11.11.2022

Staranie o ogląd całości

Jesteśmy już w 17. rozdziale opowieści lekarza Łukasza. Od końcówki sierpnia nasz wzrok wędruje po kolejnych wersetach śladem wzroku Teofila, który kiedyś, pewnego konkretnego dnia, po raz pierwszy w życiu, zaczął czytać tę samą, co my, napisaną specjalnie dla niego historię. Ale nie tylko wzrok tutaj wędruje. Wędrujemy cały czas my wszyscy, prowadzeni przez wartkiego jak rwący strumień łaski Chrystusa, w stronę miasta męki. Jakby cały czas starając się Go dogonić. Już za tydzień staniemy pod bramami Jeruzalem. Staniemy razem z Nim, z uczniami, z zaczytanym Teofilem. Zobaczymy świątynię i skarbonę, grosz ubogiej wdowy i figowiec, słuchający Jezusa z zapartym tchem tłum i szpiegów. Potem, tuż przed adwentem, nasza Matka Kościół, zamknie na jakiś czas Łukaszową księgę i miniony rok liturgiczny. Uwieńczy go wersetami o Jezusie wędrującym między świątynią, w której nauczał, a Górą Oliwną, na której się modlił. W kolejnych wydaniach Biblii wersety te najczęściej noszą tytuł: „Ostatnie dni Jezusa”.

Dlaczego ten wstęp? By nie stracić z oczu całości drogi. Kontekstualna lektura Biblii to bezcenne narzędzie. Jest niczym innym jak zerknięciem no to, co się dzieje wokół czytanego w danym dniu fragmentu – przed i po nim. Rodzi w naszej medytacji kolejne wnioski, cenne myśli, a przede wszystkim, nie pozwala na utracenie przyczyny i celu wędrówki. Dokładnie o tym jest dzisiejsza Ewangelia. To ostrzeżenie przed utratą oglądu całości i sensu życia. Nie ma przecież nic złego w tym, że „jedli i pili”, że się „żenili i za mąż wychodziły”, że „kupowali i sprzedawali, sadzili i budowali”. Nie ma nic złego w chodzeniu po dachach, w mieleniu na żarnach i w spoczynku. Niebezpieczeństwo, o które chodzi Chrystusowi, polega na zignorowaniu sprawy najważniejszej – pytania o sens życia i jego cel, pytania o Boga. Wszystkie te codzienne czynności i gorliwe koncentrowanie się tylko na nich, podcina skrzydła ducha, wygasza niezwykłą i oryginalną cechę ludzkiego serca – umiejętność wychodzenia poza horyzont tego, co widzialne. Dziś, by to szło chyba tak: „drukowali i publikowali, latali i zwiedzali, nagrywali i emitowali…”. Nic w tym złego, ale…

Ferdynand Krenzer w swej książce „Taka jest nasza wiara” przyrówna to zaniedbanie istoty życia do klienta chcącego kupić bilet na pociąg: „«Proszę jeden bilet pierwszej klasy». Jeden pierwszej klasy, nic poza tym. Droga obojętna, cel obojętny. Ważne, że klasa pierwsza, z miękkimi obiciami”. Na szczęście jest słowo Boże, sakramenty i wspólnota Kościoła – skarby, które mamy właśnie po to, by nas ciągle wzmacniały w drodze i poszturchiwały, gdy zastygamy w uwitych, cieplusich gniazdkach doczesności.