"Kler" i wielki kwantyfikator

Ani poczucie obowiązku, ani głód kultury nie skłonią mnie do obejrzenia "Kleru". Szkoda mojego czasu i pieniędzy

Jestem człowiekiem obowiązkowym, lubię także kulturę. Jednak ani poczucie obowiązku, ani pragnienie wzniesienia się na wyższy poziom kultury nie skłonią mnie tym razem do pójścia do kina. Filmu „Kler” nie oglądałem i nie zamierzam oglądać, nawet jeśli wygrałby wszelkie możliwe nagrody na festiwalach. Nie jest wart mojego czasu i pieniędzy. Dlaczego tak uważam?

Przede wszystkim, oglądałem już wcześniejsze wykwity reżyserskiej wyobraźni Wojciecha Smarzowskiego — „Wesele” i „Drogówkę”. „Wesele” w pierwszym momencie nawet mnie rozśmieszyło, odebrałem je jako doprowadzoną do granic absurdu parodię, coś pomiędzy „Latającym Cyrkiem Monty Pythona” a „Jasiem Fasolą”. Spiętrzenie ludzkich słabości oraz nieoczekiwanych, a jednocześnie absurdalnych sytuacji daje w sumie efekt komiczny — jak sądziłem, zamierzony przez reżysera. Po obejrzeniu „Drogówki” nabrałem jednak przekonania, że jej twórcy nie tyle chodzi o parodię, co raczej poczuwa się do obowiązku przedstawiania światu skrajnych patologii tak, jakby był to rzeczywisty obraz danego wycinka rzeczywistości. Nie sądzę, że istnieje jakiekolwiek wiejskie wesele, które wyglądałoby tak, jak przedstawił je reżyser. Przerysowanie ludzkich wad, podobnie jak w innych komediach, może spowodować swoiste „katharsis”, czyli przede wszystkim przyjrzenie się samemu sobie — czy przypadkiem moje drobne wady i słabości ukazane w powiększającym lustrze nie wyglądają komicznie (a czasem przerażająco). Jednak w przypadku „Drogówki” nie było mowy o żadnym „katharsis”. Obraz wyłaniający się z filmu nie był komiczny, ale odrażający i straszny. Gdyby policja faktycznie funkcjonowała tak, jak ukazał ją Smarzowski, należałoby ją natychmiast zlikwidować i w jej miejsce powołać zupełnie inną formację, z innymi ludźmi i zasadami funkcjonowania.

Czemu miałoby służyć takie epatowanie patologią? Podważeniu społecznego zaufania do policji? Spowodowaniu jakiejś rewolucji w jej szeregach? Wymuszeniu surowej reakcji ministerstwa spraw wewnętrznych?

Nie sądzę. Być może celem reżysera jest osiągnięcie swoistego „katharsis”, ale jest to wyłącznie własne, prywatne katharsis: to znaczy oczyszczenie chorej wyobraźni reżysera. Tak jak odkaszlnięcie przynosi chwilową ulgę zatkanym drogom oddechowym, podobnie nakręcenie filmu przynosi ulgę reżyserowi, którego coś „męczy”. Nie znaczy to jednak, że ja, jako widz, muszę w tym procesie oczyszczania uczestniczyć.

Nie tylko nie muszę, ale i nie chcę. To, co raz zostało wprowadzone w przestrzeń wyobraźni, niełatwo z niej wychodzi. Jeśli będę swój umysł zapełniać wyobrażeniami bezwartościowymi, przykryją one to, co wartościowe. Jeśli ktoś, postrzegający świat w krzywym zwierciadle, postanowi mi go zbrzydzić, ja nie muszę i nie chcę tego słuchać ani oglądać. Owszem, moje dotychczasowe kontakty z policją nie budują we mnie wielkiego zaufania do tej formacji (głównie ze względu na biurokrację, opieszałość i niekompetencję), ale nie spotkałem jeszcze policjanta, który byłby taką personifikacją patologii, jaką próbuje wcisnąć do mojej wyobraźni reżyser „Drogówki”. Nie chcę patrzeć na policję w tak krzywym lustrze, jak to, którym posługuje się Smarzowski.

Podobnie jest z „Klerem”. Oglądałem trailer filmu, czytałem wypowiedzi reżysera na jego temat — to mi wystarczy. Jeśli na podstawie wytworu własnej wyobraźni wysuwa on postulaty, żeby rozwiązać konkordat i wyprowadzić religię ze szkół, to jasne jest, że coś tu jest nie tak. Problemem nie jest rzeczywistość ukazywana w filmie, ale pomylenie „prawdy ekranu” z „prawdą czasu” albo po prostu „prawdą”. Film, produkt reżyserskiej wyobraźni, czyli artystyczna fikcja, staje się narzędziem do realizowania jakichś celów. Przypomina mi się „Miś” Barei — tam symboliczny twór reżyserskiej wyobraźni miał przesłonić rzeczywistość, w końcu jednak okazał się tylko wielką słomianą kukłą. „Nowa świecka tradycja”, którą symbolizuje tytułowy „miś” jest tylko nędzną imitacją prawdziwej tradycji.

Zastanawiam się, czy może istnieć ktoś taki jak Wojnar z „Wesela”. Teoretycznie, tak. Jednak idąc na wesele nie spodziewam się go spotkać. Planując wesele nie będę doszukiwał się w sobie samym Wojnara, bo go tam nie znajdę. Czy istnieją policjanci tacy jak Ryszard Król, Bogdan Perycki czy Gołąb z „Drogówki”? Być może tak — jednak dzwoniąc na policję, zakładam, że prawdopodobieństwo natknięcia się na kogoś takiego jak oni jest znikome. Dziwne jest to, że współcześni widzowie i czytelnicy nie rozróżniają literackiej czy filmowej fikcji od rzeczywistości i dyskutują o filmie fabularnym, jakby był on reportażem. Czy z karykaturalnej wizji wiejskiego wesela pokazanej w „Weselu” Smarzowskiego wynika, że każde, większość lub jakiekolwiek wesele faktycznie tak wygląda? To tylko pewien obraz powstały w głowie reżysera. Tak samo jest z „Klerem”. Skoro jednak sam reżyser nie potrafi odróżnić filmowej fikcji od rzeczywistości, to trudno tego oczekiwać od widzów.

Przyjmijmy jednak, że faktycznie istnieją tacy organizatorzy wesel, tacy policjanci i tacy księża, jak ukazani w filmach Smarzowskiego. Innymi słowy — mówiąc językiem logiki „istnieją takie x, dla których prawdziwe jest zdanie y”. Czy wynika z tego, że „wszystkie x spełniają warunek y”? Nie wszystkie, ani nawet — nie większość. Jak mawiał mój wykładowca logiki — „z używania dużych kwantyfikatorów trzeba się spowiadać”. Z jednostkowego przypadku nie ma logicznego przejścia do ogółu. Wszyscy mamy skłonność do uogólniania (uważny czytelnik powinien dostrzec, że w tym zdaniu użyłem właśnie dużego kwantyfikatora!). Ileż to razy posługujemy się sformułowaniami takimi jak „wszystkie kobiety”, „wszyscy mężczyźni”, „wszyscy nauczyciele”, „wszyscy pracodawcy”, a może i „wszyscy księża” — dla wyrażenia swojej frustracji czy złości. Zamiast rozwiązać konkretny problem, łatwiej jest posłużyć się uogólnieniem, które zwalnia z odpowiedzialności. Skoro „wszyscy” lub „wszystkie”, to nie ma na to rady...

Czy problemy ukazane w „Klerze” nie istnieją w rzeczywistości? Czy nie ma księży pedofilów? Czy nie istnieją księża mający obsesję na punkcie pieniędzy? Czy nie zdarzają się zbyt bliskie powiązania między hierarchami a politykami? Nie ma co się łudzić, wszystkie te problemy występują częściej lub rzadziej. Czy jednak film pokazuje, jak te problemy rozwiązać, albo jest choćby przyczynkiem do dyskusji nad tym, jak to zrobić? Nie sądzę. Celem nie jest tu rozwiązywanie problemów, ale wywołanie gwałtownych emocji. A gwałtowne emocje nie pomagają w podejmowaniu trudnych spraw, a wręcz często uniemożliwiają racjonalne myślenie i wyjście z trudnej sytuacji.

Problemy Kościoła są moimi problemami. Pedofilia wśród duchownych jest czymś, co musi zostać wyeliminowane jak najszybciej i raz na zawsze. Komercyjne podejście do sprawowania sakramentów jest czymś nie do zaakceptowania i również powinno zostać napiętnowane i wyrugowane z życia Kościoła. Kwestia relacji Kościół-państwo jest trochę bardziej złożona. Kościół powinien mieć wpływ na politykę — ale tylko pośredni, poprzez kształtowanie sumień i postaw chrześcijan-obywateli, a nie przez niejasne układy z partiami politycznymi. Nie sądzę jednak, żeby „Kler” w jakimkolwiek stopniu pomógł w usunięciu tych bolączek Kościoła. Nie sprawia mi także żadnej satysfakcji oglądanie łajdaczących się mieszkańców wsi, policjantów ani duchownych. Dlatego nie wybieram się do kina na najnowszy film Smarzowskiego, a prawdopodobnie — na żaden następny, bo po co?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama