu, przynajmniej w tej sprawie, zaprowadziła w Warszawie normalne porządki”. A ta „normalność” według standardów „Wyborczej”, polegać ma na tym, że nie zaprasza się duchownych z posługą religijną na otwarcie mostów, linii metra, ulic i innych obiektów miejskich. Pozbycie się kardynałów, biskupów i księży z tych uroczystości „Wyborcza” przyjmuje z taką ulgą, jakby chodziło co najmniej o wyjście Armii Czerwonej. „Woda święcona na mosty i drogi już nie spada” – wypisano czerwoną czcionką nad tytułem.

Radość „Wyborczej” z powodu uchronienia dróg i mostów przed wodą święconą nie ma chyba nic wspólnego z troską o ich nawierzchnię. Nie ma bowiem dowodów, jakoby poświęcona woda szkodziła im bardziej niż zwykła deszczówka. Wątpię także, aby ateiści, antyklerykałowie i dziennikarze GW wyjątkowo cierpieli, jeżdżąc wcześniej poświęconymi mostami i nadkładali po kilka kilometrów jedynie w tym celu, by korzystać z przeprawy nietkniętej kropidłem.

Nie jestem zwolennikiem kropienia wodą świeconą wszystkiego, co się nawinie. Do poświęceń, a ściślej błogosławieństw – bo ten obrzęd stosuje się wobec przedmiotów nieprzeznaczonych wprost do kultu – nie można podchodzić w sposób magiczny ani świętokradczy. Podejście świętokradcze to takie, w którym obrzęd liturgiczny jest jedynie środkiem do osiągnięcia bardzo przyziemnych, często politycznych korzyści. Księża też czasem zapraszają biskupa nie dlatego, że nowy płot wokół kościoła bardzo wymaga poświęcenia, tylko aby móc się czymś pochwalić. Z podejściem magicznym mamy zaś do czynienia wtedy, kiedy obrzęd liturgiczny traktowany jest jako rodzaj polisy na bezpieczne korzystanie z rzeczy pobłogosławionych. Tymczasem modlitwa odmawiana przy okazji błogosławieństwa odnosi się raczej do osób, które będą z danych przedmiotów korzystać, niż do samych rzeczy. To zaś, czy na pobłogosławionej arterii będzie mniej wypadków, zależy w znacznym stopniu od szacunku jej użytkowników dla Bożych przykazań. A na to, czy będzie ona trwała i bezpieczna, niemały wpływ ma sumienność jej budowniczych. Modlitwa błogosławieństwa ma nam uprosić u Boga, abyśmy do rzeczy materialnych nie podchodzili jak do wieży Babel, ale korzystali z nich w zgodzie z Bogiem.

Zaproszenie duchownych do udziału w ważnych wydarzeniach publicznych jest również rodzajem uznania dla znaczącej roli Kościoła w społeczeństwie. I to głownie bywa dla niektórych solą w oku. Dlatego środowiska, którym marzy się laicyzacja Polski, w ostatnich latach szczególnie zintensyfikowały swoje wysiłki. Punktem zwrotnym była niewątpliwie katastrofa smoleńska. Uświadomiła im ona bowiem, że Kościół ma jedyny klucz do wspólnotowego przeżywania najważniejszych wydarzeń, również na płaszczyźnie narodowej. W Polsce nie da się zorganizować uroczystości żałobnych na skalę ogólnonarodową bez Kościoła. Żadna świecka tradycja nie była konkurencyjna wobec Mszy Świętej na placu Piłsudskiego. Nie pomogły biadolenia naszych sztandarowych laicyzatorów. Postanowiono zatem na przyszłość taką świecką tradycję wypromować, aby już więcej nie oddawać niczego Kościołowi walkowerem. Dlatego ci, którzy najbardziej boją się święconej wody, w poczynaniach obecnych władz Warszawy upatrują taki powód do radości. Nie wiem, czy taki cel chciała osiągnąć Hanna Gronkiewicz-Waltz.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama