Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę.

Efektowność kampanii reklamowych zależy między innymi od wpadających w ucho, sugestywnych, pełnych aluzji haseł

Efektowność kampanii reklamowych zależy między innymi od wpadających w ucho, sugestywnych, pełnych aluzji haseł. Raz są one mniej raz bardziej udane. Czasami można puścić wodze językowej wyobraźni i przetestować hasła na ich odporność na ironię. Do takiego eksperymentu nadaje się choćby jedno z dwóch bilbordowych haseł promowanych przez Fundację „Wolność od religii”. Wystarczą dwa myślniki:

- Nie zabijam. Nie kradnę

- Nie wierzę.

Trzy deklaracje sformułowane w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Pierwsze dwie odzwierciedlają stan ograniczenia świadomości moralnej wielu Polaków. Nieraz w konfesjonale można usłyszeć głos rzadko praktykującego wierzącego: „no nie wiem, z czego się spowiadać, przecież nikogo nie zabiłem, nikogo nie okradłem. Nie popełniam więc zła …”. Szybko przychodzi na myśl refleksja: jeśli podobnie ograniczona ma być świadomość moralna i wrażliwość na zło ludzi, którzy wyznają ateizm, to możemy wątpić w dobroczynność opowiedzenia się za nim w życiu społecznym.

Chciałbym jednak życzliwiej zinterpretować przewodnie hasło kampanii. Nie posądzam o takie intencje autorów hasła, ale wydaje mi się, że umieszczenie „Nie wierzę” w ciągu wyliczającym dwa ciężkie grzechy może sugerować pewien wątek obecny u R. Dawkinsa i tzw. nowych (a w rzeczywistości starych) ateistów. Chodzi o wątek dawnej dyskusji wokół tezy sformułowanej w czasach rodzącego się pozytywizmu i scjentyzmu w artykule Williama K. Clifforda,” The Ethics of Belief” (opublikowany w :Contemporary Review, 1877). Teza, którą za Cliffordem przywołują i odpowiednio interpretują nowi ateiści brzmi: It is wrong in all cases to believe on insufficient evidence. Tak więc w tym ujęciu, wiara nie poparta wystarczającymi świadectwami empirycznymi jest wprost nazwana moralnym złem. Jako taka winna być umieszczona i napiętnowana w kodeksach moralnych oświeconego, racjonalistycznego społeczeństwa. Teza artykułu okazała się bardzo kontrowersyjna i … pozbawione wystarczającego świadectwa. Co więcej, wszystkie użyte terminy: „świadectwo”, „empiryczne” a przede wszystkim „wystarczające” są notorycznie wieloznaczne.

Warto zwrócić uwagę na problematyczność użycia słowa „wierzę” w haśle kampanii. Czy chodzi tu o wiarę w sensie szerokim, która odnosi się do wszelkich przekonań, o których nie można powiedzieć, że są z pewnością prawdziwe i uzasadnione. W takiej sytuacji, osoba, która „nie wierzy”, deklaruje, że opowiada się tylko za tym, co jest prawdziwe i uzasadnione. Ze znanych człowiekowi obszarów wiedzy warunki te spełnia tautologiczna wiedza logiki formalnej i matematyki. Trudno prowadzić życie ograniczając się do takiego zasobu wiedzy. Z pewnością nie robią tego ateiści.

Można wyróżnić jeszcze inne sensy terminu „wiara”. Przejdźmy od razu do najwęższego rozumienia, w którym termin ten, oznacza wiarę religijną. I znowu, okazuje się, że stwierdzenie: „Jan wierzy w Boga” może mieć kilka znaczeń: może wskazywać, że Jan wierzy w prawdziwość zdania „Bóg istnieje”, że Jan wierzy w to, co Bóg objawił, a więc zawierza siebie Bogu, albo że Jan ufa Bogu (por. R. Kleszcz). O co więc chodzi ateistom? Zapewne o sens: „nie wierzę w istnienie Boga”, co można chyba oddać stwierdzeniem: „Wierzę, że Bóg nie istnieje”. No tak, ateizm przecież jest także swoistą wiarą czy też światopoglądem, w który trzeba uwierzyć. Dlaczego ma on być uprzywilejowany w szkołach i sponsorowany przez państwo, jak tego domagają się członkowie Fundacji?

Przejdźmy do deklaracji programowej kampanii i przypatrzmy się tylko pierwszemu zdaniu: „Celem kampanii jest wywołanie ogólnopolskiej dyskusji na temat obiegowego postrzegania wartości uniwersalnych jako zasad przynależnych religii, a w szczególności religii katolickiej. Uważamy, że polityka państwa, prowadzi do utrwalania stereotypów, łącząc moralność człowieka z jego religijnością, pogłębiając wykluczenia osób, które nie identyfikują się z kościołem katolickim czy żadną inną instytucją religijną.” Jest faktem, że moralność i religia to nie to samo. Jest jasne, że są ludzie niewierzący o wysokich standardach moralnych. Rzadko, ale są. Próby stworzenia etyk niezależnych od religii (np. projekt Tadeusza Kotarbińskiego, obranego przez Fundację za patrona – wątpię, czy ten wielki logik ucieszyłby się na taką nominację) są godne najwyższego szacunku. Są to heroiczne wprost wysiłki intelektualne, by stworzyć system wartości, który mógłby funkcjonować w całym pluralistycznym i zlaicyzowanym społeczeństwie. Jednakże nie sposób wykazać, dlaczego etykę niezależną, jej normy, powinien przyjmować ktoś inny poza tą osobą, która ją wymyśliła. To znaczy: dlaczego ona ma obowiązywać wszystkich? Najczęściej normy takich etyk uzasadnia się albo poprzez wskazanie, że z badań wynika, iż tak robią wszyscy, albo przez mniej lub bardziej arbitralną umowę społeczną. Czasami trudno rozróżnić, gdzie jeszcze jest etyka a gdzie zwyczajny relatywizm, któremu wszystko jedno. (Na marginesie: Kotarbiński uważał, że eutanazja jest dopuszczalna).

Z „manifestu” dowiadujemy się, że „Celem kampanii jest wywołanie ogólnopolskiej dyskusji na temat …”. Jestem jak najbardziej za dyskusją o miejscu i roli religii w państwie, o stosunku państwa do związków wyznaniowych, o granicach ingerencji w sprawy drugiej strony, o wzajemnej współpracy dla dobra ogółu. Zarówno religie, Kościół, jak i państwo zmieniają się, zmieniają się ustroje, powstają nowe idee, inne opcje polityczne i światopoglądowe dochodzą do głosu i zawsze jest o czym dyskutować. Jednak, jeżeli Fundacji rzeczywiście chodzi o dyskusje, to normalną drogą rozpoczynania w miarę racjonalnej debaty jest wprowadzenie na forum jakiś argumentów, tez, dowodów, rozumowań. Wywoływanie dyskusji bilbordami zawierającymi hasła, które są ironiczną aluzją do znanych w chrześcijańskich kręgach stwierdzeń, świadczy o populistycznych zapędach owych ludzi, zapędach, od których tak się odżegnują, piętnując za populizm obozy polityczne.

Chrześcijaninowi hasła: "Nie zabijam. Nie kradnę. Nie wierzę" szybko kojarzą się z Dekalogiem. Dodanie „Nie wierzę” może oburzać arogancją w majsterkowaniu przy wartościach istotnych dla milionów ludzi. Drugie bilbordowe hasło kampanii: "Nie wierzysz w Boga? Nie jesteś sam." W przewrotny sposób nawiązuje do Benedykta XVI: „Kto wierzy, nigdy nie jest sam”. Używając tak spreparowanych haseł autorzy jeszcze raz potwierdzają, że ateizm jest a-teizmem, tzn. wtórnym produktem, któremu brak samodzielności i kreatywności. A cała ideowa, a raczej ideologiczna otoczka, to po prostu stawianie znaku „nie” przed poglądami, które ateistom jakoś kojarzą się z religią. Nazywanie takiego postępowania racjonalizmem jest dużym nadużyciem i dewaluowaniem słów. Trudno wzbudzić w sobie przekonanie, że da się nawiązać jakąś ciekawą, racjonalną dyskusję w takim klimacie.

Organizatorzy akcji mówią o sobie, że są rodzicami zatroskanymi o swoje dzieci, które rzekomo są dyskryminowane za niechodzenie na religię. Ufam, że są oni naprawdę tolerancyjni i przyjmą z radością, kiedy ich dzieci, znudzone ateizmem rodziców, zbuntują się, uwierzą w Boga i zaczną chodzi do Kościoła (sytuacja a la Mrożek). Ciekawe, czy ateistycznych rodziców stać by było na tolerancję, wspaniałomyślność i wspieranie wyborów swoich dzieci. Przypuszczam, że członkom fundacji „Wolność od religii” byłoby to bardzo nie na rękę.

www.areopag21.pl

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama