Nie polujemy na łabędzie. Polacy na emigracji

W 2010 r. z kraju wyjechało 120 tys. osób. Czy można mówić o drugiej fali emigracji? Jak zachowują się Polacy za granicą - czy "polskie piekiełko" przenosi się także i tam?

W 2010 roku z kraju wyjechało 120 tysięcy osób, głównie do pracy. Czy można mówić o „drugiej fali emigracji”? Jakie sieci społeczne tworzą Polacy? Czy „polskie piekiełko” przenosi się za granicę?

Strony internetowe z ogłoszeniami takie jak angolia.co.uk są takim trochę barometrem kondycji polskich emigrantów. Znajdziemy tam oferty przewozu osób z lotniska, oferty pracy i anonse towarzyskie. Pojawiają się informacje o Polakach zaginionych w Wielkiej Brytanii. Jest też zakładka „Oszukany / czarna lista”; osoby pokrzywdzone w różny sposób mogą się poskarżyć na pracodawcę niepłacącego wynagrodzenia, na mechaników, którzy niszczą samochody, zamiast je naprawiać, na nieuczciwych lekarzy oraz wszystkich innych oszustów i wyłudzaczy pieniędzy.

Robimy się w konia

O pracy dowiesz się wszystkiego, co najpiękniejsze, ale jest to tylko teoria — czytam w jednym ze zgłoszeń nadużycia z „czarnej listy” (w cytatach poprawiam lekko pisownię i redukuję liczbę wykrzykników). — Pierwszy tydzień głaskanie po główce. W drugim dostajesz już batem i do pracy. Szantaż! Zachęcać cię będzie do tej pracy pani o miłym głosie, tak miłym, że mogłaby prowadzić sekstelefon! Jednak czar szybko mija i zanim się obudzisz, jesteś już w obozie pracy!

Drugie: Uwaga na chłopaka o imieniu Darek, 30 lat, dobrze zbudowany, który zajmuje się kolportażem ulotek i gazet. Jest to osoba, która zabiera z wcześniej umówionego miejsca osoby do pracy, a na koniec nie płaci im. W wyjątkowych sytuacjach za 8 przepracowanych godzin zapłaci jak za 2 godziny to jest 8 funtów, nie można zrobić sobie żadnej przerwy na śniadanie, z toalety też nie ma gdzie i jak skorzystać. Naprawdę uważajcie na tego frajera, szkoda waszego czasu i zdrowia.

Ktoś inny chciałby się rozprawić ze złodziejami papierosów: Czy naprawdę nikt nie wie, gdzie mieszkają frajerzy z czerwonego vana Nissan Vanette, którzy kupują i sprzedają fajki? 90 procent tych fajek jest z rozbojów! Ludzie dajcie namiar na nich! Wystarczy numer rejestracyjny ich wypłowiałego, oszklonego gruchota lub miejscowość, gdzie przebywają, a my zrobimy z nimi porządek, żeby już nikogo nie oszukali i nie pobili, to dla dobra wszystkich Polaków, piszcie!

Pewna kobieta przestrzega przed kupowaniem w polskim sklepie mięsnym: Jesteśmy robieni w konia. Po smaku i wyglądzie żeberek, karkówki i kurczaka ocenia, że właściciel sklepu kupuje mięso w angielskim supermarkecie, by potem sprzedawać je Polakom — jako polskie — po zawyżonej cenie.

Patologia i syf! Będziecie bite i gnębione psychicznie — ostrzegają się nawzajem prostytutki. — Ciągłe chlanie i awantury, wiec jeśli już decydujecie się na taką pracę, to uważajcie na tych typów! Tatuś i syn gówno wiedzą o tym biznesie. Każde laski uciekają w przeciągu 1-2 tygodni. Wszędzie tylko nie tam! Ciecie i tyle. Buźka:*

Prawie wszystkie skargi dotyczą Polaków. Polskie piekiełko przeniosło się na Wyspy — śmiać się czy płakać? — komentuje bloger Emigrant (emigrant-uk.blogspot.com).

Liczby

Główny Urząd Statystyczny opublikował w październiku „Informację o rozmiarach i kierunkach emigracji z Polski w latach 2004 — 2010”. Mówi w niej, na ile szacuje liczbę mieszkańców Polski przebywających czasowo za granicą. To znaczy takich, którzy wyjechali, często wiele lat temu, jednak ale nie wymeldowali się z miejsca stałego pobytu w Polsce w związku z wyjazdem na stałe. Nadal właśnie w Wielkiej Brytanii jest takich osób najwięcej.

Szacuje się, że w końcu 2010 roku poza granicami Polski przebywało czasowo blisko dwa miliony (1 990 tysięcy) Polaków. W Europie 1 690 tysięcy osób, z których większość — około 1 615 tysięcy — przebywała w krajach członkowskich Unii Europejskiej. A już tylko wewnątrz Unii najwięcej osób było w Wielkiej Brytanii (565 tysięcy), Niemczech (456 tysięcy), Irlandii (119 tysięcy) oraz Niderlandach (108 tysięcy).

Polacy wyjeżdżają najczęściej do pracy, więc wielkość emigracji zależy od otwarcia się na nich zagranicznych rynków pracy oraz od sytuacji gospodarczej krajów przyjmujących. Od wejścia Polski do Unii możemy obserwować skokowe wzrosty liczb emigrantów. Pod koniec 2004 roku, zaraz po rozszerzeniu Unii o Polskę i dziewięć innych państw, naszych emigrantów było w Unii 750 tysięcy; dwa lata później — ponad dwa razy tyle. W Hiszpanii z 44 tysięcy w 2006 roku liczba ta skoczyła w 2007 roku do 80 tysięcy. Odpowiednio w Niderlandach: z 55 tysięcy do 98. W Irlandii w latach 2004-2007 szło jak burza: 15, 76, 120, do 200 tysięcy. W Wielkiej Brytanii liczba 150 tysięcy w 2004 roku w kolejnym roku się podwoiła (340 tysięcy), a w 2007 roku polskich emigrantów na Wyspach było już 690 tysięcy. W Niemczech ta liczba wzrastała z 294 tysięcy w 2002 roku do 490 tysięcy w 2008. Szacuje się, że w latach 2004-2007 liczba emigrantów czasowych w ogóle wzrosła z miliona do blisko 2,3 miliona osób (2 270 tysięcy) i osiągnęła tym samym najwyższą wartość.

Warto zauważyć, że część Polaków jako cel wyjazdu obiera także kraje europejskie nienależące do Unii Europejskiej. Liczba Polaków mieszkających czasowo w Norwegii wzrosła od 2007 do 2010 roku z 36 tysięcy do 46. Polacy zaczynają też stawiać na Szwajcarię, która jest w dobrej sytuacji gospodarczej, ma niskie bezrobocie, za to wysoki kurs franka.

Kryzys i druga fala emigracji

15 września 2008 roku upadłość ogłosił bank Lehman Brothers, co wywołało panikę na giełdzie w Stanach Zjednoczonych i według powszechnej opinii wywołało światowy kryzys finansowy, w tym — wzrost bezrobocia. W tych warunkach liczba polskich emigrantów spadła. Część z nich wróciła do Polski, której gospodarka radziła sobie w kryzysie stosunkowo nieźle i była stawiana za wzór wśród krajów Unii. Profesor Marek Belka (wówczas dyrektor Departamentu Europejskiego Międzynarodowego Funduszu Walutowego, obecnie szef Narodowego Banku Polskiego) publicznie chwalił polskiego ministra finansów Jacka Rostowskiego. Serwis „Emerging Markets” wybrał Rostowskiego na „Ministra Finansów Roku 2009 Europejskich Rynków Wschodzących” („Emerging Markets” wydawany jest przez Euromoney Institutional Investor; „Euromoney” to obok „Financial Times” i „The Economist” najbardziej prestiżowy europejski magazyn finansowy). Premier Donald Tusk i minister Rostowski prezentowali Polskę jako zieloną wyspę na mapie państw unijnych pogrążonych w kryzysie. Po co więc do nich wyjeżdżać?

Emigracja zarobkowa może nie straciła sensu, ale straciła urok. Odtąd bowiem zaczęły pojawiać się reportaże o Polakach, których rynek pracy nie wchłania; zapuszczeni, koczują na ulicach Dublina. Było to tym bardziej wymowne, że akurat Irlandia stała się wcześniej dla wszystkich wzorem. Po reformach z początku lat dziewięćdziesiątych w latach 1995—2001 jej średnioroczne tempo wzrostu gospodarczego nieustannie wahało się w granicach 9,0—11,3 procent PKB, czyli było dwu-, trzykrotnie wyższe od notowanego wówczas w krajach Unii oraz Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. (To dlatego w kampanii wyborczej w 2007 roku Donald Tusk mówił, że chciałby zrobić z Polski „drugą Irlandię”). Ale i ona popadła w recesję. Obecnie Irlandię ratują pomoc, jakiej udzieliły jej Unia i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, oraz reformy wymuszone przez te instytucje.

Podobnie atrakcyjność straciła Hiszpania. W ubiegłym roku było w niej 50 tysięcy Polaków, czyli o 34 tysiące mniej niż dwa lata temu. Pewnie otrzymali zwolnienia i zaczęli wracać. Ucierpiały na przykład sektory hotelarski i budownictwa — popularne wśród czasowych emigrantów. Według Europejskiego Urzędu Statystycznego bezrobocie w Hiszpanii w ubiegłym roku przekroczyło 20 procent i było największe ze wszystkich krajów Unii.

Kryzys finansowy miał zatem wpływ nie tylko na gospodarki poszczególnych państw, lecz także na wielkość i kierunki migracji zagranicznych. Jak podaje Główny Urząd Statystyczny, w statystyce polskiej migracji również odnotowano zmiany: w 2008 roku niewielki spadek liczby Polaków przebywających czasowo za granicą, a w latach 2009-2010 ustalenie się tej liczby na niższym poziomie.

Jednak w końcu drgnęło, Polacy znów wyjeżdżają więcej. Wyniki z 2010 roku pokazują, że z kraju wyjechało wtedy 120 tysięcy osób (choć GUS zastrzega, że wyniki za poprzedni rok mogły być zaniżone), z czego do samych państw unijnych 45 tysięcy. Niektórzy mówią o „drugiej fali emigracji”.

Powrót nie wchodzi w grę

Bloger Emigrant w Wielkiej Brytanii jest od pięciu lat, od dwóch we własnym domu w małym nadmorskim miasteczku na południu kraju. Mieszka z rodziną. Dlatego zdecydowałem się zostać Emigrantem — tłumaczy — żeby coś zmienić w swoim życiu. Jak na razie idzie dobrze, nawet lepiej niż kiedykolwiek zakładałem. Powrót do Polski nie wchodzi w grę. Obserwując to, co się w tym kraju wyprawia, cieszę się, że mnie to już nie dotyczy. Niedługo minie pięć lat od mojego przyjazdu do Anglii i coraz częściej biorę pod uwagę wystąpienie o brytyjskie obywatelstwo.

W Polsce bywa co jakiś czas. Krytykuje między innymi bandyckie zachowania kiboli i chłopaków z osiedla, bierność policji, gigantomanię Kościoła (ale też ogólnie — Polaków), który stawia statuę Chrystusa w Świebodzinie czy brak szacunku dla działalności prospołecznej. Jego kolega Arek Marciszek po powrocie do kraju oburzył się na wygląd krakowskiego dworca, wziął płyn do mycia i szmatę, wyczyścił dwie windy. Opisał to „Dziennik Polski”. Emigrant zwrócił uwagę na chamskie komentarze pod tym artykułem w internecie. Jak sam zauważa: Wychodzi na to, że w Polsce nie warto się za nic brać, niczego zmieniać ani naprawiać, bo jedyne, czego na pewno można oczekiwać, to trochę bluzgów od sfrustrowanych rodaków. Ludzie, wyluzujcie trochę!

W mieście, w którym mieszka Emigrant, żyje kilka tysięcy Polaków. Jego znajomi mają własne mieszkania, domy, żyją na dobrym poziomie. Emigrant nie słyszał o ani jednym polskim bezdomnym w okolicy.

Według danych GUS w ubiegłym roku w kilku krajach Unii odnotowano wzrost liczby Polaków. To znaczy, że liczba wyjazdów do tych krajów przewyższyła liczbę powrotów. Polacy, którzy jak Emigrant mają w kraju goszczącym dobrą pracę i stabilną sytuację finansową, decydują się nie wracać. Bywa, że do osób, które wyjechały kilka lat temu, nabyły prawa do pobytu, mają pracę i szerszy dostęp do świadczeń społecznych, dołączają członkowie ich rodzin i często pozostają na utrzymaniu tych przedsiębiorczych jednostek. Wciąż także w wyjeździe za granicę swoją szansę widzą młodzi. Ich sytuację tłumaczy „Gazecie Wyborczej” profesor Krystyna Iglicka, ekspertka do spraw polityki migracyjnej. Mówi, że ludzie, którzy wyemigrowali, zostaną na dłużej za granicą i wciąż będą pracować poniżej kwalifikacji: — Na nich w Polsce praca nie czeka, bo czas płynie, a oni nie zdobywają umiejętności, na które liczą pracodawcy. Paweł Strzelecki, ekonomista zajmujący się rynkiem pracy w Instytucie Ekonomicznym NBP i w Instytucie Statystyki i Demografii SGH, dodaje: — Dla nich samych i pewnie dla urzędów pracy to dobrze. Ale gospodarka na tym nie skorzysta, bo spada jej potencjał. Od 2010 roku liczba osób w wieku produkcyjnym zaczęła spadać, mamy mniej rąk do pracy. To trend na dłużej. Dodatkowa emigracja będzie nasilać te problemy.

Są u siebie

GUS szacuje, że przeważająca większość, bo około 80 procent czasowych emigrantów z Polski, przebywa za granicą co najmniej rok. Prawie wszyscy pracowali albo szukali pracy. Jak zauważa „Gazeta Prawna”, w przeciwieństwie do tych, którzy wyruszyli za chlebem w 2004 r., współcześni emigranci rzadko jadą tam w ciemno, bez pracy znalezionej wcześniej i zaplanowanych noclegów: Stara emigracja sprzed 6—7 lat pomaga nowej. Szuka wyjeżdżającym pracy, a nawet zatrudnia ich we własnych firmach. (Coraz więcej Polaków wyjeżdża do pracy w Niemczech i Niderlandach, wtedy szukają pracy raczej przy pomocy agencji). „Gazeta Prawna” podaje za Brytyjsko-Polską Izbą Handlową, że dwa lata temu w Wielkiej Brytanii zarejestrowanych było blisko pięćdziesiąt tysięcy polskich firm. Ta liczba wciąż rośnie. Polacy, którzy mieszkają w Anglii od kilku lat, zakładają niewielkie firmy usługowe: małe sklepiki, firmy cateringowe, zakłady fryzjerskie, przedszkola, punkty naprawy komputerów czy usług graficznych. Państwo akurat to ułatwia i wspiera przedsiębiorczość niskimi kosztami, zwolnieniami podatkowymi i prostą procedurą rejestracyjną.

Pracę oczywiście najłatwiej znaleźć słabo płatną, taką, która nie interesuje Brytyjczyków, to znaczy w gastronomii, domach opieki społecznej, hotelarstwie, rolnictwie, przetwórstwie. Płaca — zwykle minimalna — wynosi sześć funtów za godzinę.

Nie tylko liczba polskich firm w Wielkiej Brytanii pokazuje, że Polacy na emigracji tworzą rozległe sieci społeczne. Widać to choćby na stronie londynek.net. Można tam przeczytać o tym, co organizuje życie emigrantów. O tym, że irlandzkie linie lotnicze Rayanair otworzą w przyszłym roku we Wrocławiu pierwszą w Polsce bazę lotniczą oraz planują połączenie z podwarszawskiego lotniska w Modlinie. O tym, jak udawać Anglika. O przeglądzie polskich filmów w Dublinie czy o tym, że Royal Philharmonic Orchestra zagra pod batutą brytyjskiego dyrygenta Christophera Austina utwory Mikołaja Góreckiego, Witolda Lutosławskiego i Karola Szymanowskiego, a w czterech miastach na Wyspach wystąpi Bajm i Beata Kozidrak.

Na stronie mojawyspa.co.uk znajduję artykuł o tym, że dzięki wyrokowi Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości wszystkie zestawy do odbioru telewizji satelitarnej sprowadzone z Polski i zainstalowane na Wyspach są legalne. Dowiaduję się o przedszkolach, szkołach, podatkach. Takimi sprawami żyją ludzie, którzy są u siebie.

A jak świat za oknem widzi Emigrant?

Jego opinie świadczą, że nie kończy się dyskusja o Jakubie Tomczaku, który odsiaduje wyrok podwójnego dożywocia za zgwałcenie i ciężkie pobicie czterdziestoośmioletniej Brytyjki. Rzeczywiście jest winny czy nie? Nowe wiadomości w tej sprawie interesują zresztą nie tylko społeczność Polaków za granicą.

Emigrant pisze, jaką próbą dla związków jest wspólny wyjazd partnerów za granicę. Kobiety jego zdaniem chcą czegoś więcej i nie idzie im wytłumaczyć, że jak się zasuwa po 10 godzin dziennie to jedyna rzecz, o jakiej człowiek marzy, to walnąć browara i paść do wyra. Wydaje mi się też, że kobiety szybciej odnajdują się w nowej rzeczywistości, mają przeważnie większe ambicje i chyba nawet szybciej uczą się języka. Więc widzą tego swojego chłopa, z którego fabryka wysysa życie i widzą Anglików — wyluzowanych, rozrywkowych, a co najważniejsze — nie zagubionych, gdyż są u siebie.

No i naprawdę wiele nie trzeba.

Wraca chłop pewnego razu do domu, a tu obiad na niego nie czeka. W sumie nikt i nic na niego nie czeka.

Z problemami związków mają coś wspólnego stereotypy Brytyjczyków o Polakach. Pyta Emigrant: Wśród moich znajomych jest sporo par mieszanych, polsko- angielskich. Ale co dziwne — tylko w jedną stronę. Ona Polka, on Anglik. I zawsze tylko tak, nigdy odwrotnie. Sorry, jeden z moich przyjaciół jest żonaty z Angielką. Ale to wyjątek. Bardzo rzadki, z tego, co widzę. I o co w tym chodzi? Jak wynika z jego ankiety wśród znajomych — o to, że Polacy są według Brytyjczyków brzydkimi, łysymi i napakowanymi robolami (Polki — przeciwnie, są uwielbiane, czego potwierdzeniem jest fenomen Igi Wyrwał, która zajęła pierwsze miejsce w rankingu „100 Sexiest Topless Babes 2008” magazynu „Nuts”). Wiadomo, że nie wszyscy i nie dla wszystkich, lecz wystarczająco często, by ukuć stereotyp.

Dlatego też prasa potrafi napisać o bezdomnych Polakach, którzy żyją na ulicach Londynu, jedzą szczury z grilla, popijają rozcieńczonym płynem odkażającym do mycia rąk, wykradzionym z toalety pobliskiego szpitala. Emigranta to wkurza: Znam kilka osób z Polski, które dorobiły się tu prawdziwych fortun, żyją na takim poziomie, o jakim reporterzy ze szmatławych dzienników mogą tylko pomarzyć. Ale o nich nie przyjdzie do głowy nikomu napisać — ludzie chętniej czytają o jedzeniu szczurów czy łabędzi niż o tym, że ktoś ciężką pracą do czegoś doszedł, zaczynając praktycznie od zera.

Emigrant nie chce wracać, ale interesuje się tymi, którzy wracają. Jak układają sobie życie, czy mają depresję i jak sobie z nią radzą, czy umieją zainwestować pieniądze zarobione za granicą? Uważa, że coraz mniej rozumie z tego, się w Polsce dzieje. Że nie powinien i nie chce głosować. Zniechęca do tego znajomych. Co niekoniecznie świadczy o braku aktywności społecznej i obywatelskiej.

Jakub Halcewicz-Pleskaczewski, ur. 1984, redaktor „Przeglądu Powszechnego”, współpracuje z „Gazetą Wyborczą”.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama