Wspominając Kalwarię Zebrzydowską

Refleksje po 8 podróży apostolskiej papieża Jana Pawła II do Polski (2002)


Kard. Marian Jaworski

Wspominając Kalwarię Zebrzydowską

Z wielką radością przyjąłem wiadomość, że Ojciec Święty Jan Paweł II podczas swej podróży apostolskiej do Polski w sierpniu br. nawiedzi Kalwarię Zebrzydowską i będzie tam celebrował Mszę św., którą wraz z innymi zaproszonymi będę mógł koncelebrować. Moja radość ma swoje korzenie w doświadczeniu wiary, w doświadczeniu Opatrzności, która jest obecna w każdym wydarzeniu. Konkretnie zaś w tym, czego doświadczyła archidiecezja lwowska i ja osobiście za sprawą Pani Kalwaryjskiej oraz ojców bernardynów po II wojnie światowej. To doświadczenie wiary wzrasta we mnie coraz bardziej w miarę upływu lat, począwszy od 1945 r., a więc od ponad półwiecza.

W 1945 r. wstąpiłem do Wyższego Seminarium Duchownego we Lwowie. Jednak kiedy miały rozpocząć się studia, władze sowieckie nakazały zlikwidować seminarium, które istniało od kilku wieków. Pojawiło się pytanie: Co będzie dalej? Czy zamyka się droga do kapłaństwa? Nie! Świętej pamięci abp Eugeniusz Baziak, metropolita lwowski, oświadcza: zrobię wszystko, aby nie zmarnowało się ani jedno powołanie kapłańskie. Na jego prośbę o. prowincjał Bronisław Szepelak udzielił gościny naszemu seminarium w klasztorze ojców bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej. Po tygodniu od wyjazdu ze Lwowa koleją, wagonami towarowymi, 20 października 1945 r. przybyliśmy na miejsce. Pobyt w klasztorze pod opieką Pani Kalwaryjskiej to wielki dar Boży za pośrednictwem ojców bernardynów. To nie tylko przetrwanie Seminarium Lwowskiego przez 5 lat (1945-1950), to nie tylko 26 kapłanów, którzy otrzymali tu święcenia i którzy zagwarantowali ciągłość tradycji duchowieństwa lwowskiego na przestrzeni jego dziejów; to także duchowy «klimat», w którym żyliśmy. Przebywając w klasztorze weszliśmy w uporządkowany rytm życia zakonnego, w normalność. Po wszystkich zawirowaniach i doświadczeniach, które stały się naszym udziałem, to była przystań.

Warunki życia były prawdziwie spartańskie. Mieszkaliśmy po czterech-pięciu w jednej celi. W niedługim czasie po naszym przyjeździe do Kalwarii pojawił się problem opału na ogrzewanie cel. Ksiądz ekonom Wawrzyniec Mazur pojechał na Śląsk i wrócił z dwoma wagonami węgla, który potem woziliśmy furami ze stacji do udostępnionej nam przez bernardynów szopy. Innym razem szuflowaliśmy zboże (zebrane przez księży archidiecezji lwowskiej pracujących na ziemiach zachodnich), z którego piekły chleb siostry boromeuszki pracujące w seminarium. Pomocy udzielili nam także ojcowie bonifratrzy, którzy udostępnili pole pod uprawę ziemniaków.

Studiowaliśmy razem z alumnami bernardyńskimi. Mieliśmy kwalifikowanych profesorów i wykładowców z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, naszymi spowiednikami byli ojcowie bernardyni. Po jednej stronie klasztoru na pierwszym i drugim piętrze były cele dla naszego seminarium, po jego drugiej stronie na pierwszym piętrze cele ojców i braci. Dziś dobrze widzę wspaniałomyślność ojców bernardynów. Podzielili się tym co mieli i w najtrudniejszym momencie wsparli archidiecezję lwowską, przyczyniając się do jej przetrwania.

Ze czcią wspominam naszych przełożonych, profesorów i wychowawców. Nie sposób ich tutaj wymieniać, podobnie jak pięknych postaci ojców i braci, którzy byli za naszych czasów w Kalwarii Zebrzydowskiej. Dzięki nim seminarium stało się prawdziwą szkołą kapłańskiego życia. To tu w trudnych warunkach powojennych wzrastaliśmy we wspólnocie i solidarności.

Trudno nie wspomnieć ogrodnika br. Adama — prawdziwie franciszkańskiej duszy, czy o. Bogumiła, który choć sam chory, otoczył szczególną troską ks. prał. prof. Stanisława Szczurka i zadbał o spisanie jego pamiętników.

Kalwaria to miejsce pielgrzymowania. Pamiętam pielgrzymki przybywające tu z różnych stron kraju, szczególnie z południa Polski, a także ze Słowacji i Węgier. Budowaliśmy się pobożnością ludzi, na klęczkach obchodzących ołtarz w bazylice, odbywających drogę krzyżową i czekających w długich kolejkach do konfesjonału. To wszystko nas wychowywało i bogaciło. Dzisiaj jako arcybiskup metropolita lwowski składam ojcom bernardynom serdeczne podziękowanie.

W 1950 r., 25 czerwca, przyjęliśmy w bazylice święcenia kapłańskie, których udzielił nam abp Eugeniusz Baziak — a więc wielka łaska kapłaństwa w trudnych latach wygnania ze Lwowa i najostrzejszego wtedy reżimu stalinowskiego.

Zrozumiałą jest zatem rzeczą, że zawsze z radością przybywam do Pani Kalwaryjskiej, do klasztoru ojców bernardynów. Na swój sposób jestem wychowankiem Kalwarii Zebrzydowskiej.

Nie może zatem dziwić, że świętowanie mojego jubileuszu 50-lecia kapłaństwa, a potem kardynalatu — 11 marca 2001 r. — odbyło się w bazylice ojców bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej. W kazaniu podczas uroczystości z okazji otrzymania przeze mnie godności kardynalskiej prowincjał o. Romuald Kośla powiedział, że jestem ich kardynałem, kalwaryjskim kardynałem tego wyjątkowego miejsca pielgrzymkowego w archidiecezji krakowskiej. Oprócz racji powszechności misji, która wiąże się z kardynalatem, wymienił on także racje czysto osobiste, a wśród nich lata seminaryjne 1945-1950. Powiedział:

«Były to lata wzrastania intelektualnego i duchowego młodego alumna seminarium lwowskiego, który aspirował do godności kapłana Chrystusowego. Dumni jesteśmy my, brać bernardyńska, że w miejscu, w którym wszystkie nasze powojenne pokolenia odbywały swoją formację kapłańską i tu były święcone, także przyszły kardynał Kościoła katolickiego formował swoją kapłańską postawę. Owo wzrastanie do kapłaństwa śledziły oczy Maryi, królującej w cudownym obrazie Pani Kalwaryjskiej. Czyż to wspólne nasze trwanie pod krzyżem razem z Matką Bolesną, a więc w tajemnicy tak bardzo wyraźnie odzwierciedlonej na kalwaryjskim wzgórzu, nie było poznawaniem, żeby nie powiedzieć studiowaniem misterium krzyża naszego Odkupiciela? Byliśmy bardziej niż inni, śmiem twierdzić, uprzywilejowani, mogąc stać bliżej kalwaryjskiego wzgórza i uczyć się mądrości krzyża, który jest jedynym autentycznym atrybutem naszej chrześcijańskiej, a także kapłańskiej tożsamości.

To wzrastanie intelektualne i duchowe w latach życia seminaryjnego odbywało się w ścisłych relacjach z naszą franciszkańską duchowością. Twoja powszechnie znana życzliwa postawa wobec ludzi to przecież rys tak bardzo charakterystyczny dla franciszkańskiego charyzmatu. I być może jest to poniekąd związane z funkcją pełnioną przez ciebie w procesie kanonizacyjnym na szczeblu diecezjalnym naszego współbrata św. Jana z Dukli, patrona miasta Lwowa, w którym ongiś on żył, pracował i się uświęcił, i w którym ty się urodziłeś i którego jesteś arcypasterzem.

Drugi wymiar związku z Kalwarią dotyczy pracy dydaktycznej. W latach 1955-1960 byłeś profesorem filozofii w naszym seminarium. Nasi studenci mogli słuchać wykładów księdza kardynała także z teodycei, historii filozofii starożytnej, psychologii. Dziś celebrują z nami tę Eucharystię ojcowie z naszego zgromadzenia — twoi uczniowie. Wdzięczność naszej prowincji jest duża i szczerze ją wyrażamy.

Trzecia płaszczyzna relacji ma swój początek w r. 1981, kiedy zostałeś pierwszym rektorem powołanej właśnie do życia Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Zadecydowałeś wtedy, aby rok akademicki — czyli wykłady, studia, wszelkie zajęcia — rozpoczynał się pielgrzymką do Kalwarii Zebrzydowskiej, do sanktuarium Męki Pańskiej i bolesnej Matki Zbawiciela. Uważałeś, Eminencjo, że to miejsce idealne, aby powierzyć w nim sprawy kolejnego roku studiów; że nigdzie indziej, jak w Kalwarii, u stóp krzyża, nie można złożyć trosk i niepokojów dni uczelnianych, które były przecież swoistym wezwaniem do zaparcia się, do autentycznego brania krzyża na co dzień, w myśl słów Chrystusa, w niełatwych przecież latach, określanych jako lata oporu, kiedy szczególnej kontroli poddawana była katolicka inteligencja. Dzięki tej twojej, Eminencjo, inicjatywie wzgórze kalwaryjskie, ścieżki Drogi Krzyżowej wypełniają się 30 września każdego roku wielością i różnorodnością strojów zakonnych: alumnami seminariów afiliowanych do PAT-u oraz studentami świeckimi, przybywającymi z określoną intencją w sercu.

Ten potrójny węzeł łączności z Kalwarią Zebrzydowską i tym sanktuarium czyni cię wyjątkowym świadkiem misterium zbawienia, odzwierciedlonego plastycznie na kalwaryjskich Dróżkach, oraz ambasadorem tego miejsca w Kościele powszechnym».

Myślę, że to doświadczenie wiary, jakim była Kalwaria Zebrzydowska na przestrzeni wieków dla nas, dla archidiecezji lwowskiej, dla rzesz pielgrzymujących do Pani Kalwaryjskiej i jakim była i jest dla Jana Pawła II, tłumaczy wymownie radość nas wszystkich z wizyty Ojca Świętego 19 sierpnia w Kalwarii Zebrzydowskiej.

I na koniec proszę pozwolić na jeszcze jedno wyznanie-świadectwo. Matce Bożej Kalwaryjskiej ofiarowałem — z prośbą, by przyjęła — mój pierścień i krzyż biskupi, a także dyplom doktora honoris causa, który otrzymałem 28 maja br. na Uniwersytecie kard. Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, jak również dyplom odnowienia doktoratu w 50. rocznicę jego uzyskania na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Jest to wyraz wdzięczności za obecność Królowej Nieba w moim życiu, a równocześnie wybór i deklaracja: Matka Boża Kalwaryjska wraz ze swym Synem jest moją Panią.

Kard. Marian Jaworski
Arcybiskup lwowski obrządku łacińskiego

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama