W kraju paru tysięcy poetów

Kryzys i bieda w kulturze, a tu... tomików jakby więcej; chyba z przekory i wściekłości.



Karol Maliszewski

W kraju paru tysięcy poetów

Jeszcze raz, zgodnie z obietnicą sprzed miesiąca, zanurzam się w niezgłębionej otchłani poetyckich broszur i książek wydawanych w Polsce i zastanawiam się przy tej okazji, czy nasz kraj nie pobije przypadkiem jakiegoś rekordu godnego Księgi Guinessa, jeśli chodzi o liczbę tomików przypadających na jednego mieszkańca. Odczuwam tę wiosnę jako wyjątkowo płodną; chwilami odnoszę wrażenie, że listonosz nie odstępuje od moich drzwi i nie nadążam z otwieraniem kopert. Zastanawiające. Kryzys i bieda w kulturze, samorządy skąpią wprost upiornie na jakąkolwiek imprezę nie kojarzącą się z szansą na sukces i masowym piciem piwa, a tu... tomików jakby więcej; chyba z przekory i wściekłości.

W książeczce Bogdana Prejsa, który wrócił do poezji po kilku latach, mignęła mi twarz Piotra Bratkowskiego, wspominana razem z całą mitologią pokolenia lat sześćdziesiątych: czasami tylko sięgałem po „strefę skażeń” piotra bratkowskiego w której wciąż znajduję siebie jakim byłem wtedy. Prejs zderza w nowych tekstach ową mitologię zbuntowanej młodości z tym, co z nami wszystkimi zrobił czas. Najciekawsze fragmenty dotyczą zdziwienia, że można pisać bez buntu, że można grzecznie o synku, córeczce, małżonce, cierpliwie dzierganej codzienności. Swoje rzeczowe drobiazgi liryczne autor ozdobił rysunkami dzieci. Teraz cała rodzina pracuje na sukces poety. Plus komputer. Takie są najnowsze zmiany w pliku „życie” (tytuł) w Mikołowie i okolicach. W Koninie zaś „Stefan żyje!”, czyli z przyjemnością przeglądam kolejny tomik Stefana Rusina, tym razem pełen impresji z Korsyki, znamiennie dedykowany pamięci Leonor Fini i Konstantego Jeleńskiego. Podziękować, podziękować Urzędowi Miejskiemu w Koninie! A w powiecie strzelecko-krajeńskim wychodzą tomiki firmowane przez Stowarzyszenie Twórców Kultury STYK. Adam Korzeniowski właśnie wydał Wiersze Osobiste. Trzeba je wziąć na samotny spacer za miasto i może łzę uronić, jeśli kto potrafi. Przejmujące są, niektóre piekielnie smutne, nostalgia i skrywany pod skórą ból. I znowu ten motyw lustra. Dostrzegam go w każdej prawie książce poety około czterdziestki. Głos Korzeniowskiego zabrzmiał tu oryginalnie: a ja reklamuję moje zwłoki w lustrze.

Natomiast w Więcborku wychodzi sobie czasopisemko o nazwie Pobocza, które debiutuje w roli wydawcy, prezentując wiersze naczelnego, Pawła Szydła — Niebo nie dla nieobecnego z rysunkami poety-grafika Romana Senskiego; wpadamy tym samym w pomorskie klimaty rodem z Milczewskiego-Bruno. Melancholia niespełnienia jest w tych tekstach porażająca, dominują roztrząsania dotyczące nieporozumień z losem, gdzie nieobecność jest słowem kluczowym, konstatacje dotyczące „nie mojego czasu”. Więcej poetyckiej siły i brawurowych obrazów odważnego, nieraz przekornego, wadzenia się z losem, znajduję jednak u kolegów z południa. Jest w tych orkiestrach śląskich teraz jakaś siła, poczucie wspólnoty losu, dociekliwość językowa i poznawcza, wyższa — bez obrazy — szkoła literackiej jazdy. I tu wręcz świecą formą śląskie odkrycia typu Pawła Lekszyckiego czy Pawła Sarny. Autorzy ci trzymają się za ręce w książce wydanej przez Młodzieżowy Ośrodek Pracy Twórczej w Dąbrowie Górniczej („ONi”), a następnie w książce wydanej przez Instytut Wydawniczy ŚWIADECTWO — Ten i Tamten, sponsorowanej przez Urząd Miasta w Dąbrowie Górniczej oraz Fundację na Rzecz Uniwersytetu Śląskiego i Rozwoju Samorządności wśród Młodzieży VIRiBUS UNITIS. Nie pozostają w tyle śląscy samotnicy pokroju Sławomira Matusza albo Lesława Nowary i wydają następne książki. Matusz wydał Przewrotkę aniołów, po przeczytaniu której chyba nikt nie może pozostać obojętnym na samotność poety i poezji; wypada tylko podziękować Wydziałowi Kultury Urzędu Miejskiego w Sosnowcu; Nowara zaś sam sobie wydał (więc nikomu nie dziękujemy) w krakowskiej MINIATURZE bardzo precyzyjnie skonstruowaną, inteligentną książkę poetycką Rosyjska ruletka.

W nowej edycji serii poetyckiej wrocławskiego oddziału SPP (i Ośrodka Kultury i Sztuki) zwracają uwagę wiersze Ireny Wyczółkowskiej zgromadzone w książeczce Wstęp do teorii jawy — poważny zastrzyk mądrości i kobiecego ciepła, czystej poezji penetrującej z wdziękiem i precyzją zagadki naszej psychiki i skomplikowanych relacji między tym światem a równoległym (zwanym niekiedy zaświatem), między niezbyt jawną jawą a nad wyraz ostrym, realistycznym snem. Podobną delikatność odnajdziemy w wierszach Anny Rossmanith zawartych w zbiorku Inna pora. Podobny krąg ciepła i światła rozsiewany przez bohaterkę-autorkę. W niektórych wierszach udaje się jej spełnić postulat wyjawiony w dołączonym do liryków posłowiu: Chciałabym, żeby człowiek idąc zwyczajnie i myśląc zwyczajnie, czuł, że trzyma w ramionach jakiś okruch tej dali, ku której zmierza. Na tym tle wiersze Klary Nowakowskiej wydają się chłodne, jeśli nie zimne. Ale to tylko pozory, ponieważ w tych Zrostach (Wydawnictwo BIBLIOTEKA, Łódź 1999) odbija się jakaś tłamszona namiętność, zdeptana tkliwość. Bohaterka jest nadzwyczaj dzielna, wręcz zawzięta w byciu po swojemu, w polemice z tym, co wspólne i gatunkowe. Ha, rzeczywiście, jak można góry przesuwać, skoro tyle, właściwie większość, pozostaje poza kontrolą, poza naszymi możliwościami, poza dostępną nam mocą. Ta poezja bywa niekiedy aż sparaliżowana świadomością niemocy, przeświadczeniem, że jakikolwiek rozmach jest nie na miejscu. Przez żrącą senność południa /dociera do mnie ogrom tego czegoś, /od czego każdy ostatecznie się odwraca, /żeby w spokoju dopełniać /prywatne obrzędy.

Na wiersze tej autorki natknąłem się, studiując kolejne dzieło Ludwika Janiona, który znowu całej gromadzie debiutantów dał szansę na ogólnopolskie zaistnienie. W Cogito. Antologii poezji prócz wspomnianej K. Nowakowskiej wystąpili, niejednokrotnie prezentując zaskakująco wysoki poziom: U. Banaś, M. Stolarzewicz, M. Abraham, A. Kamińska, A. Koprysz, A. Wiśniewski, T. Rzępołuch, W. Boros, M. Marciniak, M. Stosel, W. Buła, M. Musielska, A. Pilewicz, M. Rzepecki, A. Szabała, M. Blacha, J. Giza-Stępień, D. Dziedzic, M. Dragon, A. Chmist, Ł. Zamilski, J. Gabryel, K. Pakuła, A. Zawadzka, M. Duda, K. Chyc, I. Kosmala, A. Rudakiewicz, H. Piotrowska, W. Niwczyk oraz na specjalnych zasadach (jako autor samodzielnego arkusza Magia podmiejskich barów) — Rafał Idzik. Jeżeli już jesteśmy w debiutanckich klimatach, to warto zwrócić uwagę na debiuty wrocławskie: 30 łatwych utworów Piotra Czerniawskiego okazuje się bardzo trudną książką, jakby krytycznie nieuchwytną, wegetującą poza możliwymi do pomyślenia dychotomiami, co bardzo dobrze wróży na przyszłość dla niezależności tego autora; Mocno poszukiwana Agnieszki Wolny, momentami brawurowa i odkrywcza, pełna „newsów” idiomatycznych i rodzajowych, najświeższych przykładów z (przemyślnie stosowanej) mowy potocznej i zabawnie przefiltrowanej kultury masowej; Ty albo zupełnie inny obłęd (seria poetycka ta sama — kwartalnika DYKCJA) Mikołaja Sarzyńskiego — mieszanka psychodelii i lingwizmu, wiersze transowe, na specyficznym haju, a ten haj oznacza dryf, ekstrapolację, wypad z tego języka, żeby znaleźć się w jakimś drugim, własnym, organicznym i cielesnym, chwilami nie bardzo czytelnym dla postronnych; Wspólny prysznic Jarosława Woźniczki (KLUB MUZYKI i LITERATURY) gromadzi proste wiersze, które nie pozują i nie udają, są dokładnie tym, czym są — inteligentnymi, nieraz ironicznymi, zapisami doświadczenia, czyli gorzknienia w dociekliwej mądrości.

Z późnych debiutów zwraca uwagę Figlarny ślad nieobecności Piotra Roguskiego, historyka literatury, krytyka i tłumacza z rocznika „45”. Dojrzała liryka, bogata w odniesienia i odwołania historycznoliterackie, ale i życiowe — zgodnie z mottem wziętym z Novalisa: każde życie ma jakieś motto — jakiś tytuł — jakiegoś wydawcę — jakąś przedmowę — wstęp — tekst — przypisy — itp. Albo też może je mieć. Dla niektórych autorów zasypujących mnie tej wiosny (Wirusy tej wiosny — czernobyl i list miłosny) wydanie książeczki, broszurki, ulotnego druku nobilituje ich we własnych i rodziny oczach, pozwala funkcjonować inaczej, na innym poziomie znaczenia, pozwala odnaleźć ów upragniony przypis do życia, które samo w sobie nie ma smaku, ale zapisane, ujrzane w druku, to ho ho... Nie chciałbym polemizować z tym poglądem. Sam kiedyś tak myślałem. Najlepszą pointę tej sytuacji znalazłem w wierszu Piotra Michałowskiego Po słowie z książki Za czarnym wielokropkiem (Życzę przyjemnej lektury — pisze w przedmowie Marek Siedlewski, dyrektor Oddziału Okręgowego PZU S.A. w Szczecinie), gdzie rzecz nazywa się po imieniu: w kraju paru tysięcy poetów w tym pięciu wielkich pięćdziesięciu wybitnych pięciuset zdolnych i tyluż dobrze zapowiadających swoje narodziny.

opr. MK/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama