Dusza z ciała wyleciała. Rozmowy o śmierci i nie tylko

W duchowej pustce może się pojawić w człowieku przekonanie, że zmarła osoba jednak jest, nie całkiem umarła?

Dusza z ciała wyleciała. Rozmowy o śmierci i nie tylko

Łukasz Wojtusik: W duchowej pustce może się pojawić w człowieku przekonanie, że zmarła osoba jednak jest, nie całkiem umarła?

Leon Knabit OSB: To ciekawe, często spotykam na swojej drodze ludzi, którzy twierdzą, że czują obecność zmarłej osoby, taki rodzaj opieki. Nie chodzi o widzenia czy wywoływanie duchów, tylko irracjonalnie poczucie obecności.

Co na to Kościół?

Z punktu widzenia nauki Kościoła niebezpieczne jest wywoływanie duchów, czyli sytuacja, w której przywołujemy kogoś bliskiego z zaświatów. Wbrew pozorom mówimy o bardzo poważnej sytuacji. Żona, która kochała męża, pyta podczas takiego seansu: „Jak ci tam, kochany?”. Pada odpowiedź: „Dobrze, dużo lepiej niż na ziemi”. Żona zdziwiona dopytuje: „A gdzie jesteś? W niebie?” – „Nie, w piekle” (śmiech).

Poważny temat, a ojciec widzę do sprawy podchodzi z humorem, nie jest to trochę nieadekwatne do sytuacji?

Niezrozumiałe czy nieadekwatne to mogą być śpiewy podczas pogrzebu. Matka opłakuje syna, mąż – żonę, a w tle słychać: „Otrzyjcie już łzy płaczący, żale z serca wyzujcie”. Śpiewy takie zrozumiałe są w czasie Wielkanocnym, ale na pogrzebie? I potem okazuje się, że ten czas nie kojarzy się nam z próbą zrozumienia fenomenu śmierci i zmartwychwstania, tylko z pieśnią, którą słyszeliśmy, idąc pogrążeni w żałobie w kondukcie pogrzebowym. Trzeba stworzyć nowy język, dopasowany do sytuacji. Pieśń powinna dawać nadzieję, ale musi pasować do obrzędu.

Ceremonia pogrzebowa zawsze musi być najlepsza, najpiękniejsza, na bogato? Czy potrzebna jest cała ta przesada, nadmiar?

Kwiaty, trumna, orszak pogrzebowy to znaki. Staramy się uszanować, uczcić człowieka po jego śmierci. Inną kwestią jest, czy potrafimy to robić stosownie do okoliczności i czy udaje się nam zachować umiar. Czasem okazujemy się snobami i hipokrytami. Ludzie, którzy nie opiekowali się zmarłym za życia, lamentują w żałobnym pochodzie. Jakby płacz był wyznacznikiem siły przywiązania do drugiego człowieka.

Można nie płakać?

Przyszła do mnie w Tyńcu dziewczyna, której ojciec zginął w wypadku. Nastolatka nie wiedziała, co zrobić, bo choć było jej smutno, to nie potrafiła płakać po tacie. Kiedy podzieliła się tym spostrzeżeniami z bliskimi, koleżanki ją ofuknęły: Jak to, nie płakać na pogrzebie własnego ojca?

I co jej ojciec poradził?

Żeby posłuchała serca. Jeśli czuje, że nie ma w niej łez, niech nie woła o nie.

Łzy oczyszczają.

A mnie się wydaje, że to tylko potrzeba wpasowania się w świecką rytualność obrzędu. Strata musi boleć do łez. A jeśli nie boli?

Nie wolno udawać. Należy zachować się stosownie, ale nie można naginać się i robić przedstawienia. Widziałem ludzi rzucających się na trumny z okrzykami: „Ach, mój najmilszy, mój kochany, umarłeś za wcześnie, w jednym grobie będziemy leżeć, ale to tyś powinien na mnie, a nie ja na tobie”. Czasem tragedia miesza się z groteską.

Uciekamy w groteskę, ponieważ boimy się śmierci.

A jeśli tam nic nie ma?

To co?

To powinienem sobie powiedzieć: „Uff, skończyło się, nie będę na szczęście cierpiał za grzechy” (uśmiech).

A wszystkie zostaną policzone?

Tak – diabeł chodzi po chórze klasztornym i liczy wszystkie moje źle zaśpiewane końcówki psalmów, potem przy sądzie ostatecznym każdy swoją porcję kary dostanie. Dokładnie wyliczoną (uśmiech). To na szczęście tak nie działa. Lęk i straszenie jest częścią starej ascetyki, myślenia przedsoborowego, warto o tym pamiętać.

Fragment książki Łukasza Wojtusika i Ojca Leona Knabita OSB pt. „Dusza z ciała wyleciała. Rozmowy o śmierci i nie tylko” – Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama