Obrzęd. Tajemnice współczesnych egzorcystów (Powołanie)

Fragmenty książki "Obrzęd"

Obrzęd. Tajemnice współczesnych egzorcystów (Powołanie)

Matt Baglio

Obrzęd. Tajemnice współczesnych egzorcystów

ISBN: 978-83-240-1455-2
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2010

Spis wybranych fragmentów
Prolog
Rzym
Powołanie
Powrót do szkoły

POWOŁANIE

„Z katolickiego punktu widzenia, święcenia kapłańskie są radykalną i całkowitą transformacją człowieka w oczach Boga i jego Kościoła, prowadzącą do ontologicznej przemiany tożsamości przez Chrystusa. Kapłańska tożsamość jest samym sercem, istotą człowieka, która wpływa na jego istnienie, a w rezultacie także na jego czyny”[23].

Priests for the Third Millennium

We wrześniu, gdy pierwszy szok związany z pobytem w Rzymie minął, ksiądz Gary zaaklimatyzował się do warunków życia w kolegium NAC. Utworzona w 1859 roku uczelnia, została przeniesiona do obecnej siedziby na szczycie wzgórza Gianicolo w 1953 roku. Masywny, sześciopiętrowy budynek — posiadający własny kościół, audytorium, salę medialną, bibliotekę, sale lekcyjne oraz jadalnię — wydaje się być mini-oazą w centrum Rzymu, oddzieloną od hałaśliwych ulic grubym murem ze stróżówką. Cały kompleks jest w stanie pomieścić trzystu seminarzystów, posiada przyległe ogrody i może się poszczycić niezwykłym widokiem na Bazylikę. Nie dziwi więc fakt, że zaznajamianie się z wnętrzem gmachu zabrało księdzu Gary'emu aż kilka dni.

Program urlopu naukowego był dla księży bardzo intensywny: pobudka na poranną mszę o 6:30, po niej śniadanie i zajęcia aż do lunchu, dalsze zajęcia po południu, a następnie wieczorne modlitwy i kolacja. Po tym wszystkim, księdzu Gary'emu starczało czasu jedynie na to, aby zbiec do biblioteki w celu sprawdzenia w Internecie wyników sportowych. Jako zagorzały kibic, śledził poczynania drużyn footballu amerykańskiego z San Francisco oraz Nowego Jorku.

Ksiądz Gary był w dobrej relacji z większością księży biorących udział w programie. Wielu z nich było w podobnym wieku i pochodziło z różnych rejonów Stanów Zjednoczonych. Jak to zwykle bywa, kilku reprezentowało typ aspołeczny, co zawsze dziwiło księdza Gary'ego, którego wizją duszpasterskiej tożsamości jest obecność wśród ludzi. Nie pozwalał jednak, aby wyniosłość innych psuła mu samopoczucie.

Jedną z przyjemności związanych z pobytem w kolegium NAC była możliwość stykania się z mieszkającymi tam seminarzystami. Podobnie jak księża na urlopie naukowym, seminarzyści reprezentowali szeroki przekrój miast i miasteczek Ameryki. Ojciec Gary nazywał ich „dzieciakami”, gdyż większość z nich miała około dwudziestu pięciu lat. Były to młode umysły Kościoła, księża, którzy mają duże szanse zostać w przyszłości szanowanymi kanonistami czy nawet biskupami (kolegium NAC jest przez niektórych nazywane „uczelnią biskupów”). Dwa razy w miesiącu ksiądz Gary zwykł wychodzić na lunch z grupą seminarzystów, z którymi dzielił się doświadczeniem wieloletniego kapłaństwa.

***

Już jako dziecko Gary wiedział, że chce zostać księdzem. Jego matka, AnnaMay Thomas, pamięta jak jej jedenastoletni wówczas syn udawał, że odprawia mszę w kuchni ich mieszkania w San Francisco. Z twarzą wyrażającą cześć, brał okrągły kawałek białego pieczywa firmy Wonder Bread, mówiąc: „To jest ciało moje za Was wydane”. Młodszy brat Gary'ego, David, który miał wówczas sześć lat, wspomina, z jaką powagą starszy brat podchodził do tej ceremonii. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik: nakryty białym ręcznikiem stół kuchenny imitujący ołtarz, precyzyjnie umieszczona Biblia, świece regularnie porozstawiane. Gary naciskał na brata, by ten pełnił funkcję ministranta. Najważniejszym zadaniem Davida było przygotowanie hostii, które jak mu powiedziano, miały być płaskie i idealnie krągłe. Ponieważ nie wiedział jak to zrobić, Gary podzielił się z nim jednym z sekretów zawodowych: „Używaj foremki do ciastek” — powiedział.

Gary Thomas urodził się 2 listopada 1953 roku w San Francisco w Kalifornii, w rodzinie rdzennych mieszkańców tego miasta. AnnaMay, z domu Mahoney, wychowała się w robotniczej rodzinie irlandzkich katolików w Mission District. Raymond Thomas, syn chorwackich emigrantów ze wschodnioeuropejskimi katolickimi korzeniami, dorastał w miejscu, które obecnie nazywa się Catrero Hills.

Gdy Gary miał cztery lata, jego rodzina przeniosła się do południowego San Francisco. W tamtym czasie populacja South City stale się zwiększała. Miasteczko zamieszkiwali głównie robotnicy, emigranci włoskiego pochodzenia, którzy osiedlili się tam w następstwie wybuchu drugiej wojny światowej. W roku, gdy państwo Thomas przeprowadzili się do południowego San Francisco urodził się młodszy brat Gary'ego, David, a po nim siostra JoAnn. W South City Ray pracował jako elektryk, realizując głównie prywatne zlecenia, a kiedy dzieci osiągnęły wiek szkolny, AnnaMay rozpoczęła pracę jako sekretarka w tamtejszej szkole. Gary z całą pewnością miał całkiem normalne amerykańskie dzieciństwo. Grał w Małej Lidze, kosił trawniki i chodził do Katolickiej Szkoły Podstawowej im. Wszystkich Świętych, gdzie do ósmej klasy służył do mszy świętej.

Zazwyczaj rodzina Gary'ego ostatnia wychodziła z kościoła, z czego ojciec często żartował kosztem matki. Obserwując księży chłopak zauważył, że było w nich coś takiego, co powodowało, że czuł się dobrze. Znajdując się pośród nich, czuł miłą „swojskość”. Swojskość ta była również bardziej dosłowna; jego stryj był księdzem diecezjalnym, a kuzyn od strony mamy jezuitą.

W piątej i szóstej klasie, gdy dzieci umieszczały na tablicy ogłoszeń zdjęcia osób, którymi chcieliby zostać, gdy dorosną, Gary wybrał zdjęcie księdza. Powiedział o tym rodzicom, ale ojciec zignorował syna, uznając, że z czasem z tego wyrośnie. Nie miało się tak stać, choć gdy Gary miał czternaście lat, przypadkowe zdarzenie postawiło jego powołanie pod znakiem zapytania.

Matka zabrała go na pogrzeb w kostnicy Nauman Lincoln Roos. Po ceremonii pan Lincoln podszedł do Gary'ego i zapytał go, czy chciałby pracować na pół etatu w domu pogrzebowym. Bez większego wahania Gary odpowiedział, że tak. Jego obowiązki w Nauman Lincoln miały obejmować: mycie i woskowanie samochodów, przycinanie trawników, odbieranie telefonów, układanie kwiatów na ceremonię czy wprowadzanie żałobników do kaplicy. Praca od początku dawała mu satysfakcję.

Będąc uczestnikiem wielu pogrzebów w trakcie swojej kilkuletniej służby ministranckiej, rozumiał ich religijny aspekt. Dodatkowo podobało mu się także to, że, podobnie jak księża, dyrektor zakładu pogrzebowego miał za zadanie pocieszać żałobników — szczególnie w dniach następujących po śmierci ukochanej osoby — gdy ci, którzy przeżyli, najbardziej potrzebowali pomocy.

Mniej więcej w czasie, kiedy przekonywał się do pracy w branży pogrzebowej, Gary zaczął zauważać, że kapłaństwo nie jest do końca takie, jak je sobie wyobrażał. W późnych latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Kościół katolicki poddany został poważnym zmianom będącym następstwem Soboru Watykańskiego II, który opowiedział się za otwarciem swych drzwi współczesnemu światu. W rezultacie, wielu księży zaczęło tracić związek z tradycjami, które dawniej przyciągnęły ich do kapłaństwa. Skutki były wręcz katastrofalne. Księża zaczęli masowo odchodzić z Kościoła. Cały zakon sióstr, które pracowały jako nauczycielki w szkole średniej Gary'ego w Junipero Serra, został rozwiązany. W tym ogólnym zamieszaniu Gary stracił zapał do wybranego przez siebie powołania.

***

W 1972 roku Gary zapisał się na Uniwersytet San Francisco, uczelnię prowadzoną przez jezuitów w centrum miasta. On i jego przyjaciel, Robert Eagen, byli przedstawicielami pierwszego pokolenia dzieciaków z South City, które rozpoczęło studia. Z myślą o tym, że w przyszłości mógłby otworzyć własną kostnicę, Gary wybrał specjalizację menedżerską.

Czesne, które wynosiło tysiąc sześćset dolarów rocznie, Gary opłacał sam, pracując w trakcie roku akademickiego jako pomoc kuchenna za dwieście pięćdziesiąt dolarów miesięcznie, a latem — w kostnicy. Ze względu na niewielki budżet, mieszkał w domu, dojeżdżając na uczelnię rdzawym Chevy Camaro z 1971 roku, który kupił od sąsiada za dwa tysiące dolarów.

Gdy Gary dorósł, jego obowiązki w kostnicy uległy zmianie. Po skończeniu osiemnastu lat, pojechał na pierwszą „wywózkę”, co w żargonie pogrzebowym oznacza odebranie ciała z rodzinnego domu. O dziwo, mimo uczestnictwa w wielu pogrzebach i długiego czasu spędzonego w kostnicy, nie widział do tej pory nagich zwłok. Pierwsze ciało, które zobaczył należało do pacjenta zmarłego w jednym ze szpitali w San Francisco. Po dziś dzień, Gary pamięta, jak widok ciała leżącego w kostnicy na metalowym stole wywołał u niego nudności. Przywykł w końcu do tego aspektu swojej pracy, ale nie potrafił przechodzić nad tym do porządku dziennego — szczególnie w sytuacjach, gdy musiał jechać do czyjegoś domu, by zabrać ciało, czując na sobie wzrok zgromadzonych w pokoju i pogrążonych w smutku członków rodziny.

W tym samym czasie, podczas letniego semestru ostatniego roku studiów na uniwersytecie USF, znajomi Gary'ego umówili go na randkę w ciemno z Lori Driscoll (obecnie Lori Armstrong), studentką pierwszego roku studiów pielęgniarskich na Uniwersytecie Stanowym w San Francisco. Od razu między nimi zaiskrzyło i zaczęli się spotykać, przeważnie chodząc na imprezy sportowe z grupą przyjaciół. „Potrafił stawiać innych na pierwszym miejscu i sprawiać, że czuli się wyjątkowo” — wspomina Lori.

Czasami jednak praca Gary'ego w kostnicy krzyżowała im plany. Lori pamięta kilka sytuacji, kiedy czekała na niego wystrojona, a Gary w ostatniej chwili odwoływał wyjście, ponieważ musiał przewieźć ciało zmarłego. Mimo rozczarowania, koiła zranione ego, powtarzając sobie, że jeśli Gary ma zostać dyrektorem zakładu pogrzebowego, lepiej żeby od razu przywykła do takich sytuacji.

W 1975 roku Gary ukończył studia na Uniwersytecie San Francisco i wkrótce rozpoczął kurs w Kolegium Nauk Pogrzebowych w San Francisco przygotowujący do uzyskania licencji balsamisty. Choć wciąż mieszkał w domu rodzinnym, z łatwością nawiązywał uczelniane przyjaźnie. Jeden z kursów, na który się zapisał, dotyczył nabożeństw żałobnych celebrowanych przez różne denominacje chrześcijańskie. Ze względu na długotrwały kontakt z tradycją katolicką, Gary został poproszony o podzielenie się swoją wiedzą z innymi studentami. Wkrótce wszyscy zaczęli nazywać go „ojcem Tomaszem”.

Na uczelni Gary osiągał celujące wyniki, a kurs ukończył w ciągu zaledwie dziewięciu miesięcy, po czym rozpoczął pracę jako stażysta w kostnicy w South City. Wówczas, w roku 1977, w wieku dwudziestu czterech lat uzyskał licencję balsamisty i przeniósł się do domu pogrzebowego w Los Altos. Na terenie przyległym do kostnicy znajdował się niewielki domek, w którym po raz pierwszy w życiu Gary zamieszkał sam.

W trakcie nauki w szkole pogrzebowej chłopak odkrył, czym jest „cud ciała ludzkiego jako systemu”, co w szczególności dotyczyło układu krążenia, z którego balsamiści odsączają krew, i do którego wpuszczają płyn balsamujący. Zamiast czuć odrazę na widok tego, z czym się stykał, ciągły kontakt ze śmiercią pomógł mu wynieść życie duchowe na wyższy poziom. Często, gdy nakładał zmarłym kapturki — małe, plastikowe przyrządy z ostrymi zębami, które zapobiegają otwarciu oczu — przyłapywał się na tym, że wpatrywał się w te pozbawione życia oczy. Przy okazji pierwszego razu, poczuł, że jest w nich coś dziwnego, jakby brakowało w nich obecności. Dla Gary'ego był to niezbity dowód na to, że życie wieczne istnieje, że dusza opuszcza ciało w momencie śmierci.

Podczas pobytu Gary'ego w Los Altos, myśli, które dawno odeszły, powróciły, dręcząc go; ponownie zaczął poważnie myśleć o kapłaństwie. Pomimo satysfakcjonującej go kariery, czuł w głębi duszy, że co innego jest mu przeznaczone. Zaczął zadawać sobie trudne pytanie: czy życie przedsiębiorcy pogrzebowego, które zaplanował, było tym, czego chciał Bóg?

Pozostawała także relacja z Lori. W końcu Gary zrozumiał, że nie byłby uczciwy w stosunku do niej, gdyby nie podzielił się z nią wątpliwościami. Kilka tygodni później, pewnego wrześniowego popołudnia, pojechali na piknik do Vasona Lake Park w Los Gatos. Lori niczego się nie spodziewała, choć powinna była zorientować się, że coś wisi w powietrzu. Przez pięć miesięcy Gary sygnalizował swoje zainteresowanie kapłaństwem. Umysł Lori był jednak skupiony na czymś zupełnie innym. Tak naprawdę, spodziewała się pierścionka na swoje dwudzieste pierwsze urodziny przypadające w sierpniu. W parku poszli razem w stronę zacienionego miejsca, skąd widać było jezioro. Usiedli tam na kilka minut, spoglądając na wodę. Każde z nich widziało inny świat i rozważało inną przyszłość. Gary postrzegał siebie jako księdza oddanego życiu w celibacie i służbie Bogu. Lori chciała być żoną przedsiębiorcy pogrzebowego i matką. W pewnym momencie Gary spojrzał na nią. Ich światy zderzyły się. Do oniemiałej dziewczyny dotarło, że nie może stać ukochanemu na drodze.

***

Rok, w którym Gary zerwał z Lori, okazał się czasem walki o niego samego. W dalszym ciągu pracował w branży pogrzebowej, próbując jednocześnie odkryć, czy Bóg woła go do kapłaństwa.

Latem 1978 roku zaczął regularnie spotykać się z kierownikiem duchowym, księdzem Jamesem O'Shaunessy, aby dowiedzieć się, „co w tym wszystkim jest wolą Boga?” Jednak decyzji o pójściu do seminarium duchownego nie podjął aż do momentu, kiedy w Kolegium Seminaryjnym św. Józefa w Los Altos usłyszał wykład pewnego księdza marianina, który poświęcony były sposobom rozeznawania prawdziwego powołania. „Częściowo jest to pragnienie, częściowo ekscytacja związana ze służeniem ludziom, a częściowo niezdolność do odpowiedzi na to swoiste przynaglenie w żaden inny sposób, jak tylko idąc za podszeptami serca”. Te słowa miały ogromny wpływ na Gary'ego. Tego dnia zdecydował się wstąpić do seminarium.

Gdy Gary pojawił się w domu rodziców, aby podzielić się z nimi nowiną, ojciec był zszokowany. Powiedział synowi, że postradał zmysły, jeśli naprawdę zamierza pójść drogą kapłaństwa, skoro tak wielu z niej rezygnuje. Gary zapewnił go, że jeśli mu się nie spodoba, to również odejdzie. Zdając sobie sprawę z tego, że nic nie wskóra, Ray dał za wygraną. Z drugiej strony mama Gary'ego była wręcz rozanielona. Wiedziała, że syn odpowiada na powołanie.

Gary wstąpił do Seminarium św. Patryka w sierpniu 1979 roku, w okresie burzliwych przemian w Kościele. Ponieważ w poprzednich latach brakowało dyscypliny wśród kleryków, nowy rektor, ojciec Howard P. Bleichner S.S., żelazną ręką przywracał poczucie ładu. Wspomnienia Gary'ego z tamtego czasu nie są więc najlepsze.

Jedną z kilku rzeczy sprawiających Gary'emu przyjemność była możliwość pracy w parafii, co pozwalało mu na kontakt z ludźmi. Był to również przedsmak przyszłości, jaka czekała go jako księdza. W odróżnieniu od innych seminarzystów, oddających się intelektualnym dążeniom, Gary uwielbiał pracę w terenie. Komunikacja była dla niego czymś naturalnym, a do interakcji z ludźmi był po prostu stworzony.

W trakcie trzeciego roku Gary pracował piętnaście godzin w tygodniu w Szpitalu O'Connor w San Jose. Sam poprosił o przeniesienie na oddział, na którym umierali ludzie. Miał kontakt ze śmiercią przez większość swego życia, ale doświadczenie zdobyte w szpitalu było czymś zupełnie innym. Zawsze świadom swojego kapłańskiego obowiązku kojenia ludzkiego cierpienia, pragnął dowiedzieć się, co należy mówić, kiedy ludzie są całkiem bezbronni i potrzebują otuchy. W przeciwieństwie do tych księży, którzy uciekali od bólu, Gary'emu dawał on sposobność, by być obecnym jako kapłan. W końcu, długie godziny spędzone na oddziale nauczyły go, że śmierć często jest doświadczeniem samotniczym, i że czasem lepiej jest milczeć.

***

Gary został wyświęcony w marcu 1983 roku, podczas jednej z najgroźniejszych burz, jakie uderzyły w Sant Jose w ciągu minionych dwudziestu lat. Rodzice Gary'ego, którzy utknęli na autostradzie, stawić musieli czoła ulewnym deszczom i porywistym wiatrom, przypuszczając, że kiedy w końcu dotrą do katedry, nikogo tam już nie będzie. Zdumieli się na widok wypełnionej świątyni, szczególnie że burza odcięła prąd, który cudem powrócił na dziesięć minut przed rozpoczęciem ceremonii.

Lori śledziła losy Gary'ego przez ostatnie lata i, choć wciąż odczuwała ból rozstania, za bardzo jej na nim zależało, by mogła opuścić ceremonię jego święceń kapłańskich. Świeżo po ślubie, przyjechała wraz z mężem.

Świadomość tego, że zobaczy tak wielu członków rodziny i przyjaciół w jednym miejscu sprawiała, że Gary był wyjątkowo zdenerwowany. Zarówno jemu, jak i drugiemu księdzu dwugodzinna ceremonia wyświęcenia minęła błyskawicznie. Później, kiedy procesja opuszczała kościół, młody ksiądz zauważył przy drzwiach Lori i zatrzymał się, by ją uściskać. Czerwieniąc się z powodu skupionej na niej uwadze, dziewczyna przedstawiła swojego męża, Boba, który uścisnął rękę neoprezbiterowi. Zaraz po tym, Gary dołączył do procesji.

Według Kościoła Katolickiego kapłaństwo jest bardziej tożsamością niż pracą. Nie jest czymś, od czego ksiądz może się odwrócić lub zrobić sobie wakacje. Papież Jan Paweł II pisał: „Kapłan, z racji bycia wyświęconym (...), powołany jest do tego, aby kochać bezinteresownie, aby stawiać potrzeby swojej »trzódki« nad swoimi własnymi potrzebami”.

Gary już we wczesnym okresie życia nabrał pragnienia niesienia pomocy innym. Teraz, gdy został kapłanem, oddanie się tej roli nabrało dlań nowego znaczenia. Poprzez fakt wyświęcenia czuł, że ma za zadanie przyjmować ludzkość z całym jej pięknem i brzydotą. Wiedział już, że śmierć go nie przeraża. Teraz oczekiwał z niecierpliwością na możliwość wspierania parafian w stawianiu czoła wyzwaniom, jakie niesie życie.

[23] T.M. Dolan, Priests for the Third Millennium, Huntington 2000, s. 229.

opr. aw/aw



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama