Demaskujmy profanatorów

Wydaje się, że zmierzch sacrum we współczesnej sztuce ustąpił już po prostu miejsca nocy - sterylnemu bełkotowi artystów zakochanych tylko w sobie i swoich profanacjach

Demaskujmy profanatorów

Istnieją takie czasy, jak dzisiejsze, w których zmierzch sacrum we współczesnej sztuce wydaje się, że ustąpił miejsca nocy. Gdy wyczerpało się — jak pisał Giuliano Zanchi na łamach «L'Osservatore Romano» z 8 sierpnia — religijne promieniowanie, które ożywiało, czyniąc nieśmiertelnymi, dzieła Caravaggia, Tiepola, Rafaela (czy Manzoniego lub Bacha), pozostałby już chyba tylko horyzont ziemski. 

Jest on często zaciemniany przez sterylny bełkot artystów, zakochanych tylko w sobie i we własnych profanacjach: to jest zima kultury, zgodnie z określeniem Jeana Claira. A jednak, jeśli bada się rzecz uważniej, coś się nie zgadza. Już sama idea desakralizacji, typowo dwudziestowieczna, objawia usunięcie fundamentu, korzenia, poczucie nieodłączne od działania i czucia artystycznego. Typowa forma sprzeciwu, skierowanego dzisiaj na ogół przeciwko wartościom tradycyjnym — rodziny, wiary, a nawet samej idei pochodzenia i osobistej tożsamości, wyraża się w manieryzmie wykrzykiwanym ze scen teatralnych, w intelektualizmie obłudnie prowokacyjnym i sterylnym performance, w narcystycznym celebrowaniu samych siebie jako artystów czy pisarzy, w literackim kulcie zła, będącego fascynacją; nadszedł czas, aby odkryć na nowo stwierdzenie Mircei Eliade, że w doświadczeniu sacrum duch ludzki wychwytuje różnicę między tym, co jawi się jako realne, potężne, bogate i obdarowane znaczeniem, a tym, co nie posiada takich cech.

Jednak tym, którzy interesują się filmem Malicka czy Kieślowskiego, oglądają kościół Botty, choreografię Laury Pulin, słuchają muzyki Arvo Pärta czy Desplata, nie mogą umknąć ślady, już istniejące, odnowionej wrażliwości na sacrum.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama