Ks. Henryka Nadrowskiego rzecz o Soborowym dziedzictwie

Recenzja książki ks. dr Henryka Nadrowskiego "Kościoły naszych czasów. Dziedzictwo i perspektywy "



Prof. Tadeusz Chrzanowski - Historyk sztuki UJ w Krakowie

Ks. Henryka Nadrowskiego rzecz o Soborowym dziedzictwie

Autor w swym obszernym dziele dał wnikliwy przegląd problematyki współczesnej architektury sakralnej. Przede wszystkim, cofając się znacznie w czasie (w niektórych wypadkach o dwa stulecia), przedstawił tło historyczne, a głównie - ideowe tych przeobrażeń, które się dokonywały w Kościele w związku z przeobrażeniami tegoż i przez następstwa owych przeobrażeń w dokonaniach architektury kościelnej. Ksiądz Nadrowski jest zdecydowanym przeciwnikiem wszelkich nawiązań bezpośrednich do stylów dawnych, nie uznaje romańskich, gotyckich czy barokowych parafraz architektury kościelnej, opowiada się zdecydowanie za formami nowoczesnymi, pozostawiając spory margines swobodzie architekta-twórcy, ale zarazem wskazując na strefy, w których musi on dostosowywać się do właściwości, jakie budowla kościelna winna spełniać. Jest bowiem ks. Nadrowski historykiem sztuki, ale także teologiem i liturgistą, który konsekwentnie ponad wszystko stawia problematykę liturgii, jako istotę funkcjonowania Kościoła jako Zbiorowości: jako podstawy owego „dziania się”, które jest Ofiarą Mszalną i głoszeniem Słowa Bożego.

Stąd wynikają największe problemy współczesnej architektury sakralnej: jak wypełnić zadanie, a raczej posłannictwo. Pomimo bowiem wielu lat, jakie upłynęły od Vaticanum Secundum, trwa przywiązanie do form tradycyjnych, nie zawsze zgodnych z dotychczasowym pojmowaniem liturgii i jej akomodacji w specjalnie dla niej tworzonych wnętrzach. Z drugiej strony nadmierna swoboda twórcza też niejednokrotnie prowadzi po krętych ścieżkach czystej fantazji twórczej. Z tymi problemami autor książki spiera się i szuka właściwych odpowiedzi na licznie stawiane sobie pytania.

Ksiądz Nadrowski problematykę poruszaną w swej pracy rozpisał na 4 obszerne rozdziały (podzielone na pomniejsze paragrafy) poprzedził „Wprowadzeniem”, a zakończył „Prognozami posoborowymi”, w ten sposób zebrał logicznie całość problematyki i przedstawił ją w sposób konsekwentny. Co nie znaczy aby podczas lektury nie pojawiały się wątpliwości i aby lektor nie chciał się czasem z autorem posprzeczać. Służę przykładem ze s. 119/120: „ Stoimy bowiem na stanowisku że - o ile tylko są racje duszpasterskie - żaden obiekt kultyczny nie może być sprowadzony tylko do roli artystycznego zabytku czy turystycznej atrakcji. Ten zbudowany według zgoła innych koncepcji obiekt sakralny, musi przede wszystkim żyć liturgią, liturgią naszych czasów, liturgią posoborową.” Tego rodzaju kategoryczne stwierdzenie może się stać doskonałym argumentem dla posoborowych „burzymurków”, czyli dla tych, którym każda zabytkowość wadzi i którzy wyznają estetykę „piękne - bo nowe, brzydkie - bo stare”. I nic tu nie pomogą dalsze - podane też przez Autora - wywody, słuszne i pełne zrozumienia dla problematyki ochrony zabytków.

Cofnijmy się jednak do początku, to znaczy do liczącego niemal 80 stron rozdziału „Tło epoki”. Jest to bardzo ważne wprowadzenie w to, co się wydarzyło w życiu Kościoła i w teoriach specjalistów z tej dziedziny w ciągu minionego stulecia, a nawet dwóch stuleci; jakie problemy były poruszane, a jakie pominięto. Autor, jak już zaznaczyłem, nie darzy sympatią wszelkiego rodzaju historyzmów i eklektyzmów, które szczególnie bujnie rozkwitały w 2 połowie XIX i na początku XX w. Ja mam nieco bardziej liberalne spojrzenie na te czasy i mnie osobiście nie drażnią neogotyckie realizacje Piusa-Dziekońskiego, Stefana Szyllera, czy neogotyckie i neobarokowe świątynie Sasa-Zubrzyckiego i całej plejady pomniejszych architektów. A co ważniejsze jeszcze przed 1 wojną światową pojawiły się w Polsce głosy krytyczne wobec owej modzie i poglądy takie reprezentował u nas ks. Władysław Górzyński, o czym swego czasu pisałem w „Naszej Przeszłości”. Ja bym tu też uwzględnił pierwsze próby „architektury narodowej”, której „styl zakopiański” był tylko jednym, choć wyjątkowo malowniczym przykładem.

Ks. Nadrowski opiera się na bardzo szerokiej literaturze przedmiotu i to jest też wielką jego zasługą, że podsunął niezorientowanemu czytelnikowi najważniejsze pozycje niemieckie, francuskie, włoskie i angielskie. Czasokres omawiany w książce dzieli na trzy paragrafy, obejmujące lata po 2 wojnie światowej, okres Soboru Watykańskiego II oraz ostatnie ćwierćwiecze. To są bardzo istotne rozważania, nie zgromadzono bowiem dotychczas dostatecznej dokumentacji tak pozornie niedawnego, a tak gwałtownie oddalającego się czasu szczególnie ważnych przemian.

Drugi obszerny podrozdział zajmuje się już całkowicie problemami teoretycznymi. Paragraf zatytułowany „Bóg - twórca - dzieło” zajmuje się podstawowym problemem swobody i obowiązku podporządkowania twórcy nie tyle konkretnemu proboszczowi, co pewnym ogólnym zobowiązującym założeniom religijnym. Autor bardzo wyraźnie rozdziela obie strefy i jest to postawa tym ważniejsza, że bardzo wiele pomyłek wynika właśnie z konfliktów (przeważnie zbędnych i niepotrzebnych) pomiędzy z jednej strony duchownym inwestorem, który chciałby architektowi czy artyście dyktować wszystko, a architektem i artystą, którzy wyobrażają sobie albo, że wszystkie mądrości zjedli, albo, że doskonale znają się na liturgii.

Niemniej ważne jest rozważanie o symbolu, ponieważ w naszej epoce może zbyt łatwo wyzbyliśmy się umiejętności mówienia „znakami”, ale także czasem chcielibyśmy powiedzieć „wszystko”., a więc powstaje kakofonia przekazu. Ksiądz Nadrowski słusznie podkreśla rolę budynku kościelnego jako przede wszystkim miejsce liturgii takiej, jaką postulował II Sobór Watykański. Dalszą konsekwencją tego faktu jest podkreślenie roli zgromadzenia wiernych jako podstawowego podmiotu liturgii, co również musi zobowiązywać architekta i artystę.

Cały 2 rozdział poświęcony jest liturgii, jako kanonowi współczesnego kościoła. Zwykły śmiertelnik przeważnie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielkie konsekwencje pociągnęły za sobą zmiany liturgiczne, będące wynikiem prac ojców II Soboru Watykańskiego. Na przykład to że dawniej duchowny modlił się zwrócony twarzą do ołtarza (czy słuszniej - do retabulum ołtarzowego powiązanego zawsze z tabernakulum), a dziś modli się „twarzą do ludu”. Pozornie zmiana jedynie usytuowania księdza w stosunku do uczestników nabożeństwa, w rzeczywistości zaś problem przeorientowania właściwych ołtarzy, czyli stołów ofiarnych i płynące stąd konsekwencje: większe w modernizowanej starej architekturze, a w nowej narzucające pewne konsekwencje, pewne wymogi. Autor używa określenia „wyspa ołtarzowa”, taka bowiem ukonstytuowała się w wyniku przeobrażeń liturgicznych, ale powstaje pytanie: czy dostatecznie przybliżyła do wiernych?

Ważnym paragrafem jest powstanie tak zwanych stref okolicznościowych. Ksiądz Nadrowski doskonale zdaje sobie sprawę zarówno z potrzeby specjalnych przejawów kultu, nazwijmy je ogólnie: miejscowymi czy regionalnymi (np. kult lokalnych świętych i szczególnych wydarzeń), jak też fakt potrzeby owej religijności indywidualnej. U schyłku średniowiecza rozprzestrzeniła się w Europie fala określana mianem devotio moderna. Być może stoimy wobec konieczności nie tyle odrodzenia, co zainspirowania zgodnego z naszą epoką ruchu pobożności prywatnej, owej „dewocji”, którego to określenia nie lubimy, bo się nam kojarzy z dewotami i dewotkami. Autor książki wyczuwa to znakomicie pisząc: „Nie tylko na Zachodzie, ale coraz częściej także w Polsce, przestrzenie kościelne stają się zbyt puste i próżne, zbyt zimne i niegościnne, odarte ze świętości i bezduszne, nieprzytulne a nawet budzące grozę. Źle, gdy w kościele wierny nie znajduje właśnie strefy i atmosfery uciszenia oraz możliwości rozwoju, także swej pobożności indywidualnej” (s. 189). Bowiem religijność i postawa księdza Nadrowskiego pełna jest ufności i radości, jego Bóg nie jest surowym Sędzią, ale miłosiernym Stwórcą. Tak więc nawet wówczas, gdy wymienia rozwiązania niewłaściwe, nie czyni tego z pasją Zoila, ale raczej ze smutkiem spowodowanym pomyłką, tą brzydką siostrą „człowieka poczciwego” (tego od Mikołaja Reya).

W 3 rozdziale mowa jest o misyjnym i ekumenicznym wydźwięku współczesnych kościołów i również ten rozdział jest niesłychanie ważny, zwłaszcza jeśli się chce patrzeć w przyszłość XXI wieku jako w przyszłość pojednania i prawdziwego pokoju. Autor, jak zwykle, wychodzi od podstaw doktrynalnych, ale wprowadza zagadnienie w sferę inkulturacyjnej misji Kościoła, co wynika z działalności Jana Pawła II, a zwłaszcza z jego niedawnej wizyty w Jerozolimie tym miejscu styku trzech monoteistycznych religii.

I wreszcie rozdział 4: „Accomodata renovatio w nowoczesnym budownictwie kościelnym”, który zawiera podsumowanie postulatów dotyczących zarówno adaptacji budowli zabytkowych, jak i budowy nowych świątyń. A zamiast zakończenia lapidarne „Prognozy posoborowe”, które w moim przekonaniu z perspektywy nie zawsze świetnej spuścizny po Vaticanum Secundum zawierają właściwie przede wszystkim życzenia i intencje Autora. Warto zauważyć, że w całej swej pracy próbuje on pogodzić racje teologa i liturga, a także historyka sztuki i artysty. Czyni to konsekwentnie, ale zarazem optymistycznie. Wobec tego i ja nie będę się więcej mądrzył i wyrażę jedynie własny optymizm, że napisana przez niego książka trafi do bardzo wielu czytelników i wywrze wpływ na polski udział w posoborowej działalności na polu budowania i zdobienia świątyń.

opr. MK/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama