Oby nigdy nie zabrakło w tobie miłości

Druga część relacji z XV Światowych Dni Młodzieży w Rzymie

Osobiste świadectwo spotkania z Chrystusem i poddania się Jego woli, wygłoszone przez Ojca Świętego na Placu św. Piotra 15 sierpnia, zaskarbiło mu serca wszystkich uczestników, także tych, którzy jeszcze nie byli pewni, po co tu przyjechali. Towarzyszyło im ono aż do zakończenia XV ŚDM 20 sierpnia na uniwersyteckich terenach Tor Vergata.

— Ujęła mnie ta szczerość, to odwołanie do doświadczeń domu rodzinnego, to udowodnienie nam, że w życiu nie ma przypadków. Może nam, Polakom, to łatwiej przyjąć, dlatego czuję się teraz tu tak swojsko — mówiła w chwilę po spotkaniu na Placu św. Piotra Ola z Gdańska.

— To niesamowite przeżycie Kościoła młodego, posoborowego, pod przewodnictwem wielkiego przyjaciela młodzieży — mówił nam po tym spotkaniu abp Damian Zimoń z Katowic. — Widziałem wielki uniwersalizm Kościoła, kiedy w otoczeniu tylu flag narodowych Ojciec Święty wyliczał kontynenty, kraje. Coś niezwykłego z tego wynika, że tylko duchowa moc Chrystusa może zjednoczyć ten rozbity świat. To przykład, że może się on zjednoczyć nie w imię treści politycznych, ale wokół Chrystusa.

Pielgrzymka, refleksja i pojednanie

Przez kolejne trzy dni młodzi uczestniczyli w katechezach narodowych prowadzonych przez księży biskupów oraz w jubileuszowej pielgrzymce do Grobu św. Piotra, poprzedzonej sakramentem pojednania i Eucharystią na terenie Circus Maximus.

Na jednym z takich spotkań 16 sierpnia, w dominikańskim kościele św. Sabiny, z abpem Zimoniem spotkali się młodzi z polskich duszpasterstw dominikańskich. Choć w kościele panował ponadtrzydziestostopniowy upał, uważnie słuchali historii samego kościoła, potem zadawali pytania Księdzu Arcybiskupowi — nie unikając bardzo osobistych! — by wreszcie wysłuchać katechezy na temat „Emmanuel Bóg-z-nami” i uczestniczyć w celebracji Mszy św.

W piątkowy wieczór 18 sierpnia w 31 miejscach odbyły się nabożeństwa Drogi Krzyżowej. Wszędzie do międzynarodowych pielgrzymów dołączali się rzymianie. Przywoływano męczenników — także współczesnych — za wiarę. Świadectwa męczeństwa składali młodzi z całego świata.

Nabożeństwo było głębokim wprowadzeniem w świętowanie na Tor Vergata, miejscu położonym w pobliżu grobów męczenników III wieku.

W drodze na Tor Vergata

Chociaż spotkanie z Ojcem Świętym na terenie uniwersyteckim Tor Vergata, odległym o jakieś 30 km od miasta, miało rozpocząć się 19 sierpnia dopiero około 20.00, młodzi pielgrzymi z narodowymi flagami, śpiworami i karimatami zmierzali tu już od wczesnych godzin rannych. Australijczycy, którzy usiedli obok mnie w trzynastym sektorze, mówili, że wstali już o szóstej rano, by pokonać pieszo 15 kilometrów ze swego miejsca zakwaterowania. Raszyńskiej grupie, której towarzyszę od początku pielgrzymki, udało się uniknąć takiego marszu — nasi kierowcy podwieźli nas aż pod sam ogromny plac na Tor Vergata (a i tak do właściwego sektora szliśmy jeszcze jakieś 4 km...).

Upał doskwierał już od dziewiątej rano, ale troska gospodarzy o nas przeszła najśmielsze oczekiwania — rzymianie ściągnęli tu chyba wszystkie służby, które dysponowały sprzętem umożliwiającym polewanie — a właściwie przyjemne zraszanie — wodą. Wzdłuż wszystkich sektorów w odległości kilku metrów ustawiono ujęcia wody pitnej.

Nad bezpieczeństwem czuwały nie tylko służby medyczne, wolontariusze, ale i wszelkie włoskie służby mundurowe. Wyglądało to trochę jak na stadionie piłkarskim: mundurowi, wozy policyjne z armatkami wodnymi i tłumy młodzieży. Z tą różnicą, że dla tej młodzieży mundurowi nie byli „drugą stroną”.

Przy wejściu na teren świętowania pielgrzymi otrzymywali prowiant: konserwy mięsne, chleb, kiełbaski, ciastka, desery, wodę. Weszliśmy złym wejściem — tam nie rozdawano posiłków — więc żeby zadbać też o żołądki, musieliśmy wrócić z sektora kilka kilometrów do tirów, z których rozdzielano jedzenie.

Oczekiwanie

Tym, którzy przyszli najwcześniej udało się uniknąć marszu w ponadtrzydziestostopniowym upale, trudno było jednak uchronić się przed słońcem podczas blisko dziesięciogodzinnego oczekiwania. Do ataku przystąpiła więc „światowa myśl techniczna”: Hiszpanie z Murcii przyciągnęli metalowe barierki, drągi z ogrodzeń, na to nałożyli śpiwory, budując skuteczną osłonę. Obok budowli ustawili ogromnych rozmiarów flagi narodowe — dla nas doskonały punkt orientacyjny po powrocie do sektora, m.in. z toalet (z którymi nie było najmniejszych problemów — ustawiono ich ponad 16 tys.). Portugalczycy swoje domki budowali z drewnianych podestów (gdzie je znaleźli???), Australijki chroniły się w cieniu swych rosłych kolegów. Bardziej zapobiegliwi przynieśli namioty. W tej sytuacji nasza karimata nad głowami wyglądała bardzo blado, ale — jak się okazało — praktycznie — nazajutrz nie było problemów ze sprzątaniem tej konstrukcji. Z każdą godziną plac coraz bardziej przypominał obóz dla uchodźców...

Z kim przestajesz...

Upał nie miał większego wpływu na atmosferę, jaką plac stworzył około 19.30, kiedy wreszcie wylądował helikopter z Ojcem Świętym. Kiedy papamobil rozpoczął objazd sektorów, każdy miał szansę pozdrowienia Papieża z niewielkiej odległości. Rozbłyskiwały flesze — kiedy Australijczyk Charles widział, że akurat w tym momencie skończyła mi się klisza, powiedział, że jemu też coś się zepsuło. Mówiąc coś o pechu, smutno tylko rzucił: — Ale ty chociaż masz szczęście, że jesteś Polką!

Kiedy rozpoczęło się czuwanie modlitewne, plac ogarnęła cisza, przerywana jedynie sygnałami nieustannie pracujących karetek pogotowia. Ze wzruszeniem duchowo przechodziliśmy z młodymi i Papieżem przez symboliczną bramę trzeciego tysiąclecia, wzywaliśmy w litanii męczenników ze wszystkich kontynentów, a światło naszych lampek towarzyszyło światłu znicza u stóp krzyża przy ołtarzu; nie kryliśmy łez podczas świadectw młodego Angolczyka, Rumunki i Włochów; szukaliśmy swego miejsca w laboratorium wiary, o którym mówił Ojciec Święty.

Przekazaniu Ewangeliarza młodzieży przez Papieża towarzyszyła wzajemna wymiana Ewangelii wg św. Marka wśród wszystkich uczestników spotkania. Jako dedykację wpisywaliśmy to, co nam dyktowało serce. Dostałam Ewangelię od Basi, która napisała: „Oby nigdy nie zabrakło w Tobie miłości...”.

Pomimo zmęczenia żywo dialogowaliśmy z Papieżem podczas jego przemówień. Ogromną pomocą okazały się przenośne radia, przez które młodzi w kilkunastu językach słuchali tłumaczeń. Razem z młodzieżą tańczył i śpiewał Ojciec Święty. „Z kim przestajesz, takim się stajesz” — mówił po polsku, a nieco wyczerpani Australijczycy siedzący obok nas, wreszcie się ożywili...

Trudno się było rozstać tego wieczoru z naszym „dwudziestodwuletnim” Papieżem, ale on wiedział, jak to zrobić bezboleśnie. Kiedy zachwycaliśmy się wspaniałym prezentem od niego — pokazem bajecznie kolorowych fajerwerków, on, dla wielu niepostrzeżenie, udał się — bardzo niechętnie — na spoczynek.

W hotelu miliongwiazdkowym

Tuż przed północą, nasz dwumilionowy obóz zaczął się zmieniać w hotel pod gwiazdami. Tysiące śpiworów, gdzieniegdzie śpiewy i tańce Hiszpanów i Portugalczyków, w innych miejscach ciche rozmowy — bo trudno zasnąć po takiej dawce emocji — i... przenikliwy chłód, który przyszedł po upalnym dniu.

Noc była wyjątkowo krótka. Kiedy około 7.30 razem z Charlesem żartowaliśmy sobie z budowli i tysięcy mumii śpiących jeszcze na placu, tuż obok nas przemknął... no tak, papamobil z Papieżem. Spojrzeliśmy na siebie pytająco, na ludzi, którzy przy kranikach myli zęby, na tych, którzy się przewracali w śpiworach i prawie równocześnie zapytaliśmy: „Czy to był on?”. Nie inaczej! Kiedy Papież wracał, obozowisko już kipiało radością. Koleżanka Charlesa z wyrozumiałością dodała: — No tak, Papa przyszedł sprawdzić, czy dzieci już się wyspały i czy można zacząć celebrować Eucharystię...

Towarzystwo obudziło się natychmiast. Przeżyliśmy najważniejsze wydarzenie ŚDM — uroczystą celebrację Eucharystii i niezapomniany papieski śpiew „Dziękujemy Ci, Ojcze nasz, za życie i za poznanie, które objawiłeś nam przez Jezusa Sługę Twego, Tobie chwała na wieki!”... Jeszcze Anioł Pański i we wzorowym porządku opuszczamy tereny Tor Vergata...

Toronto czeka

Kiedy Ojciec Święty ogłosił, iż XVII ŚDM odbędzie się w Kanadzie w Toronto, plac tonął we flagach z klonowym liściem. W grupie raszyńskiej była polska Kanadyjka Weronika Bryśkiewicz: — Już czekam na spotkanie w Kanadzie, choć to jeszcze aż dwa lata!!! Może mogłabym być wolontariuszką, tłumaczką polskich grup? Tutaj doświadczyłam bardzo ważnej rzeczy: nie mogę tylko brać, dużo więcej muszę dawać z siebie.

Po Eucharystii na Tor Vergata powoli opuszczamy plac. Ustawieni wzdłuż całej trasy włoscy wolontariusze „przybijają piątki”, czy — jak tu się przyjęło — „cinque” i rzucają serdecznie „Ciao”. Weronika odpowiada: „Do zobaczenia w Toronto!!!”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama