Baw mnie, zepsuj lub zbaw mnie

Artykuł z tygodnika Echo katolickie 31 (735)


Ks. Jacek Wł. Świątek

Baw mnie, zepsuj lub zbaw mnie

Dla wielu komentatorów polskiej sceny politycznej ogromnym zaskoczeniem jest utrzymująca się w sondażach przytłaczająca dominacja Platformy Obywatelskiej.

Mimo widocznych braków w umiejętności rządzenia, ujawnianych mniejszych lub większych afer, nieumiejętności radzenia sobie z kryzysem ekonomicznym czy też używania coraz częściej rozwiązań siłowych w konfliktach społecznych (sprawa KDT nie była przecież pierwszą, wystarczy wspomnieć chociażby to, co działo się w czasie majowego zjazdu EPP w Warszawie), partia ta zajmuje niekwestionowaną pozycję lidera w rankingach popularności. Prób wyjaśnienia tej sytuacji jest wiele. Oskarża się opozycję o słabość, wini się środki masowego przekazu o stronniczość, poszukuje się „układu”, który jak niewidzialna ośmiornica oplata mackami główne ośrodki życia publicznego w Polsce, zwala się winę na społeczeństwo, mówiąc, iż jest ono zmęczone ciągłymi utarczkami i wojnami, a nawet próbuje się wskazywać palcem na ośrodki zagraniczne, mające w imię swoich interesów sterować zachowaniami w naszej Ojczyźnie. Jakkolwiek wszystkie te tłumaczenia zawierają jakąś cząstkę prawdy, to jednak nie dotykają, moim zdaniem, najważniejszej przyczyny tego stanu rzeczy, tzn. infantylizacji naszego polskiego społeczeństwa.

Nie dorastamy, lecz dziecinniejemy

Chociaż powyższa konstatacja jest cokolwiek dramatyczna, a dla wielu może i obraźliwa, to jednak nie można boczyć się na rzeczywistość. A prawda jest taka, że mamy dzisiaj do czynienia z dziećmi w skórach dojrzałych ludzi. Symptomów takiego stanu rzeczy jest wiele, lecz warto przyjrzeć się kilku. Pierwszym z nich jest nieustający „kult fajności”. Przy czym przez ową „fajność” rozumie się nie tyle coś dającego nam satysfakcję i radość, ile raczej swoistą zabawność i związaną z nią przyjemność. Wystarczy połechtanie nas chociażby kilkoma ładnymi słówkami, pokazanie medialnej błyskotki, zgrabny bon mot ukuty na potrzebę chwili, a już cieszymy się jak dzieci na widok zabawki, która z rzeczywistością i przydatnością do normalnego życia ma niewiele wspólnego.

Ma po prostu być bezproblemowo i łatwo. Każda trudność, chociażby intelektualna, wymagająca od nas wysiłku, jest odrzucana jak parzący kartofel. Wpływa to znacząco na dyskurs polityczny, który z debaty nad kwestiami zasadniczymi sprowadzony zostaje do pyskówki rodem z magla, a naczelnym argumentem staje się kwestia, kto komu sprawniej dowali. Nie dziwne jest więc, że naczelne miejsce w mediach zaczynają zajmować postacie typu S. Niesiołowski, S. Karpiniuk, J. Palikot, J. Wenderlich, J. Kurski czy podobne im osoby. Dziecku nie potrzeba bowiem argumentów, ale zabawy, i to jak najprostszej, aby bez wysiłku można było je zająć na dłuższą chwilę. W wydaniu społecznym jednak takie poszukiwanie zabawek jest tym niebezpieczniejsze, że nie kończy się ono na pluszowych misiach, ale zmierza zazwyczaj nieuchronnie do coraz większej prostoty i bezmyślności, ocierając się lub przekraczając granicę prostactwa i chamstwa. Drugim symptomem jest mit powszechnej równości. Majka Jeżowska wyśpiewała w jednej ze swoich piosenek, iż wszystkie dzieci nasze są. Każdy zauważa, że dzieci umieją natychmiast zawierać znajomości i przechodzić na płaszczyznę kumplostwa. Przeniesienie tego jednak na domenę społeczną powoduje, że wśród polityków poszukuję ludzi, których mogę spokojnie poklepać po ramieniu. Istotnym dla wyborów staje się nie poziom intelektualny czy umiejętności polityczne, ile raczej bycie „swoim chłopem”, który umie kopać piłkę, można się z nim napić wódeczki, opowiedzieć parę dowcipów (niekoniecznie zbyt kulturalnych), a jeśli jeszcze można zapalić skręta (bez zaciągania), to już jesteśmy w siódmym niebie. Przecież wszyscy są tacy sami i równi sobie, to po co mam czuć dystans do sprawujących władzę. Problem w tym, że najczęściej cierpi na tym urząd sprawowany przez daną osobę. Komentarze w Internecie odnoszące się do poszczególnych luminarzy naszego państwa jasno pokazują, jak następuje deprecjonowanie poszczególnych urzędów. I nie jest dziwne, że w takiej sytuacji politycy zainteresowani są dobrym PR niż dogłębną analizą rzeczywistości oraz odnajdywaniem właściwych dróg rozwoju społeczeństwa.

Trzecim symptomem infantylizacji naszej społeczności jest złość jako reakcja na zabranie nam zabawki. Ma ona niewiele wspólnego z tzw. „gniewem ludu”, który zazwyczaj był zdrową reakcją na dolegliwości społeczne. Jego sanacyjny charakter ujawniał się w podskórnym, ale istniejącym poczuciu niesprawiedliwości. Złość nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia. Złoszczę się, ponieważ zabrano mi to, co mi się podobało. Owo estetyczne uzasadnienie pokazuje najlepiej, że nie rozum, ale emocje grają pierwsze skrzypce. Dlatego w przestrzeni politycznej zamiast walki na racjonalne argumenty pojawia się coraz częściej bazowanie na emocjach. Zamiast ilorazu inteligencji wybieramy odpowiednie wymiary, zamiast intelektu głosujemy na miss, zamiast „wiem” naczelne miejsce zajmuje „podoba mi się”. Jak dziecko, które widząc rozżarzoną płytę pieca, wyciąga do niej rękę, bo jest ładna i czerwona, co z tego, że można się poparzyć.

Odpowiedzialność? A po co!

Powyższe stwierdzenia nie odnoszą się jednak tylko do sfery politycznej. Zauważalne są również w innych rejonach życia społecznego. Odnoszą się także do Kościoła, w którym również dominacja elementów emocjonalnych, z natury znacznie odległych od racjonalizmu, zaczyna być ciężarem. Ważniejszym staje się przeżycie niż uzasadnienie. Ranking autorytetów, opublikowany ostatnio przez media, pokazuje, że istotniejszym dla nas jest nie tyle rozum, co spektakularność. Bo czyż można w jedno połączyć Jerzego Owsiaka i Kubę Wojewódzkiego? Albo Dalajlamę i Szymona Majewskiego? I nie chodzi tu o moje własne sympatie, ale czy jest między nimi jakaś płaszczyzna pozwalająca ich porównywać? Widać więc jasno, że emocjonalność jest górą. Lecz zasadniczym jest w tym wszystkim to, że gdy zatracamy się w tej „zabawie”, to wówczas pozbywamy się jednego ciężaru - odpowiedzialności za własne życie. Jak dzieci możemy zwalać tę odpowiedzialność na innych, sami żyjąc bez konsekwencji. Bo przecież, gdy poczujemy, że w życiu naszym coś idzie nie tak, że brakuje nam przyjemności i satysfakcji, to możemy zmienić zabaweczkę. W końcu każdy z nas w dzieciństwie miał tony zapomnianych zabawek. Tak szybko się nudziliśmy. I chyba nam to pozostało.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama