Tragedia krótkowidza, czyli jak się pieli grządki

Czy elementy nawet tylko zbliżone do doktryny religijnej nie będą mogły istnieć w przestrzeni publicznej?

Ostatnio łamy prasy katolickiej w naszym kraju, a także inne media tejże opcji, wstrząsnęła wiadomość o nowym rozporządzeniu wydanym przez Ministra Edukacji Narodowej (całkiem świadomie napisałem w rodzaju męskim, ponieważ nie odnoszę się do osoby piastującej urząd, ale do samego urzędu). Przewąchiwano w tym kolejną zakamuflowaną próbę usunięcia katechezy ze szkół.

Cóż, czasami rzeczywiście przydaje się wzięcie zimnego prysznica. Zmiany w nauczaniu religii w szkołach musiałyby bowiem pociągnąć za sobą zmianę aktów prawnych, wobec których rozporządzenie jest aktem wykonawczym. Musi więc z nimi być w zgodzie. Gdyby było inaczej, wówczas pierwszy lepszy samorząd nie szedłby na wojnę z lokalnymi strukturami kościelnymi, ale po prostu oddałby sprawę do sądu, gdzie wygrałby w cuglach, a ministerstwo musiałoby korygować ze wstydem swoją radosną twórczość. Innymi słowy: jak zwykle w Polsce byłoby wiele zamieszania, a efekt prawny od początku jest do przewidzenia. Jednakże w całej tej sprawie jest jeszcze drugie dno.

„Nieugięte kolana władzy”

W swoim felietonie na temat rozporządzenia ministerialnego prof. Piotr Jaroszyński, kierownik katedry filozofii kultury na wydziale filozofii KUL, zauważył, iż wpisuje się ono w pewną atmosferę i szereg działań bardzo delikatnych, ale z determinacją zmierzających do dechrystianizacji naszego kraju. Przy czym dechrystianizacja nie oznacza gomułkowskiego wyrzucania religii ze szkół, czy też siłowych rozwiązań z czasów jednej czy drugiej rewolucji, a na pewno nie delegalizację Kościoła, ale dokonywanie zmian kulturowych, dzięki którym elementy nawet tylko zbliżone do doktryny religijnej nie będą mogły istnieć w przestrzeni publicznej. Że jest to rzecz niecałkiem stara niech świadczy fakt, że zanim bł. Jan Paweł II przybył ze swoją pierwszą wizytą do Meksyku w 1979 r., parlament tego państwa musiał uchwalić ustawę zezwalającą księżom na chodzenie w sutannach w przestrzeni publicznej. Było to po prostu zakazane. Cóż więc, że Kościół istniał, skoro nie można było przyznać się w przestrzeni publicznej do przynależności doń. W naszym kraju pamiętną stała się już deklaracja premiera rządu, w której zapewniał on, iż władza nie będzie klękać przed księdzem. Problem w tym, iż w naszej historii nigdy nie było takiej sytuacji. W przestrzeni publicznej, ale również w przestrzeni sakralnej przed kapłanem klękało się tylko w określonych sytuacjach, a mianowicie, gdy w imieniu Chrystusa spełniał czynności kultyczne, jak rozdzielanie komunii św. czy zanoszenie wiatyku do umierających. Czynili to tylko ludzie wierzący i to nie po to, by czynić gest wobec kapłana jako człowieka, ile raczej z szacunku do Chrystusa, którego ów kapłan niósł. Wypowiedź więc premiera albo była nieprzygotowana i rzucona w przestrzeń publiczną dla zyskania poklasku pewnej części elektoratu, albo właśnie była dokładnie przemyślana i stanowiła sygnał, że głos ludzi wierzących, których pasterzami są biskupi, przestanie być brany pod uwagę. Co więcej, cały kontekst posmoleńskiego sporu o obecność krzyża i sytuowanie się poszczególnych organów władzy w tym sporze, a nadto napominanie przez prezydenta katolickiego księdza za tezy, które zawarł w kazaniu (czynności kultycznej) sprawiło, iż decyzji ministerstwa nie można było inaczej odebrać, jak tylko w kontekście kulturowej walki z chrześcijaństwem. A nawet więcej, trzeba ją traktować jak kolejny odcięty cieniutki kawałek salami, które skrawa się powoli, ale skutecznie.

Ponoć władza skręca na lewo

Od dłuższego czasu w opiniach komentatorów pojawia się teza, iż Platforma Obywatelska dryfuje w stronę lewicy. Odejście posła Gibały, rodzinnie zresztą siostrzeńca ministra Gowina, do Ruchu P... (nie przechodzi mi przez usta), a wraz z nim części krakowskich struktur PO, jest jakimś symbolem. Problem jednakże w tym, że rozwiązania gospodarcze lewicowymi jakoś nie są, choć może w kategoriach ręcznego sterowania ekonomią i kreatywnej księgowości budżetowej coś jest na rzeczy. Jeśli więc prawdą byłaby owa zmiana kierunku w PO, to oznaczać może tylko i wyłącznie lewicowe nastawienie kulturowe. Widać to jasno chociażby w pomysłach rządowego pełnomocnika zajmującego się równym statusem czegoś tam. Propozycja karania dwuletnim więzieniem za dezaprobatę dla działań homoseksualnych zakrawa na jakąś kpinę chociażby w kontekście zignorowania przez wymiar sprawiedliwości przebranego za motyla mężczyzny, który swoimi pląsami zakłócał procesję eucharystyczną. Sekundują tym działaniom również działacze Ruchu P..., wśród których np. pani/pan poseł (niepotrzebne skreślić) ma zamiar podać do sądu redaktora, który podobno „narusza jej poczucie tożsamości”. Osobiście proponuję, by sąd nakazał wykonanie badań DNA, które w większości przypadków decydują o tożsamości, a wtedy wyjdzie szydło z worka (proszę nie doszukiwać się aluzji). Jest to pewien trend światowy. Barack Obama np. za jedno z najważniejszych zadań swojej kadencji uznał promocję transwestytyzmu (zapewne pod wpływem swojej niańki), zaś w Kanadzie rozważa się wprowadzenie prawa zakazującego przekazywanie nawet w kościołach i rodzinach prawdy, że praktyki homoseksualne są grzechem. Ingerencja w doktrynę kościelną jest więc widoczna. Stawia ona chrześcijaństwo wobec dylematu: albo się podporządkujecie, a to oznacza ZMIANĘ doktryny (czyt. odejście od prawdy), albo zepchniemy was na margines. I teraz dość jasno można zrozumieć ideę owego nieszczęsnego rozporządzenia.

„Wiosenne prawce porządkowe”

Dlaczego jednak w tytule odniosłem się do pielenia grządek? Otóż mam nieodparte wrażenie, iż ciągle w Kościele skupiamy się na małoznaczących elementach, a nie zwracamy uwagi na to, co zasadnicze, co jest korzeniem całej sytuacji. Podnieśliśmy wrzawę o rozporządzenie, które skrajnie odczytane będzie i tak niezgodne z ustawami wyższego rzędu, a dzięki tej wrzawie mogło się polansować parę osób. Natomiast zbyt często godzimy się na dokonywane zmiany kulturowe, które są dla nas zasadniczym i śmiertelnym wrogiem. Tymczasem fronty zostały już dawno wyznaczone. Absencja skrajnie socjalistycznych posłów do Reichstagu w czasie wizyty papieża Benedykta XVI była nie tylko manifestacją inności poglądów, ale zanegowaniem koncepcji kultury i społeczeństwa, która wypracowana została dzięki doktrynie chrześcijańskiej. Ja osobiście przypomniałem sobie, jak w polskim parlamencie przebywał bł. Jan Paweł II i słowa chociażby przedstawicieli mniejszości narodowej czy też zachowanie posłanki Sierakowskiej. Ta walka trwa i jeśli nie będziemy zwracać uwagi na imponderabilia, to obronna wrzawa przed głupotami urzędników na nic nam się nie przyda. Będzie jak łabędzi śpiew, w którym drga nieuchronna nuta śmierci.

ks. Jacek Wł. Świątek
Echo Katolickie 11/2012

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama