Przychodzi baba do bonifratra [GN]

Co wyróżnia szpital prowadzony przez zakonników?

Przychodzi baba do bonifratra [GN]

Siostra Elekta, sercanka. Wśród pielęgniarek jest siedem zakonnic. Autor zdjęcia: Henryk Przondziono

 

Na korytarzach obrazy świętych, zakonnice wśród pielęgniarek, nawet lekarz ubrany w... habit. Tak wygląda szpital bonifratrów w Krakowie, który w tym roku świętuje 400-lecie.

To także pierwszy w Polsce od upadku komunizmu szpital prywatny. Państwo zwróciło go zakonowi bonifratrów w 1997 roku.

Niektórzy myślą, że prywatny szpital to taki, w którym pacjent wyciąga portfel i płaci za usługę. To bzdura. — Prywatny oznacza tylko formę prawną jego działalności, a nie to, że za każdą usługę trzeba w nim zapłacić! — mówi Marek Krobicki, dyrektor krakowskiego szpitala bonifratrów. — U nas aż 80 proc. działalności jest dla pacjentów bezpłatne. Szpital ma podpisaną umowę z NFZ i bezpłatnie leczy co roku ponad 6 tys. chorych w szpitalu i ponad 30 tys. pacjentów w przychodniach specjalistycznych — wylicza. W tym szpitalu płaci się tylko za zabiegi na „Chirurgii jednego dnia” i za wizyty w niektórych gabinetach specjalistów.

Internista w habicie

Choć bonifratrzy noszą na co dzień zwykłe, czarne habity, brat Łukasz ubiera do pracy w szpitalu habit roboczy, biały. Ten bonifrater jest bowiem lekarzem internistą. — Kończymy zwykle kierunki studiów, które przydają się w naszych szpitalach — mówi brat Paweł Kulka, przeor krakowskiego klasztoru. On skończył pielęgniarstwo.

Czym szpital prowadzony przez zakonników różni się od innych szpitali? — Choć pracuje u nas tylko siedem sióstr zakonnych, one bardzo dużo tu wnoszą. Rozmawiając z ludźmi, nieraz „wyłapują” trudne duchowo przypadki, pomagają zdecydować się na spowiedź. Mamy tu bardzo dużo spowiedzi po kilkudziesięciu latach — mówi brat Paweł. — Kapłan jest dostępny 24 godziny na dobę, bo mieszka w klasztorze za ścianą. Odwiedzamy pacjentów z okazji Mikołaja, opłatka i kolędy — dodaje.

Jednak ogromna większość spośród 280-osobowej załogi to ludzie świeccy. Nie muszą być katolikami, żeby tutaj pracować. Przy przyjęciu są jednak informowani, że w tym szpitalu obowiązują katolickie zasady. I raz w roku jadą z bonifratrami na wspólne spotkania formacyjne. Jest na nich miejsce na Msze św., wykłady o bioetyce i na zabawę przy ognisku. — Specyfiką zakonu bonifratrów jest współpraca ze świeckimi. Już św. Jan Boży, założyciel tego zakonu, miał świeckich współpracowników. Sam niewiele by zdziałał. Ten zakon składa w ręce świeckich jakąś część swojego charyzmatu — mówi Marek Krobicki. Był tu dyrektorem jeszcze przed przejęciem szpitala przez bonifratrów w 1997 r. W 2003 r. zdobył tytuł Menedżera Roku w Ochronie Zdrowia.

Krobicki, jak kilku innych pracowników szpitala, dostąpił zaszczytu przyjęcia do zakonu jako jego honorowy członek. Tacy jak on „zakonnicy” żyją w małżeństwach i mają dzieci, ale są włączeni w dobra duchowe zakonu bonifratrów. W tej małej grupce jest Klara Czenczek, salowa, która pracuje w tym szpitalu od lat 50. zeszłego wieku. Bonifratrzy uważają Klarę za ikonę ich szpitala. Choć ma pracować 3 godziny dziennie, tę drobną staruszkę można spotkać na oddziale wewnętrznym od godz. 5.30 do 15.00 albo 16.00. Nawet w weekendy Klara przychodzi sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Dba o pościel, ale też sprząta pokoje lekarskie, dokarmia lekarzy i sama na siebie nakłada różne obowiązki. — Moje dzieci są już dorosłe i mieszkają osobno, mam czas — śmieje się. — Chorzy bardzo lubią nasze zakonnice, mówią, że siostry są dokładniejsze w robocie. Ale dziewuchy też dobrze pracują — opowiada nam. Nagle w pokoju pielęgniarek odzywa się brzęczek, uruchomiony przez pacjenta. Klara natychmiast obraca się na pięcie i już jest w połowie drogi do sali, zanim którakolwiek pielęgniarka zdążyła zareagować.

Nas nie oddłużą

Pacjenci, z którymi rozmawialiśmy, chwalą opiekę pielęgniarską tego szpitala. To reakcje dość typowe dla pacjentów prywatnych szpitali. — Na 280 zatrudnionych mamy aż 128 pielęgniarek — mówi dyrektor Krobicki.

Jeszcze wyraźniejsza różnica między szpitalami prywatnymi a publicznymi polega na tym, że do prywatnych Polacy nie muszą wciąż dopłacać ze swoich podatków. Publiczne szpitale wiele razy koszmarnie się zadłużały, a budżet państwa i tak je w końcu oddłużał. Prywatne szpitale nie mają takiego komfortu. Muszą tak gospodarować, żeby szpital nie przynosił strat. — I to się udaje. Przez 13 lat ani razu się nie zdarzyło, żeby zakon musiał dołożyć do bieżącej działalności szpitala. Zawsze mieliśmy na koniec roku pewien niewielki zysk, rzędu 20 tys. złotych — mówi dyrektor Krobicki.

Jego zdaniem, szpitale publiczne i prywatne są traktowane przez państwo w nierówny sposób. — NFZ płaci nam dokładnie tyle samo, co szpitalom publicznym. Musimy tak samo spełniać pewne warunki, żeby wygrywać w przetargach, czyli na przykład dysponować nowoczesnym sprzętem medycznym, zapewnić stały dostęp do bloku operacyjnego. Ale tylko u nas bieżąca działalność musi się bilansować. To pewna niesprawiedliwość, że państwo jednych oddłuża, a innych nie — mówi.

Udziałowcy prywatnego szpitala mogą czerpać zysk z jego działalności. Bonifratrzy mają jednak zasadę, że na działalności szpitala nie zarabiają. Zysk zawsze więc inwestują w nowy sprzęt medyczny. A czasem kupują sprzęt za swoje pieniądze. Zdobywają je dzięki działalności przyszpitalnej apteki i dzięki przygotowywaniu bonifraterskich złożonych preparatów ziołowych.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama