Przenikanie przez zasłonę

Na temat liturgii z księdzem profesorem Wacławem Hryniewiczem rozmawiają Elżbieta Adamiak i Józef Majewski

Liturgia potrafi nas poderwać, otworzyć przed nami nieskończone horyzonty... A potem idziemy do domu, wracamy do zwyczajności, gdzieś pryska „czar” liturgicznego doświadczenia. Ale możemy wrócić do świątyni ponownie, stale napełniać się tym, co niewidzialne.

Czym jest dla Księdza liturgia?

KS. WACŁAW HRYNIEWICZ: Jest to dla mnie oswajanie się ze światem niewidzialnym, do którego zmierzamy — światem bez podziałów, łez i krzyku (por. Ap 21, 4). Oswajanie się z ekumenią Boskiej Przyszłości. Mówimy, że liturgia nie tylko sięga w przeszłość, nie tylko uobecnia misterium w naszej teraźniejszości, ale także wybiega w przyszłość. Bliskie mi jest patrzenie na nią szczególnie od strony przyszłości. Od strony nadziei. Człowiek oswaja się
z tym, czego nie widzi bezpośrednio — co postrzega jedynie oczami wiary i nadziei. Wysyła swoją wiarę i nadzieję niczym posłańców do przodu, w milczenie Boskich przestrzeni. A one wracają i mówią: „Jest Bóg. Jest inny świat”. Wierzę w to. Ten świat głęboko przenika nasze życie. Momenty liturgiczne są intensywnym czasem, kiedy człowiek staje w obliczu tego, co czci, czemu oddaje cześć, czemu kłania się swoją nadzieją, kiedy podejmuje zadumę nad kresem swojego życia. Wiarą i nadzieją „wie”, że nie jesteśmy bezpańscy. Nadzieja „przenika poza zasłonę” (Hbr 6, 19). Wtedy człowiek „jakby widział Niewidzialnego” (Hbr 11, 27).

To motyw chyba bliski prawosławnemu przeżywaniu liturgii?

W tradycji Wschodu liturgia to niebo na ziemi, niebo na ziemle. Ojciec Sergiusz Bułgakow wyjaśniał, że liturgia to nie tyle zstępowanie Boga, ile podniesienie człowieka do innego wymiaru istnienia, stąd anafora mszalna to „podniesienie”, „pociągnięcie wzwyż”. Piękno świątyni prawosławnej ma być symbolem nieba...

A zatem liturgia jako argument za życiem wiecznym?

W jakimś sensie tak to pojmuję. Liturgia potrafi nas naprawdę poderwać, otworzyć przed nami nieskończone horyzonty... A potem idziemy do domu, wracamy do zwyczajności, gdzieś pryska „czar” liturgicznego doświadczenia. Ale możemy wrócić do świątyni ponownie, stale napełniać się tym, co niewidzialne. Zostać obdarowanymi sensem życia. Ludzkie życie ma sens dzięki temu, co można uczcić, czemu można się pokłonić, za co można dziękować, co można wysławiać, czym się można cieszyć. Przed oblicze Boga można zanosić także skargi... Codzienne doświadczenie uczy, jak bardzo potrzeba przebicia się przez zasłonę oddzielającą nas od świata niewidzialnego.

Jak w tym kontekście ocenia Ksiądz soborową i posoborową reformę liturgiczną? Czy ona była potrzebna? Czy ułatwia oswajanie się ze światem niewidzialnym?

Reforma była konieczna. Nie można było zostać przy potrydenckiej liturgii, gdzie dominowała łacina, gdzie ksiądz swoje — jak to potocznie się mówiło — mamrotał, a ludzie wyciągali różańce, by zapełniać czas paraliturgią. Liturgia szła swoją drogą, a ludzie swoją. Albo wypełniały to chóry, które stawały na uszach, aby dobrze wypaść. Pamiętam to — moja Mama była śpiewaczką. Dla niej wytchnienie życiowe i największą radością stanowiło śpiewanie w chórze. I w tym się religijnie dowartościowywała. Chóry zapełniały czas, kiedy ksiądz czytał ciche modlitwy po łacinie.

Tak ludzie uczestniczyli w liturgii?

Tak to było. Uczestnictwo polegało na obecności, obecności w dużej mierze biernej.

Ale przecież i w liturgii posoborowej nie brak bierności.

To prawda, ale jednak bierna obecność w liturgii potrydenckiej była jakby strukturalna. Tak musiało być. Odmawianie różańców nikogo nie raziło — to było normalne. Poza tym język łaciński, którego ludzie nie rozumieli, niejako z istoty nie wciągał, nie angażował w to, co się działo w kościele. Dzisiaj bierność wynika raczej ze źle przygotowywanej liturgii. Język zrozumiały bardziej wciąga - wystarczy otworzyć uszy... Oczywiście, wszystko zależy od tego, jak się czyta, jak się mówi, jak się sprawuje liturgię. Można z niej zrobić niezłą drogę przez mękę, niemniej można też dać się „pociągnąć” w górę. W niedzielę na przykład można „odprawić” Mszę w 40 minut...

Eee, to całkiem dużo...

Racja, można i w pół godziny! Ale też można ją tak kształtować, iż rzeczywiście głębiej doświadcza się misterium. Do tego potrzebny jest nasz wkład. Reforma otworzyła drzwi, ale od nas zależy, czy przez nie wejdziemy.

Pojawiają się jednak skargi, że dzisiejsza liturgia jest za sucha, za dużo w niej musztry. Teraz wstajemy, teraz siadamy, klękamy, kiwamy głowami na znak pokoju itd. A wszystko jakby na komendę.

A jednak jestem przekonany, że reforma dała nam pewne ważne przesłanki i istotne intuicje. Zostało przekazane to, co najważniejsze o Misterium Paschalnym, o uobecnieniu tajemnicy. To przezwycięża starą rubrycystykę, podejście rytualistyczne. Liczy się przede wszystkim sprawowane misterium. Problem: jak to się robi?

Czy odnowa liturgii już została zakończona?

Absolutnie nie. Kształt liturgii nie został na całe stulecia zamrożony. Reforma musi być od czasu do czasu znowu podejmowana. Dopełniana. Osobiście brakuje mi większej liczby modlitw eucharystycznych: dlaczego jest ich tak niewiele? W sumie chyba ze trzynaście, wliczając te z udziałem dzieci, ale to i tak za mało.

Posługiwał się Ksiądz kiedykolwiek modlitwą eucharystyczną dla dzieci?

Dosyć często. Te modlitwy są chyba najbardziej sugestywne. Ich język jest przekonujący, piękny, najbardziej dociera do serca. Szczególnie podczas okresu Bożego Narodzenia czy Świąt Wielkanocnych. Piękna jest zwłaszcza druga modlitwa eucharystyczna z udziałem dzieci, wraz z zawołaniem: „Niech Jezus będzie błogosławiony!”. Błogosławiony za to, że był przyjacielem dzieci, ubogich i chorych; że uwalnia serca ludzi od zła, które niszczy przyjaźń; że pomaga przezwyciężać nienawiść, która zatruwa nasze wzajemne relacje. To bardzo egzystencjalna modlitwa — dotyka serc.

Czy nie wystarczy Księdzu sama druga modlitwa eucharystyczna „dla dorosłych”? Dlaczego chciałby Ksiądz, aby było ich więcej?

Druga jest „wystrzałowa”: raz, dwa, ciach, prach i już skończona. Przepraszam, że tak mówię. Nie powinienem... Człowiek już przestaje reagować, zna ją na pamięć, nic go nie zaskakuje, nie przykuwa uwagi, nie zachwyca, nie przyciąga. Większa liczba modlitw eucharystycznych dałaby większą wolność wyboru, większą szansę, że liturgia nie stanie się rutyną. W niektórych tradycjach liturgicznych było ich kilkadziesiąt, nawet osiemdziesiąt lub więcej.

W książce Pedagogia nadziei napisał Ksiądz, że misterium chrześcijańskie, jego bogactwo, w „kulcie liturgicznym (...) staje się łatwo sprawą przyzwyczajenia”. Czy może być inaczej? W końcu księża sprawują liturgię codziennie, świeccy uczestniczą w niej przynajmniej raz w tygodniu. Rutyna i przyzwyczajenie zdają się tu czymś normalnym. Co robić, aby uchronić się przed liturgiczną rutyną, skostnieniem czy formalizmem? Jak Ksiądz w swoim życiu radzi sobie z tymi zagrożeniami?

Trzeba pewnej pomysłowości. Nie waham się tego tak nazywać. Trzeba inwencji. Rutyna naprawdę zagraża każdemu z nas. Szczególnie duchownym, od których w dużej mierze zależy to, jak przeżywają liturgię świeccy. Dobrze jest zmieniać formę sprawowanej Eucharystii. Ci, którzy uczestniczą w liturgii jedynie w świątyni, mogliby od czasu do czasu przeżyć Eucharystię w domu, na przykład wraz z osobą, która choruje. Można wtedy wprowadzić pewne elementy, które odświeżają celebrację misterium. Z Ziemi Świętej przywiozłem patenę, świece, małą menorę (siedmioramienny świecznik) oraz małą tackę z mozaiką przypominającą cud rozmnożenia chleba (stawiam na niej naczyńka z winem i wodą). Wszystkie te przedmioty służą mi podczas domowych Eucharystii. Czasami w jakimś momencie, szczególnie przed prefacją, zapalam menorę. Zmienia się natężenie światła, co w pewien sposób pomaga w przeżywaniu misterium. Dla mnie osobiście jest to kontynuacja obecności w świętych miejscach, w których przebywał Jezus. Celebracja tajemnicy dzięki tym prostym przedmiotom zbliża mnie do tych miejsc — tam chodził Jezus, tam się trudził, nauczał, umarł i zmartwychwstał. Czasami trzeba szukać bardzo prostych środków, aby wnieść jakiś świeży element. Kiedy bywałem u Rodziców, wiele lat przed śmiercią obojga, to sprawowaliśmy razem Mszę w domu. Te Eucharystie pozostaną mi w pamięci do końca życia... Przede wszystkim jednak — jeśli nie chcemy, aby zżarła nas rutyna — musimy wczuwać się w to, co się wypowiada, czyta, czyni. Trzeba w te czynności włożyć wiele serca. I każdy musi znaleźć własną drogę. Trzeba jej szukać, pracować nad tym.

Czy pozwala sobie Ksiądz Profesor na pewną swobodę podczas sprawowania liturgii, na przykład na odejście od tekstów ksiąg liturgicznych?

Tak, pozwalam sobie. Nie potrafię inaczej odprawiać Mszy — dodaję jakieś zdanie, zmieniam kolejność słów... Szczególnie dbam o to, aby już od początku celebracji przemawiały do zebranych teksty czytań. Włączam ich treść do modlitw liturgicznych, przed homilią i po niej — niech przesłanie słowa Bożego z konkretnej niedzieli przenika całą Eucharystię. Uważam, że pewien stopień spontaniczności jest dobroczynny. Przeciwdziała rutynie w celebracji Eucharystii. Zapobiega niebezpieczeństwu poruszania się po wyślizganym torze słów. Nawet niewielka zmiana przerywa przyzwyczajenie, budzi wrażliwość, skłania do zastanowienia, wyrywa z bezmyślności. Pewna doza odpowiedzialnej spontaniczności jest niezbędna. Odpowiedzialnej — to znaczy przemyślanej. Tu nie chodzi o „radosną twórczość”, o spontaniczność na chybił trafił. Odpowiedzialna spontaniczność rodzi się podczas przygotowywania się do liturgii i ma swój głęboki sens.

A zatem taka mądra i odpowiedzialna spontaniczność jest, zdaniem Księdza Proferosra, dopuszczalna?

Sądzę, że tak. Do tej pory miałem kłopoty tylko wówczas, gdy podczas modlitwy eucharystycznej do imienia papieża dołączałem imiona patriarchy Konstantynopola (honorowego zwierzchnika prawosławia), arcybiskupa Canterbury (honorowego przywódcę anglikanizmu) czy okazyjnie imię jeszcze innej wybitnej postaci chrześcijaństwa. Budziło to zgorszenie starszych kapłanów. Doszło to nieco wyżej. Trzeba było się bronić. Jedną z linii obrony podpowiedział mi pewien ksiądz, wskazując na ten fragment czwartej modlitwy eucharystycznej, gdzie modlimy się za tych, którzy szczerym sercem szukają Boga. Mamy prawo modlić się za ateistów i agnostyków, a modlitwa za zwierzchników chrześcijaństwa ma być zabroniona?

Przerwał Ksiądz tę praktykę?

Nie! Można by rzec, że wywalczyliśmy (myślę tu o lubelskim kościele akademickim) dla siebie ten „przywilej”. Owszem, były problemy, ale do dziś to czynię.

Co, zdaniem Księdza, było istotą odnowy liturgicznej?

Pokazanie roli liturgii w życiu chrześcijanina jako wielkiego źródła inspiracji, przemiany, głębokiego przeżycia, światła. Ale liturgia domaga się troski. Liturgię trzeba przygotowywać. Siebie też trzeba do niej przygotować. To nie może być beztroska improwizacja, zdanie się na to, że jakoś to będzie. Odnowa liturgiczna wymaga więcej wysiłku, dołożenia trudu. I wtedy to może być coś pięknego: można dostrzec jej duchowe piękno, które podnosi ducha, jest zachętą, trafia do serca. Pomaga ludziom żyć. Spotykałem się z prostymi wyrazami wdzięczności za to, że komuś pomogła
w życiu choćby jedna intuicja przekazana w trakcie liturgii. Do istoty odnowy liturgicznej należy też wyznaczenie uprzywilejowanego miejsca słowu Bożemu, homilii, milczeniu...

Krytycy odnowy liturgicznej, szczególnie środowiska tradycjonalistyczne w Kościele, twierdzą, że usunęła ona z liturgii misterium, jeden z istotnych aspektów liturgii, choćby poprzez likwidację łaciny, odwrócenie celebransa twarzą do ludu, postawienie na swobodę. Twierdzi się, że przed błędami i samowolą kiedyś broniły ścisłe przepisy, rubryki, obowiązujące pod sankcją grzechu śmiertelnego. Eliminacja tego wszystkiego miałaby zlikwidować misterium liturgii... Czy nie brakuje Księdzu w odnowionej Mszy misterium?

W moim odczuciu odnowa nie usunęła z liturgii misterium. Wręcz przeciwnie, soborowa Konstytucja o liturgii uprzywilejowuje misterium, z całą mocą je uwydatnia. Ktoś, kto twierdzi inaczej, nie wniknął w nią dostatecznie głęboko.

Nie brakuje mi łaciny, mimo że ją znam od lat seminaryjnych. Ale co to jest za tajemnica, kiedy nic się nie rozumie? Tajemnica i tak pozostaje tajemnicą. Ani łacina, ani żaden język narodowy jej nie wyczerpią. Nie brakuje mi odwróconego plecami kapłana. Bóg jest pośród nas, nie tylko przed nami. Przygarnia nas do siebie, skupia wokół siebie. Rubryki? A czy one zawsze chroniły przed błędami i bylejakością? Czy rubryki nakazywały odprawiać nabożeństwo różańcowe podczas liturgii eucharystycznej? A przecież to był stały obrazek podczas Mszy. Rubrycystyka nigdy nie była bliska mojemu sercu. Boję się mentalności, która przesłania wszystko drobiazgowością i w każdym uchybieniu widzi czyhający na człowieka grzech. Połączenie liturgicznego piękna z sankcją grzechu — to jest mi obce. W liturgii chodzi o przeżycie Wielkiej Obecności, a nie o rubrycystykę. Przyznaję, że niełatwo mi zrozumieć tych, którzy tak bardzo bronią dawnego rytu. Czy to nie jest jeden z elementów oporu przed całym Soborem Watykańskim II?

Osobiście sądzimy, że być może chodzi tu o problem eklezjologii, o to, jak się rozumie tajemnicę Kościoła. Liturgia jest sercem Kościoła, zwieńczeniem tego, czym on jest. Odnowa liturgii, poważne zmiany w liturgii były konieczne, bo Sobór poważnie odnowił, zmienił eklezjologię. Jeżeli zmienia się rozumienie Kościoła, musi to pociągnąć za sobą zmianę liturgii. Sobór — dla przykładu — zmienił miejsce świeckich w Kościele, można powiedzieć, przywrócił świeckich Kościołowi, a to musiało wpłynąć na liturgię, bo ona jest zwieńczeniem Kościoła. Jeżeli zatem ktoś pragnie pozostać tylko przy liturgii przedsoborowej, to kryje się tu jakieś niebezpieczeństwo powrotu do starej koncepcji Kościoła, od której Sobór odszedł.

Być może. Przed Soborem Kościół jawił się przede wszystkim jako piramidalnie ukształtowana instytucja, w której większość nie miała wiele do powiedzenia. Wystarczy rzut oka na starą liturgię, aby to w niej odkryć. Sobór widzi Kościół jako wspólnotę, stąd i misterium eucharystyczne przyjęło taką strukturę. Oczywiście, z tego, co mówię, nie wynika wcale, że ludzie, którzy umiłowali łacinę jako język liturgii, nie mogą mieć dostępu do tradycyjnej Mszy. Niemniej, mnie Sobór Watykański II i odnowa liturgiczna nie rozczarowały. Cieszę się, że centralna prawda wiary — Pascha Chrystusa — została uwydatniona, rozpisana w modlitwach, prefacjach, w modlitwach eucharystycznych. Tym samym przenika do serc i do świadomości człowieka.

Księże Profesorze, jakie jest miejsce i rola świeckich podczas liturgii?

Pytanie to w gruncie rzeczy należałoby postawić w taki sposób: „Czy można w liturgię zaangażować wszystkich obecnych w świątyni?” Szczerze powiedziawszy, nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiego powszechnego zaangażowania, aktywnego uczestnictwa. Jak to zrobić? W jakiejś mierze najbliżej chyba do tego jest niewielkim wspólnotom.

Zapewne rzeczywiście trudno mówić o bezpośrednim wciągnięciu wszystkich świeckich i każdego z osobna w konkretne czynności liturgiczne. Ale chyba też nigdy to nie było możliwe w liturgiach masowych. Mówi Ksiądz o małych zgromadzeniach. Problem jednak w tym, że w naszych kościołach kłopoty ze świeckimi w liturgii widać jak na dłoni właśnie podczas Mszy z udziałem niewielkiej liczby wiernych. Właśnie wtedy — choćby podczas Mszy porannych w ciągu tygodnia — celebrans sam wszystko robi przy ołtarzu: ani jemu, ani świeckim w świątyni nie przyjdzie do głowy potrzeba zaangażowania w te czynności kogoś innego. Zostawmy jednak ten problem — w końcu w liturgii nie chodzi o zgromadzenie aktywistów. Nam chodzi o to, co można zrobić dla intensywniejszego udziału świeckich w liturgii w normalnych okolicznościach, szczególnie podczas niedzielnych Mszy z udziałem większej liczby wiernych. Myślimy tu choćby o wykorzystaniu — a raczej, jak uczy praktyka, niekorzystaniu z — ciszy, milczenia.

No cóż z liturgii też można zrobić swoisty jarmark, gdzie ciągle coś się mówi, przekrzykuje, śpiewa, gada i gada. Rzadko zapada u nas milczenie i cisza.

W odczuciu wielu świeckich często właśnie eucharystyczne milczenie — choćby po Komunii św. — bardziej wciąga ich w liturgię niż wyznaczanie im konkretnych funkcji przy ołtarzu czy poza nim.

Przypominają mi się słowa Cypriana Norwida: „Cisza jest bowiem głosów zbieraniem”. Bóg upodobał sobie rozmawiać z nami słowem milczenia. Milcząca bierność podczas Eucharystii może stać się jedną z najgłębszych aktywności liturgicznych, o których zazwyczaj się zapomina. Trzeba doceniać momenty ciszy i milczenia. Choćby miały one trwać kilkadziesiąt sekund. Towarzyszą jednak temu wszystkiemu problemy praktyczne. Oto zaraz przecież zacznie się kolejna Msza...

W naszym Kościele coraz mocniej słychać głosy, aby nie tylko kapłani, ale również świeccy przyjmowali Komunię pod dwiema postaciami. Czy warto iść w tym kierunku?

Są to głosy, które mają już swoją historię. Od dawna woła się o Komunię pod dwiema postaciami. Nie ma pełnej symboliki uczestnictwa w misterium Eucharystii przez przyjęcie tylko Hostii. Nie wypełniamy polecenia Jezusa: „Bierzcie i jedzcie... Bierzcie i pijcie...” Rzecz jasna, że teologia mówi o obecności całego Chrystusa w Hostii. Niemniej jednak bez przyjęcia Krwi symbolika jest zredukowana. Podczas Mszy przypominamy Bogu — zwłaszcza w czwartej modlitwie eucharystycznej — tych, którzy będą uczestniczyć w Ciele i Krwi, w Chlebie i Kielichu. Mamy zapowiedź i obietnicę, a potem... niespełnienie.

Jak Ksiądz stara się wybrnąć z tej sytuacji?

Czasem przynajmniej ministrantom staram się umożliwić udział w Kielichu — udzielam im Komunii „przez zanurzenie”.

Co Ksiądz Profesor uważa za najważniejsze w świętej liturgii?

Najważniejsza jest mistagogia — takie przeżywanie czasu liturgicznego, że jest to obcowanie z misterium. Oswajanie się z niewidzialnym światem — o tym już mówiłem. Na pewno nie są najważniejsze rubryki i przepisy. Najważniejsze jest to, co celebrowane, uobecnianie, antycypowane, przyzywane, przeżywane. Misterium, któremu oddaję swoją wiarę i nadzieję, dzielę się nimi z innymi ludźmi.

Kiedyś szukano najważniejszego momentu w liturgii, a spece od teologii moralnej ustalali, na której części Mszy trzeba być, aby nie popaść w grzech śmiertelny. Kto opuścił Ofiarowanie, Przeistoczenie czy Komunię kapłana, ten miał grzech ciężki. Już jednak nieobecność na Komunii wiernych pociągała za sobą grzech lekki.

Obce mi jest wiązanie liturgii z odważaniem grzechów. Obce mi jest także patrzenie na liturgię jak na sumę najważniejszych i mniej ważnych momentów. Liturgia jest jedną ciągłą czynnością sakramentalną. Tu wszystko jest ważne. Łączy się ze sobą, jest powiązane. Podczas dialogu z prawosławiem na temat epiklezy eucharystycznej — przywoływania Ducha Świętego — odeszliśmy od myślenia punktualistycznego, od dywagacji, że w tym, a nie innym dokładnie momencie następuje przemiana. Zgodziliśmy się, aby jej nie wiązać z momentem wypowiedzenia samych słów ustanowienia czy epiklezy. Należy patrzeć na liturgię jako na ciągłość przeżycia całej tajemnicy, która w jakiś sposób odzwierciedla przebieg dziejów zbawienia.

Powyższy tekst jest fragmentem rozmowy-rzeki, zatytułowanej Nad przepaściami wiary, która ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictwa Znak.

WACŁAW HRYNIEWICZ OMI, ur. 1936, prof. dr hab., teolog, kierownik Instytutu Ekumenicznego KUL Ostatnio wydał: Na drogach pojednania. Medytacje ekumeniczne (1998).

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama