Problemy małżonków

Bolesna miłość. Gdy seksualność dzieli małżonków - fragmenty

Problemy małżonków

Lucia Pelamatti

BOLESNA MIŁOŚĆ

Gdy seksualność dzieli małżonków

ISBN: 83-7318-461-9
© Wydawnictwo WAM, 2005


Problemy małżonków

Przeszkody, na jakie natrafiamy w funkcjonującym związku są najróżniejszej natury. Przypomnijmy te główne, krótko je komentując:

Moi krewni? Ależ skąd! Nie widzisz, że problem jest zawsze z twoimi?

Relacja z obiema rodzinami (rodzicami i teściami) jest bez wątpienia jednym z najbardziej problematycznych punktów. Możliwe nieporozumienia rozciągają się od ingerencji w sprawy małżeństwa do rozpaczliwej obrony własnej córki lub syna, traktowanych jako wieczne dzieci; od rozmaitych prób podporządkowania nowej rodziny po szeroką gamę form zawiści i zazdrości...

Nie ma w tym przypadku szacunku dla młodych protagonistów „przygody małżeńskiej” ani zachęty do rozwijania przez nich autonomii i niezależności. Teściowie są jeszcze bardzo daleko od uznania zięcia czy synowej za nowego syna czy córkę, którą trzeba przyjąć, szanować, kochać i doceniać. Często dochodzi do swego rodzaju walki, pojedynku, który nieuchronnie musi skończyć się porażką jednej ze stron.

Czasami ludzie pracujący w poradniach małżeńskich lub innych instytucjach powołanych do świadczenia pomocy małżeństwom znajdującym się w stadium kryzysu, odnosząc się do tych trudnych sytuacji, mają ochotę krzyknąć: „Gdyby ci młodzi ludzie byli sierotami, dawno by już znaleźli rozwiązanie swoich problemów!”.

Każdy rodzic działa w dobrej wierze, sądząc, że w ten sposób uzyska to, co najlepsze dla własnego dziecka, nie zdając sobie przy tym sprawy, że postępując jak „tradycyjna” teściowa, prowadzi do zaognienia problemów, które w stadium początkowym były stosunkowo łatwe do rozwiązania. W takich sytuacjach główną rolę musi odegrać młoda para, unikając pułapek — nawet tych „pozłacanych” — i starając się budować niezbędny dystans. Warto przestrzegać dobrze znanych zaleceń, takich jak na przykład, aby w początkowym okresie małżeństwa nie mieszkać w domu teściów ani nawet w jego najbliższym sąsiedztwie; sygnalizować własną potrzebę niezależności i autonomii oraz domagać się poszanowania dla tej potrzeby; rozwiązywać problemy we własnym gronie, unikając niebezpiecznego odwoływania się do pomocy z zewnątrz; przeżywać własny związek jako solidną, spójną jedność przeciwstawianą rodzinom męża i żony...

Nie zamierzasz chyba wychowywać w ten sposób naszego dziecka?!

Zagadnienie wychowywania dzieci stanowi prawdziwy sprawdzian i próbę dla pary małżeńskiej. Relacja wychowawcza angażuje wszystkie aspekty życia. Wszystko zostaje poddane pod dyskusję — milcząco lub w sposób otwarty: wartości, ideały, zasady, normy postępowania, zwyczaje i obyczaje, tradycje, sposoby bycia i działania. Każdy z małżonków próbuje zainscenizować to, co sam przeżył w dzieciństwie, wplatając w to akceptację jednych spraw i odrzucenie innych, za czym stoi nieraz długotrwałe roztrząsanie własnych doświadczeń. W dalszym ciągu odgrywane są jednak bardzo stare scenariusze.

Często decyzje podjęte na poziomie racjonalnym są niweczone przez impakt emocjonalny. „Nigdy nie zrobię tego, co mój ojciec / moja matka...”: ta obietnica, składana sobie tysiąc razy, zostaje nagle przekreślona i ustępuje miejsca nieprzewidywalnym, niespodziewanym reakcjom, często pokrywającym się z tamtymi krytykowanymi i odrzucanymi postawami, których tak się obawialiśmy. Bywa to wręcz nie do zniesienia! Chciałoby się zaprzeczyć oczywistości; ta pokusa jest bardzo silna, ale fakty świadczą o tym, co zaszło i nie pozwalają na łatwą ucieczkę od problemu.

W pewnych momentach, zwłaszcza gdy napięcie emocjonalne przerasta znośne granice, samo działanie zyskuje przewagę nad intencjami. Jeszcze chwilę temu po raz kolejny obiecywaliśmy sobie, że nie zachowamy się jak..., nie będziemy działać tak jak..., ale oto właśnie inscenizujemy ten same postawy i zachowania, jakie ktoś kiedyś odegrał w stosunku do nas.

Z goryczą konstatujemy, że znaleźliśmy się w tunelu bez wyjścia: nie możemy ani zatrzymać się, ani zawrócić... Dręczy nas poczucie winy: „Ale przecież obiecywałem sobie...”. Bywa, że właśnie w tym momencie włącza się partner, prawie jakby chodziło mu o przyłapanie nas na gorącym uczynku, i do naszych wyrzutów sumienia dodaje sarkastyczne obserwacje, dotyczące naszej niekoherencji i zaprzeczania samemu sobie.

Nie jest łatwo nauczyć się bycia rodzicem. Nawet małżeństwa, którym do tego momentu udawało się unikać konfrontacji i konfliktów, muszą teraz przygotować się na możliwe nieporozumienia, na dodatkowe trudności i wyzwania!

Tobie zależy tylko na jednym

Gdyby w czasach idylli, w czasach najgorętszego zakochania ktoś ośmielił się powiedzieć nam, że problemy i trudności mogą wyniknąć także ze sfery seksualnej, nawet byśmy go nie słuchali, uznając, że jest niespełna rozumu. Ale gdy mija euforia, zaczynamy zdawać sobie sprawę, że w rzeczy samej potrzeby, pragnienia, fantazje i rytmy obu osób nie zawsze się pokrywają i że w końcu może to doprowadzić do pewnego obciążenia związku, tak, że niezbędny jest wysiłek także i w tej sferze.

Ku naszemu wielkiemu niezadowoleniu dowiadujemy się, że harmonia nie jest czymś, co pojawia się automatycznie, ale że musi być owocem wysiłku, zaangażowania, przekroczenia samego siebie, że musi być czymś nieustannie zdobywanym. Różnice między kobietą i mężczyzną, obecne nie tylko na poziomie biologicznym i fizjologicznym, lecz także psychicznym, emocjonalnym i afektywnym, z których wynika tyle radości, czasem też wystawiają nam rachunek. Reszty dopełnia „szara codzienność” i rutyna, sprawiając, że ten rachunek bywa bardzo trudny do zapłacenia.

Społeczeństwo, w którym żyjemy i fałszywe mity, którymi jesteśmy nieustannie karmieni przez środki masowego przekazu nie ułatwiają nam zadania w tym zakresie. Co robić, gdy po jednej lub po drugiej stronie namiętność nieco przygasa, kiedy rytmy przestają się ze sobą pokrywać, gdy w pożycie intymne wkrada się to, co specjaliści nazywają „niezgodnością pragnień”?

Utrata zainteresowania pożyciem płciowym nie oznacza końca miłości. Przeciwnie, jest ważnym sygnałem, który wskazuje małżonkom potrzebę ponownego odnalezienia i umocnienia wzajemnego pożądania, być może przez pogłębienie akceptacji i pozytywnej postawy wobec partnera/partnerki, jednak przy odrzuceniu obsesji stosunków powtarzanych coraz częściej i za wszelką cenę. Zamiast tego powinno się pojawić poszukiwanie nowych dróg, elastyczność i otwarcie na zmiany.

Na tym poziomie pojawiają się pewne typowe skargi kobiece. Najczęstsza z nich dotyczy gry wstępnej, która jej nie wystarcza, natomiast w odczuciu mężczyzny trwa całą wieczność. Ona jest przekonana, że on chętnie by całkiem opuścił ten etap, gdyż chodzi mu tylko o przejście do konkluzji; jeśli go nie opuszcza, to wyłącznie dlatego, że nie chce narażać się na ryzyko wymówek przy następnej kłótni, ale w istocie etap ten redukuje do minimum!

Diametralne przeciwieństwo tej sytuacji obserwuje się przy okazji sporów: on chciałby, aby wszelkie dyskusje i sprzeczki kończyły się pojednaniem w łóżku, co z kolei ją doprowadza do białej gorączki, gdyż chciałaby wyjaśnić sobie wszystko, wyjaśniać i jeszcze raz wyjaśniać, zanim wreszcie zgodzi się na tak intymne i całkowite oddanie. Zatem ona uważa go za człowieka pozbawionego wrażliwości, za egoistycznego wykorzystywacza, zaś on myśli, że ona, pod pretekstem wyjaśniania sobie wszystkiego, chce nim manipulować i podporządkować go sobie, zanim zgodzi się na ten ostatni etap.

W rzeczywistości obydwoje dążą do pojednania, ale każde z nich próbuje robić to według własnego wyobrażenia. Jeśli rozbieżność nie zostanie zauważona i wyjaśniona, do prawdziwego zbliżenia i harmonii nigdy nie dojdzie.

Ja za dużo wydaję? Przecież to ty trwonisz pieniądze!

Tym razem problem dotyczy pieniędzy. Między poszczególnymi osobami istnieją znaczne różnice w sposobie gospodarowania własnymi środkami. Często uważa się, że te różnice zarysowują się najwyraźniej między mężczyznami i kobietami —istnieją też badania, które mogą to potwierdzić.

Jeden z najbardziej rozpowszechnionych stereotypów mówi, że kobiety rozmiłowane są w zakupach, nie mogą się bez nich w żaden sposób obejść, są gotowe do rezygnacji ze wszystkiego, byle tylko móc przeżywać to upajające i niczym niezastąpione doświadczenie. Ale ile jest w tym wszystkim prawdy, a na ile pogląd ten rodzi się z przesądu? Kobieta w naszym społeczeństwie jest zazwyczaj obciążona obowiązkiem robienia zakupów dla całej rodziny, włączając w to odzież, dlatego bieganie po sklepach, tak istotna część jej codziennych trosk, stało się w końcu podstawą tego stereotypu! Nie mogąc uniknąć wypełnienia tych zobowiązań, przekształciła je w przyjemność, znalazła w nich rozrywkę! Zakupy dla domu i dzieci nie budzą najczęściej zastrzeżeń, ale już sprawunki dla niego i dla niej wywołują konflikty: „Jeśli ja muszę biegać 6-7 razy do sklepu, żeby kupić ci spodnie, to dlaczego ty sam nie możesz tam pójść! I w dodatku nigdy nie jesteś zadowolony!... Jeśli akurat rozmiar jest dobry, to albo kolor ci nie odpowiada, albo materiał, albo fason!... Już dłużej tego nie zniosę! I jeszcze na dodatek mówisz mi, że jestem rozrzutna!”.

Obydwoje wydają pieniądze, ale w różnych momentach życia i z różnych powodów. Kobiety byłyby w stanie wydać każdą sumę w pierwszych latach dorosłego życia, jakby w ten sposób deklarowały i potwierdzały przed sobą własną wolność. Ale później, z biegiem lat stają się o wiele rozsądniejsze w zakupach i skłonne do oszczędzania. Natomiast mężczyźni mają tendencję do rozrzutności około pięćdziesiątki — sześćdziesiątki, gdy chcą wreszcie pokazać, na co ich stać.

Warto także przyjrzeć się temu, co w małżeństwie związane jest kwestią: „kto zarabia więcej”. Jeśli to on, wszystko przebiega zgodnie z tradycją, wpisuje się w odwieczne wyobrażenia, a więc wszystko jest w porządku. Jeśli jednak to ona przynosi do domu więcej pieniędzy, wszystko strasznie się komplikuje. Mężczyzna, który nieustannie jest w stanie pogotowia co do kwestii władzy i który ciągle obawia się, że będzie przedmiotem manipulacji, podporządkowania, dominacji, okazuje się nieraz zupełnie niezdolny do zaakceptowania podobnej sytuacji. Buntuje się, wysyłając różne tego sygnały, nie wyłączając sfery seksualnej! Problemy tego typu pojawią się w kilku przypadkach przedstawionych w drugiej części tej książki.

Przedmiotem refleksji może być również znana prawda, że gdy w małżeństwie źle się dzieje, pieniądze stają się potężną bronią. Warto przypomnieć tu wyniki badań prowadzonych kilka lat temu przez Johna Gottmana na temat szczerości w małżeństwie: 48% mężów i żon byłoby skłonnych do ukrywania prawdy bądź kłamstwa w kwestii ceny zakupionych towarów! Ten wysoki odsetek skłonnych do kłamstwa w tej dziedzinie wiele mówi.

Kilka lat temu „Los Angeles Times” poprosił czytelników o podanie najlepszej rady otrzymanej od własnej matki. Jaka rada przewijała się najczęściej? „Chowaj pieniądze przed współmałżonkiem!”. To także nie wymaga komentarza.

Aby poruszać się w tym pełnym niespodzianek sektorze, małżeństwa dysponują wieloma sposobami do kreatywnego zaadoptowania: a) wspólna kasa i wspólna gospodarka zasobami finansowymi; b) wspólna kasa i gospodarowanie przez żonę pewną ilością pieniędzy; c) jak wyżej, ze szczegółowym sprawozdaniem co do sposobu wydawania pieniędzy, często przy załączeniu stosownej dokumentacji; d) osobne kasy, z których tylko pewna kwota jest przeznaczana na wspólne wydatki; e) jak wyżej, z wyróżnieniem pewnych sektorów, np. on — czynsz, nieprzewidziane wydatki, wakacje, ona — żywność, odzież, leki, gospodarstwo domowe, dzieci...

Często zdarza się tak, że tylko mężczyzna zarabia, natomiast praca kobiety, wykonywana w domu nie jest doceniana; czasem jednak on wszystko oddaje, a ona wszystko bierze, wydaje i dominuje bezapelacyjnie.

Zamiast konkluzji przytaczam zbiór krótkich zdań pozwalających na zrozumienie, jak liczne mogą być konflikty pojawiające się wokół problemu pieniędzy: „Osobne konta bankowe? A więc nie ufasz mi!”, „Ale dlaczego muszę się poniżać do proszenia cię za każdym razem o 50 złotych? Czy nie uważasz, że moglibyśmy znaleźć lepsze rozwiązanie, na przykład otwierając konto na moje nazwisko, wystawiając dla mnie kartę kredytową lub debetową?”.

Aby zapobiec podobnym konfliktom należałoby przyznać każdemu z małżonków możliwość zaspokajania indywidualnych potrzeb w ramach pewnej sumy, nawet skromnej, która mogłaby być wydawana w taki sposób, jaki danej osobie wydaje się najwłaściwszy.

Znowu twoi znajomi? Mam już tego dosyć!
Czy nie możemy ani przez chwilę być sami?

Także sposób spędzania wolnego czasu może przerodzić się w poważny problem. Hobby, przyjemności, znajomi jednej i drugiej strony, wszystko to może stać się kością niezgody i — zamiast być okazją do wspólnego rozwoju — niepostrzeżenie zburzyć tak pracowicie wznoszoną harmonię: „Ale co ty mi proponujesz? Spędzić cały wieczór z twoimi infantylnymi przyjaciółmi? Nie mam najmniejszego zamiaru”.

Można jednak wybrnąć z podobnych sytuacji: „Wczoraj ty wychodziłeś, dzisiaj moja kolej!...”, z całym bagażem ryzyka i dystansu, jaki może z tego wyniknąć. Nie należy krytykować czy przekreślać wszelkiej możliwości spotkania towarzyskiego: są one potrzebne i korzystne, gdyż dają okazję powrotu do przeszłości, emocjonalnego odpoczynku, przyczyniającego się do szczęścia całej rodziny. Ale musi się to odbywać od czasu do czasu, a nie systematycznie, aby nie stało się to symptomem kryzysu małżeństwa.

Małżeństwo musi być zawsze na pierwszym miejscu — to ono jest budowaniem życia we dwoje, wymagającym troski, czasu i uwagi. To prawda, że czas to nie wszystko, o wiele bardziej liczy się jakość bycia we dwoje, ale jeśli tego czasu będzie za mało, i to nie z konieczności, lecz z wyboru, coś będzie nie w porządku.

Dawniej pojęcie „czasu wolnego” było rozumiane inaczej: dla kobiety było ono właściwie czymś zupełnie nieznanym. „Wartościowa” była ta dziewczyna, której „robota paliła się w rękach”. Dzisiaj chodzi o coś zupełnie innego: o to, w jaki sposób przeżywać razem czas wolny, przeplatając momenty samotności i bycia we dwoje. W jaki sposób uczynić z niego czas pogłębiania wzajemnego poznania, zrozumienia, dojrzewania i wzrostu?

Temat staje się coraz ważniejszy, gdy dotyczy pary, która staje się rodziną. Doświadczenie wspólnie spędzonego czasu wolnego pozostawia w dzieciach trwałe ślady, kształtujące ich przyszłe życie.

Ale właściwie kto się bardziej liczy w naszym małżeństwie?

Jak widać, wyłaniające się problemy są liczne, jednak jeden z nich jest szczególnie trudny i splata się ze wszystkimi pozostałymi — jest to pytanie „kto jest najważniejszy” w życiu pary małżeńskiej.

Problem władzy jest tematem, którego staramy się unikać. Gdyby ktoś nagle nas zapytał: „A czy ciebie interesuje władza?”, pełni zażenowania, może z grymasem niechęci wobec pytającego, odparlibyśmy bez wahania, że absolutnie nie, że władza to coś nie dla nas, że nigdy nas to nie pociągało. Co więcej, bliscy obrażenia się na rozmówcę, powiedzielibyśmy, że w naszym życiu we dwoje, w naszym związku chodzi wyłącznie o miłość, że pytanie o władzę było nie na miejscu, chociaż być może stanowi projekcję osobowości samego pytającego.

Innymi słowy, staramy się przekonać siebie i innych, że trzymamy się z dala od wszelkiej pokusy tego rodzaju. Ale powinniśmy zastanowić się nad tym w spokoju, a wówczas przychodzi nam na myśl tyle wspomnień, tyle sytuacji, których byliśmy protagonistami — co do tego nie mamy wątpliwości — lecz w których nie poznajemy samych siebie, nie odnajdujemy się w tych gestach, w tej agresywnej postawie. Wtedy uświadamiamy sobie, ku naszemu zdumieniu, że chodziło nam o kwestie związane z przywództwem w naszym związku.

Powrócimy jeszcze do tego ważnego zagadnienia. Na razie niech wystarczy podkreślenie, że za każdym z problemów poruszonych w tym rozdziale, nawet pozornie niezwiązanym z kwestią władzy, kryje się inny problem, owszem, związany z władzą, i to bardzo ściśle!.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama