Moje marzenia o Kościele

Szansą dla katolików w Polsce, ale ostatecznie też dla całego narodu – dla którego katolicyzm jest naturalnym kontekstem życia – jest powrót do budowania Kościoła jako wspólnego domu.

To, że Polacy mają bardzo różne poglądy na tę samą sprawę, to nikogo nie dziwi. Chyba byłoby czymś nienormalnym, gdyby było inaczej. Zresztą jesteśmy narodem bardzo rozdyskutowanym. I to też chyba dobrze. Jak się dużo rozmawia, to coś z tego zawsze dobrego się rodzi.

W ostatnich latach rozmowy zaczęły się jednak bardzo zaostrzać. Zaczęły padać zarzuty o „krew na rękach”. Jeśli pamiętam, początkiem była publiczna „debata” o katastrofie smoleńskiej, ale dzisiaj krew mają rzekomo mieć na rękach także zwolennicy prawa zakazującego aborcji eugenicznej. Krew znalazła się kolejny raz na ustach polityków i publicystów w kontekście strajku kobiet, że przyczynił się on do śmierci ludzi z powodu wzrostu zachorowań na COVID-19. Druga strona o ten sam rozlew krwi stawiała zarzuty, gdy na ulice wyszli ludzie w marszu niepodległości. A potem to już krew „się lała” z ust komentatorów, gdy dyskusja dotyczyła działań policji: zarówno na strajku kobiet – z jednej strony, jak i na marszu niepodległości – z drugiej. Trudno nie zgodzić się z Piotrem Zarembą, że to wszystko zaczyna przypominać czyste szaleństwo (s. 39).

Słowo „dialog” już od długiego czasu nie miało w Polsce, ale też szczególnie w wielu środowiskach kościelnych, swojej passy. Zostało sprowadzone do prostego rozumienia: oznacza tyle, że trzeba się jakoś w różnorodności poglądów dogadać. Nabrało ono pejoratywnego znaczenia: jeśli uzgadniasz z kimś swoje stanowisko, to de facto trochę siebie zdradzasz, rezygnujesz z części swoich przekonań albo po prostu idziesz na jakiś zgniły układ.

Tymczasem papież Franciszek w swojej najnowszej encyklice pisze: „Nie chodzi o to, by uczynić nas wszystkich bardziej light, czy o ukrywanie własnych przekonań, do których jesteśmy przywiązani, abyśmy mogli spotkać się z innymi o odmiennych poglądach. (...) Ponieważ im głębsza, silniejsza i bogatsza jest tożsamość, tym bardziej ubogaci innych swoim szczególnym wkładem”. No właśnie, wkład po obu stronach. Dialog nie jest zdradą siebie, jeśli pozwalam sobie samemu być zakwestionowanym przez drugą stronę. Może się przecież w tymże dialogu okazać, że powinienem siebie skorygować. Nie jest też zdradą postawa, w której dzięki dialogowi mogłem coś więcej zrozumieć. Wówczas nie musiałem niczego w swoim myśleniu kwestionować prócz tego, że zaprzeczyłem swojej dotychczasowej wiedzy. Okazała się po prostu niepełna. To właśnie jest istota dialogu, który chroni wszystkie strony sporu przed wpadaniem w ideologiczną pewność: wszystko wiem zawsze najlepiej.

Dialog to nie dogadywanie się, ale spotkanie. W spotkaniu osób jest gotowość, aby w jakimkolwiek punkcie mogły się one otworzyć na coś więcej, niż dotychczas wiedziały czy zrozumiały. Tylko tak pojmowany dialog prowadzi do tego, co papież Franciszek w tej samej encyklice nazywa „nową syntezą”: razem odkryliśmy więcej niż osobno. A w swoim najgłębszym znaczeniu jest po prostu wspólne nawrócenie na Prawdę.

Szansą dla katolików w Polsce, ale ostatecznie też dla całego narodu – dla którego katolicyzm jest naturalnym kontekstem życia – jest więc powrót do budowania Kościoła jako wspólnego domu. Miejsca schronienia, w którym mogą być ze sobą ludzie nie zawsze o jednoznacznie przylegających do siebie poglądach, ale za to mający dobrą wolę, aby się spotkać i aby ze sobą być. Taką rolę pełnił Kościół w czasach PRL-u. Wtedy było to oczywiście łatwiejsze z racji wspólnego dobrze zdefiniowanego wroga, jakim był komunizm. Sprzeciw wobec tego wroga jakoś jednoczył.

Dzisiaj największym wrogiem nie jest to, co można jasno zdefiniować, ale to, co nam zagraża niejako od wewnątrz: brak szacunku do innych. Dopiero potem można mówić o kulturowych rewolucjach czy europejskich narracjach lewicy czy prawicy. Jeśli dzisiaj sprzeciw wobec tego nowego, ukrytego wroga na nowo nas zjednoczy – a jest to moim zdaniem możliwe – to będzie szansa, abyśmy wszyscy bardziej nawrócili się na Prawdę.

Nie widzę innej możliwości, aby to się udało, jak tylko poprzez zawiązanie silnego fundamentu Kościoła w Polsce, którym jest jedność wszystkich wiernych i duchownych z jego głową, papieżem Franciszkiem i Stolicą Apostolską. Dopiero poczucie, że katolicyzm polski jest częścią szerokiej perspektywy Kościoła powszechnego, może dać nam pewien oddech w sporach wewnętrznych, stworzyć trwały punkt odniesienia: spotykamy się w domu, którym jest wspólnota przekraczająca granice państw i kultur. Tylko Kościół umiejscowiony w narodzie i jego dziejach, a jednocześnie niedający się do tej jednej kultury sprowadzić, stwarza i przestrzeń wolności, i trwały punkt odniesienia, aby nie odejść od Prawdy.

Jestem przekonany, że wiele naszych dzisiejszych sporów nie musiałoby się kończyć od razu radykalnym non possumus. Nadużywamy tego sformułowania. Kard. Stefan Wyszyński użył go w sytuacji skrajnej. Wcześniej, co mu przecież mocno zarzucano – a robił to także Watykan – szukał możliwie największego porozumienia. Prymas obawiał się przelewu krwi i dlatego pierwszym jego odruchem było szukanie pokoju na drodze dialogu. W tym samym duchu Jan Paweł II nawoływał do pokojowego przebiegu rewolucji solidarnościowej. I udało się. Dzisiaj, gdy patrzymy wstecz, wygląda to na prawdziwy cud: jak to było możliwe wobec czołgów, które co jakiś czas pojawiały się na ulicach.

Tak, są momenty, w których jedyną reakcją chrześcijan powinno być stanowcze non possumus. Ale czy tak często i w sposób tak stanowczy blokujący wszelką dyskusję, gdy tylko pojawi się jakiś spór? Czy sam spór nie może być twórczy, jeśli będziemy bardziej ostrożni w przywoływaniu obrazów „krwi”?

Rozumiem i dołączam się do non possumus wobec pedofilii, w Kościele i poza nim. Rozumiem i dołączam się do non possumus wobec zamiatania prawdy pod dywan, tam, gdzie to rzeczywiście w Kościele ma miejsce. Rozumiem i dołączam się do non possumuswobec nazywania aborcji prawem kobiet czy prawem człowieka. Rozumiem i dołączam się do non possumus wobec odbierania życia dzieciom nienarodzonym, nawet jeśli prawo by tego nie zabraniało. I to w imię dobra samego dziecka, jak i jego matki. I pewnie mógłbym dopowiedzieć kilka innych jeszcze… Ale i tak nie wyczerpuje to możliwości rozmawiania na te tematy. Nie wyczerpuje też wielu innych ważnych tematów naszego wspólnego życia. Chciałbym więc bardzo, abyśmy taki dom w Kościele dla Polaków na nowo stworzyli. Chciałbym, aby Kościół w Polsce kojarzył się z miejscem spotkań, a nawet sporu, który tym odróżniać się jednak będzie od brutalnej polityki i agresywnego języka mediów, że jego znakiem rozpoznawczym będzie szacunek.

ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama